Rozdział 21

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Wybaczam – szepnęłam – Sama dzisiaj nawaliłam, zwłaszcza na odchodnym. Nie powinnam była powiedzieć tego co powiedziałam, w taki sposób widząc twoje cierpienie.

Chwilę po przyjęciu przeprosin od Estela, otoczyłam rękoma jego szyję, po czym się w nią wtuliłam.

- Nie rób tak więcej, proszę.
- Postaram się, ale wiesz, jak jest.
- Aragornie, myślmy po prostu, o czym chcemy powiedzieć lub zrobić. A teraz pozwolisz, ale chciałabym się położyć spać, bo jak na jeden dzień to za dużo emocji, a jeszcze jak mamy jutro wyruszyć, to będzie nasza ostatnia noc na łóżkach na długi okres, jak sądzę.

To powiedziawszy, wstałam i podeszłam do łóżka, po czym zakopałam się pod kołdrą.

-Śpij dobrze, moja Strażniczko – powiedział cicho mężczyzna i cmoknął mnie w czoło.
- Również ci tego życzę – odpowiedziałam i odwróciłam się na drugi bok, przez co nie zauważyłam, że Estel czemuś się przygląda.

Otóż zwrócił uwagę na broszkę, którą znalazłam pod łóżkiem. Wziął ją w dłoń i pogładził delikatnie palcami z emocjami wypisanymi na twarzy, po czym schował w zaciśniętej pięści i szepnął ledwo słyszalnie.

- Kiedyś ci to wytłumaczę.

Po tych słowach wyszedł praktycznie bezszelestnie. Tak jak podejrzewałam przy kąpieli, tej nocy nawiedzały mnie demony z różnych bitew, jedne dość odległe, drugie dość niedawne. Jednak jedna wizja przewijała się najczęściej i to była ta, o której opowiadał mi Gandalf, dotycząca napadu orczej bandy na rodzinną wioskę. Obudziłam się niedługo przed wschodem słońca oblana potem i ze łzami spływającymi po policzkach. Usiadłam i schowałam twarz w dłoniach, po czym westchnęłam cicho.

„Czego się spodziewałaś idiotko po byciu Strażniczką?! Landrynek i tęczy?! Przecież było wiadomo, że nie będzie różowo, tylko jak już to bordowo od krwi."

Przetarłam twarz, a następnie wstałam z łóżka i podeszłam do okna, chcąc chociaż trochę odreagować. Otworzyłam, więc jedno ze skrzydeł i wzięłam kilka głębokich oddechów chłodnego powietrza. Koszmarów wojennych nie miałam za często, ale jeśli już były, to były bardzo wyraziste i szczegółowe. Najgorzej było na wyprawach czy po walkach, jednak nawet wtedy nawet najsilniejsi i odporni psychicznie mają problemy ze snem i ogólnym nastrojem. Rozejrzałam się za swoim płaszczem po pokoju, na pierwszy rzut oka nie mogłam go znaleźć, ale okazało się, że leży w pobliżu drzwi na fotelu. Podeszłam do niego i po zawinięciu się w materiał wyszłam na korytarz. Skierowałam się w stronę wschodniego tarasu z nadzieją, że może uda mi się jeszcze zdążyć na wzejście słońca. Gdy weszłam na platformę, owionął mnie dość chłodny wiatr, więc odkryłam się szczelniej płaszczem. Zrobiłam jeszcze kilka kroków i oparłam się rękoma o balustradę, patrząc na krajobraz rozciągający się wokół. Stałam tak jakiś czas, zanim spostrzegłam, że zaczynają się pojawiać pierwsze promienie słoneczne dobrze widoczne przez delikatną mgłę, którą była spowita dolina. Po kilku minutach odchyliłam trochę płaszcz i włożyłam rękę do wewnętrznej kieszeni w poszukiwaniu fajki i pudełeczka z fajkowym zielem. Paliłam rzadko i to w momentach, gdy już nic nie pomagało, a właśnie teraz tak się czułam. Z innej kieszeni wyciągnęłam zapałki i podpaliłam wsad, zaciągając się, po czym wypuściłam dym. Ponownie oparłam się o barierkę i powoli paliłam, czując, jak wraz z dymem ucieka znaczna część napięcia.

- Nie spodziewałem się ciebie tutaj o tak wczesnej godzinie – usłyszałam za sobą głos Istariego.
- Koszmary wojenne wróciły – odpowiedziałam cicho, zauważając, że mężczyzna staje obok mnie.
- Nie sądziłem, że palisz.
- Robię to dość rzadko i to zazwyczaj, wtedy, gdy demony wracają, bo wtedy nie działają żadne sposoby na uspokojenie – powiedziałam, zaciągając się.
- Masz może zapałki ? – zapytał, wyciągając swoją fajkę i nabijając ją.
- Tak, proszę – podałam pudełeczko, po czym wyznałam – Martwię się, że te moje koszmary mogą się nasilić na wyprawie, co było dość częstym zjawiskiem wśród drużyny strażniczej, w której byłam. Gdy nie mieliśmy misji, było w porządku, jednak w chwilach, gdy na nie ruszaliśmy, dopadały prawie każdego.

Westchnęłam i wciągnęłam trochę dymu w płuca.

- Te wyprawa będzie inna niż te, w których uczestniczyłaś do tej pory.
- Wiem – westchnęłam smutno.
- Ale weź też pod uwagę, że będziesz miała przy sobie Aragorna.
- To aż tak widać ? – mruknęłam, zerkając z ukosa na Gandalfa.
- Nie aż tak, jak ci się wydaje, przynajmniej dla osób, które nie znały go wcześniej. Widać, że dobrze na siebie oddziałujecie – powiedział, uśmiechając się.
- Jak niby ?
- Znałem Obieżyświata już wcześniej, znaczy zanim ponownie się spotkaliście. Z tego, co mi było wiadomo, do swojej pełnoletności był dość otwartą osobą, jednak po tym, jak dowiedział się o swoim dziedzictwie, zamknął się w sobie i zaczął brać odrobinę za dużo na swoje barki. Z relacji Elronda oraz jego synów posłyszałem, że niejednokrotnie trenował do upadłego, chcąc osiągnąć poziom niemalże niemożliwy do osiągnięcia. Po śmierci matki załamał się do reszty. Podczas związku z Arweną było trochę lepiej, ale jeśli chciało się z nim porozmawiać, to odpowiadał głównie półsłówkami. Dopiero kilka miesięcy temu zaczęło mu się poprawiać, ale dopiero teraz widać, że powraca dawny Aragorn, którego znałaś.
- Dziękuję.
- Za co ? – zapytał, zerkając na mnie z zaciekawieniem.
- Za to, że opowiedziałeś mi trochę o Estelu. Zdążyłam zauważyć, że niechętnie rozmawia o przeszłości.
- Nie ma za co, ale mam tylko jedną uwagę.
- Tak ?
- Dbajcie o siebie i o to, co was łączy, bo rzadko w obecnych czasach o takie uczucia.

Uśmiechnęłam się delikatnie w podzięce i spojrzałam jeszcze na wschodzące coraz wyżej słońce, czując, że wszystko zaczyna się układać.

- Do zobaczenia później.
- Do zobaczenia – odpowiedziałam i zaczęłam czyścić fajkę z popiołu.

Przez chwilę stałam, obracając ją w dłoniach, ale po chwili wyciągnęłam mały nożyk i zaczęłam rzeźbić w niej geometryczne wzory. Na ten czas całkowicie odcięłam się od świata zewnętrznego, skupiając się maksymalnie na zadaniu. Kiedy skończyłam, byłam zadowolona z efektu, jednak w momencie, gdy rozejrzałam się wokół, zauważyłam, że całkowicie się rozwidniło, a w otoczeniu da się usłyszeć odgłosy mieszkańców ruszających do swoich obowiązków. Wyczyściłam fajkę z wiórków drewna i schowałam z powrotem do płaszcza, mając tylko nadzieję, że nie będę musiała używać jej w najbliższym czasie. Skierowałam się do kwater i przebrałam w świeże ubrania, żeby następnie udać się na śniadanie. Jak zauważyłam, w jadalni byłam jedną z pierwszych osób, zdecydowałam, że usiądę na rogu środkowego stołu. Kiedy zajęłam miejsce, nalałam sobie mocnej herbaty ziołowej, gdyż chwilowo nie byłam jeszcze głodna. Siedząc z kubkiem w dłoniach i popijając raz po raz, rozmyślałam na temat wyprawy i jak można by się udać. Przez Góry Mgliste można było przejść na 3 sposoby, pierwszy to Przełęcz Wysoka, jednak obawiam, że może być okupowana przez orków, mimo bliskości Rivendell to po drugiej stronie jest zamieszkana, nie koniecznie przez dobre stwory, Mroczna Puszcza, kolejna możliwość to przejść Caradhrasem co może być dość dobrym wyborem, bo w nie dalekiej okolicy znajdują się lasy Lothlórien, trzecim i najbardziej niebezpiecznym wyborem jest przejście przez Morię, która była kiedyś siedzibą krasnoludów. Później można by się skierować do lasu Galadhrimów, żeby następnie spłynąć sporym fragmentem Anduiny, praktycznie do Wodogrzmotów Rauros. Z rozmyślań wyrwały mnie podniesione głosy.

- Elrondzie, nie zgadzam się. Nie przypominasz sobie przypadkiem, że mieliśmy chociaż trochę przygotować Hobbitów do wyprawy, a tymczasem ledwo broń trzymają – Aragorn próbował o coś się wykłócić.
- Aragornie to nie czas i miejsce na takie dyskusje.
- A właśnie wydaje mi się, że jak najbardziej.
- Senda torne Estel, iquista (que. Uspokój się Estelu, proszę) - powiedziałam głośno przechodząc na quenyę, żeby znajdujący się już w jadalni członkowie Drużyny nie musieli być aż tak uważnymi świadkami kłótni
- Care- vamme ana rista -esse quet (que. Nie wtrącaj się do rozmowy) - warknął.

Zmrużyłam oczy ze złości, po czym wstałam od stołu, podeszłam do mężczyzny i powiedziałam nieprzyjemnie, czując, że powietrze zaczyna gęstnieć.

- Ni care- vamme ve ana rista -esse ve -yes also appa- Ni? Care- vamme cross i ríma, tye mére- ana tyelde up ve Boromir ? (que. Jak mam się nie wtrącać, jak to również dotyczy mnie? Nie przeginaj, chcesz skończyć jak Boromir ?)
Ve manen ?! (que. Jak niby ?!)
Auta minna nyarna i ni am yesse ana túre- i ista -o i Quendi (que. Weź pod uwagę, że zaczynam kontrolować umiejętności Elfów) – warknęłam, patrząc hardo na Aragorna.
- Emme indóme quet- ap- póre (que. Porozmawiamy po posiłku)
Mára (que. Dobrze) – mruknęłam, po czym usiedliśmy nadal w bojowych nastrojach.

Dolałam sobie jeszcze herbaty i zrobiłam kilka kanapek, przeczuwając, że dzisiejszy dzień będzie należał do tych intensywnych. Po skończonym posiłku dopiłam herbatę i wyszłam z pomieszczenia. Po drodze zaczepiłam jednego z Elfów pytaniem, gdzie znajdę kuźnię, kiedy zdobyłam informację, skierowałam się we wskazanym kierunku, zachodząc wcześniej do zajmowanych przeze mnie kwater po broń. Musiałam przejść przez cały budynek główny, następnie przejść przez podwórko i w trzecie drzwi od lewej w budynku naprzeciwko. Kiedy weszłam do środka, miało się wrażenie, jakby weszło się do ogniska, tak było tam gorąco.

- Dobry – powiedziałam do osób, które były w środku, a następnie zapytałam pierwszego z brzegu mężczyznę – Jeśli chciałabym naostrzyć broń, do kogo mam się uśmiechnąć ?
- Do tamtego na końcu, co siedzi przy miechu – usłyszałam w odpowiedzi.
- Dziękuję – odparłam z uśmiechem i zaczęłam się przemieszczać w tamtą stronę, jednocześnie odwiązując miecz i nóż.

Gdy podeszłam bliżej, okazało się, że był to mężczyzna w starszym wieku z wyglądu przypominającego Rohańczyka.

- Dobry, mogę podobno naostrzyć u Pana broń.
- Tak, zgadza się, Ceorl jestem – powiedział, podając łokieć, z powodu zabrudzonych dłoni.
- Irith.
- Pani jest tą Strażniczką, co idzie na wyprawę razem z panem Aragornem ?
- Tak, to ja – odpowiedziałam, jednocześnie zastanawiając się, czemu wymienił tylko Strażnika.
- Miło mi Panią poznać.
- Pana również. Mogę o coś zapytać ?
- Tak?
- Czy dobrze mi się wydaje, czy pochodzi pan z Rohanu ?
- Âhlêoðrian (roh. Prawda)
- Ic pro frêo ic pro splott. Êower forberan hnot oftsîð ofersêon bêga morðor dôð Quendi, mid gewisse cuman Rohan (roh. Cieszę się, że rozpoznałam. Nie często widzi się śmiertelnika wśród Elfów, a zwłaszcza z Rohanu)
Nie spodziewałem się, że spotkam kogoś w Rivendell, kto będzie znał Rohirricki.
- Rzadko w nim rozmawiam, ale czasami warto sobie odświeżyć wiedzę.
- Miałem coś naostrzyć ?
- Tak, proszę – podałam mu miecz i nóż – Momencik... Jeszcze to.

Po czym z wewnętrznej kieszonki buta i z dwóch innych z płaszcza wyciągnęłam sztylety.

-Piękna broń, jak mniemam robota Elfów ?
- Zgadza się, ile mniej więcej czasu to zajmie ?
- Około godziny. Z doświadczenia wiem, że łatwo się nie naostrzy.
- Nie będzie problemu, jak poczekam i popatrzę ?
- Najmniejszego, mało osób tu zagląda, a jeszcze mniej chce porozmawiać, także nie przeszkadza nam, jak ktoś czasami zostanie.
- Może będę mogła jakoś pomóc ?
- Nie trzeba.
- W porządku — powiedziałam z uśmiechem, po czym zdjęłam płaszcz i usiadłam na niskim stołeczku.

Płatnerz wziął broń i podszedł do koła ostrzącego, po naciśnięciu kilkakrotnie pedałem, wprawił je w ruch. Po delikatnym zwilżeniu zaczął przesuwać mieczem po ostrzałce, robił to powoli, nie spiesząc się. Przy wykonywaniu pogwizdywał cicho jakąś znaną tylko jemu melodię, mimo tego można było zauważyć skupienie na twarzy mężczyzny. Siedziałam cicho, obserwując pracę Ceorla, mając wrażenie, że w tym, jak to robi, jest coś dziwnie uspokajającego. Po jakimś czasie przestał kręcić ostrzałką i wziął wilgotną szmatkę, którą przetarł ostrze, po czym schował je do pochwy, żeby następnie podać ją mi.

-Teraz to można nawet się nim golić – powiedział z uśmiechem.
- Akurat ja nie potrzebuję w takim stopniu, jak panowie – odpowiedziałam żartem.
- Teraz pójdzie już szybciej – odparł, biorąc do ręki nóż.
- Chwilowo nigdzie mi się nie spieszy.

Ceorl mruknął coś jeszcze pod nosem i zabrał się do ostrzenia. Faktycznie teraz poszło szybciej, bo po kilkunastu minutach na ostrzałce przesuwany był jeden ze sztyletów. Można było zauważyć, że mniejsze formy broni sprawniej się ostrzy. Gdy skończył ostatni sztylet, zapytał.

- Wszystko już, czy coś może się jeszcze znajdzie ?
- Nie, to wszystko, dziękuję bardzo.
- Do usług, również dziękuję za towarzystwo.
- Do widzenia, może kiedyś jeszcze zajrzę tutaj.
- Zapraszam.

Uśmiechnęłam się na pożegnanie i wyszłam z budynku, po czym skierowałam się do kwater.

„No to teraz najgorsza część, przepakowanie bagażu."

Kiedy weszłam do kwater, rozejrzałam się w poszukiwaniu toreb bagażowych, ale początkowo nie mogłam ich dostrzec. Podeszłam więc do szafy, co było dobrym posunięciem, bo stały na jej dnie. Wyjęłam je i zaczęłam je opróżniać z zawartości. Gdy się to udało na podłodze leżała pokaźna sterta rzeczy, począwszy od podartych i zniszczonych ubrań, przez hamak, którego nawet nie pamiętałam, że mam kończąc na pudełku z athelasem. Postawiłam spakować się w jedną z toreb skórzanych, które miałam. Wyciągnęłam z szafy dwa komplety ubrań na zmianę, które schowałam na dno, następnie spakowałam skrzyneczkę z królewskim zielem. Z boku przytroczyłam koc, który był jedną z nielicznych pamiątek po rodzinie, bo ojciec mi go dał przed pierwszą wyprawą z drużyną. Po ponownym rozejrzeniu się po rzeczach stwierdziłam, że będzie dobrze, jak jeszcze wezmę krzesiwo i małą ostrzałkę. W momencie, kiedy zamykałam torbę, usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę! – zawołałam głośno.

Zza drzwi wyłoniła się głowa Aragorna.

- Cześć, mogę wejść ?
- Cześć, możesz, byleś nie przeszkadzał – mruknęłam, przeglądając jeszcze rzeczy, które zostały poza torbą.

Po chwili dołożyłam jeszcze kilka drobiazgów, natomiast pozostałe pierdy z powrotem schowałam do pustych jeszcze bagaży.

- Pakujesz się ?
- Jak widać – odpowiedziałam dość chłodno.
- Irith...
- Aragornie nie! Rozumiem, że jest dość nerwowy czas, ale to nie oznacza, że masz aż tak ponosić się emocjom. Pamiętasz, co mówił Tarkil na szkoleniach ? Nie dajcie się ponieść zanadto emocjom, bo jako pierwsi stracicie głowy. A ty co robisz ? W ciągu kilkunastu godzin zrobiłeś to dwukrotnie, nie bacząc praktycznie na to, jak mogą inni rozmówcy się czuć. Wyjdź, proszę.

Z każdym słowem mówiłam coraz szybciej i głośniej, jednak ostatnie dwa słowa powiedziałam dość cicho. Po wypowiedzi wstałam i podeszłam do otwartego okna.

-Nie, nie wyjdę – powiedział.

Przygryzłam tylko dolną wargę, zamykając oczy i zaciskając jednocześnie palce na parapecie.

- Irith — zaczął i usłyszałam kroki w moim kierunku.

Usiadłam na drewnianym podokienniku, po czym opuściłam głowę, czując, że zaczynają piec mnie oczy. Skuliłam się w sobie, mając przed oczami nadal żywe wizje z nocy.

- Hej, co się dzieje ? – zapytał łagodnie.
- Koszmary z wypraw znowu wróciły – szepnęłam, przenosząc wzrok na widok za oknem.
- Pytałaś, czemu jestem taki nerwowy, to powiem Ci dlaczego. Otóż po Naradzie moje koszmary również powróciły, tyle że kilka razy silniejsze przez to, że nie miałem ich od dość długiego czasu – powiedział smutno.
- Nie wiedziałam.
- Nie mówiłem nikomu o tym, że je mam. Jesteś pierwszą osobą, która się p tym dowiaduje.
- Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? – spojrzałam na niego z lekkim żalem i strapieniem w oczach.
- Tak wyszło.
- Tak wyszło... Tak wyszło, że wolałeś się męczyć niż komuś powiedzieć i pozwolić sobie pomóc.
- Ty również nie powiedziałaś.
- A miałam kiedy?! Ledwo żeśmy się rano spotkali a nawarczyłeś na mnie, by po chwili stwierdzić tylko, że porozmawiamy później. Powiem Ci tylko tyle, że było to cholernie przykre, zwłaszcza iż uważam Cię za kogoś bliskiego mojemu sercu – zacisnęłam trzęsące się z nerwów dłonie, by po chwili schować je pod zgiętymi kolanami.
- Irith – ponownie spróbował zacząć rozmowę.
- Jeśli nie masz nic ważnego do przekazania to lepiej żebyś wyszedł stąd, jak najszybciej. Będziemy mieć mniej okazji do ubliżania sobie.

Przerwałam mu, by chwilę później wstać. Nie przewidziałam jednak, że z dość płytkiej jak się okazało kieszonki wypadła mi fajka.

- Palisz ?
- Jak większość Dúnedainów. Jednak jeśli już musisz wiedzieć, to robię to bardzo rzadko i głównie wtedy, gdy męczą mnie koszmary z wypraw – odpowiedziałam, chowając zgubioną rzecz.
- Rozumiem.
- Więc co takiego ważnego chciałeś mi przekazać po śniadaniu ? – spytałam, kładąc dłonie na biodrach.
- W zadzie to co chciałem Ci powiedzieć, sama zdążyłaś już załatwić
- Czyżby ?
- Miałem Cię poprosić, żebyś się przepakowała i poszła do kuźni naostrzyć broń, ale Ceorn przekazał mi, że już u niego byłaś.
- Jak widać mamy takie samo poczucie przygotowania do wypraw – powiedziałam z początkowym przekąsem, jednak po chwili poczułam pojawiający mi się na twarzy niewielki uśmiech
- Jak widać. Chodź mi tu – odpowiedział, wyciągając ręce w moją stronę.

Przez pierwszy moment nie ruszyłam się z miejsca zastanawiając się, jak powinnam zareagować, jednak podeszłam wolno do niego i przytuliłam się, niepewnie otaczając jego pas ramionami.

- Aragornie... – zaczęłam.
- Słucham cię.
- Mam do ciebie prośbę, jakby coś się ze mną działo podczas wyprawy pomożesz mi sobie z tym poradzić ?
- Tak i mam nadzieję, że również mi pomożesz w razie czego.
- Estelu... – szepnęłam cicho.
- Tak ?
- Kocham cię – odezwałam się jeszcze ciszej niż przed chwilą, czując jednocześnie załamujący się od emocji głos.
- Ja ciebie też – szepnął, patrząc mi oczy.

Miałam wrażenie, że kolor jego tęczówki z szaroniebieskiego zmienia się wręcz na błękitny. Patrzyłam się w nie oczarowana, nie mogąc oderwać wzroku.

- Bo zaraz mnie zjesz Wojowniczko – mruknął z szelmowskim uśmiechem.
- A może mam taką właśnie ochotę ?
- Mogę być trochę za bardzo żylasty.
- Czy ja wiem ?! – powiedziałam, przejeżdżając dłońmi po jego torsie.
- No, no, no... Kto by pomyślał, że taki diabełek z ciebie zacznie wychodzić?
- Ty sprawiłeś – mruknęłam, wsuwając dłonie we włosy mężczyzny i przyciągając jego głowę.
- Cholera – wyrwało się mężczyźnie, po czym zaczął oddawać pocałunek.

Początkowo był delikatny, jednak z każdą chwilą stawał się coraz intensywniejszy. Na chwilę się oderwałam, żeby złapać się barków mężczyzny wybić w podskoku i opleść nogami w pasie Aragorna. Ten tylko mruknął gardłowo i kontynuował pieszczotę. W międzyczasie Estel położył dłonie na plecach i przytrzymując mnie, żebym nie odgięła się zanadto do tyłu. Podczas kolejnej serii pocałunków usłyszeliśmy gwałtowne otwieranie drzwi i jęk zdziwienia. W momencie jak oderwaliśmy się od siebie, okazało się, że był to Elrond, a my stoimy tak, że wszystko było widać.

- Chyba przeszkodziłem – powiedział zmieszany – Przyjdźcie do Sali Kominkowej jak się... Doprowadzicie do porządku...

Skończył i wyszedł. Ja z Aragornem spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać z absurdalności tej sytuacji.

-Że też w najlepszych momentach przerywają – mruknął Strażnik.
- Niom – zgodziłam się i cmoknęłam go w nos, po czym zeskoczyłam na podłogę.
- Chyba powinniśmy iść, bo nie wiadomo, o co może chodzić Elrondowi.
- Tylko ogarnij się trochę wcześniej – zauważyłam i poprawiłam swoje ubranie.

Mężczyzna zrobił to samo u siebie i wyszliśmy. Szliśmy dość szybkim krokiem, więc po kilku minutach byłyśmy na miejscu. Mimo tego, że nie było jeszcze południa, to w Sali Kominkowej było dość ciemno, ale było to spowodowane zasłoniętymi oknami. W środku była już zgromadzona cała drużyna, Elrond i kilku Elfów ubranych w ewidentnie maskujące ubrania.

- Wzywałeś – zwróciłam się do Elronda, podchodząc bliżej.
- Tak chciałem wam przekazać kilka informacji, które otrzymaliśmy niedawno od zwiadowców. Otóż przy Przełęczy Wysokiej znaleźli oddział orków i kilka orkopodobnych stworzeń.

„Tak jak myślałam"

- Także, dlatego zalecam wam drogę przez Caradhras, czyli Czerwony Róg jak jest nazywamy we Wspólnej Mowie. Jednak uważajcie, są to zdradzieckie góry, ale mimo to jest to bezpieczniejsze niż iść do bram Rohanu, poza tym jest duża dłuższa droga.
- Podczas śniadania właśnie tak właśnie rozmyślałam czy nie wybrać tej drogi – odezwałam się.
- I nic nie powiedziałaś ? – zapytał Legolas.
- Chciałam jeszcze skonsultować się z Elrondem i Gandalfem co sądzą na ten temat, ale jak widać mamy takie samo zdanie.

Zauważyłam, że Boromir patrzy się na mnie spod przymrużonych powiek, mrucząc coś pod nosem.

„Chyba naprawdę kiedyś »przypadkiem« krzywdę mu zrobię"

- Wiesz może, o co może chodzić Gondorczykowi ? – zapytałam cicho Aragorna.
- Sądzę, że zżera go zazdrość, że zabrałaś głos w wyborze trasy, jaką będziemy iść. Z tego, co zauważyłem, boli go, również to, że Strażniczka ma więcej do powiedzenia niż syn Namiestnika.
- Może faktycznie coś w tym jest. Powiem ci coś, co mnie też boli. To, że jak na rzekomo wyżej urodzonego ode mnie, zachowuje się jak zwykły gbur, którego od dość szybkiej śmierci ratuje jedynie gruba zbroja i trochę szczęścia.

W momencie, gdy skończyłam mówić, zauważyłam, że wokół jest cicho. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ostatnie zdanie musiałam powiedzieć normalną głośnością mówienia, a nie szeptem. Widziałam zaskoczone twarze Hobbitów, Gandalf z Elrondem byli zamyśleni, Legolas i Gimli się uśmiechali, a Boromir był ewidentnie wściekły. Na Aragorna nawet nie miałam odwagi zerknąć, tak mi wstyd zaczynało się robić.

- Przepraszam – powiedziałam tylko i wyszłam z pomieszczenia.

Gdy znalazłam się na korytarzu, zaczęłam biec trochę na oślep, gdy ponownie wróciłam myślami do otoczenia i rozejrzałam się wokół, zorientowałam się, że dobiegłam do polanki, którą pokazał mi Estel. Skierowałam się w kierunku Oiolairë i usiadłam pod nim, opierając się o jego pień. Oddychałam głęboko, napawając się zapachem drzewa i jaśminu, który też intensywnie kwitnął. Jednocześnie starałam się uspokoić, gdyż wiedziałam, że nie mogę sobie już pozwolić na wybuchy złości. Mogły być one zbyt niebezpieczne, zwłaszcza jeśli okaże się, że posiadam jeszcze jakieś inne umiejętności. Wsłuchiwałam się w szum liści, szemranie strumyka i śpiew ptaków. Czułam się, jakbym była jednością z otaczającą mnie przyrodą. Jednocześnie miałam wrażenie jakbym była w dwóch miejscach jednocześnie. W tym, w którym siedziałam oraz obok tylko, że w pozycji stojącej i patrzyłam na siebie, jakbym była dwoma ciałami zamiast jednego. Było to dziwne uczucie, jednak gdy usłyszałam cichy trzask łamanej gałązki, wszystko wróciło do normy i odruchowo sięgnęłam po nóż. Gdy spojrzałam w kierunku dźwięku, okazało się, że był to Aragorn. Schowałam, więc ostrze i skinęłam głową, że może podejść.

- Kolejną burzę wznieciłaś – powiedział cicho.
- Wiem – odpowiedziałam ze smutkiem w głosie – Należę do tych osób, co mówią, gdy coś im nie pasuje, co niestety najczęściej odbija się na mnie, a do tego jestem dość emocjonalna, czego najczęściej po mnie nie widać, ale tak jest. A do tego...

Zacięłam się, zamykając na chwilę oczy, czując, jak zbierają mi się pod powiekami łzy. Po chwili poczułam ciepłe ramię okalające mnie w barkach, które pociągnęło mnie do torsu mężczyzny. Przy uchu smyrał mnie nagrzany oddech Aragorna. Mimo że starałam się powstrzymać łzy, to jednak kilka popłynęło po policzkach.

- Ććśśśś... Będzie dobrze. Boromir powinien być ostatnią osobą, którą powinnaś się przejmować. Jednak poznałem na tyle dobrze obecną ciebie, że wiem, że jedynie ty byłaś w stanie powiedzieć, to co inni myśleli i bądź nie chcieli, bądź bali się powiedzieć. Irith bądź dzielna i nie przejmuj się, tym co mówi większość. Pamiętaj, będę przy tobie, jeśli będziesz tylko tego chciała
- Dziękuję ci – powiedziałam cicho, kładąc głowę na udach mężczyzny i zerkając na niego, dodałam – Za wszystko, co dla mnie robisz, wiem, że jest ci ciężko, bo jestem, jaka jestem, ale czuję, że dzięki tobie jestem w stanie chociaż trochę się zmienić najlepsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top