35.Era bohaterów
Na szczęście jak zwykle przy poniedziałku Pokój Wspólny wyludnił się stosunkowo szybko, zupełnie jakby jeden dzień nauki wystarczył, na wyzucie uczniów z wszelkiej energii. Dzięki temu Jacqueline i chłopcy mogli w spokoju przyszykować się do wyjścia do Zakazanego Lasu. Oczywiście nie było możliwości, by zmieścili się w piątkę pod peleryną niewidką, dlatego James najpierw odprowadził na skraj Lasu Syriusza i Petera, a następnie wrócił po Jacqueline i Remusa. Jacqueline pomyślała, nieco złośliwie, że Remus w dość osobliwy sposób zaczynał swoją karierę prefekta – od nocnego spaceru do Zakazanego Lasu i asystowaniu w procesie nielegalnej przemiany trójki swoich przyjaciół w animagów.
Kiedy w piątkę ruszyli w głąb Lasu, w miejsce, gdzie pod specjalnie oznaczonym i zabezpieczonym krzewem spoczywały trzy fiolki eliksiru, nikt za wiele nie mówił. Jacqueline przyszło do głowy, że samo to świadczyło o tym jak bardzo wyjątkowa i niesamowita była cała ta sytuacja. James i Syriusz, kiedy byli razem zwykle gadali bez przerwy, zwłaszcza Jamesowi jadaczka rzadko kiedy się zamykała, ale teraz każdy pogrążył się we własnych myślach.
Na pewno się bali. Oczywiście pewnie obaj prędzej pozwoliliby się obedrzeć ze skóry, niż to przyznali, ale musieli się bać. Jednocześnie Jacqueline była stuprocentowo przekonana, że nie przeszło im nawet przez myśl by się wycofać. Nie teraz. Nie, kiedy w końcu zasięgu ręki znalazła się prawdziwa szansa na pomoc Remusowi.
Szalona. Nieodpowiedzialna. Niebezpieczna.
Wspaniała. Genialna. Zachwycająca.
Szli dobre dwadzieścia minut w całkowitym milczeniu, przerywanym jedynie przez zaklęcia lokalizujące rzucane przez idącego na przedzie Jamesa. To akurat było dla odmiany całkiem rozsądne. Zakazany Las był ostatnim miejscem, w którym człowiek chciałby zwracać na siebie uwagę. Przewidziana przez profesor Sinistrę burza, nadciągnęła nad zamek równo o północy, niosąc ze sobą porywisty wiatr, i odległe początkowo grzmoty.
Dokładnie, kiedy dotarli na polankę, otoczoną z każdej strony przez zwartą linię drzew, niebo przecięła potężna błyskawica, a w utworzony ze splecionych nad ich głowami baldachim z liści uderzyły pierwsze krople deszczu. Samo przebywanie w Zakazanym Lesie w nocy, podczas burzy było niesamowicie ekscytującym przeżyciem, a perspektywa tego, co właśnie planowali zrobić wydawała się wręcz nierealna.
Tak jak ustalili jeszcze przed opuszczeniem Pokoju Wspólnego, Jacqueline i Remus zajęli się zabezpieczeniem polanki zaklęciami, kiedy James, Syriusz i Peter wydobyli swoje fiolki pełne krwistoczerwonego eliksiru ze skrytki pod samotnym krzakiem jałowca. Cała trójka spojrzała po na siebie nawzajem i na trzymane w dłoniach fiolki.
– Wygląda idealnie – powiedział Syriusz, oświetlając eliksir Petera.
– Jeszcze możecie... – zaczął Remus, choć chyba nikt łącznie z nim samym nie wierzył, że naprawdę wycofaliby się po zajściu tak daleko.
– Nie! – powiedzieli wszyscy trzej, zagłuszając cokolwiek, co chciał powiedzieć Remus.
– Robimy to razem czy po kolei? – rzucił Peter w przestrzeń, a wszyscy popatrzyli po sobie niepewnie.
– Może lepiej razem? Lepiej się nie zastanawiać za dużo – zaproponowała Jacqueline.
Usilnie starła się nie myśleć o obrazkach przedstawiających tych, którzy zawahali się podczas pierwszej przemiany i utkwili w potwornej formie między człowiekiem a zwierzęciem. Wymieniła jeszcze ostatnie szybkie spojrzenie z Remusem. Jeszcze przed wakacjami ustalili, że gdyby coś poszło nie tak wezwą pomoc jak najszybciej, bez oglądania się na żadne protesty, a o konsekwencjach będą myśleć później.
– Zgadzam się – powiedział James. – Zróbmy to na raz.
– No to na zdrowie! – powiedział Syriusz, siląc się na lekki uśmiech i unosząc fiolkę z eliksirem w stronę Jamesa i Petera.
Jacqueline i Remus odsunęli się nieco i uniesionymi różdżkami obserwowali jak Syriusz, James i Peter stuknęli się fiolkami z eliksirem, jakby to były wypełnione szampanem kieliszki, jednym haustem pochłonęli płyn, a potem wycelowali różdżki każdy we własne serce, powtarzając inkantację mającą zakończyć trwający całymi miesiącami proces.
Przez chwilę nic się nie działo, poza tym, że wycie wiatru i szum deszczu odbijającego się od ochronnych zaklęć nad polanką zakłóciły trzy głosy powtarzające w kółko tę samą frazę. Jacqueline przez chwilę miała wrażenie, że powietrze wokół nich zgęstniało od magii, ale możliwe, że po prostu sobie to wyobraziła. Po kilku sekundach dostrzegła jednak dziwną, srebrną aurę wokół Jamesa, który z zamkniętymi oczami recytował zaklęcie. Wyglądało to, jakby opiłki srebra wydobywały się z jego różdżki i unosiły wokół całej postaci. Jacqueline spojrzała na Remusa, którego wzrok wyrażał czysty zachwyt i niedowierzanie. Zupełnie jakby do samego końca nie dowierzał, że naprawdę to dla niego zrobią. Srebrny pył zaczął unosić się również wokół Syriusza, ale nie wyglądało na to, by Peter radził sobie równie dobrze. Otworzył oczy, żeby zerknąć, jak radzą sobie James i Syriusz i choć nie przerwał inkantacji, w jego rozbieganym spojrzeniu można było wyraźnie zauważyć panikę.
Jasna cholera! Przecież wszystko szło dobrze, eliksir się uwarzył, burza trzaskała nad ich głowami, wszystko było idealnie, więc jedynym co teraz mogło jeszcze stanąć na przeszkodzie Peterowi, był jego brak pewności siebie. A na to nie można było pozwolić.
– Zrobiliście to razem! – krzyknęła do niego, przekrzykując wiatr. Peter spojrzał na nią kątem oka, nadal powtarzając formułę zaklęcia. James i Syriusz na szczęście nie zareagowali. Obaj byli już zbyt mocno pochłonięci przez magię zaklęcia, które wprawili w ruch. – Zrobiliście to razem, od początku do końca. Jeśli im się uda to tobie też!
Nie była to do końca prawda, bo to James z Syriuszem wzięli na siebie większość ciężaru przygotowań, których wymagał cały proces, ale nie był to czas na roztrząsanie takich szczegółów. Peter chyba jednak uwierzył Jacqueline, bo kiedy zamknął oczy, z jego różdżki uniosły się magiczne drobinki, a cała postać w jednej chwili zalśniła srebrem.
Coś trzasnęło i w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał James, Jacqueline zobaczyła ogromnego jelenia wysokiego na dobre sześć stóp, z imponującym, rozchodzącym się na kilka odnóg porożem. Nie zdążyła nawet pomyśleć, jak majestatycznie wyglądał James pod swoją zwierzęcą postacią, bo jeleń usiłował zrobić krok do przodu i zachwiał się pod ciężarem rogów, prawie ryjąc głową po ziemi, co pewnie byłoby dość komiczne, gdyby nie panika widoczna w oczach zwierzęcia. Remus pobiegł do niego i podniósł z ziemi różdżkę Jamesa, zapobiegając jej połamaniu pod kopytami. Doskonale wiedzieli, że pierwsza przemiana może być bardzo chaotyczna i nerwowa, ale na widok jelenia chwiejącego się pod ciężarem własnych rogów, niczym po kilku szklaneczkach whiskey, Jacqueline chyba nie była przygotowana.
Usłyszała kolejny trzask, a miejsce gdzie przed chwilą stał Syriusz zalśniło, oślepiając ją na chwilę. Podeszła bliżej z wyciągniętą różdżką, kiedy znikąd w jej stronę skoczył olbrzymi czarny pies, szczerząc kły i szczękając przeraźliwie. Jacqueline nawet nie zdążyła krzyknąć, kiedy strach uderzył jej do głowy. Cofnęła się jedynie kilka kroków z uniesioną różdżka, a pies zaszczekał jeszcze głośniej jeżąc sierść na karku. Sięgał jej gdzieś do pasa i była pewna, że z łatwością mógłby zwalić ją z nóg. Gdzieś w zakamarkach spanikowanego umysłu miała świadomość, że to Syriusz, który przecież nic by jej świadomie nie zrobił, ale patrząc na rozszczekaną bestię, ciężko było o tym pamiętać. Miała wrażenie, że ogar zaraz rzuci jej się do gardła, rozrywając tętnice, a potem zaciągnie jej duszę prosto do piekła. Zmuszając się do nieulegania panice, rzuciła w stronę psa zaklęcie uspokajające, które jednak średnio podziałało, bo zwierzę zaczęło przebierać nerwowo łapami, warcząc złowieszczo. Syriusz chyba chciał podejść do niej, ale zachwiał się i przewrócił na bok, machając w powietrzu przednimi łapami. Dopiero ten popis nieporadności nieco uspokoił Jacqueline, przypominając jej, że to przecież cały czas Syriusz usiłujący odnaleźć się w nowej postaci, a nie piekielny ogar, który zaraz rozedrze ją na strzępy.
– Już dobrze! Uspokój się, wszysko jest dobrze.
– Nic nie jest dobrze Jaqueline! Peter zniknął! – wrzasnął Remus, machając zapaloną różdżką na wszystkie strony w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Peter.
– CO? Jak to zniknął?
Jacqueline w panice podbiegła do Remusa walcząc z mdłościami.
Zabili Petera. Wierzenie, że poradzi sobie z tym zaklęciem, było wariactwem. Syriusz i James go do tego namówili, a teraz Peter zniknął.
– Zniknął! Nie ma go! Wiedziałem! Mówiłem, że to się źle skończy! – wrzasnął Remus w desperacji.
Nieco na przekór, panika w jego głosie otrzeźwiła Jacqueline, jakby przywracając jej utracony rozum. Przecież żadna z książek o animagach nie wspominała, że ktoś może się po prostu rozpłynąć w powietrzu. Można było utknąć w postaci zwierzęcia albo czymś pomiędzy, ale nie po prostu wyparować. Jacqueline opadła na kolana, wtykając zapaloną różdżkę między źdźbła trawy.
– Peter! Jesteś tu?! – wrzasnęła i z poczuciem ulgi, które zwaliłoby ją z nóg, gdyby już nie klęczała, zauważyła poruszające się po jej prawej stronie źdźbła, jakby przedzierało się przez nie coś małego.
– James! Nie, czekaj! – wrzasnął Remus.
Jacqueline poderwała się z ziemi, żeby zobaczyć biegnącego w jej stronę jelenia. James najwyraźniej usłyszał, co mówili o Peterze i oszalał ze strachu.
– Nie! Podepczesz go! – krzyknęła Jacqueline, bardzo nierozsądnie stając na drodze spanikowanego zwierzęcia. Na jej szczęście zdążyła oberwać w głowę jednym w pokaźnych rogów i upaść z impetem na ziemię, zanim zwierzak o wadze solidnego motocykla zdołał ją stratować.
– Kurwa... – jęknęła Jacqueline, nie wiedząc, czy trzymać się za rosnącego na głowie guza, czy poobijane plecy.
– Mam go! Już dobrze! Mam go! – wrzasnął Remus, unosząc do góry wyciągniętą rękę z majaczącym na niej ciemnym kształtem. Dopiero po chwili Jacqueline zrozumiała, że to szczur, w którego musiał zmienić się Peter. – Wszyscy się uspokójcie!
Jacqueline omiotła wzrokiem małą leśną polankę. Remus stał na środku z opasłym szczurem leżącym na wyciągniętej dłoni, jakby to był puchar quidditcha. James drobił w miejscu, jakby ciężar rogów miał go przytłoczyć, gdyby tylko na chwilę się zatrzymał, a Syriusz robił coś, co cieżko było zakwalifikować jako cokolwiek innego, niż próba schwytania własnego ogona.
Jacqueline patrzyła na nich przez kilka sekund, a potem wybuchnęła śmiechem, ukrywając twarz w dłoniach.
– Co?! – wrzasnął Remus, którego nerwy najwyraźniej były już napięte do granic możliwości.
– Choćbym nie wiem, jak się starała, nie byłabym w stanie wyobrazić sobie bandy większych wariatów niż wy – wykrztusiła, niemal płacząc ze śmiechu.
Remus chwilę patrzył na nią, jakby kompletnie zwariowała, po czym również wybuchnął śmiechem, zginając się w pół nadal z Peterem w ręce. Syriusz znowu zaczął szczekać, tym razem chyba z radości, a James wydał siebie dziwny odgłos, który również chyba miał świadczyć o rozbawieniu.
– Dobra, musicie się przemienić z powrotem – oświadczył Remus, po kilku minutach, które pozwolili sobie spędzić na wyrzuceniu z siebie nagromadzonego przez cały wieczór napięcia.
Po kilku próbach całej trójce udało się wrócić do ludzkich postaci, bez żadnych widocznych zmian, poza okropnie wymiętolonymi ubraniami.
– Jaqueline! Merlinie, tak cię przepraszam, nie widziałem, że jesteś tak blisko! To znaczy, niby widziałem, ale wydawało mi się...
– Daj spokój James, to tylko guz. Przecież wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie. – Jacqueline machnęła tylko ręką, choć wiedziała, że nazajutrz pewnie będzie wyglądać komicznie, z guzem na pół głowy. – Jak było?
– Dziwnie, ale świetnie.
– Niesamowicie!
– To było szalone, ale fajne, ale szalone.
Jacqueline nie wiedziała już, kto właściwie co mówił, wszyscy byli tak podekscytowani. Udało im się. Choć było to nieprawdopodobne, szalone, niemal niemożliwe do wykonania to jednak się udało. Świadomość jak ogromnego wysiłku, pracy i mocy magicznej, wymagała udana przemiana, bez pomocy i wsparcia doświadczonego nauczyciela, jak bardzo chłopcy byli niesamowici i wyjątkowi, niemal odebrała Jacqueline dech. Przez chwilę skala ich osiągnięcia tak bardzo ją przytłoczyła, że w porównaniu z tym sama sobie wydała się aż żałośnie zwyczajna i pospolita.
Chłopcy przemienili się jeszcze kilka razy, żeby oswoić się z nowymi zwierzęcymi postaciami, a za każdym razem coraz lepiej szło im koordynowanie licznych kończyn i ogonów. Jacqueline oparła się o plecami o pień drzewa, obserwując ganiających wokół siebie Jamesa i Syriusza. Jeszcze od czasu któremuś z nich zdarzało się potknąć albo zachwiać co wyglądało przekomicznie, ale poza tym nikt by się nie domyślił, że to nie prawdziwe zwierzęta.
Przyszło jej do głowy, że naprawdę forma animagiczna, jaką przybierało się po przemianie, stanowiła coś w rodzaju zwierciadła duszy, wewnętrznego zwierzęcia, idealnie oddającego to, jaki człowiek jest w środku. W końcu z ich grupki to James najbardziej skupiał ich wokół siebie. Syriusza zaczął traktować jak brata, kiedy prawdziwa rodzina go odtrąciła, zrobił wszystko, co możliwe i niemożliwe, żeby pomóc Remusowi znieść jego chorobę. Przy każdej okazji ciągnął w górę Petera i nawet chwilę się nie zastanawiał, kiedy to ona potrzebowała pomocy. W całkowicie naturalny i niewymuszony sposób zaopiekował się nimi wszystkimi niczym przewodnik stada, zupełnie jakby to po prostu leżało w jego naturze. Nawet jeśli zwykle nie miał pojęcia, co robił. Zawsze w centrum uwagi, czy to z powodu kolejnego dowcipu, czy wygranego meczu, a w formie zwierzęcia z powodu imponującego poroża, zaznaczając swoje terytorium.
Peter był jego odwrotnością, wolał pozostawać w cieniu. Robić swoje gdzieś na uboczu i pozwalać innym błyszczeć. Na pierwszym planie, z uwagą skupioną wyłącznie na nim tylko się męczył, w przeciwieństwie do Syriusza, czy Jamesa. Nic dziwnego, że zamienił się w małe zwierzątko łatwe do przeoczenia w ciemności. W końcu już teraz to Peter zawsze przynosił do Pokoju Wspólnego najświeższe plotki. Ludzie często mówili przy nim różne rzeczy, bo po prostu go nie zauważali, albo nie zwracali na niego uwagi. Bardzo głupi błąd.
Co do Syriusza, z jednej strony jego animagiczna forma była aż absurdalnie oczywista, bazując na jego nazwisku, ale z drugiej idealnie oddawała to, kim naprawdę był. Najlepszym przyjacielem. Najwierniejszym, najbardziej lojalnym towarzyszem. Kiedy myślała o tym po fakcie, nie była w stanie, wyobrazić sobie by Syriusz mógł przybrać inną formę. Oczywiście w pierwszej chwili przestraszyła się olbrzymiego, czarnego psa, ale w końcu sam Syriusz również miał swoją ciemniejszą stronę. Zdarzało mu się zapomnieć się we własnym gniewnie, czy działać kompletnie pod wpływem impulsów. Dokładnie tak jak było z tą sprawą z Simmonsem. Syriusz zdecydowanie wtedy stracił miarę. Jacqueline była pewna, że w obronie ludzi, na których mu zależało, byłby w stanie zrobić wszystko. Łącznie z rzuceniem się do gardła komuś, kto by im zagrażał, albo choćby sprawiał takie wrażenie. I na pewno nie czekałby na żadne wyjaśnienia.
Bardzo symboliczne było również to, że udało im się zamienić w tym samym czasie. Dokładnie tak, jak powiedziała Peterowi, zrobili to razem, od początku do końca. Żaden z nich nie byłby w stanie osiągnąć tego w pojedynkę i nie było sensu temu zaprzeczać. Peterowi brakowało zdolności, bez pomocy przyjaciół miałby problem z końcowymi egzaminami z transmutacji, nie mówiąc już o czymś tak skomplikowanym. James mimo całej pewności siebie, wygadania i arogancji nie miał w sobie aż tyle brawury, by samemu zrobić coś takiego. Syriuszowi z kolei dawno temu zabrakłoby cierpliwości. Mogło im się udać tylko razem.
Pod wpływem tych rozmyślań Jacqueline zaczęła się zastanawiać, jaka była jej animagiczna forma. Przyszło jej do głowy, że bazując na własnej reakcji na rewelacje Syriusza i jej durnych przemyśleniach, gęś to wszystko, na co mogłaby liczyć. Głupiutka i naiwna.
Coś zimnego musnęło jej dłoń, a Jacqueline podskoczyła z zaskoczenia, ale zaraz parsknęła śmiechem, widząc trącającego ją nosem psa.
– Zawsze myślałam, że „zimny jak psi nos" to tylko takie powiedzenie – zaśmiała się, a Syriusz zaszczekał, co chyba również miało wyrażać śmiech.
Syriusz zamknął oczy i po chwili z cichym pyknięciem wrócił do ludzkiej postaci i oparł się o pień koło niej.
– Widać skądś się jednak wzięło – zaśmiał się, obserwując, jak Peter ćwiczy równowagę, wspinając się po rogach Jamesa, a Remus asekuruje go różdżką. – Przepraszam jeśli cię przestraszyłem. Nie wiedziałem, że z tym szczekaniem wyjdzie tak głośno.
– Daj spokój, przecież wcale się ciebie nie bałam – mruknęła, trochę zawstydzona.
– Wiem, że pies to twój bogin...
– Nie chodziło o psa – przerwała mu Jacqueline, odwracając wzrok. – Raczej o to, jaka bezradna i bezbronna się wtedy czułam. Nadal się tak czuję, kiedy nie mogę używać czarów – przyznała powoli, wpatrując się w gęstą czerń drzew Zakazanego Lasu.
– Dlaczego nikt ci wtedy nie pomógł?
– Bo tak właśnie wyglada życie w Belfaście. Jak jesteś Irlandczykiem, nie masz żadnych praw i nikt ci w niczym nie pomoże. Armia i policja może z tobą zrobić, co im się podoba i nic na to nie poradzisz. Tego tak naprawdę się bałam – wyznała i odwróciła się w stronę Syriusza, który patrzył na jej usta. Jacqueline nie musiała się długo zastanawiać, żeby wiedzieć, co przypomniały mu jej słowa. Siniaka na jej twarzy, który tak go wtedy zdenerwował. – Ale miałam dziewięć lat i wszystko, co wtedy z tego rozumiałam, to że przerażający pies prawie odgryzł mi kawałek twarzy.
– Nie chciałabym nigdy więcej widzieć, że się mnie boisz. To było okropne – rzucił Syriusz w przestrzeń. Jacqueline nie była do końca pewna, czy powinna go za to przeprosić, czy jakoś inaczej skomentować tę uwagę i koniec końców nic nie powiedziała. Nie bardzo wiedziała, o co chodziło Syriuszowi i po co tak właściwie to powiedział. – Ale udało się! Uwierzyłabyś gdybyś nie widziała na własne oczy!? Udało się!
– Wiem, to wspaniałe – przyznała Jacqueline, wyjątkowo bez żadnego dogryzania, czy przekomarzania się, patrząc prosto na Syriusza. – Jesteś niesamowity – wyrwało jej się, zanim zdążyła się zastanowić nad tym co mówi.
– Słucham? Możesz powtórzyć? – Syriusz oczywiście doskonale słyszał, co powiedziała, o czym świadczył majaczący w kąciku ust uśmiech i unoszące się brwi.
– Powiedziałam, że to co robicie dla Remusa, jest niesamowite.
– Naprawdę? Bo jak żyję, wydawało mi się, że usłyszałem...
– Jest już późno, więc to całkiem normalne, że masz omamy słuchowe z braku snu – przerwała mu, dzielnie wytrzymując rozbawione spojrzenie Syriusza.
– Jasne, racja. Potrzebujemy jakichś ksywek, żeby móc o tym rozmawiać w razie gdyby ktoś podsłuchał – stwierdził, zmieniając temat – Jeśli chodzi o Jamesa...
– Chyba nic oprócz „Bambi" nie wchodzi w grę?
– Właśnie miałem to powiedzieć, jako że wielkie umysły myślą podobnie – przytaknął jej.
– Idąc tym tropem Peter to chyba najprędzej Jerry – stwierdziła bez przekonania. – Jest taka mugolska bajka o kocie i myszy – wyjaśniła, widząc skonsternowane spojrzenie Syriusza.
– Nie jest myszą, tylko szczurem.
– Jedyna bajka, w której występują szczury to „Szczurołap z Hameln", więc trochę średnio.
– No... trzeba to przemyśleć – stwierdził Syriusz odkrywczo. Najwyraźniej naprawdę późna pora i wszystkie osiągnięcia tej nocy dawały się we znaki również i jemu.
– Świetny pomysł, Cúchulainnie – rzuciła odruchowo. Naprawdę sama powinna się już zamknąć. Porównanie do największego bohatera irlandzkiej mitologii było ostatnim, czego potrzebowało ego Syriusza. Zwłaszcza po tym, jak powiedziała, że jest niesamowity. Co w nią dziś do diabła wstąpiło? – To taka postać z mitologii, zapomnij.
– Znam postacie z mitologi, a takiej nie słyszałem. Ma coś wspólnego z psami?
– Z naszej mitologii, nie z greckiej. Cúchulainn dosłownie znaczy „pies Cullena". Mówię, zapomnij. Ksywka, której nie będziesz w stanie wypowiedzieć, na wiele ci się nie przyda – rzuciła niedbale, prosząc w duchu, by Syriusz naprawdę porzucił temat.
Na jej szczęście James właśnie grzmotnął na ziemię i zaklinował się rogami w wilgotnej ściółce, co wszyscy zgodnie uznali za sygnał, że wystarczy atrakcji na dziś i należy wracać do zamku.
W drodze powrotnej Jacqueline nie mogła nie zauważyć, że Peter był wyjątkowo przygaszony. Jakby po początkowej radości, w związku z udaną przemianą coś go bardzo zasmuciło. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, że uwierało go, jak niepozorną formę przybrał w porównaniu z Jamesem i Syriuszem.
– Wiecie co? Bardzo dobre się złożyło, że każdy z was zamienił się w trochę inny rodzaj zwierzęcia – rzuciła Jacqueline, kiedy brnęli przez las, usiłując nie pozabijać się na śliskim błocie. – James to typowo leśny zwierzak, więc tu będzie wyglądał naturalnie. Syriusz bez problemu może się pokręcić po Hogesmeade, a Pete wszędzie się wciśnie, gdyby trzeba było, dyskretnie się czegoś dowiedzieć.
– Dowiedzieć się? Na przykład czego? – wtrącił Peter, który chyba nie do końca wierzył, że jego szczurza forma naprawę przyda się na coś, podczas wędrówek z wilkołakiem.
– Żartujesz? Tylko czekam, żebyś wybadał, co tak naprawdę sądzi o nas Minnie! Człowieku, przecież teraz cały zamek stoi przed tobą otworem! Od pokoju nauczycielskiego, po wszystkie dormitoria dziewczyn! – zapalił się James, który musiał zrozumieć sens wypowiedzi Jacqueline.
– Jesteś pewny co do tego ostatniego? Byłoby przykro, gdyby ktoś niechcący oberwał w głowę Historią Hogwartu – zauważyła Jacqueline.
– Daj spokój, nie byłabyś w stanie uderzyć Pete'a.
– Mówiłam o tobie.
Wszyscy się roześmiali, a Peter faktycznie nieco się rozchmurzył, uświadamiając sobie zalety płynące z niewielkich rozmiarów zwierzątka, w które się zamieniał. W końcu akurat dzisiaj naprawdę miał prawo być z siebie dumny.
☘️
Kolejny dzień minął im wszystkim w oparach zmęczenia, ale również zadowolenia. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, udało im się osiągnąć coś niesamowitego, nawet jeśli po drodze złamali jakieś pół miliona punktów szkolnego regulaminu. Jacqueline bardzo żałowała, że nie mogła powiedzieć Elenie o ich nocnej wycieczce, ale za to podczas popołudniowej kawy, na którą umówiły się w kuchni, opowiedziała jej o wakacyjnych przygodach Syriusza. Na Elenie te wieści raczej nie wywarły takiego wrażenia jak na Jacqueline, zupełnie jakby dokładnie tego się po nim spodziewała.
Do pełni zostało jeszcze kilka dni, podczas których chłopcy postanowili spędzać każdą wolną chwilę na ćwiczeniu przemian w swoje zwierzęce formy, tak żeby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek podczas sobotniej wyprawy do Wrzeszczącej Chaty. W czwartkowe popołudnie Jacqueline siedziała po turecku na fotelu w kącie Pokoju Wspólnego z książką, którą pożyczył jej profesor McKinnon. Nie do końca wiedziała, po co to zrobił, bo opasłe tomiszcze było pełne opisów skomplikowanych rytuałów i niemal już zapomnianych zaklęć towarzyszących obrzędom poszczególnych świąt z celtyckiego kalendarza, a więc nie było to nic, co mogło się przydać podczas lekcji starożytnych run, co nie zmieniało faktu, że lektura była fascynująca. Remus przyciągnął sobie fotel koło niej, odgradzając się nieco od zgiełku Pokoju Wspólnego, usiłując czytać jakąś książkę o zaklęciach obronnych, ale od dłużeszgos czasu nawet nie przewrócił strony. Widać było, że nadchodzącą pełnia coraz bardziej dawała mu się we znaki.
– Dlaczego McKinnon dał ci tę książkę? – zagadnął Remus, kiedy Jacqueline oderwała się chwilę od lektury i sięgnęła po herbatę.
– Nie mam pojęcia. Powiedział, tylko żebym przeczytała i że mi się spodoba.
– I podoba ci się? – upewnił się Remus.
– Właściwie tak, chociaż nie mam pojęcia, po co mi wiedza jak rozpalić całoroczny ogień w Beltaine – mruknęła, wskazując na czytany przez siebie rozdział. – Ale miło, że pożyczył mi coś z prywatnych zbiorów. W bibliotece nie ma zbyt dużo książek po gaelicku.
W tym momencie do Pokoju Wspólnego wpadli James z Peterem i robiąc wokół siebie okropnie dużo zamieszania, przyciągnęli sobie do ich kąta kolejne dwa fotele.
– I jak idzie? – zapytał Remus, widocznie wdzięczny, że nie musi jeszcze wracać do książek.
– Coraz lepiej, powiedziałbym wręcz fantastycznie – zapalił się James, rozkładając się w fotelu.
– Przestałeś już ryć rogami po ziemi? – upewnił się Remus z bladym uśmiechem.
– Przy okazji, uważam, że stanowczo zbyt mało czasu poświęciliśmy na kontemplowanie faktu, że James nabawił się rogów jeszcze przed pierwszą randką z Evans – wtrąciła Jaqueline, wywołując pomruk śmiechu u Petera i Remusa.
– A co? Mówiła coś o mnie?
– Nie – westchnęła zrezygnowana Jacqueline. – Ostatnie co do mnie mówiła to ochrzan, że naniosłam w nocy błota do dormitorium – prychnęła.
– A Syriusz gdzie? – wtrącił Remus, rozglądając się po Pokoju Wspólnym, jakby oczekiwał jakiegoś wybuchu gdzieś zza pleców.
– Poszedł do biblioteki – mruknął Peter, wyciągając z torby niedokończone wypracowanie na eliksiry z miną wyrażającą dogłębne cierpienie ciała i duszy.
– Nie wiem dlaczego, ale zawsze jak to słyszę, nabieram, jak najgorszych przeczuć – mruknęła Jacqueline, wracając do swojej książki.
Tym razem jej obawy w związku z wizytą Syriusza w bibliotece okazały się jak najbardziej słuszne. Zatopiona w lekturze nie zauważyła, kiedy wszedł do Pokoju Wspólnego, lewitując przed sobą jakieś opasłe tomiszcze otwarte gdzieś w połowie. Kiedy go zauważyła, było już za późno. Syriusz usadowił się na oparciu jej fotela i unieruchomił jej obie ręce w łokciach, obejmując ją w pasie, a książka, którą za sobą przytargał zawisła zaraz przed jej twarzą.
– Co ty wyprawiasz? Puszczaj mnie.
– Najpierw chciałbym ci coś przeczytać, a obawiam się, że inaczej będzie to niemożliwe – wyjaśnił Syriusz, jakby to bezczelne naruszanie jej przestrzeni osobistej było najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem.
– „Antologia mitologi celtyckiej"? – Remus przeczytał tytuł ze skórzanej obwoluty. – Co ty znowu odwalasz?
– Otóż nasza najdroższa przyjaciółka porównała mnie do pewnej postaci z mitologii...
– Wcale nie...
– I uznałem, że wszyscy powinniście się dowiedzieć o licznych zaletach, które są mi przypisywane, bazując na owym porównaniu.
Jacqueline nie musiała widzieć jego twarzy, żeby wiedzieć, że pękał ze śmiechu. Mogła podejrzewać, że tak to się właśnie skończy. Nie usiłowała nawet wyrwać się z uścisku Syriusza, bo i tak bez różdżki nie miała na to szans. W końcu był od niej znacznie silniejszy. Gdyby miała być całkowicie szczera ze sobą, to też nieszczególnie miała na to ochotę. Właściwie było jej całkiem wygodnie, mogąc się oprzeć plecami o jego tors, tym bardziej że po powrocie z błoni Syriuszowi towarzyszył całkiem przyjemny leśny zapach.
– Nie przypisywałam ci żadnych...
– Zacznijmy od początku. Może zechcesz przeczytać? – Syriusz nachylił się nad nią z uprzejmym uśmiechem.
– Może zechcesz zmądrzeć? – odpowiedziała równie uprzejmym tonem Jacqueline.
– To ja przeczytam – stwierdził i odchrząknął teatralnie. – Cúchulainn dostał po urodzeniu imię Sétanta. Jego matką była Dectera a ojcem bóg Lugh. Zmienił imię po tym, gdy przez przypadek, zabił psa stróżującego należącego do kowala o imieniu Culann. Cúchulainn zajął miejsce psa i pilnował przełęczy w Ulsterze; jego imię oznacza Pies Culanna. No dobra to akurat nieistotne.
– Nawiązanie do psa, to jedyne co jest w tej historii istotne! – zaprotestowała Jacqueline – Jak myślisz, dlaczego w ogóle o nim wspomniałam?!
– Zaraz znajdę odpowiedni fragment – wyjaśnił Syriusz, Remusowi, Jamesowi i Peterowi, którzy pokładali się już ze śmiechu. – O na przykład tutaj. Cúchulainn słynący ze swoich cnót bywa często nazywany, uwaga skupmy się, herosem nad herosami i iryjskim Achillesem. Naprawdę, gdyby ktoś mi to tak po prostu powiedział, nie uwierzyłbym, że masz o mnie tak dobre zdanie.
– Na miłość boską...
– Druid Morran przepowiedział mu wielką i bohaterską przyszłość... – czytał dalej niezrażony Syriusz – Prorokował, że jego imię będzie na ustach wszystkich mężnych ludzi w Irlandii; poeci będą śpiewać o nim pieśni; stanie się wzorem dla wszystkich walecznych, niepokonanych w wielu bitwach i zdobędzie miłość wielu.
– Gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym o tobie to samo – zapewnił James, niemal płacząc ze śmiechu, zapewne głównie z powodu jej miny.
– Już udowodniłeś, co chciałeś? – fuknęła Jacqueline – Możesz łaskawie przestać ograniczać moją wolność osobistą, co pozwolę sobie przypomnieć, jest karalne?
– Jeszcze tylko jeden fragmencik, mój ulubiony – uspokoił ją, a Jacqueline westchnęła i wzniosła oczy do nieba, wiedząc, co zaraz nastąpi. – Cúchulainn wyrósł na pięknego młodzieńca, o którym już zaczęły krążyć legendy. Nie było w całej Irlandii ani jednej matki która by nie marzyła o takim mężu dla swojej córki. Również wszystkie panny irlandzkie wzdychały ku niemu. Ulsterscy mężczyźni obawiali się zaś, że bez własnej żony może ukraść ich żony i zdeprawować córki, tak piękny był w młodości Cúchulainn *¹. Czyż nie wszystko pasuje wręcz idealnie? – Syriusz zaryczał ze śmiechu i w końcu ją puścił, najwidoczniej uznając, że już wycierpiała swoje, choć nadal siedział na oparciu jej fotela.
Jacqueline zimny dreszcz przebiegł po plecach, kiedy przypomniała sobie inne fragmenty mitu o Cúchulainnie. Chwalebne, ale krótkie życie i nagła śmierć po tym, jak zdradził go przyjaciel. Że też Syriusz naprawdę musiał opowiadać takie bzdury.
– Mogę przytoczyć jeszcze jeden pasujący fragmencik – prychnęła – Cúchulainn był najbardziej znany ze swojej umiejętności życia pomimo braku mózgu. U podnóża większości jego problemów leżało bezrozumne uganianie się za niewłaściwymi kobietami.
– Wcale tak tutaj nie pisze...
– Cytowałam z pamięci.
– Poza tym to akurat i tak by się nie zgadzało, ponieważ...
– Tak, wiem, wiem, to za tobą się uganiają – westchnęła Jacqueline.
– Naprawdę nie przewidziałaś, że to się tak skończy? – wtrącił Remus, który zdążył już się popłakać ze śmiechu.
– Nawet nie wiesz, jak żałuję, że nie ugryzłam się w język – przyznała Jacqueline.
Syriusz jeszcze przez chwilę bawił się cytowaniem co ciekawszych lub bardziej pikantnych fragmentów, zanim znudziło mu się dręczenie Jacqueline i zabrał się za wypracowanie z eliksirów. Po kilku godzinach Peter odprowadził do dormitorium Remusa, któremu gorączka uniemożliwiła dalszą pracę, a James, Syriusz i Jacqueline zostali przy stoliku sami. Zresztą cały Pokój Wspólny dość mocno się już wyludnił.
– O'Hara, sprawa jest. Znalazłaś już sposób, na przełamanie zaklęć ochronnych, żeby Mapa zaczęła działać? – zapytał Syriusz, odrzucając na bok pióro, jak tylko zostali sami w Pokoi Wspólnym. Jacqueline przewróciła tylko oczami z bezsilności.
– Nie znalazłam, bo też nawet nie szukałam. I zastanawiam się, jak mało złożony musi być komunikat, żeby dotarł do twojego mózgu, skoro nie rozumiesz zdania: „Nie da się".
– Wszystko się da, nie przyjmuję do wiadomości, tego co mówisz.
– Właśnie widzę – westchnęła Jacqueline, kręcąc głową. – Poza tym wcale nie jestem przekonana, że w tym układzie to taki dobry pomysł – wyznała.
– Jak to nie? Mówiłaś, że to świetny pomysł – zaprotestował James. – Musimy mieć coś, żeby namierzyć Remusa, albo siebie nawzajem, gdyby coś nie pykło.
– Właśnie o tym mówię, James. Chcecie mieć narzędzie, żeby się znaleźć, ale przecież dzięki temu też ktoś inny mógłby namierzyć was. A jak kiedyś ją zgubicie i ktoś odkryje jej działanie, a w miejscu, gdzie powinni stać Syriusz Black i James Potter zobaczy ogara strzegącego bram do piekła i Rudolfa czerwononosego, któremu odpięły się sanki? Sami na siebie zastawicie pułapkę.
– Po pierwsze nie jestem reniferem, tylko jeleniem, a po drugie... cholera, masz trochę racji – przyznał James.
– Nie, nie ma! Po prostu jej nie zgubimy i tyle – zaprotestował Syriusz.
– Jesteś gotowy narazić tajemnicę Remusa?
– Nie narazimy jej, jeśli będziemy mieć Mapę.
– Która nie zadziała...
– Zadziała, wiem, że coś wymyślisz...
– Syriusz... – westchnęła Jacqueline.
Naprawdę momentami było z nim gorzej niż z dzieckiem.
– Różdżki! – krzyknął Syriusz, niemal unosząc się z krzesła. – Nasze różdżki!
– Że co? – zdziwił się James.
– Niektóre zaklęcia da się powiązać z różdżkami osób, które je rzucają, albo na które powinny zadziałać. Tak się buduje zabezpieczenia antywłamaniowe na domy. Zmodyfikujemy zaklęcie tak, żeby pokazywało nasze animagiczne formy, tylko jeśli jedno z nas aktywuje Mapę. Wtedy tylko my będziemy w stanie się zobaczyć, ale nadal będziemy widoczni jako ludzie, więc nikt nie domyśli się, że to nasza robota, gdyby faktycznie Mapa wpadła kiedyś w niepowołane ręce. Co się nie wydarzy – dodał pewnie.
– Syriusz, jesteś kurwa genialny!
– Świetnie, nadal nie będzie działać, tyle że lepiej? – zakpiła Jacqueline – Może to i dobry pomysł, tylko w żaden sposób nie zmienia faktu, że zaklęć zabezpieczających zamek nie da się tak po prostu obejść. Gdyby to było takie proste, każdy by sobie zrobił mapę do śledzenia innych. To niemożliwe.
– Merlinie, O'Hara! Jak możesz tak w siebie nie wierzyć? Naprawdę, po tym, co zrobiliśmy, jesteś w stanie jeszcze myśleć, że cokolwiek jest niemożliwe?
Jacqueline westchnęła tylko, bo te słowa nieco ja zakłuły, choć wiedziała, że nie taka była intencja Syriusza.
– No właśnie, wy to zrobiliście. Obawiam się, że ja nie jestem tak wyjątkowa – mruknęła i zanim, którykolwiek z nich zdołał powiedzieć coś więcej, wcisnęła do torby ciasno zapisany zwój pergaminu i wstała od stolika. – Jest już późno i chyba mam już dość na dziś. Idę spać.
– Jacqueline, czekaj... – zaczął Syriusz, ale Jacqueline była już w drodze do dormitorium i mogła z łatwością udać, że tego nie usłyszała.
Jacqueline sądziła, że pozostałe lokatorki jej dormitorium już śpią, ale Lily i Margaret siedziały w pidżamach na łóżku Mary, która z przejęciem coś im opowiadała. Kiedy jednak Jacqueline weszła do dormitorium, urwała w połowie zdania i zapytała z miejsca:
– Wow Jacqueline, ty i Syriusz to już tak oficjalnie?!
– Oficjalnie co? – zdębiała Jacqueline.
– Oficjalnie jesteście parą? Wszyscy widzieli, jak się wcześniej przytulaliście w Pokoju Wspólnym – wyjaśniła Mary, a Jaqueline w myślach przeklęła głupotę Syriusza. Zupełnie jakby dwa dni przed pełnią musiał celowo ściągać na nich wszystkich uwagę.
– Wcale się nie przytulaliśmy – wyjaśniła. – Syriusz po prostu robił mi na złość. I nie wiem skąd w ogóle ten pomysł. Zupełnie jakbyśmy wcześniej byli parą nieoficjalnie – prychnęła z niedowierzaniem. Ku jej zdziwieniu Margaret, Lily i Mary wymieniły jedynie miedzy sobą nieco skonsternowane spojrzenia. – Chwila, moment. Ludzie tak myślą? – rzuciła z przestrzeń.
– No wiesz... cześć ludzi mówiło w zeszłym roku, że Syriusz pojechał z tobą do domu jako twój chłopak – powiedziała powoli Lily.
– Co takiego? Przecież to bzdura. – Jacqueline nie mogła uwierzyć, w to co właśnie usłyszała. Ludzie w tej szkole chyba naprawdę mieli za mało nauki i nadmiar wolnego czasu, skoro tworzyli tak niestworzone historie.
– Ale przecież całowaliście się na Wieży Astronomicznej – rzuciła Margaret, kiedy Jacqueline myślała już, że nie może być dziwniej.
– Wcale nie, jaraliśmy wtedy szlugi! Nie to, żeby to był czyjkolwiek interes, ale nigdy nie całowałam się z Syriuszem – dodała zirytowana, zrzucając swoją torbę w pobliżu nocnej szafki. – Poza tym, to było parę tygodni po śmierci mojej mamy. Naprawdę ktoś sądził, że mogłam wtedy myśleć o takich bzdurach? Boże, co jest nie tak z tymi ludźmi... – westchnęła, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu swojej pidżamy.
– Wiele dziewczyn cię nie lubi z tego powodu – zauważyła Margaret. – Nawet jeśli nie jest prawdziwy.
– Wiele ludzi nie lubi mnie z wielu powodów. Jeden w tą czy w tamtą chyba nie robi mi już różnicy – stwierdziła Jacqueline, kierując się do łazienki.
Kiedy chwilę później ciepła woda spływała po jej ramionach i plecach, nie mogła odpędzić się od myśli, że chyba powinna bardziej przejąć się tymi plotkami, ale jednak z jakiegoś powodu nie zdenerwowało jej to aż tak bardzo. Zastanawiała się, czy Syriusz wiedział, co ludzie o nich mówili. Pewnie tak. Jeśli te plotki dotarły do niego po powrocie z Irlandii, nic dziwnego, że jej o nich nie powiedział. Miała się wtedy czym przejmować. Chyba najbardziej w słowach Mary, Lily i Margaret zabolał ją fakt, że te opowieści tak bardzo umniejszały ich przyjaźń. Przecież Syriusz nie pojechał z nią do domu dlatego, że oczekiwał czegoś w zamian, jak zapewne sugerowały szkolne opowieści. Zrobił to po to, żeby jej pomóc, tylko tyle. Aż tyle.
Jacqueline dobrze wiedziała, że Syriusz podobał się wielu dziewczynom, z czego ten, co musiała uczciwie przyznać, zbytnio nie korzystał. Ciekawe ile z nich byłoby w stanie docenić coś więcej niż jego arystokratyczne rysy, silne ramiona i aurę buntownika? To jaki był naprawdę. Ile był w stanie zrobić dla przyjaciół. Co robił właśnie dla Remusa. Co zrobił dla niej. Gdyby Syriusz kiedyś faktycznie znalazł sobie dziewczynę, to pewnie bazując na szkolnych plotkach, ta pierwsze co by zrobiła, to kazała mu zerwać znajomość z Jacqueline.
Może była już po prostu zmęczona wydarzeniami całego dnia i tego tygodnia, ale pod wpływem myśli o tym momencie, który przecież nigdy nie musiał nadejść, a nic nie zapowiadało by wydarzył się w najbliższej przyszłości, zrobiło jej się nagle tak przykro, że była bliska rozpłakania się pod prysznicem.
*¹ Cúchulainn był największym herosem w irlandzkiej mitologii, czczonym niczym bóstwo. Na jego przygodach skupia się cykl ulsterski, jeden z czterech głównych cykli irlandzkiej mitologii (pozostałe to mitologiczny, feniański i bohaterski). W micie tym można znaleźć wiele podobieństw do greckich opowieści o Zeusie, czy Herkulesie. Cúchulainn miał wiele ukochanych, w tym Aife, Emer oraz królową elfów Fand.
Cytaty na podstawie: Wyspa Zaczarowana, Celtyckie legendy i mity dawnej Irlandii, T. Zubiński, Księgarnia Literacka im. Sióstr Chodakowskich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top