8.Ignoranci cz.1

Bardzo jestem ciekawa waszych wrażeń po tej części, mam nadzieję, że za bardzo mnie nie poniosło :)

Jacqueline przełom października i listopada spędziła na rozmyślaniach co zrobić z faktem, odkrycia tajemnicy Remusa. W pierwszym odruchu miała ochotę pobiec prosto do niego i zapewnić, że nie musi się niczego wstydzić i to, że jest chory niczego przecież nie zmienia.

Po przemyśleniu uznała, że to byłoby nie fair z jej strony, w końcu Remus miał prawo sam dysponować swoimi tajemnicami wedle uznania. Miała tylko nadzieję, że wkrótce zaufa im na tyle  żeby przyznać, że to wcale nie jego mama choruje i przyjąć pomoc przyjaciół.

Zastanawiała się czy chłopcy wiedzą ale doszła do wniosku, że raczej nie, zbyt często wygłaszali jakieś uwagi na temat kolejnych nieobecności Remusa. W każdym razie była to tylko kwestia czasu, w końcu spali w jednym dormitorium a James i Syriusz wbrew wszelkim pozorom które z takim trudem stwarzali nie byli idiotami.

Rozmyślając całymi godzinami nad wszystkim co mogłaby w tej sytuacji zrobić doszła do wniosku, że musi zachować się jak angielska Królowa i po prostu nie robić nic, przynajmniej na razie. Jedyne postanowienie jakie powzięła to żeby być jak najlepszą przyjaciółką dla Remusa i zasłużyć na jego zaufanie.

Jacqueline nie była z Remusem tak blisko jak z Jamesem i Syriuszem ale to nie znaczy, że mniej o niego dbała. Przeciwnie Remus jej imponował swoją dobrocią i empatią której, jak sądziła jej samej tak bardzo brakowało. Po odkryciu z jakim koszmarem musi mierzyć się co miesiąc nabrała do niego jeszcze więcej szacunku. Ile siły charakteru musiało wymagać, żeby nie zgorzknieć i nie obarczać winą za swoje nieszczęście wszystkich dookoła, tych którzy żyli życiem nienaznaczonym piętnem klątwy.

Myśląc o tym Jacqueline wstydziła się własnych uczuć i zachowań, uraz które potrafiła chować całymi miesiącami, gniewu który czasem zalewał ją jak morska fala podczas przypływu, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości która dotknęła ją i jej dom które czasem chwytały ją za gardło i niemal odbierały dech.

Chciała brać przykład z Remusa choć oczywiście nie łudziła się, że kiedykolwiek będzie tak dobrym człowiekiem jak on.

☘️

Pogoda w listopadzie w Szkocji rzadko bywa przyjemna dlatego błonia Hogwartu w pewną słoneczną sobotę były wypełnione uczniami korzytsjącymii z, być może ostatniego pogodnego dnia w roku. Temperatura wprawdzie już spadła do okolic zera zamieniając oddech w parę ale niebo pozostawało bezchmurne i przejrzyste.

Korzystając  z pięknej pogody Jacqueline i chłopcy spędzili popołudnie w ogródku Hagrida  pomagając mu w wiązaniu  w motki włosów jednorożca używanych przy opatrywaniu rannych zwierząt. Był to typ pracy które zwykle wykonywali w ramach szlabanów ale tym razem pomagali z własnej woli ciesząc się towarzystwem Hagrida który opowiadał im o spotkaniu z szalonym wampirem w pubie w Carlise kilka lat temu.

Kiedy skończyli pracę Hagrid poczęstował ich swoją słynną krajanką która zniknęła w ich kieszeniach oraz ciepłym jabłkowym cydrem jego własnej produkcji.

Słońce zaczęło już zachodzić za górami kiedy Hagrid stwierdził, że musi iść do lasu sprawdzić w jakim stanie jest testral którym się ostatnio opiekował a oni ruszyli do zamku dość okrężną drogą wkoło jeziora.

-Jak myślicie... - zaczął Peter temat nad którym Jacqueline również kilka razy się zastanawiała

- Czemu Hagrid jest... taki jaki jest?

-Też kiedyś o tym myślałam, może dostał jakimś zaklęciem jak był mały? - zastanowiła się Jacqueline

-No raczej nie - mruknął James

-Tez mi się nie wydaje, o tym by sam powiedział - rzucił Syriusz

-To co ci się wydaje ? - zapytała Jacqueline

James i Syriusz wymienili szybkie spojrzenia.

-No... Hagrid chyba jest no wiecie... półolbrzymem - powiedział James konspiracyjnym tonem który jednak nie zrobił na Jacqueline żadnego wrażenia.

-I co? To jakaś tajemnica niby?

-Hmmm jak tak to  w sumie nic dziwnego, że się nie chwali - stwierdził Peter

-Olbrzymy nie są w świecie czarodziejów zbyt popularne - wyjaśnił Jacqueline Remus na co ta przewróciła oczami

-A to znowu czemu?

-No  większość czarodziejów uważa olbrzymy za dzikie i niebezpieczne, większość tych które mieszkały w Wielkiej Brytanii z tego powodu wybili aurorzy - stwierdził James

-No tak, tak tą krajanką Hagrida można by komuś rozwalić łeb, nie wiem jak ten Dumbledore może mu pozwalać się zbliżać do dzieci - mruknęła Jacqueline

-Wiadomo, że Hagrid ma serce na dłoni ale ogólnie olbrzymy naprawdę są... dosyć agresywne z natury - powiedział Syriusz a Jacqueline przypomniała sobie co Hagrid powiedział jej w zeszłym roku, że jego mama go zostawiła bo macierzyństwo nie leżało w jej naturze.

Nawet jeśli to nie znaczy, że wszystkie olbrzymy powinno się wybić, Hagrid był najlepszym przykładem, że pozory mogą mylić.

-Sraty-taty, jak dla mnie to brzmi jak jakaś kolejna czystokrwista obsesja - prychnęła jak zagniewana kotka

-Dziwię się, że w ogóle ktoś jest w stanie spamiętać te wszystkie kategorie ludzi którymi należy pomiatać, jak nie olbrzymy to szlamy, jak nie szlamy to mieszańcy, jak nie mieszańcy to wilkołaki, nie idzie dojść do ładu!

Powiedziała to specjalnie licząc, że dzięki tej drobnej aluzji Remus zrozumie, że nikt z nich by się od niego  nie odwrócił z powodu choroby. Może jak kilka razy coś takiego usłyszy w końcu dotrze do niego, że nie ma się czego wstydzić.

Nie była pewna ale przez chwilę wydało jej się, że James i Syriusz wymienili zaniepokojone  spojrzenia, krótkie jak mrugnięcie oka.  Przez chwilę nikt się nie odzywał a potem Remus wypalił beznamiętnym głosem -

-Podobno wilkołaki nie mają duszy.

Jacqueline miała ochotę wybuchnąć śmiechem i pacnąć go w tą pustą głowę za ten idiotyczny tekst. Nie miała pojęcia czego oczekiwał Remus, potwierdzenia, że należałoby wszystkie wilkołaki wystrzelać srebrnymi kulami? To już był czysty masochizm.

Wilkołak? Tępy, uparty muł co najwyżej a nie żaden wilkołak.

-Gdzie to wyczytałeś? - spojrzała  na niego z  kpiącym uśmiechem

- W ostatnim wydaniu „Wiadomości z Dupy Wziętych"?  - zapytała na co pozostała trójka chłopców ryknęła ze śmiechu a sam Remus też niechętnie wykrzywił wargi w czymś co mogło być uśmiechem

-Tak mówią - mruknął

-Mugolskie zabobony - stwierdziła z przekonaniem Jacqueline

- Wilkołaki nie mają duszy, wampiry się rozpuszczają od wody święconej a czarownice latają na Blocksberg na spotkania z szatanem - fuknęła w stronę Remusa żeby nie miał wątpliwości co myśli o bzdurach które wygadywał.

-Myślicie że gdyby ktoś kiedyś poleciał na księżyc i coś tam poczarował to można by zlikwidować likantropię tak na dobre? - rzucił James w przestrzeń a Jacqueline zajęło kilka dłuższych chwil żeby przetworzyć co właśnie usłyszała, w tym czasie Remus cicho parsknął a Syriusz i Peter spojrzeli na Jamesa z konsternacją

-Co ty powiedziałeś? - zapytała Jacqueline

-Zastanawiam się czy można by całkiem zlikwidować klątwę...

-Nie, powtórz dokładnie to co powiedziałeś, słowo po słowie - powiedziała Jacqueline z całej siły tamując śmiech który w niej wzbierał na myśl o tym, jak bardzo James mógł się nie orientować w świecie mugoli.

-No... czy gdyby kiedyś ktoś poleciał na księżyc...- zaczął ale w tym momencie cała czwórka nie wytrzymała i wszyscy zaczęli zwijać się ze śmiechu wprawiając biednego Jamesa w kompletne osłupienie.

-Jezusie, Maryjo i Józefie... - Jacqueline płacząc ze śmiechu powtórzyła znaną z domu frazę zarezerwowaną na najbardziej osobliwe sytuacje.

-O co wam chodzi?

-James, mówi ci coś data 20 lipca 1969? - zapytał Remus pomiędzy atakami śmiechu

-Poza tym, że była ponad trzy lata temu, to nie - przyznał patrząc od jednego do drugiego.

Jacqueline zdziwiła się, że również Syriusz śmieje się z Jamesa ale widać nawet do niego te wieści ze świata mugoli w jakiś sposób dotarły.

-James...- zaczęła Jacqueline ale dostała czkawki ze śmiechu i nie była w stanie powiedzieć nic więcej.

-Merlinie, serio?

-James, mugole wylądowali na księżycu, 20 lipca '69 właśnie, naprawdę o tym nie słyszałeś? - zapytał Remus który bardzo się starał żeby nie wyśmiewać się z Jamesa aż tak bardzo jak na to zasługiwał.

-Co??? Serio? Jak to możliwe? - zdziwił się - Ale w sensie czarodzieje im jakoś pomogli nie?

-Nie James, mugole to zrobili sami, dzięki nauce a nie magii - powiedziała Jacqueline jakby sugestia, że takie osiągniecie mogło być zrealizowane tylko dzięki magii trochę ją obraziła.

-600 milionów ludzi oglądało to w telewizji na żywo, jak mogłeś o tym nie słyszeć?

-Ja... nie wiem, coś tam chyba mogłem słyszeć ale myślałem że chodzi o ten mugolski film.

-O co? - zdziwiła się tym razem Jacqueline

-No o tych ludziach w kosmosie, jak to się nazywa...?

-Chodzi ci o Star Trek? * Mój tata to ogląda - podpowiedział Jamesowi Peter

-Tak!!! Czyli... aha... hmm... no dobra...- przeanalizował James wywołując u Jacqueline  kolejną falę nieopanowanego chichotu.

-To nie jest aż tak śmieszne - mruknął James patrząc na zaśmiewających się przyjaciół.

-Żartujesz?! To najlepsze co mnie w życiu spotkało, będę się z Ciebie z tego powodu naśmiewać do dnia twojej śmierci - powiedziała Jacqueline z rozbrajającą szczerością

-Chyba, że sama kojfniesz pierwsza - zrobił do niej minę James

-Nie, wtedy wrócę jako duch i dalej będę się z ciebie naśmiewać  - wyprowadziła go z błędu

-A wy wszyscy to widzieliście?

-Tak - powiedziała razem cała czwórka

-A ty w jaki sposób ? Rodzinne zamiłowanie do astrologi obejmuje mugolskie osiągnięcia? - zapytała Jacqueline Syriusza

-Nie, mój chrzestny, wujek Alphard  zabrał mnie do siebie w tajemnicy przed rodzicami i oglądaliśmy razem. On jest trochę ekscentryczny, przynajmniej tak wszyscy mówią.

-Jest ekscentryczny bo ma telewizor? - zdziwiła się Jacqueline

-Nie tylko - zaśmiał się Syriusz - Tak w ogóle, Andromeda kiedyś mówiła, nie wiem czy to prawda bo takie rodzinne tabu,  ale podobno jak był młody planował się ożenić z mugolką.

-No to dopiero strasznie ekscentryczne - przyznał Remus ze śmiechem

-To czemu się nie ożenił? - zapytał Peter

-Nie mam pojęcia, pewnie się bał postawić bo by go wydziedziczyli jak Andromedę. W każdym razie koniec końców nigdy się nie ożenił z nikim ale za to ma w rodzinie opinie strasznego kobieciarza - zaśmiał się - W sumie coś mogło być na rzeczy bo on ogólnie lubi różne mugolskie nowinki i wynalazki.

-A ty lubisz jego? - bardziej stwierdziła niż zapytała Jacqueline. Dobrze było wiedzieć, ze w rodzinie Syriusza pozostał ktoś jeszcze w miarę normalny kto najwyraźniej nie miał dzikiej obsesji na punkcie czystości krwi.

-Tak, bardzo, on jest naprawdę w porządku - przyznał Syriusz po czym ciężko westchnął zupełnie jak nie on

- Szkoda tylko, że miał takiego pecha, jak był młody oberwał w pojedynku jakimś paskudnym zaklęciem którego nie udało się do końca wyleczyć. Ostatnio słyszałem jak moja mama mówiła, że zostało mu pare lat.

-Serio? - zmartwił się Remus

-Ojej, to... smutne, może jeszcze da się coś...wymyślić ?- powiedziała Jacqueline ale Syriusz wzruszył tylko ramionami

-Nie mam pojęcia ale szczerze mówiąc wątpię, takich przewlekłych skutków zaklęć ciężko się pozbyć a im więcej czasu mija tym gorzej.

-To musisz się nim nacieszyć póki masz jeszcze czas - stwierdziła Jacqueline, Syriusz spojrzał na nią jakby trochę go zdziwiło takie postawienie sprawy ale po chwili skinął głową i powiedział cicho

-Tak zrobię.

-Ale jesteście pewni, że mugole sami to zrobili? - wypalił James który najwyraźniej słuchał opowieści Syriusza jednym uchem i nie mógł wyjść z podziwu nad rewelacjami o których usłyszał

-Tak, jesteśmy pewni - potwierdzi Remus

-Ale jak to możliwe?

-Normalnie, Amerykanie stwierdzili, że chcą wysłać człowieka na księżyc wiec zatrudnili najmądrzejszych ludzi na świecie żeby wymyślili jak to zrobić i zrobili, fizyka James, nie magia, fizyka i cała góra pieniędzy  - James nadal nie wyglądał na przekonanego ale zrezygnował z dalszej dyskusji wiec Jacqueline postanowiła uraczyć go jeszcze jedną ciekawostką o której zapewne nie słyszał.

-A wiesz, że to wszystko zasługa Irlandczyka? 

-To znaczy?

-To Kennedy zapoczątkował program kosmiczny, pierwszy amerykański prezydent irlandzkiego pochodzenia i katolik, jak myślisz po kim mam imię?

-Po prezydencie? - spytał odruchowo James na co Jacqueline ukryła twarz w dłoniach a Remus na cały głos parsknął śmiechem

-Tak, James, przez ostatni rok was wszystkich  wkręcałam, tak naprawdę nazywam się John Fitzgerald. Ty mnie dziś wykończysz, słowo daję zaraz mi żebra popękają ze śmiechu.

-No co?

-Nie po prezydencie, kretynie, tylko po jego żonie - wyjaśniła mu

- Zresztą dzięki pani Kennedy to się zrobiło bardzo popularne imię, w mojej klasie w podstawówce były trzy Jacqueline.*

-O naprawdę? - zdziwił się Remus dla którego również akurat ta informacja była nowością

-Mhmm

-James dzisiaj nie zaśnie od nadmiaru informacji - zaśmiał się Peter

-Hahaha, bardzo się cieszę, że wszyscy się tak dobrze bawicie moim kosztem. Zwłaszcza ty - jęknął nieszczęście w stronę Jacqueline.

-A owszem bawię się świetnie, bardzo ci dziękuję, musimy to robić częściej. Dziś mieliśmy lekcję fizyki więc następnym razem proponuje zabrać się chemię, powiesz nam co wiesz o cząsteczkach i atomach, co ty na to? - uśmiechnęła się do niego a chłopcy  zgodnie ryknęli śmiechem bo dla wszystkich było oczywiste, że James na ten temat nie wie kompletnie nic.

Dopiero kilka godzin później, kładąc się spać Jacqueline uświadomiła sobie, że nie wrócili do tematu nieszczęsnego księżyca i likantropii.

Gdyby tylko to było takie proste... po spędzeniu kilku wieczorów w bibliotece już wiedziała, że wilkołactwo to klątwa przenoszona przez krew która po prostu uaktywnia się raz na miesiąc w okresie pełni ale tak naprawdę nie ma nic wspólnego z księżycem jako takim.

Była pewna, że James gdyby wiedział co jest grane sam chętnie zapisałby się do następnej misji Apollo jeżeli skropienie powierzchni księżyca jakimś eliksirem mogłoby przełamać czar i uwolnić Remusa z koszmaru jego choroby.

☘️

Tak jak było do przewidzenia owa listopadowa sobota była ostatnim pogodnym dniem przed miesiącami wypełnionymi porywistym wiatrem, lodowatym deszczem oraz gęstą mgłą podczas których każde wyjście z zamku chociażby na zielarstwo jawiło się niczym wyzwanie porównywalne ze zdobywaniem bieguna północnego.

W międzyczasie Syriusz i James dla rozładowania depresyjnej atmosfery postanowili rozruszać uczniów starszych klas smarując korytarz przed klasą mugoloznastwa podebraną z kuchni kostką masła co skutkowało widowiskowymi wywrotkami i równie barwnymi wiązankami przekleństw jakimi, potłuczeni jak worki kartofli uczniowie obrzucali tajemniczych dowcipnisiów.

Jakiś czas przed świetami Jacqueline umościła się z książką i kubkiem gorącej herbaty z cytryną w fotelu przed kominkiem obserwując Remusa i Petera siedzących na podłodze na poduszkach z kanapy i ćwiczących zaklęcie rozbrajające które ostatnio przerabiali na zaklęciach.
Właściwie to Peter który miał jakiś problem z tym zaklęciem ćwiczył a Remus po prostu mu pomagał. Jacqueline stwierdziła w myślach, że Remus świetnie by się nadawał na nauczyciela, ona sama też parę razy próbowała pomagać Peterowi z tym czy innym zaklęciem ale prawda była taka, że kompletnie nie miała do tego cierpliwości. Po dwóch czy trzech próbach brak postępów Petera zaczynał ją irytować jakby knocił wszystko specjalnie jej na złość co oczywiście nie było prawdą.

-Co czytasz? - spytał Remus kiedy Peter udał się na drugi koniec Pokoju Wspólnego po różdżkę którą Remus zaklęciem wytrącił mu z ręki w ramach kolejnej demonstracji.

-Historię Ilvermorny, właściwie to teraz czytam rozdział o tych całych Gauntach, jakieś to wszystko upiorne - mruknęła

-Upiorne? Co masz na myśli? - zdziwił się Remus

-Słuchaj : W każdej gałęzi rodu co jakiś czas możemy spotkać osoby w najlepszym razie niezrównoważone a co bardziej prawdopodobne dotknięte szaleństwem. Część uczonych zgaduje, że wpływ na to mógł mięć zwyczaj poślubiania kuzynów - przeczytała mu fragment który tak ją zdenerwował.

-Zgaduje? Nie trzeba chyba być specjalnie uczonym żeby wywnioskować że zwyczaj poślubiania kuzynów prędzej czy później doprowadzi do wysypu kalek albo szaleńców...

-Jackie.... - Remus chyba chciał jej przerwać

-.... wystarczy owce  hodować żeby wiedzieć, że chów wsobny to prosta droga do katastrofy - dokończyła myśl i dopiero wtedy zauważyła, że Remus patrzy ponad jej ramię jakby coś go przestraszyło.

Odwróciła się i zobaczyła Jamesa wpatrującego się w nią z niedowierzaniem i plecy Syriusza zmierzającego do dormitorium. Widać musieli w międzyczasie wrócić do wieży i odszukać przyjaciół siedzących przy kominku.

-Co z wami? - zdziwiła się kiedy za Syriuszem huknęły drzwi do dormitorium.

-Jacqueline... Merlinie.... ale dowaliłaś... - powiedział powoli James siadając na kanapie

-Dowaliłam co? Przecież nic takiego nie powiedziałam - zdziwiła się

-Myślałem, że  wiesz... - westchnął James

-Wiem o czym?

-Rodzice Syriusza... są w drugiej lini kuzynami - wyjaśnił jej James a Jacqueline z szoku aż zaniemówiła uświadamiając sobie rozmiar gafy którą właśnie walnęła.

-Co? Ale...?

-Jak masz zamiar iść go przeprosić to lepiej wcześniej opanuj ten wyraz obrzydzenia na twarzy - rzucił dość szorstko James

-Ale ja wcale nie.... przecież nie mówiłam o nim...

-Jasne, że nie tylko... - zaczął Remus

-Tylko trochę tak - dokończył James

-O żesz, o żesz jasna dupa, czemu nikt mi o tym nie powiedział? Nie gadałabym tak bez sensu gdybym wiedziała przecież - rzuciła patrząc to na Jamesa to na Remusa to na Petera który w międzyczasie wrócił ze swoją różdżka  i chyba nawet  zorientował się co palnęła Jacqueline.

-Wiec to nasza wina? - spytał James ale Jacqueline już mu nie odpowiedziała tylko ukryła twarz w dłoniach.

Oczywiście, że to nie była wina Jamesa ani żadnego z nich tylko jej i jej niewyparzonej gęby. Ile razy już sobie obiecywała, że nie będzie się odzywać bez sensu? Pewnie z milion i nic z tego, dalej plotła bzdury jak potłuczona.

Jak mogła coś takiego powiedzieć? Syriusz i tak miał dość problemów z rodziną, męczył się z rodzicami i Regulusem a ona teraz rzuciła w niego czymś takim. Równie dobrze mogła mu dać w twarz. Miała ochotę sobie wyrwać język, przynajmniej wtedy już więcej nie palnęłaby żadnej głupoty.

Non stop naśmiewała się z Jamesa, że nie ma pojęcia o świecie a sama była jeszcze gorsza wypowiadając się na tematy o których guzik wiedziała.

Taka była prawda, świat czarodziejów czystej krwi, świat Syriusza był tak nieskończenie odległy od wszystkiego co znała, tak przerażająco inny, obcy i zimny, że wątpiła by kiedykolwiek mogła go zrozumieć. Powinna zawrzeć gębę na skobel i po prostu nie komentować ale nie, oczywiście musiała wtrącić swoje trzy grosze jak ostatnia idiotka.

Jacqueline skurczyła się w sobie uświadamiając sobie własną hipokryzję, ile razy myślała jak bardzo ludzie nic nie rozumieją z tego co się dzieje na Północy, jak bardzo nie chcą zrozumieć, zadowalając się powierzchownymi strzępami informacji? Tymczasem sama była dokładnie taka sama, gadała bez sensu nie wiedząc kompletnie nic w przekonaniu o własnej nieomylności.

Nawet nie była w stanie  myśleć jak musiał się poczuć Syriusz kiedy praktycznie stwierdziła, że jest jakimś wynaturzonym szaleńcem. A co jeśli  nie wybaczy jej tego co powiedziała?

Pomimo, że miała na sobie gruby sweter i siedziała blisko płonącego kominka zimny dreszcz przeniknął ją do szpiku kości na samą myśl, że mogłaby stracić przyjaciół przez swoje głupie gadanie.

Niechętnie opuściła ręce i zmusiła się żeby spojrzeć na przyjaciół chociaż tak naprawdę miała ochotę zapaść się pod ziemie ze wstydu.

-Muszę iść go przeprosić - stwierdziła choć nie miała pojęcia jak ma to zrobić. Tłumaczenie, że nie jego miała na myśli było bez sensu, powiedziała co myślała po prostu nie wiedząc, że mówi o nim.

Zostawało jej tylko liczyć na wyrozumiałość Syriusza choć miała dość duże wątpliwości czy takowa istnieje. Po raz kolejny przeklęła w myślach własną głupotę.

-Nie palniesz znowu czegoś głupiego? - upewnił się James który chyba też poczuł się urażony jej słowami w imieniu Syriusza

-Postaram się - mruknęła

-To się postaraj bardziej niż do tej pory - warknął na nią

-James! Przecież widzisz, że Jacqueline jest przykro, daj spokój - wtrącił Remus

-Nie, ma rację, strasznie schrzaniłam - przyznała cicho, jasne było, że  jeśli Syriusz jej nie wybaczy to James również w trzy sekundy zapomni o swojej niegdysiejszej deklaracji o przyjaźni na śmierć i życie.

Gdyby nadal  miała zwyczaj płakać to chętnie by to teraz zrobiła. Zebrała się w sobie, wstała z kanapy i ruszyła do dormitorium chłopców. Nie wiedziała czy dziewczynom wolno tam wchodzić ale potencjalne łamanie regulaminu nie było teraz czymś czym by sobie zaprzątała głowę.

Stanęła przed drzwiami, krótko zapukała i od razu zaczęła się zastanawiać czy powinna wejść nawet jeśli Syriusz nic nie odpowie ale po kilku sekundach rozległo się ciche „wejdź" które dodało jej minimum odwagi żeby nacisnąć na mosiężną klamkę i przestąpić próg dormitorium.
—————————————————————————————————————————————————
*Pierwsze sezony serialu Star Trek były emitowanie w latach 1966-1969 więc nic dziwnego, że Jamesowi trochę fakty z fikcją się pomieszały ;)

*Pozwoliłam sobie na małe naciągnięcie lini czasu bo Jacqueline urodziła się pod koniec 1959 a Kennedy został zaprzysiężony na prezydenta dopiero w styczniu 1961, natomiast największą popularnością imię Jacqueline cieszyło się w Irlandii po wizycie JFK w Dublinie która miała miejsce w 1963.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top