Rozdział 18
Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Nigdy w życiu ! - odkrzyknęłam śmiejąc się
Niestety w momencie, gdy się odwróciłam, żeby zobaczyć, jak daleko jest Aragorn, wpadłam na kogoś.
- Przepraszam bardzo – mruknęłam, czerwieniąc się.
Okazało się, że wpadłam na Boromira.
„Z deszczu pod rynnę."
- Kto by pomyślał, że Strażniczka będzie taka nieostrożna?
- Mówiłam ci już dzisiaj, nie miej we mnie wroga, bo może nie skończyć dla ciebie źle – warknęłam, będąc coraz bardziej na siebie wściekła.
Nagle zaczęłam czuć, jak powietrze wokół zaczyna dziwnie gęstnieć, powodując niemal bolesny ścisk w klatce piersiowej. Chwilę później zauważyłam, że Gondorczyk zaczął się cofać, gdy wpatrywałam się w niego.
- Irith – usłyszałam szept z tyłu i dłonie na ramionach.
- C-Co się stało ? – zapytałam zdezorientowana, rozglądając się dookoła.
- Zaraz ci powiem, usiądź najpierw – powiedział, obejmując mnie w pasie i prowadząc pod fasadę budynku, żebym mogła się oprzeć.
Czułam, jak zaczyna mi się kręcić i szumieć w głowie, przez co nie słyszałam dokładnie rozmowy między mężczyznami.
- Boromirze, rozmawialiśmy już na ten temat, że...
- Wiem, ale...
Zaczęłam tracić kontakt z rzeczywistością.
- Pomocy! – zawołałam i osunęłam się, tracąc przytomność.
Późniejsze wydarzenia, zatarły się na tyle, że pamiętałam z nich tylko przebłyski z korytarza, twarze Elronda i Gandalfa, jakieś niezrozumiałe słowa, a na końcu coś z sali szpitalnej. Znowu czułam zapach komnaty uzdrowień. Po chwili zarejestrowałam ciepłą dłoń okalającą moją.
- Estel, to ty ? – szepnęłam ledwo słyszalnie.
- Tak, jestem przy tobie.
- Co się stało ? – kolejny szept.
- Prawdopodobnie coś powiązanego z twoimi wizjami. Tym razem, związane z tym co czułaś przy spotkaniu z Boromirem.
- Czy nie mogę mieć spokojnego chociaż jednego dnia ? – westchnęłam, próbując poprawić się na łóżku.
- Irith... – zaczął mężczyzna.
- Boję się... – wcięłam się w wypowiedź Aragorna – Co będzie dalej ze mną na wyprawie, co jeśli znajdzie się kolejny katalizator i coś się znowu odblokuje ?
- Irith posłuchaj mnie, proszę, cokolwiek się stanie, nie pozwolę, żeby komuś, ani tym bardziej tobie stała się krzywda.
- Ale...
- Zrozum, proszę, nie robię tego, bo muszę tylko dlatego, że chcę. Równie dobrze mogłem zostawić Cię w Edoras i mieć wszystko w nosie, ale jak widzisz, nie mam, będąc tutaj z tobą.
Czułam, jak oczy zaczynają mi się szklić.
- Nie powiem, nie płacz, bo nie wszystkie łzy są złe – szepnął cicho mężczyzna, który równie emocjonalnie przeżył całe zajście.
- Gdzieś już chyba to słyszałam.
- Jedna z mądrości Gandalfa.
- Zostaniesz ?
- Z tobą ? Zawsze.
- Przytul mnie, proszę – powiedziałam łamiącym się głosem.
- Ććśśś, już spokojnie, jestem przy tobie.
W objęciu Aragorna czułam się jak mała, zagubiona dziewczynka, która nadal gdzieś tam siedzi wewnątrz mnie. Sądziłam, że mogło to być spowodowane tym, że w domu nie miałam wystarczająco dużo miłości i dlatego teraz tak chłonęłam każde ciepło skierowane w stosunku do mnie.
- Co się stało, zanim odpłynęłam ? – zapytałam cicho.
- Widziałem, jak wpadasz na Boromira i o czymś rozmawiacie, lecz niestety byłem za daleko, żeby usłyszeć o czym. Chwilę później zaczęło się robić duszno i parno niemal jak przed burzą, a wokół ciebie zaczęła się pojawiać czerwonobrązowa mgiełka.
- Niemożliwe.
- Co?
- To była aura, słyszałam kiedyś o nich.
- Jaka znowu... – zaczął, lecz po chwili urwał, patrząc ze zrozumieniem – Wiesz może, co oznacza?
- Dokładnie nie, ale przypominają mi się odczucia, jakie wtedy miałam.
- Tak ?
- Pewnie się zorientowałeś, że nie pałam przyjaźnią do Boromira, a wtedy jeszcze dodatkowo mnie rozjuszył i w momencie, gdy zaczęło się robić duszno, przestałam kontrolować sytuację. To dlatego może Gondorczyk zaczął się cofać, bo jeśli ty zauważyłeś aurę to tamten na pewno też. Ile mam tu jeszcze być ?
- W sumie to Elrond powiedział, że jak się obudzisz, to masz jeszcze chwilę poleżeć i mogę cię zabrać.
- A... A... A...
- Można powiedzieć, że dostaliśmy pewnego rodzaju błogosławieństwo od niego.
- Eee? – wydusiłam tylko.
- Elrond wie i widzi więcej, niż się komukolwiek wydaje, a poza tym widział, że wcześniej byłem jednak dość nieszczęśliwy w związku z Arweną.
- Mogę zapytać, co się działo ?
- Oboje mamy za mocne charaktery, lecz w tym jedynym przypadku zostałem zdominowany przez to, że byłem zbyt życzliwy i nie potrafiłem postawić na swoim.
- Przykro mi, pozostaje mieć mi tylko nadzieję, że nie czujesz się teraz tak.
- Możesz być spokojna, bo pomimo tego, że jesteśmy zbliżeni charakterologicznie, jak mi się wydaje, to jednak różnimy się na tyle, że nie powinno być tak jak pomiędzy mną a Elfką.
- Wiesz, że jestem nią w połowie? – odezwałam się cicho po chwili milczenia.
Gdy podniosłam niepewnie wzrok na twarz Aragorna, wyrażała ona lekkie zaskoczenie.
- Wcześniej miałam co do tego podejrzenia, ale dopiero w dniu kiedy była Narada upewniłam się w tym. Znalazłam wtedy w jednej z ksiąg drzewo genealogiczne mojej rodziny. Okazało się wtedy, że moja mama jest dużo młodszą siostrą Lady Galadrieli z Lothlórien. O tym drugim powiedziałam tylko tobie... – przeniosłam wzrok na ręce leżące na przykrywającym mnie kocu – Zanim dowiedziałam się o wszystkim, podzieliłam się tylko tym, co wiedziałam z Elrondem, kiedy spotkałam się z nim wtedy, co poprosiłam mnie na rozmowę na tarasie.
- Jeśli mam być szczery to wcześniej coś przeczuwałem, że nie jesteś zwykłą Dúnadanką. Miałaś w sobie i w sposobie bycia jakiś drobny element, którego wcześnie nie potrafiłem wyłapać, jednak po latach spędzonych tutaj w Imladris zaczynam dostrzegać w twoim zachowaniu coraz więcej elfich cech... – uśmiechnął się, po czym delikatnie ujął mnie za dłoń – Jednak nadal w większości posiadasz ducha Dúnedainów, a od Quendich masz tylko pewne bonusy...
- Dziękuję – odpowiedziałam, rumieniąc się.
- Uroczo wyglądasz – wypalił, przez co rumieńce przybrały kolorów dojrzałego pomidora.
- Był już obiad ? – zmieniłam temat, czując się wyjątkowo niezręcznie.
- Podejrzewam, że właśnie się kończy.
- Szkoda, bo jestem bardziej głodna niż wcześniej, a jeszcze przecież później jeszcze mam...
- Poprawka, ty sobie posiedzisz już grzecznie na skraju polanki, a ja przeprowadzę tę część, a teraz chodźmy, to może jeszcze się załapiemy – powiedział, po czym wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać.
Dobrze, że ją trzymałam, gdyż chwilę po wstaniu rozkwasiłabym sobie nos przez zawroty w głowie.
- Trzymaj się mocno, bo szkoda by było, abyś się jeszcze bardziej uszkodziła – zażartował.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne – mruknęłam pod nosem.
- Już w porządku ? – zapytał poważnie.
- Tak, możemy iść.
- Jak zjemy, chciałbym cię gdzieś zaprowadzić.
- Gdzie ?
- Niespodzianka.
- Taka jak wcześniej ? – zapytałam przekornie.
- Tym razem faktycznie będzie przyjemna.
Przez większość drogi szliśmy już w ciszy. Gdy dotarliśmy na miejsce, jadalnia była już w połowie opuszczona. Pozostała w niej między innymi drużyna i Elrond z dziećmi. Jednak, gdy skierowałam wzrok na Boromira, ten widocznie się skulił.
„Mam cię w Gburze, a mówiłam, żeby nie igrać ze mną!" uśmiechnęłam się złośliwie pod nosem.
- Coś wymyśliła ?
- Ja ? Nic ! – odparłam niewinnie.
- Przecież widzę ten twój uśmieszek znaczący tylko jedno.
- Musiałeś mnie tak szybko rozgryźć ?
- Pamiętaj, że znaliśmy się całe dzieciństwo, a niektóre miny ci do tej pory zostały jak na przykład ta, którą chwilę temu zrobiłaś.
- Serio ? – zapytałam zdziwiona.
- Serio, serio.
Tym razem usiedliśmy przy Hobbitach. Miejsce obok mnie zajmował Sam, jako że nie miałam jeszcze możliwości porozmawiania z nim, zagadałam do niego.
- Jest stresik Samie ?
- Jjaki stresik ? – zająknął się, upuszczając z nerwów widelec.
- Związany z popołudniowymi ćwiczeniami.
- Jest – odparł niepewnie.
- Nie ma czym się denerwować, przynajmniej na razie. Teraz to będą tylko ćwiczenia, a w walce nie będzie się o tym myśleć, bo będzie działać, i to dość sprawnie, adrenalina i odruchy, których postaramy się chociaż trochę wyuczyć – mówiłam spokojnie.
- Rozumiem – odpowiedział już pewniejszy Sam.
- Pani Irith... – usłyszałam głos Boromira.
- Dasz Pan czas, żebym mogła cokolwiek na talerz sobie położyć czy nie ? Chyba że pełna kiszka już do końca Panu rozum zaślepiła – warknęłam złośliwie, sięgając po półmisek z mięsem.
- Chciałem Panią przeprosić za wcześniejsze zachowanie.
- Cieszę się, że w końcu przejrzał Pan na oczy. Tak przyjmuję przeprosiny, ale to dlatego, że Drużyna powinna działać razem, bo inaczej mocno zastanowiłabym się dwa razy.
- Dziękuję – powiedział widocznie skruszony.
- Pamiętajcie, że widzimy się po obiedzie. Sądzę, że za dwie godziny będzie dobrze – odezwał się Aragorn.
Przez salę przeszedł pomruk zgody. Resztę posiłku zjadłam już spokojnie.
„W końcu udało mi się zjeść bez żadnych sensacji."
Gdy odłożyłam sztućce, usłyszałam cichy głos Aragorna przy uchu.
- Dasz się gdzieś zaprowadzić ?
- Z tobą ? Zawsze.
- No to chodźmy.
- Prowadź.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top