38.Zacieśnianie więzi




Grudzień mijał piątoklasistom w oparach zmęczenia i stresu nieustannie potęgowanego przez nauczycieli, którzy nie potrafili wypowiedzieć jednego zdania bez wspominania o zbliżających się wielkimi krokami egzaminach. Oczywiście ile ludzi, tyle sposób radzenia sobie ze stresem, na co liczne dowody dostarczali uczniowie piątego roku. Niektórzy stres zajadali, inni próbowali go z siebie wyrzucić na szkolnych korytarzach w postaci łajnobomb. Część usiłowała go po prostu zignorować i poczekać w bibliotece na lepsze czasy, a inni starali się go wypędzić z organizmu przy użyciu alkoholu i papierosów. Wszyscy za to zgodnie wypatrywali Bożego Narodzenia i związanej z nim przerwy w nauce i nieustannym myśleniu o egzaminach.

Jacqueline po dziwnej rozmowie z Syriuszem czuła się jeszcze bardziej skołowana niż wcześniej. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że ostatnia rozmowa z mamą mogła odcisnąć na niej aż takie piętno, tym bardziej że setki już razy tłumaczyła sobie, że nie powinna tak kurczowo się jej trzymać. Przecież Deirdre wcale nie chciałaby, żeby Jacqueline była zawsze sama. To by było całkowicie bez sensu. Z drugiej strony... sama skończyła z dzieckiem i złamanym sercem, a tego raczej też by nie życzyła Jacqueline. Ona sama by sobie tego nie życzyła, za dobrze pamiętała, ile jej mama zniosła w ciągu tych wszystkich lat, które spędziły same tylko we dwie. Rozmyślając nad tym wszystkim gdzieś pomiędzy lekcjami, a ślęczeniem nad książkami w bibliotece, doszła do wniosku, że nie powinna o tym myśleć w ogóle i wzorem Eleny skupić się tylko na nauce. Oczywiście to był dopiero drugi wniosek. Pierwszy był taki, że Syriusz nie miał pojęcia, o czym mówił i słuchanie go nie miało najmniejszego sensu.

Co do samego Syriusza to ostatnio zrobił się jeszcze bardziej nieznośny niż zwykle. Jacqueline podejrzewała, że miało to związek z jego stosunkami z Regulusem, które zrobiły się jeszcze bardziej napięte. Zaraz po urodzinach Syriusza Regulus dał mu prezent na korytarzu, z bardzo chłodnym komentarzem o zapraszaniu na imprezę całej szkoły poza bratem. Jacqueline uważała, że to z jego strony dość niskie zagranie, bo Syriusz nie raz wyciągał do niego rękę, którą ten odrzucał, więc było dość oczywiste, że i tak by nie przyszedł. Kiedy jednak James skomentował tę sytuację w dość podobnym tonie, Syriusz jedynie się najeżył i zniknął gdzieś, na resztę dnia. Do ponownej konfrontacji doszło już w grudniu, kiedy Syriusz poinformował brata, że nie ma zamiaru wracać do domu na święta, co doprowadziło do kolejnej scysji między Blackami. Jacqueline oczywiście współczuła Syriuszowi tej szarpaniny, ale bardzo się cieszyła, że w końcu spędzi święta tam, gdzie naprawdę było jego miejsce, czyli z Jamesem i jego rodzicami. No i z nią. Na razie jednak Syriusz odreagowywał kłótnie, uprzykrzając życie na zmianę Filchowi i Snape'owi oraz doprowadzając do szału profesor McGonagall.

Dla odmiany James był ostatnimi czasy w wyjątkowo dobrym humorze. Wgniecenie w błoto drużyny Huffelpuffu oznaczało, że Gryffindor nadal miał całkiem spore szanse na zdobycie Pucharu Quidditcha. Jacqueline miała też wrażenie, że Jamesa wyjątkową radością napawała perspektywa spędzenia świąt w towarzystwie Syriusza. Na pewno była to pewna rekompensata braku sukcesów na polu bitwy o serce Evans. Jacqueline w głębi ducha, uważała, że James zabierał się do tego wszystkiego od dupy strony. W ogóle nie potrafił pokazać Evans tego, co było w nim najlepsze, jak troszczył się o nią, Syriusza, czy Remusa. Zamiast tego, jak ostatni idiota przechwalał się wygranym meczem. Stwierdziła jednak, że to nie jej sprawa i z racji tego nie miała zamiaru się wtrącać w wątpliwe metody Jamesa. Natomiast bardzo bawiło ją wymienianie porozumiewawczych spojrzeń z Remusem, który wyraźnie miał równie kiepskie zdanie na temat technik podrywu Jamesa.

Grudniowa pełnia, tydzień przed świętami szczęśliwie minęła bez większych problemów. Jacqueline choć oczywiście spędzała pełnie w zamku, również nie była w stanie zaznać w tym czasie snu. Większość tych nocy spędzała czytając przy świetle różdżki, lub tłukąc się po łóżku w bezowocnych próbach zaznania odrobiny snu, który przychodził, dopiero kiedy nad ranem słyszała z korytarza między dormitoriami stłumione kroki. Nie dało się również nie zauważyć, że w ostatnich miesiącach Remus wyglądał o wiele lepiej. Choć nadal kilka dni przed pełnią męczyła go gorączka i osłabienie, to dochodził do siebie o wiele szybciej, jakby przemiany zaczęły kosztować go mniej wysiłku.

Do przerwy świątecznej został tydzień w tym ostatnie w semestrze wyjście do Hogesmeade. Wydawałoby się, że świątecznej atmosfery nie powinno już nic zakłócić, jednak oczywiście były to nadzieje całkowicie złudne. Po piątkowych zajęciach ze starożytnych runów Jacqueline i Remus wracając do Pokoju Wspólnego, natrafili na dwóch Puchonów z ich roku, prowadzących kolegę, który w miejscu głowy miał coś, co wyglądało na przerażający, nadmuchany balon z ludzkiej skóry. Jacqueline mimowolnie się skrzywiła. Dopiero z przytłumionych słów Puchonów wywnioskowała, że poszkodowanym był Bertram Aubrey z ich roku. W tym momencie nie sposób było nawet zlokalizować jego twarzy, nie mówiąc o jej zidentyfikowaniu. Z urażonych spojrzeń i kilku gniewnych słów rzuconych w stronę jej i Remusa, wynikało, że za stan Aubry'ego odpowiadali James z Syriuszem, w co nie końca chciało jej się wierzyć. Owszem, zdarzało im się rzucać zaklęciami bez zbytniego pomyślunku, ale co innego wywołać u kogoś pięciominutową czkawkę, a co innego to. W Pokoju Wspólnym okazało się jednak, że oskarżenia Puchonów są słuszne i to Syriusz i James doprowadzili Aubry'ego do tego stanu. Wściekli jak stado rozjuszonych szerszeni wyznali, że dostali od profesor Burbage szlaban od soboty na cały przedświąteczny tydzień, ale nie przyznali się, dlaczego właściwie zrobili coś tak głupiego. Jacqueline nie dowiedziawszy się niczego konkretnego, postanowiła uciec przed nieco grobową atmosferą do dormitorium i poczytać coś w łożku.

Od razu wyczuła, że coś jest nie tak, kiedy Mary, która opowiadała coś Margaret i Lily, na dźwięk otwieranych urwała w połowie zdania. Mary jako jedyna z ich czwórki czarownica czystej krwi, również chodziła z chłopakami na mugoloznastwo, więc wniosek, o czym opowiadała, nasuwał się sam.

– Mówisz o Aubrym? – spytała Jacqueline, podchodząc do łóżka Margaret, na którym wszystkie trzy siedziały.

– Mmm, tak, opowiadałam właśnie... – zaczęła niemrawo, wyraźnie unikając wzroku Jacqueline.

– A dlaczego przerwałaś, jak weszłam do środka? – spytała skonsternowana Jacqueline.

– Co? Nie... wydawało ci się...

– Wcale nie.

– Jacqueline, to naprawdę straszna głupota. Szkoda, żebyś sobie nawet zawracała głowę takim gadaniem – powiedziała Mary, posyłając nerwowe spojrzenia w stronę przyjaciółek, co jedynie upewniło Jacqueline, że jej początkowe spostrzeżenie było jak najbardziej słuszne.

– Jakim gadaniem? Co to niby ma wspólnego ze mną? – zapytała, stając na wprost Mary, tak by ta nie miała wyjścia, tylko musiała na nią spojrzeć. – Jak już zaczęłaś, to powiedz. Proszę – wycisnęła z siebie, choć to słowo cieżko przechodziło jej przez gardło. Mimo wszystko z ich trzech to Mary zawsze była wobec niej najbardziej w porządku, może dlatego, że skupiała się na unikaniu i ignorowaniu wszelkich sporów zamiast ich eskalowaniu, co zdarzało się Margaret. Oraz jej samej, co musiała sobie szczerze przyznać.

– No dobra, tylko się nie denerwuj. I nie stój nade mną jak kat! Merlinie... – westchnęła, a Jacqueline niechętnie usiadła na łóżku Mary naprzeciw niej.

– No więc wiesz, że na mugoloznastwie mamy co semestr te przekrojowe projekty, gdzie robimy takie jakby sprawozdania, co się wydarzyło w świecie mugoli i omawiamy, co może się według nas wydarzyć w kolejnych miesiącach.

– Owszem – przytaknęła Jacqueline. – James i Syriusz non stop mnie męczą, żeby im coś tłumaczyć.

– No właśnie oni zwykle się zgłaszają do tematów związanych z Irlandią Północną, bo nikt inny nie chce... znaczy, oni chyba wiedzą, że jak coś to im pomożesz – zmieniła zdanie.

Jacqueline siłą powstrzymała pogardliwe prychnięcie. Oczywiście, że nikt się nie palił do przygotowywania prasówek z doniesień o kolejnych wybuchach i strzelaninach na krańcu Zjednoczonego Królestwa, bo większość osób miała to w jak najgłębszej dupie.

– W każdym razie jak Burbage omawiała ich projekt, to trochę się zdziwiła, że mają takie no... podejście poza głównym nurtem, jak powiedziała....

– Głównym nurtem płynie gówno – wtrąciła Jacqueline, krzyżując dłonie na piersiach.

Mogła się domyślić, że jej pogląd na ostatnie działania brytyjskiej armii w Belfaście, nie spotka się z ciepłym przyjęciem ze strony nauczycielki.

– Tak czy inaczej... – kontynuowała Mary, nieco podnosząc głos, jakby wyczuła, że Margaret już miała zamiar odezwać się w tej sprawie. –... powiedziała, że wszystko w porządku, bo argumentacja jest spójna i logiczna, więc nie czepiała się, tylko chciała wiedzieć, skąd im się to wzięło. Wtedy James przyznał, że konsultowali się z koleżanką, ale Burbage powiedziała, że w niczym to nie przeszkadza, a nawet lepiej, że mają taką perspektywę. A jak już oddawała im pracę, to powiedziała, że po prostu przez chwilę myślała, że to jakiś zakład. No i wtedy Aubrey... – Mary zacięła się przed częścią opowieści, w której najwyraźniej w końcu planowała przejść do sedna. –... niestety Burbage tego nie usłyszała, ale James i Syriusz tak.

– Nie usłyszała czego? – powtórzyła Jacqueline, choć tego, że Aubrey powiedział coś okropnego na jej temat, domyśliła się już dawno temu.

– Powiedział, że jedyny zakład, jaki mają Potter z Blackiem, to o to, który jako pierwszy przeleci O'Harę – wyrzuciła z siebie Mary na wydechu, jakby chciała jak najszybciej pozbyć się z ust tych słów.

Jacqueline poczuła, jakby ktoś ją uderzył w żołądek i wypuściła z siebie powietrze w pełnym niedowierzania prychnięciu.

– Słucham? – rzuciła w przestrzeń, zupełnie jakby źle usłyszała.

Kiedy Mary zaczęła swoją opowieść, podejrzewała, że Aubrey pozwolił sobie na jakiś pogardliwy komentarz na temat jej pochodzenia, ale czegoś takiego się nie spodziewała. Ze złością wstała i podeszła do własnego łóżka udając, że czegoś szuka w torbie. Poczuła, jak łzy zbierają jej się pod powiekami, a ostatnie czego by chciała, to żeby ktoś zobaczył, że płacze z powodu takiej głupoty. Przynajmniej już wiedziała, co ludzie o niej myśleli.

– Jacqueline, nie przejmuj się tym. – Usłyszała zza pleców łagodny głos Lily. – Przecież nikt tak naprawdę nie myśli. Ludzie gadają najprzeróżniejsze głupoty.

– Mhmm – mruknęła tylko, w odpowiedzi wygrzebując z torby pomięta paczkę papierosów. Idealnie, żeby zająć czymś ręce. Podeszła do okna, przy którym stało jej łóżko i otworzyła je na oścież, siadając na parapecie.

– Jacqueline... – zaczęła jeszcze raz Lily, ale Jacqueline nie pozwoliła jej skończyć.

– Wywietrzę, zanim będziemy szły spać – rzuciła, odpalając różdżką papierosa i wpatrując się w czubki drzew Zakazanego Lasu. – Ale jeśli chcesz, mi odjąć punkty za fajki to proszę bardzo – dodała.

Dziewczyny jeszcze chwile pokręciły się niemrawo po dormitorium, po czym zeszły na kolacje. Jacqueline nawet nie odwróciła się w ich stronę, więc sądziła, że została sama, ale okazało się, że Mary została w dormitorium.

– Jacqueline, Lily ma rację, naprawdę, nie przejmuj się tym...

– Ludzie naprawdę tak myślą? – przerwała jej Jacqueline.

– Nie! Coś ty? No... wiadomo, że niektórzy plotą trzy po trzy i tylko czekają na jakieś głupie plotki. Oni dwaj są popularni, a ty ładna, więc...

– Więc to jedyny powód, dla którego mogliby się ze mną zadawać – dokończyła, za nią Jacqueline i ponownie wydała z siebie ciche prychnięcie. – Wspaniale, kurwa.

– Uważam, że dobrze mu zrobili. W sumie to Syriusza się trochę przestraszyłam. W życiu go nie widziałam takiego wkurwionego. James też się strasznie wściekł – dodała.

– Hmm, jasne. No cóż, w każdym razie dzięki, że mi powiedziałaś – mruknęła jeszcze Jacqueline i ponownie odwróciła się w stronę błoni, a Mary wyszła.

Cudownie, po prostu fantastycznie. Ledwo przestała się przejmować plotkami o sobie i Syriuszu, okazało się, że jeszcze James dołączył do tej wesołej kompanii. Że też przez chwilę pożałowała tego idioty Aubry'ego. Dobrze mu tak. Syriusz i James dobrze mu zrobili. Pewnie więcej takich chodziło po szkole, ale istniała szansa, że po tym incydencie przynajmniej będą trzymać swoje idiotyczne uwagi dla siebie. Dopaliła papierosa, po czym postanowiła, że zamiast rozpamiętywać słowa jakiegoś palanta, lepiej zrobić coś pożytecznego i udała się do biblioteki.

Kiedy wróciła do Pokoju Wspólnego kilka godzin później zastała w nim ledwie kilka osób, głównie z szóstej klasy oraz Jamesa z Syriuszem, którzy z bardzo niemrawymi minami zabierali się za piekielnie trudne wypracowanie z eliksirów. Jacqueline podeszła do nich i bez słowa położyła przed każdym z nich rolkę pergaminu.

– Co to jest? – zapytał James, jakby spodziewał się, że pergamin zaraz stanie w ogniu.

– Wasze wypracowania na eliksiry. Napisałam każde trochę innymi słowami, Slughorn nie powinien się zorientować – wyjaśniła.

– Co takiego? Niby dlaczego miałabyś... – udał zdziwienie Syriusz, który z jakiegoś powodu najwyraźniej postanowił zgrywać idiotę.

– Wiem, dlaczego dostaliście szlaban – przerwała mu Jacqueline.

– Jacqueline, nie przejmuj się tym... – zaczął James.

– Nie przejmuję się – odpowiedziała. – Tylko nie zapomnijcie przepisać, żeby Slughorn nie dostał trzech zadań pisanych jednym charakterem pisma. Starałam się, żeby dało się rozczytać – rzuciła jeszcze i odwróciła się w stronę dormitoriów.

– Dzięki. – Usłyszała jeszcze zza pleców głos Syriusza.

To ja dziękuję.


Następnego dnia Jacqueline, Remus i Peter we trójkę wybrali się do Hogsmeade, podczas gdy James i Syriusz odbębniali pierwszy ze szlabanów za wczorajszy incydent. Nikt nie powiedział więcej ani słowa na ten temat, ale Jacqueline musiałaby być kompletnie ślepa, by nie zauważyć na wpół kpiących, a na wpół pogardliwych spojrzeń rzucanych w jej stronę, które wyraźnie mówiły, że Aubrey nie był jedyny w swoich domysłach, nawet jeśli pierwszy wypowiedział je na głos.

W drodze do Trzech Mioteł Jacqueline rzuciły się w oczy jasne, niemal białe włosy dziewczyny wychodzącej z pasmanterii. Wyglądał jak połączenie lekko przyćpanej hippiski, z wróżbitką na wpół pogrążoną w transie. Jej długa peleryna wyglądała na misternie pozszywaną z kilkunastu różnych materiałów i kolorów, a od bieli włosów odcinały się wplecione w nie kolorowe wstążki i migoczące koraliki.

– To ta od Syriusza, nie? – zagadnęła Jacqueline Remusa półgłosem.

– Chyba tak – mruknął Remus niemrawo, co po raz kolejny podsunęło Jacqueline myśl, że Remus nie był specjalnym entuzjastom poczynań Syriusza.

– Wygląda na taką, co nie uprawia seksu... – powiedziała Jacqueline, chociaż do końca sama nie wiedziała, dlaczego w ogóle odczuwała potrzebę skomentowania ekscentrycznego wizerunku Delfie Voyant.

– Hmmm... – mruknął Remus.

– Tylko łączy się z kosmosem i wymienia energię astralną – dokończyła myśl.

– Wolałem nie pytać, co Syriusz z nią wymienia – odpowiedział Remus, po czym spłonął rumieńcem, jakby sam się zawstydził tego, co powiedział. Jacqueline i Peter parsknęli śmiechem, a Remus wyraźnie się zmieszał.

– Przemówiła nasza cicha woda – zaśmiała się Jacqueline, kiedy już odeszli na tyle daleko, że Deflie nie mogła ich usłyszeć.

– Co? Że niby ja?

– Że niby dokładnie ty, Remusie. Niby taki porządny pan prefekt, ale czasem jak coś dowalisz, to nie wiadomo gdzie się patrzeć – stwierdziła Jacqueline.

– Coś w tym jest – poparł ją Peter. – Kto wymyślił tę akcję ze zwężaniem szat Flitwicka w trzeciej klasie? Biedny zaczął się odchudzać i to zaraz przed świętami.

– Nie rozumiem, o czym mówicie. Idziemy do Rosemerty? – zmienił temat.

Pub pod Trzema Miotłami jak zwykle był wypełniony uczniami po sam sufit, więc Jacqueline i Peter zaczęli krążyć po sali w poszukiwaniu wolnego stolika, kiedy Remus zamawiał dla nich kremowe piwo.

– Może przysiądziesz się do mnie O'Hara? – Usłyszała zza pleców znajomy głos, od którego powoli robiło jej się niedobrze. Mulciber podszedł do niej tak blisko, że poczuła jego ciężkie ostre perfumy, których zapach nieco ją przydusił.

– Może raczysz się ode mnie odczepić? – fuknęła, starając się przepchać między grupą rozchichotanych trzecioklasistek i jak najszybciej się od niego odsunąć.

– Przecież tylko grzecznie proponuję. Jesteś bardzo niekoleżeńska, wiesz? – Posłał jej kpiący uśmiech.

– Może dlatego, że nie jestem i nie mam zamiaru być twoją koleżanką – prychnęła, rzucając płaszcz na stolik, który właśnie zwolniła jakaś parka. Zerkając ponad ramieniem Mulcibera, starała się ściągnąć wzrokiem Remusa, albo Petera.

– Też bym wolał, żebyś była kimś innym – powiedział powoli, a jego ciemne oczy ześlizgnęły się z jej twarzy na szyję i dekolt. – Rosmerta na pewno ma na górze jakiś wolny pokoik, więc możemy od razu przejść do zacieśniania naszej relacji.

– Ugh ty...

– Wszystko w porządku? – zapytał Remus, przeciskając się koło Mulcibera i stawiając na stole trzy kufle kremowego piwa.

– Było, dopóki się nie przyplątałeś, Lupin. Naprawdę, stać się na lepsze towarzystwo, O'Hara – rzucił jeszcze i odwrócił się na pięcie, niemal potrącając po drodze Petera.

– O co mu chodziło?

– O nic – mruknęła Jacqueline, obejmując się ramionami, bo nagle zrobiło jej się bardzo zimno. – Zawraca mi głowę od początku roku.

Remus odwrócił się i spojrzał przez ramię na Mulcibera, który właśnie wychodził z karczmy.

– Może powinnaś powiedzieć o tym komuś?

– Powiedzieć co? Rzucanie do dziewczyn obleśnych teksów nie jest zakazane. Co niby mieliby mu zrobić? – rzuciła Jacqueline.

– Hmmm... no pewnie masz rację. Możemy mu przemówić do rozsądku w inny sposób jeśli chcesz. Założę się, że James i Syriusz nie będą mieli nic przeciwko. – Remus uśmiechnął się pod nosem, upijając łyk piwa.

– Sądziłem, że się brzydzisz przemocą – zauważył Peter.

– Bardziej się brzydzę czarną magią i takimi jak on.

Jacqueline cicho parsknęła śmiechem.

– Dzięki Remusie, ale poradzę sobie z nim sama – odpowiedziała, również upijając trochę piwa. – To tylko głupie gadanie – mruknęła.

☘️

Jacqueline nie mogła nie zauważyć, że Syriusz był podobnie skrępowany naturalną serdecznością, z jaką Potterowie powitali go w swoim domu podczas świątecznej przerwy, jak ona sama swego czasu. Nieśmiałość i niepewność, z jaką Syriusz podchodził do tego ciepłego przyjęcia, była do niego tak niepodobna, że Jacqueline robiło się zimno i smutno, kiedy uświadamiała sobie, co musiało stać za tym niedowierzaniem. Momentami wyglądał jak szczeniak, który tylko czekał, aż ktoś zabierze mu kocyk, wygoni z ciepłego kojca i każe spać na mrozie. Jakby nie mógł uwierzyć, że w tym domu ktoś go oczekiwał i naprawdę cieszył się z jego obecności.

Syriusz zajął drugi z niegdyś gościnnych pokoi na ostatnim piętrze domu Potterów, połączony balkonem z pokojem, który od ponad roku należał do Jacqueline. Kiedy pierwszego wieczora po przyjeździe oboje pożegnali się Jamesem piętro niżej i wspięli po drewnianych schodach, Jacqueline nie mogła nie zauważyć, że Syriusz był wyjątkowo nieswój. Przez większość kolacji prawie się nie odzywał, jakby się bał, że ktoś mu każe odejść od stołu po jednym fałszywym słowie. Kiedy stanął przed drzwiami swojego pokoju, Jacqueline zauważyła, jak przebiegł oczami po karteczce z jego imieniem, którą pani Potter musiała przypiąć do drzwi jeszcze przed ich przyjazdem z Hogwartu.

– Wiesz, że oni naprawdę tak myślą, prawda? – zapytała cicho Jacqueline, opierając się o framugę koło Syriusza.

– Że co? O czym mówisz?

– Że to już nie jest pokój gościnny, a ty tutaj jesteś u siebie – wyjaśniła, wskazując głową na tabliczkę z napisem „Syriusz".

– Tak wiem, tylko... – zaczął, ale urwał na dźwięk drzwi do łazienki otwieranych piętro niżej.

Syriusz otworzył drzwi do pokoju i gestem zaprosił ją do środka. Nie zdążył jeszcze się rozpakować, więc Jacqueline zobaczyła jedynie leżącą na łóżku skórzaną kurtkę i kilka magazynów o motocyklach i książek na nocnym stoliku. Bez słowa przeszedł przez pokój i wyszedł na oblodzony balkon, a Jacqueline wyszła za nim, choć jej cienkie rajstopy zapewniały dość kiepską izolację od zmarzniętych kamiennych płytek. Syriusz, który zgarnął po drodze paczkę papierosów wyciągnął jednego i podał jej, a Jacqueline poszła w jego ślady. Dopiero po kilku chwilach zebrał się w sobie na tyle, by powrócić do przerwanego wątku.

– Po prostu nie rozumiem, dlaczego rodzice Jamesa mieliby... nie rozumiem, co ja tu właściwie robię – przyznał, patrząc gdzieś przed siebie.

– To samo co ja – powiedziała Jacqueline, a Syriusz popatrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem. – Nie ma żadnego racjonalnego powodu. Jesteśmy tu, bo rodzice Jamesa, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało, mają w sobie za dużo miłości, żeby ją upchnąć tylko w nim.

Syriusz ponownie odwrócił się w stronę lasu, zaciągając papierosem.

– Ciekawe, prawda? Jedni mają za dużo, a inni...

Za mało. Wcale.

– Owszem – przyznała, wzdrygając się lekko, co nie umknęło uwadze Syriusza.

– Cholera, zmarzniesz na kość – powiedział, patrząc na jej cienki szmaragdowy sweterek i rozkloszowaną spódnicę w kolano, chociaż sam miał na sobie jedynie koszulę z długim rękawem. Machnął różdżką w stronę otwartych drzwi balkonowych, a po chwili czarna skóra zmaterializowała się w jego dłoni.

– Nie trzeba... – zaczęła Jacqueline, ale Syriusz już zdążył narzucić jej na ramiona swoją ukochaną, urodzinową kurtkę.

Kiedy przyjemnie ciężki materiał otulił ją niemal z każdej strony, jej nozdrza wypełniła odurzająca feeria zapachów, której składników nie była w stanie do końca zidentyfikować. Na pewno poza zapachem skóry wyczuwała przyciężkawą wodę kolońską, zapach lasu, woń papierosów i nutkę whiskey, którą wypili w pociągu na rozpoczęcie ferii, lekki zapach wiatru i coś co musiało być zapachem samego Syriusza. Od tej mieszanki, której nie sposób było nazwać w żaden inny sposób, niż po prostu „zapach kurtki Syriusza", zaszumiało jej w głowie na tyle, że uniosła do twarzy skraj kołnierza, by jeszcze bardziej się w nim zanurzyć.

– Ładnie pachnie – powiedziała, zupełnie nie zastanawiając się, jak właściwie wygląda obwąchiwanie cudzych ubrań.

– Serio? – zdziwił się Syriusz. – Myślałem, że będzie jeszcze śmierdzieć tą whiskey, którą Pete na mnie wylał w pociągu. Dobrze ci w skórze – dodał po chwili.

– Może też powinnam sobie taką sprawić – zaśmiała się Jacqueline.

Dopalili papierosy, Syriusz różdżką zlikwidował zebrany na balkonie popiół, a Jacqueline Alohomorą otworzyła drzwi do swojego pokoju.

– Jak Remus z Peterem spali w tym pokoju na wakacjach po drugiej klasie, śmiałam się, że mogliby w nocy zmienić mi kolor włosów czy coś w tym stylu, ale wyrośliśmy już z tego typu kawałów, prawda? – Spojrzała wyczekująco na Syriusza, co ten jedynie zaśmiał się pod nosem.

– Najlepszym kawałem byłoby zwyczajne zrobienie ci zdjęcia. Nie wiem, czy wiesz, ale śpisz z otwartą buzią. Boję się nawet zastanawiać ile much i pająków połknęłaś, jak wtedy utknęliśmy w cieplarni.

– Bzdura, nic podobnego – zaprzeczyła Jacqueline z automatu, choć po prawdzie, czasem budziła się z otwartymi ustami i wyschniętym gardłem, więc szansa, że słowa Syriusza były czymś więcej, niż ślepym strzałem była całkiem spora.

– Owszem, a wtedy jeszcze cała się obśliniłaś. O tutaj – dodał, uniósł rękę, lekko chwycił jej podbródek i powoli przejechał kciukiem od kącika jej ust do linii żuchwy.

Jacqueline poczuła jak przyjemne mrowienie i ciepło rozeszło się po całym jej ciele od miejsca, gdzie musnęła ją chłodna dłoń. Nie zdążyła nawet zastanowić się, jak to ogóle możliwe, że nerwy w twarzy były tak dobrze połączone z całą resztą ciała, kiedy Syriusz zabrał rękę z jej podbródka. Wyglądał na lekko speszonego, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że dotykanie kogoś po twarzy nie należało do standardowych zachowań spotykanych w społeczeństwie. Stanowiło to dla Jacqueline pewne pocieszenie po tym, jak sama nie popisała się, obwąchując jego kurtkę niczym pies szukający bomby.

– Sorry. Żartowałem z tym ślinieniem się – mruknął, lekko się odsuwając. – Ale naprawdę śpisz z otwartą buzią.

– Pozostaje mi w takim razie liczyć, że żaden pająk, którego zjem przez sen, nie okaże się jadowity – zaśmiała się, niechętnie oddając Syriuszowi jego kurtkę. Właściwie to już jej nie potrzebowała, ale jej ciężar na ramionach był zaskakująco przyjemny. – Dziękuję.

– Nie ma za co. Dobranoc – rzucił jeszcze Syriusz, zanim każde z nich weszło do swojego pokoju.

Kiedy jakiś czas później Jacqueline odłożyła książkę na nocny stolik i zgasiła lampkę, mimowolnie przejechała wierzchem dłoni kącik ust, gdzie wcześniej dotknął ją Syriusz. Pewnie tylko sobie to wyobrażała, ale miała wrażenie, jakby to miejsce nadal lekko ją mrowiło. Jakby nadal czuła tam chłodną dłoń Syriusza. Oczywiście, to był tylko żart, i to nieszczególnie wyrafinowany, ale przez krótką chwilę poczuła się, jakby ten gest miał być czym zupełnie innym.

Jakby miał być pieszczotą.

Ze złością odrzuciła na bok kołdrę, która nagle wydała jej się przesadnie ciepła, z silnym postanowieniem, że następnym razem powie Syriuszowi do słuchu. Niby taki dobrze wychowany, a nie wiedział, że nie powinno się dotykać po twarzy innych ludzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top