Rozdział 24
Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- (...) Pamiętaj o tym, jeśli kiedykolwiek przyjdzie do ciebie zwątpienie.
Aragorn popatrzył na mnie przesyconym emocjami wzrokiem.
- Ja...
- Widzę w twoich oczach to samo przerażenie, które osłabiło również moje serce. Jednak przyjdzie dzień, w którym odwaga ludzi zawiedzie, kiedy człowieczeństwo zerwie ze sobą wszystkie kontakty i przyjaźnie, ale to nie jest ten czas, będziemy walczyć do momentu aż starczy nam sił lub...
- Gadki szmatki, podobno podnoszące morale – wciął się w moją wypowiedź Boromir.
- Mało ci rano było?! – wycedziłam przez zęby, jednocześnie podchodząc do mężczyzny, patrząc mu się prosto w oczy.
Dzieliło nas około dwudziestu kroków, po dziesięciu nadal stał niewzruszony. Czternaście, piętnaście – zaczął podnosić brwi w geście zdziwienia; szesnaście, siedemnaście – jego oczy wskazywały przerażenie, jakie powoli go ogarniało. Osiemnaście – począł rozglądać się wokół w poszukiwaniu pomocy; dziewiętnaście – chciał się cofnąć, ale nie zdążył, bo wybiłam się i oplotłam go łydkami wokół szyi, przez co mężczyzna się przewrócił i wylądował na plecach. Chwilę później na jego gardle pojawiło się moje przedramię, które zaczęło blokować dostęp powietrza, przez co stawał się coraz bardziej czerwony, a później siny.
- Pani Irith skończ, zabijesz go zaraz! – usłyszałam przerażony głos Sama.
- Masz szczęście, że Hobbit miał więcej rozumu od Ciebie, bo to było ostatnie ostrzeżenie – powiedziałam z jadem do fioletowego na twarzy Gondorczyka – Następnego nie będzie. Kilkukrotnie już Ci mówiłam, żeby nie mieć we mnie wroga, chyba że życie komuś niemiłe. A ty ewidentnie się prosisz o kuku.
Po czym zeszłam z niego, a następnie podniosłam torbę, którą ściągnęłam w międzyczasie, przełożyłam ją przez ramię, nadal czując, jak adrenalina buzuje mi w krwiobiegu.
- Ircia... – usłyszałam cichy głos Aragorna.
- Nie teraz – odpowiedziałam szybko, czując się coraz bardziej zdenerwowana, po czym rzuciłam do reszty – Pójdę na zwiad, znajdę Was.
Następnie ruszyłam przed siebie, gdy mijałam Frodo, usłyszałam ciche "Powodzenia", na co uniosłam delikatnie kąciki ust, czując, jak delikatna nić sympatii odrobinę się powiększa. Po pół godziny intensywnego marszu skręciłam w prawo w stronę rzeki. Słońce było już dość wysoko na nieboskłonie, ale ze wschodu ciągnęły chmury burzowe, co nie było dobrym znakiem. Szłam przez dłuższy czas do momentu, gdy nie zobaczyłam na ziemi dość świeżych śladów końskich kopyt. Tropy miały co najwyżej 2-3 dni i wyglądało na to, że przeszły tędy trzy zwierzęta, które były wyjątkowo duże sądząc po wgnieceniu w glebie. Ślady prowadziły w stronę Nîn-in-Eilph*, co było dość dziwne, ponieważ praktycznie nikt tam się nie zapuszczał, przynajmniej nikt o zdrowych zmysłach i przy świadomości bliskości terenów Dunlandczyków. Jednakże nie miałam teraz możliwości dokładniejszego sprawdzenia terenów Rozlewisk.
Gdy przeszłam kilkadziesiąt kroków, usłyszałam coś, czego nigdy nie chciałabym usłyszeć. Otóż kilkaset metrów ode mnie znajdował się Nazgûl, który na pustkowiu, na jakim się znajdowałam, nawet przy mojej próbie ucieczki dopadnie mnie w kilka minut. Już sam fakt jego obecności tutaj wzbudził mój lęk, gdyż wedle relacji, jaką usłyszałam cała Dziewiątka zniknęła pod wodami Bruineny. Nie miałam nawet szansy na odwrót, jednak spróbowałam. Skierowałam się w kierunku zbliżonym do tego, z którego przybyłam. W czasie, w którym biegłam, co jakiś czas się odwracałam, żeby ocenić odległość między mną a Upiorem, ta jednak zmniejszała się w zastraszającym tempie. Na domiar złego potknęłam się o wystający kamień, by po chwili usłyszeć świst miecza koło ucha. Szybkim ruchem przekręciłam się na plecy i wyciągnęłam swoje ostrze, jednocześnie blokując atak. Szczęście w nieszczęściu było takie, że Nazgûl siedział na koniu, przez co miałam chwilę, żeby wstać z ziemi przed następnym ciosem, który nastąpił w następnym momencie. Przeciwnik po paru uderzeniach zsiadł z wierzchowca, co nie było dobrą wiadomością, bo zapowiadało walkę do upadłego i przynajmniej na równiejszych zasadach. Wiedziałam już, że mimo tego, że byłam wyszkoloną Strażniczką, nie dam rady w pojedynkę pokonać o dwie głowy wyższego stwora, którego skutecznie można pozbyć się jedynie ogniem. Jednak teraz nie miałam zbytnio możliwości jego rozpalenia, bo martwiłam się bardziej tym, żeby nie zostać skróconym o czerep, w najlepszym przypadku. Podczas walki czułam, jak jeszcze bardziej podnosi mi się ciśnienie i adrenalina, które nie opadły wystarczająco po spięciu z Boromirem, przez co zaczęłam nie tylko skuteczniej parować ciosy, ale wyprowadzałam swoje w odpowiednich do tego momentach, lecz niestety na nie wiele się zdawały przez to, że Nazgûl miał na sobie zbroję. Po kilku kolejnych minutach, gdy nie zdążyłam zablokować miecza Upiora, poczułam, jak przeciąga mi boleśnie ostrzem po prawym ramieniu, przez co upuściłam swoją broń.
Przy następnym ataku przeciwnika ukucnęłam, żeby wziąć Yavielusse**, jednak w momencie ją dotknęłam, coś się stało. Otóż tuż nad moją głową po raz kolejny usłyszałam krzyk Upiora, lecz ten był na tyle przeraźliwy, że skurczyłam się w sobie jeszcze bardziej, przeczuwając najgorsze, które o dziwo nie nastąpiło. W momencie, gdy uniosłam oczy i spojrzałam w kierunku, gdzie był Nazgûl, okazało się, że odsunął się, a jego czarne szaty paliły się. Najdziwniejsze było to, że wokół nikogo nie było. Byłam zdezorientowana, tym co się stało, jednak nie było czasu na rozmyślanie, bo musiałam się ratować. Przez ranę na ramieniu miałam problem z włożeniem miecza do pochwy, jednakże za trzecim razem udało się i pobiegłam w kierunku, w którym przypuszczałam, że znajduje się Drużyna. Nie trwało to długo spowodowane krwawiącym ramieniem i zmęczeniem po walce, przystanęłam więc żeby złapać oddech i ocenić jak źle wygląda rana. Powiedzieć, że wyglądała nie najlepiej to jakby powiedzieć, że Orkowie są mili i uprzejmi. Zamiast prostego cięcia rana była poszarpana i do tego zabrudzona ziemią, na którą upadłam. Nie miała nawet wody, żeby jej przemyć, bo została w bagażach przy Drużynie.
„Świetnie, po prostu świetnie" zironizowałam.
Jak tylko mogłam, oczyściłam ją, po czym z dolnej części płaszcza odcięłam dłuższy fragment materiału, żeby zatamować krwawienie. Gdy zawiązałam prowizoryczny bandaż, ruszyłam dalej. Po dobrej godzinie marszu zobaczyłam w oddali majaczące sylwetki Drużyny. Podążyłam w tamtym kierunku, przyspieszając krok, jednak z każdym kolejnym czułam, jak słabnę. Mimo to wiedziałam, że muszę się znaleźć jak najbliżej reszty, bo inaczej mój żywot nie skończyłby się szczęśliwym zakończeniem. Chociaż wiedziałam, że jeszcze bardziej nadwyręży to moje siły, spróbowałam nawiązać kontakt mentalny z kimś z grupy. Zaczęłam od Gandalfa, przeczuwając, że jako Istari miałby większe szanse na usłyszenie mojego wołania, jednak po kilku próbach nie było żadnego efektu. Następną osobą był Frodo, z którym kiedyś już przypadkowo nawiązałam taką więź, jednakże także bez skutku. Czułam się piekielnie zmęczona, ale nadal brnęłam do przodu i nadal próbowałam nawiązać powiązanie. Gdy byłam nie dalej jak pół godziny drogi od nich, zawołałam w myślach Aragorna.
~ Irith? To na pewno Ty?
~Jak to, że na naszej polance rośnie Oiolairë.
~Gdzie jesteś?
~Niecałe pół godziny na prawo od Was.
~ Nie widzę cię.
~ Bo jestem do Was pod słońce ~ pomyślałam, po czym jęknęłam z bólu, gdy ruszyłam gwałtowniej ręką.
~ Co Ci jest?
~ Słyszałeś?
~ Tak
~ Nic takiego.
~ Nie zgrywaj bohaterki! Co ci jest?
~ Miałam bliskie spotkanie z Nazgûlem.
~ I dopiero teraz to mówisz, tfu myślisz, cholera jakkolwiek! ~ zaczął się denerwować.
Jego nerwy odczuwałam całą sobą, jakby były moimi własnymi. Jednak najsilniej kumulowały się w okolicach brzucha i gardła tworząc tam spięte gule.
~ Aragornie, nie polepszasz.
~ Co Ci jest?
~ Mam trochę pokiereszowane prawe ramię. Znowu...
~ Jak bardzo trochę? – zmartwił się, a ścisk w gardle powiększył się.
~Trochę bardzo. Jesteś w stanie zatrzymać Drużynę?
~ Tak
~ Estelu...
~ Co jest? ~ przejął się jeszcze bardziej, bo rzadko zwracałam się do niego tym imieniem.
~ Jestem wyczerpana... Nie dojdę do was ... 10 minut... Na północny zachód od Was... – coraz ciężej przekazywało mi się informacje
~ Widzę Cię, zaraz przy Tobie będę.
~ Ar, ja dzięku... ~ nie dokończyłam, gdyż zemdlałam
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Nîn-in-Eilph - sin. Rozlewisko Łabędzi
**Yavielusse — nazwa miecza Irith pochodząca od dwóch słów w quenyi: Lusse, czyli szept i Yavie, czyli jesień, co tłumaczy się na „Szept jesieni".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top