Rozdział 32
Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Niedługo potem ruszyliśmy w dalszą wędrówkę.
Podczas tego dnia kilka razy z oddali dało się usłyszeć pojedyncze wycie Warga, jednak żaden z nich, nie zbliżył się do nas. Szczęśliwie pogoda nam sprzyjała, bo pomimo tego, że niebo było spowite chmurami, jednak nie padało, a wiatr nie był tak przeszywający. Większość z wędrowców prowadziła ze sobą ciche rozmowy. Zauważyłam, że po tym, jak Istari zawołał do siebie Froda, przystanęli na chwilę, żeby zamienić między sobą kilka zdań. Zwróciłam również uwagę na to, iż zerkają w stronę Gondorczyka, który akurat przechodził obok. W międzyczasie Gimli znacząco wysunął się na przód pochodu, wyglądając na mocno rozentuzjazmowanego perspektywą zobaczenia i wejścia do Morii. Po prawej stronie, w dość niedalekiej odległości zaczął pojawiać się brzeg jakiegoś jeziora, którego nie pamiętałam, żeby wcześniej się tam znajdował. Nagle usłyszeliśmy głos Krasnoluda.
- Patrzcie tam! – wskazał dłonią oddaloną o około pół stai drogi praktycznie pionową skalną ścianę – Zewnętrzne ściany Morii. Właśnie na niej znajdują się drzwi Durina.
Mimo tego, że wiedziałam, iż musimy przejść przez kopalnię, czułam narastający niepokój o powodzenie tego etapu.
- Pani Irith – zaczął cicho Powiernik – Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy Pani też ma takie dziwne poczucie, że coś się stanie?
- Nie przeszkadzasz mi Frodo, nie ty, to po pierwsze. Po drugie, pamiętasz, co mówiłam o nazywaniu mnie Panią? – podjęłam rozmowę, jednak nie do końca chciałam się dzielić swoimi spostrzeżeniami, wiedząc, że i bez tego Niziołek ma ciężko – Tak również czuję, że wisi coś w powietrzu, lecz nie umiem sprecyzować co. Zapytam z ciekawości, czemu akurat do mnie się zwróciłeś?
- Bo oprócz Gandalfa, do Pa... ciebie i Aragorna mam największe zaufanie.
- A Sam?
- Nie zawsze i nie wszystko rozumie.
- Może czasami warto zaryzykować, ale dziękuję, że cenisz moją osobę. Dołączmy się lepiej do reszty, bo jeszcze pomyślą, że spiskujemy – dodałam z uśmiechem.
Szczęśliwie udało mi się również rozbawić troszkę Hobbita, bo również na jego twarzy zawitał uśmiech. Gdy dotarliśmy pod ścianę w miejscu, gdzie jak twierdzili Gandalf z Gimlim, powinny znajdować się wejście, zaczęło się ściemniać. Kilka kroków od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy rosły dwa okazałe krzaki kolczoliści.
- Panowie, czy mi się wydaje, czy wejście będzie tam? – powiedziałam do Istariego i Krasnoluda wskazując na zarośla.
W odpowiedzi otrzymałam zmieszane spojrzenia i prychnięcie Boromira, którym się nie przejęłam.
- Musimy poczekać, aż zza chmur wyłoni się Isil, żeby ściana ukazała swoją tajemnicę, a do tego czasu musimy przepakować bagaże, gdyż Bill nie da sobie rady w podziemiach. W kopalni, a tym bardziej, jeśli wyjdziemy po drugiej stronie, w dalszej wędrówce na południe nie będzie nam potrzebna większość z rzeczy do ochrony przed zimnem, więc ich nie chowajcie w takiej ilości, jaką mamy obecnie. Pozostałe z rzeczy rozdzielmy między siebie, a zwłaszcza żywność i wodę – zarządził czarodziej.
- Radziłabym zostawić przynajmniej trzy wiązki gałęzi na wszelki wypadek – wtrąciłam.
- Ciekawe kto będzie je tachał ?! – burknął Gimli.
- Ja, bo nawet po dołożeniu w mojej torbie rzeczy, będę mieć stosunkowo mało bagażu. Dobra panowie do roboty, bo z tego, co wiem mamy niecałe pół godziny.
- Ale jak to tak zostawić poczciwego Billa na pastwę losu i wilków grasujących w okolicy? – odezwał się zaniepokojony Sam.
- Samie nie musisz się obawiać zanadto, nasz kucyk jest mądrym zwierzęciem – powiedziałam, próbując uspokoić Hobbita, jednak podeszłam i pochyliłam się nad kopytnym, szepcąc mu do ucha – Tye n-saira laman, cil- a acsa -esse as-Linne- ana Elrond ana Imladris var massë tye mére- (que. Jesteś mądrym zwierzęciem, wybieraj drogę, w której trawa będzie zielona. Idź do Elronda do Rivendell albo gdziekolwiek chcesz)
Bill potrząsnął głową, parskając cicho, po czym szturchnął stojącego obok Niziołka. Przez ten gest Samowi zaszkliły się oczy, ale nie ustawał w odpinaniu bagaży. Gdy wszystkie torby leżały na ziemi, razem z Hobbitami przepakowałam zawartość, zostawiając na jednej stercie prawie połowę rzeczy, które następnie ukryliśmy w pobliskich krzakach.
- Gotowe – zawołał Pippin, gdy zapakowaliśmy pozostałe rzeczy.
Chwilę później przez chmury, które pojawiły się na krótko przed przybyciem pod ścianę, zaczął się przedzierać blask Isila, przybierający na sile z każdym momentem. Kiedy można było całkowicie zobaczyć jego tarczę, na skale znajdującej się obok, zaczęły tworzyć się skomplikowane świetliste wzory, układające się na kształt wrót. Próbowałam rozszyfrować napis znajdujący się na łuku, ale został zapisany w dialekcie Elfów, którego nie znałam.
- Gandalfie, co oznacza ten napis? – zapytał Frodo.
- Jest to język Elfów z Dawnych Dni mieszkających na tych terenach, a napis brzmi „Drzwi Durina, Władcy Morii, powiedz przyjacielu i wejdź". Natomiast druga linijka głosi „Zrobiłem te drzwi ja, Narwi, Znaki wykuł Kelebrimbor z Hollionu."
- „Powiedz przyjacielu i wejdź" co to znaczy? To jakaś zagadka? – odezwał się Pippin.
- Krasnoludzkie drzwi nigdy nie są otwarte ot tak sobie, trzeba znać do nich hasło – dodał Gimli.
- A znacie je? – dopytywał Took.
- Jeszcze nie, ale jak dacie mi chwilę to je poznamy. Kiedyś znałem wszystkie zaklęcia we wszystkich językach Śródziemia, ale znaczną część już zapomniałem. Jednak jeśli będziesz mi przeszkadzał, to twoją głową je otworzę Peregrinie Tooku.
Przez chwilę miałam ochotę coś powiedzieć, ale stwierdziłam, że będzie lepiej, jak zatrzymam język za zębami.
- Annon Edhellen edro hi ammen! (sin. Drzwi elfów otwórzcie się dla mnie) – spróbował z pierwszym zaklęciem Majar, lecz nic się nie wydarzyło.
Przeczuwając, że może znalezienie odpowiedniego hasła może zająć dłuższy moment, usiadłam na pobliskim kamieniu i oparłam się plecami o skałę, zerkając na współtowarzyszy.
- Fennas Nogothrim lasto beth lammen! (sin. Drzwi Ludu Krasnoludów, wysłuchajcie słowa mojego języka) – Gandalf nie poddawał się w poszukiwaniach.
Dla zajęcia sobie czymś myśli zaczęłam nucić jedną z elfich pieśni poznaną podczas jednej z wypraw. Reszta Drużyny również rozsiadła się po okolicznych głazach, rozmawiając przyciszonymi głosami. Hobbici niedługo po tym zaczęli rzucać kamykami do znajdującego się obok jeziora. Po chwili jednak drugi Strażnik upomniał ich, że lepiej dla ich i bezpieczeństwa pozostałych, żeby nie mącili wody. Jednak miałam wrażenie, że jest za późno na ostrzeżenia, bo tafla zbiornika zaczęła nienaturalnie falować. W następnym momencie usłyszeliśmy podniesiony głos Froda.
- To jest właśnie zagadka. „Powiedz przyjacielu i wejdź". Jak jest przyjaciel po elficku?
- W quenyi „Nur", a w sindarinie „Mellon" – odpowiedziałam, po czym zapieczętowane do tej pory drzwi otworzyły się – No i proszę, wystarczyło...
Niestety nie zdążyłam dokończyć, bo z wody wynurzyło się kilka macek grubości kilkuletnich drzew.
- Do kopalni! Biegiem! – krzyknął Istari.
Merry z Pippinem oraz Gimli z Legolasem znaleźli się już w środku, gdy jedna z macek złapała Froda z kostkę. Sam będący najbliżej niego próbował utrzymać Powiernika, jednak nie było to proste, bo był ciągnięty w stronę wodnych odmętów. Szczęśliwie Boromir wykazał się refleksem, odcinając mackę. Jednak okazało się to katastrofalne w skutkach, gdyż wyrosły z niej kolejne.
- Pospieszcie się – ponagliłam ich, wyciągając miecz, by chwilę później uciąć mackę, próbującą złapać Sama.
Gdy tylko wszyscy znaleźliśmy się w środku, odezwał się Gimli.
- Zaraz poznacie prawdziwą krasnoludzką gościnność, w tej... W tej... – zaciął się, w momencie jak obejrzał się na boki, gdy Gandalf oświetlił przestrzeń wokół, różdżką.
- W tych katakumbach – powiedziałam cicho, w przeciwieństwie do huku, jaki wytworzyły zatrzaskujące się chwilę później drzwi i spadające zaraz za nimi głazy.
Wokół gdziekolwiek by się nie spojrzało, leżał trup Krasnoluda lub Orka. W sporej ilości ciał nadal tkwiły wystrzelone z łuków strzały, w innych natomiast często brakowało jakiejś części. Powietrze mimo tego, że przez chwilę przewiane było ciężkie i duszne co nie sprzyjało wzięciu głębszego oddechu.
- Coś mi się widzi, że utknęliśmy tu na dobre – mruknął Boromir.
- Teraz możemy jedynie iść przed siebie – powiedział Gandalf – Przed nami trzy może cztery dni drogi i około 40 mil w linii prostej, jednak czy nie wyniesie ona więcej, tego niestety nie wiem. Przyświecę bardziej i ruszamy.
Majar z Gimlim szli jako pierwsi, ja szłam w połowie zaraz za Frodem, pochód natomiast zamykał Boromir. Mimo tego, że Istari oświetlał nam drogę, to jednak otaczały nas takie ciemności, że każdy z Drużyny nie raz potykał się o schody, na które weszliśmy chwilę po dostaniu się do kopalni. Po dłuższym, jak mi się wydawało czasie, znaleźliśmy niewielką salę po prawej stronie korytarza, w której się zatrzymaliśmy na krótki odpoczynek. Jedliśmy praktycznie w ciszy, która była przerywana jedynie odgłosami posiłku. Gdy skończyłam posiłek jako pierwsza, wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu, obchodząc je wokół.
- Czy ty nawet chwili nie potrafisz usiedzieć, żeby nie krążyć wokół? – zapytał Elf.
- Przecież siedziałam, jak jadłam – burknęłam – A że skończyłam, chciałam się rozejrzeć w miarę możliwości, bo może...
Urwałam, gdy trafiłam dłonią, którą wiodłam po ścianie na drewnianą rączkę, która prawdopodobnie była uchwytem pochodni.
- Stało się coś? – usłyszałam Aragorna.
- W zasadzie to tak – odpowiedziałam, po czym wyjęłam drewienko z uchwytu i podeszłam do grupy, pokazując znalezisko – Właśnie znalazłam pochodnię.
-To wspaniale! – ożywił się Merry – Przynajmniej nie będę się potykać co chwila.
- To jeśli jesteś taki wyrywny, to przytrzymaj, to ją zapalę – powiedziałam do Hobbita, podając mu żagiew, by po chwili po omacku zacząć szukać w torbie krzesiwa.
Szczęśliwie nie musiałam długo szukać, bo okazało się, że było na wierzchu. Po kilku pociągnięciach łuczywo się zapaliło. W pierwszym momencie musiałam przymrużyć oczy, bo miałam przyzwyczajony wzrok do ciemności, lecz z każdą chwilą było coraz lepiej.
- Gandalfie, nie sądzisz, że powinniśmy ruszać? Wydaje mi się, że im szybciej przejdziemy przez kopalnię, tym mniejsza jest szansa na to, że jakieś stwory tutaj mieszkające, jeśli są takowe, nas zauważą – odezwałam się cicho, po tym, jak podeszłam do czarodzieja.
- Co racja, to racja, musimy iść – rzekł Majar.
W dość krótkim czasie później szliśmy korytarzami Morii, praktycznie ze sobą nie rozmawiając, a jeśli była już taka potrzeba to były to co najwyżej półsłówka wypowiadane szeptem. Wędrówka dłużyła się niemiłosiernie, ponieważ nie mieliśmy odniesienia do warunków, jakie panowały na zewnątrz. Jedynym wyznacznikiem mogło być ogarniające nas coraz większe zmęczenie. Kilka razy w ostatniej chwili łapaliśmy się wzajemnie przed wpadnięciem do jakiejś dziury znajdującej się w podłodze. Początkowy zaduch z każdym pokonanym fragmentem przemijał, ustępując dość czystemu powietrzu, jednakże coraz bardziej rozgrzanemu. Co jakiś czas można było poczuć powiewy świeżych podmuchów wlatujących przez kominy doprowadzające. Korytarze, którymi się kierowaliśmy, niejednokrotnie zmieniały bieg, raz skręcając, żeby kolejnym się rozdzielić na dwa lub więcej. W momencie, w którym potknęłam się i zdarłam sobie skórę na dłoniach i kolanach, Istari zarządził dłuższą przerwę. Mimo tego, że gdzieś czułam, że nie idziemy nawet kilkunastu godzin tymi korytarzami, miałam powoli dość otaczającego mnie miejsca. Przytłaczała mnie ta ciemność mimo tego, że wiedziałam, że dopóki się pilnujemy, jesteśmy względnie bezpiecznie. Miałam wrażenie, że im bardziej jestem do tego przekonana, tym większe niebezpieczeństwo nam grozi. Podczas tego postoju położyłam się plecami na ziemi, po czym oparłam nogi na ścianie, pod którą się ułożyłam, żeby choć trochę szybciej się zregenerowały. Początkowo próbowałam walczyć z sennością, która mnie ogarniała i nie wiedzieć kiedy zasnęłam. Obudziło mnie trącanie w ramię i głos Sama.
- Pani Irith, proszę wstać, musimy iść dalej.
- Co... Co? – mruknęłam, powoli się rozbudzając.
- Musimy iść dalej – powtórzył Niziołek.
-Już wstaję – powiedziałam, przecierając twarz dłońmi, żeby następnie usiąść.
Zauważyłam, że Merry z Pippinem również przecierają oczy.
„Czyli szczęśliwie nie tylko mnie zmogło" pomyślałam.
Gdy próbowałam wstać, zaplątałam się w płaszcz i w ostatniej chwili złapałam się osoby stojącej najbliżej. Okazało się, że wpadłam na Legolasa.
- Przepraszam, nie chciałam – bąknęłam.
- Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku, dzięki.
Po złapaniu kilku łyków wody ruszyliśmy dalej. Droga przebiegała dość spokojnie do momentu, w którym nie trafiliśmy na rozwidlenie składające się z korytarza, którym szliśmy i trzech możliwych do wyboru.
- Nie pamiętam tego miejsca – powiedział cicho Gandalf, jednak w momencie, w którym wokół panowała cisza, było słychać go wyraźnie.
Istari usiadł na kamieniu, który znajdował się pośrodku i zaczął się przyglądać każdemu z wyjść. Oparłam się o ścianę, nucąc w myśli melodię, którą nauczyły mnie inne dzieciaki w wiosce, gdy byłam w ich wieku. I pomyśleć, ile czasu to minęło od tamtego czasu, gdzie jedynym zmartwieniem było to, że rodzic nie pozwolił dłużej się bawić na podwórku. Czasami chciałam wrócić do tamtego momentu, jednak z perspektywy czasu wiedziałam, że wbrew pozorom aż tak szczęśliwy nie był to dla mnie okres i jednocześnie nie poznałabym tylu wspaniałych osób.
- Irith — usłyszałam, jednak nie potrafiłam rozpoznać, czyj był to głos.
- Przepraszam, nie słuchałam, ktoś coś do mnie mówił?
- Ja, czy byłabyś tak miła i zeszła z mojej stopy? – zapytał z przekąsem Boromir.
- Tak, jasne – mruknęłam i zabrałam nogę z buta Gondorczyka, który musiałam widocznie wziąć za kamień, gdy się zamyśliłam.
W momencie, w którym spojrzałam w głąb korytarza, z którego przyszliśmy, mignęła mi para dużych świecących oczu. Zaniepokojona tym odkryciem skierowałam się do Gandalfa, jednak po drodze usłyszałam rozmowę Merriadocka i Pippina.
- Pippin.
- Co??
- Głodny jestem.
- Ććśśś... Przeszkadzasz myśleć Gandalfowi.
- Merry – zwróciłam się do Hobbita, po czym sięgnęłam do kieszeni i rzuciłam mu suchara – Trzymaj.
Gdy podeszłam Czarodzieja, położyłam dłoń na jego ramieniu, żeby go nie wystraszyć nagłym odezwaniem się.
- Gandalfie... – zaczęłam.
- Hmm?
- Chwilę temu w głębi korytarza, z którego przyszliśmy, zauważyłam parę ślepi...
- To Gollum.
- Gollum?! – krzyknęłam szeptem – Ten sam, który zwiał z Mrocznej Puszczy i chce dopaść w swoje łapy Pierścień?
- Zwiał albo mu pomogli i tak to ten sam Gollum.
- Nie sądzisz, że może chcieć działać przeciwko nam?
- Jest taka możliwość, ale póki co jest stosunkowo niegroźny.
-Jak tak uważasz, sądzę, jednak, że powinniśmy mieć na niego oko i to nie jedno.
- Mam!! – krzyknął nagle Majar – Skierujemy się prawym korytarzem.
- Czemu akurat tym? – spytałam zaciekawiona.
- Bo niego jedynie nie wyczuwa się odoru. Pamiętaj, jeśli nie wiesz, gdzie iść, kieruj się powonieniem.
Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy dostałam odpowiedź. Zaczęliśmy wspinać się powoli ku górze. Po dość długim czasie zaczęłam czuć w nogach, że idziemy blisko kilkanaście godzin. W momencie, gdy chciałam zapytać o przerwę na odpoczynek, korytarz zaczął się rozszerzać, by w końcu jego ściany zaczęły niknąć w mroku.
- Weszliśmy w końcu do części mieszkalnej – odezwał się Gandalf – Zatrzymamy się również tutaj na odpoczynek.
Skierowaliśmy się w stronę rogu sali, żeby być, chociaż z dwóch stron osłoniętym przez ściany.
- Proponowałabym zrobić małe ognisko, żebyśmy nie pomarzli tutaj mimo tego, że zdaję sobie sprawę, że może zwrócić na nas uwagę – zwróciłam się do Majara.
- Musi być naprawdę małe.
- W porządku
Po kilku chwilach na naszych twarzach tańczyły cienie wytworzone przez płomienie. Do tego momentu nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo byliśmy zmarznięci i zmęczeni, bo kiedy każdego dobrze ogrzało, zaczęło się grupowe ziewanie. Nie minął kolejny moment, a Hobbici już spali wtuleni w siebie. Chwilę później Gimli pochrapywał, żeby w następnym Boromir dołączył do Krasnoluda.
- Oprzyj się o mnie i nie walcz ze snem – szepnął mi do ucha Aragorn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top