24.Seahill




Tylne siedzenie mugolskiego samochodu nie należało do najwygodniejszych miejsc na świecie, zwłaszcza dla kogoś wysokiego. Syriusz miał wrażenie, że przy pierwszej okazji wybije sobie zęby kolanami, albo zrobi głową dziurę w dachu. Jacqueline zajęła miejsce koło kierowcy i tak jak w pociągu bez słowa wyglądała za okno. Colm również się nie odzywał, a Syriusz wolałby sobie odgryźć język niż palnąć teraz coś głupiego, więc również w milczeniu wyglądał przez boczną szybę.

Część Belfastu, przez którą część przejechali, żeby wyjechać z portu, sprawiała okropne wrażenie. Co było dość zrozumiałe, z portem graniczyła dzielnica przemysłowa pełna magazynów i ukończonych w połowie stalowych konstrukcji. Cała dzielnica wyglądała jak jedna wielka, częściowo opuszczona fabryka, w której gdzieniegdzie wyrastały małe skupiska mieszkalnych budyneczków. Choć przed częścią z nich suszyło się pranie, a w pobliżu biegały kupy dzieciaków słowem które, przychodziło na myśl Syriuszowi, by je opisać, było baraki, a nie domy. Nieraz słyszał, jak Jacqueline pomstowała na fatalne warunki, w jakich żyła część Irlandczyków z Belfastu, ale chyba nigdy nie przyszło mu do głowy, że fatalne warunki wyglądają właśnie tak. Poczuł się jak ostatni półgłówek, który kompletnie nie rozumie, co się do niego mówi. Ile jeszcze nie zrozumiał z tego, co Jacqueline mówiła? Pewnie wszystkiego.

Zdecydowanie lepsze wrażenie sprawiały okolice zaraz za miastem. Autostradę z obu stron otaczały rzędy bujnie rosnących drzew i krzewów niemal wychodzących na szosę. Momentami w prześwitach między drzewami dało się dostrzec niespokojne morze i kłębiące się nad nim chmury, choć po przeciwnej stronie drogi królowało piękne słońce.

Po jakiś dwudziestu minutach Colm zjechał z autostrady na jakąś lokalną drogę, a Syriuszowi mignęła przed oczami biała tabliczka z prostym napisem „Seahill". Na pierwszy rzut oka wioska wyglądała całkiem przyjemnie. Szeregi dość dużych domów otoczonych zadbanymi ogródkami kojarzyły się raczej z klasą średnią unikającą miejskiego zgiełku. Syriuszowi zdecydowanie nie pasowało to do Jacqueline, której niezamożność była widoczna w każdym niedopasowanym ciuchu, donaszanym po kimś i każdym knucie wydawanym przez Rosmertę, które skwapliwie zbierała do małej portmonetki tak, jak sroka znosi błyskotki do gniazda. 

Krajobraz zmienił się diametralnie, jak tylko minęli mały kamienny kościółek, który chyba stanowił coś w rodzaju punktu granicznego. Od tego miejsca domy robiły się coraz to mniejsze, a otaczające je ogródki coraz mniej wymuskane, a wręcz dzikie.

Być może jednak przez te lata przyjaźni z Jacqueline coś do niego dotarło, bo od razu było dla niego jasne, gdzie w przebiegała granica między zwalczającymi się społecznościami. Jasne też było, że Jacqueline należy do tej mniejszej, wyraźniej biedniejszej części upchniętej, między przecinającą środek wioski szosą a brzegiem morza. Kiedy Colm zjechał z asfaltowej drogi na wąską kamienistą ścieżkę, Syriusz przez chwilę miał wrażenie, że wjechali do tunelu. Szpaler bujnie porośniętych bluszczem drzew, niemal stykał się gałęziami nad środkiem drogi, tworząc nad głową zielono–złoty sufit. Było naprawę pięknie, trochę dziko, ale zdecydowanie pięknie.

Po kolejnym skręcie na jeszcze węższą tym razem błotnistą drogę przecięli obszerne, porośnięte gładkim dywanem lśniącej trawy pastwiska a zza kolejnego skupiska drzew wyłonił się mały, bielony domek.

Syriuszowi przyszło do głowy, że to byłaby świetna kryjówka. Dom Jacqueline zdawał się leżeć dokładnie pośrodku niczego, otoczony drzewami, pastwiskami i morzem. Odgłos fal bijących o brzeg dało się słyszeć, jak tylko wysiedli z samochodu, choć z podwórka morza nie było widać. Budynek był bardzo mały, chyba parterowy, choć możliwe, że pod centralnym puntem spadzistego dachu dało się wcisnąć jakiś mały pokoik. Dom wraz z małym ogródkiem otaczał kamienny murek, w którym widniało kilka wyrw, w miejscach, gdzie kamień się skruszył.

Po lewej stronie widniało kilka zaoranych grządek, gdzie pewnie wiosną mama Jacqueline hodowała jakieś warzywa, ale nie widział śladu żadnych kwiatów. Zresztą chyba nie było to potrzebne, wokół i tak było mnóstwo zieleni.

Przed wejściem do środka rozejrzał się jeszcze dookoła, ale właściwie oprócz otulającej zieleni pastwisk i drzew otaczających mały domek nie było tu kompletnie niczego.

Tylko szum morza.

Przechodząc przez próg za Colmem i Jacqueline musiał podobnie jak oni trochę się schylić, żeby nie zaryć głową w nadproże.

Drzwi wejściowe prowadziły do mikroskopijnego korytarzyku o podłodze z jasnych desek, z jednej strony otwartego na kuchnię, której centralnym punktem był prostokątny stół pokryty ceratą w czerwone kwiaty. Jego przypuszczenia o potencjalnym pokoju na poddaszu najwidoczniej były słuszne, bo na wprost wejścia wznosiły się drewniane schody o wyślizganych stopniach. Po prawej stronie znajdowały się dwie pary pomalowanych na biało prostych drzwi, a chyba jeszcze jedno pomieszczenie zostało wciśnięte między schody a tylną ścianę domu.

Po wejściu Jacqueline rozejrzała się niepewnie, jakby sama nie była pewna, co właściwie tu robi. Jej rozbiegany wzrok przebiegł od domowych pantofli stojących przy wejściu, do wiszących na gwoździu przy kuchni kobiecego płaszcza i małej czarnej torebki. Jacqueline drgnęła i zatrzymała się w miejscu, tak, że Syriusz prawie na nią wpadł.

– Gdzie ona jest? – zapytała Colma.

– W mieście – odpowiedział cicho, podchodząc do niej powoli, a Syriuszowi skojarzył się z opiekunem, który podchodzi co rannego, przestraszonego zwierzęcia.

– To, czemu przyjechaliśmy tutaj? Przecież muszę ją zobaczyć! – Jacqueline wykonała ruch, jakby chciała zawrócić do auta, ale Colm podszedł do niej i objął ja ramieniem podobnie jak w porcie.

– Kochanie, nie. Zaufaj mi, tak będzie lepiej – powiedział powoli, prowadząc ją w stronę kuchennego stołu.

Syriusz nie miał zamiaru się wtrącać, ale zdecydowanie zgadzał się z Colmem. Jacqueline powinna zapamiętać mamę taką, jaka była za życia, a nie... nawet nie chciał o tym myśleć. Nie chciał im przeszkadzać, więc nadal stał w korytarzu, choć właściwie było to jedno pomieszczenie. Chyba nigdy w życiu nie czuł się tak nie na miejscu.

– Ale... – Jacqueline pozwoliła Colmowi posadzić się przy stole, ale nadal nie wyglądała na przekonaną.

Colm kucnął przy niej i chwycił jej ręce w swoje.

– Lepiej, żebyś ją zapamiętała taką, jaka naprawdę była. Uwierz mi.

Jacqueline nic nie odpowiedziała, ale najwyraźniej te słowa ją przekonały albo nie miała siły się kłócić, bo skinęła tylko głową. Colm sięgnął do kieszeni i wyjął coś, co wyglądało na srebrny łańcuszek.

– To...?

– Jest cały, pomyślałem, że chciałabyś go zatrzymać – powiedział, podając jej ozdobę.

Jacqueline wzięła od niego łańcuszek i zawiesiła sobie na szyi. Kiedy zabrała ręce, Syriusz zauważył, że na łańcuszku zawieszony był srebrny symbol zbudowany z trzech połączonych trójkątów wpisanych w okrąg.

Trinqueta.

Zawieszka spoczęła na dekolcie między rozchylonym kołnierzykiem szkolnej koszuli, a Syriusz w tym samym momencie nabrał przekonania, że Jacqueline nigdy się z nią nie rozstanie.

– Ja muszę jeszcze dzisiaj iść do pracy, ale Orla zaraz przyjedzie z Timem, żebyś nie była sama.

Jacqueline wcale nie jest sama – pomyślał ze złością Syriusz, ale zdołał się pohamować na tyle, żeby nie powiedzieć tego na głos.

– Przecież nie jestem sama – odpowiedziała i spojrzała w stronę Syriusza, na co momentalnie cała złość z niego wyparowała.

– Tak, oczywiście – przytaknął jej Colm. – W każdym razie przyjadę tu prosto, jak tylko skończę zmianę o dziesiątej. Wszystkim się zajmę, o nic się nie musisz martwić – zapewnił ją.

– Kto to był? – Jacqueline nagle zmieniła temat. – UVF? UDA?*¹

– Jacqueline, w niczym ci ta wiedza nie pomoże – westchnął Colm.

– Po prostu chcę wiedzieć.

– Nie wiem, na razie... niewiele wiadomo.

– A ci ludzie, którzy... – zaczęła, ale głos uwiązł jej w gardle. – Znałeś ich? Co oni tu robili?

– Nie, nie znałem ich, to podobno... ludzie z Belfastu – powiedział i spojrzał trochę podejrzliwie w stronę Syriusza, jakby ten przyszedł tu na przeszpiegi.

Syriusz z jednej strony rozumiał, że Colm mu nie ufał, w końcu nic o nim nie wiedział, ale z drugiej irytowało go to protekcjonalne traktowanie.

– Jacy ludzie? Dlaczego tu przyjechali?! – nie ustępowała Jacqueline. Colm nic nie odpowiedział, tylko westchnął cicho, a w jego oczach jeszcze bardziej niż wcześniej zalśnił niepokój.

Syriusz miał wrażenie, że Jacqueline starała się skupić na wszystkim tylko nie na tym, co najważniejsze. Jakby na potwierdzenie tego wrażenia, zerwała się z krzesła i pobiegła do okna obok kominka w małym saloniku, który właściwie w całości wypełniała kanapa, regał z książkami i przeszklony kredens.

– Trzeba otworzyć okno!

Syriusz nie miał pojęcia, o co chodziło. Podejrzewał, że to jakiś przesąd nakazywał otworzyć okno w domu, kiedy jeden z jego mieszkańców zmarł.

Chłodne, nieco słonawe powietrze wdarło się do środka, ale Syriusz miał wrażenie, że był tak zmarznięty od środka, że nic mu to już nie robiło. Jacqueline najwyraźniej chłód również nie przeszkadzał, bo oparła się dłońmi o parapet i wpatrywała w widoczne za oknem drzewa, pozwalając, by słony wiatr rozwiewał jej długie włosy.  A może po prostu słuchała szumu morza. W każdym razie nie wyglądała, jakby miała zamiar się stamtąd ruszać.

Colm skinął głową na Syriusza, który nadal stał jak kołek w korytarzu, co ten zrozumiał jako zaproszenie do stołu.

Syriusz wpatrywał się w plecy Jacqueline, ale nie wyglądało na to, żeby znowu zaczęła płakać. Najwidoczniej wszystkie łzy na ten moment wypłakała w porcie.

Czuł się jak ostatni kretyn, siedząc za stołem i wpatrując to w plecy Jacqueline, to w czerwone kwiatki na ceracie. Chciałby coś zrobić, cokolwiek, chociażby wstać i przejść się po małym saloniku, ale nie chciał niepotrzebnie przyciągać uwagi Colma. Miał wrażenie, że ten i tak cały czas podejrzanie na niego zerka. Po jakiś dwudziestu minutach przez otwarte okno dało się słyszeć warkot samochodu, a chwilę później jakieś głosy dobiegające z podwórka. Po chwili do środka wsypała trójka ludzi, ale względu na małe rozmiary pomieszczenia, wrażenie było takie, jakby było ich trzydzieścioro.

Dziewczyna, którą musiała być Orla, miała około siedemnastu lub osiemnastu lat i nie odznaczała się niczym szczególnym. Nie była ani ładna, ani brzydka. Syriusz był pewny, że zapomni jej twarz, jak tylko zniknie mu z oczu. Jej upięte klamrą włosy w zależności od światła miały kolor gdzieś pomiędzy rudym a blondem, a oczy pomiędzy brązem a zielonym. Ogólnie rzecz biorąc, sprawiała wrażenie, jakby wszystko było w niej „gdzieś pomiędzy".

Towarzyszący jej chłopak był pewnie w podobnym wieku. Był wysoki i raczej chudy, które to wrażenie jeszcze potęgowała jego bujna czupryna. Brązowe sprężyste loki, dodawały mu dobry cal wzrostu. Syriuszowi nieco absurdalnie przyszło go głowy, że loków pozazdrościć by mu mogła nawet McGunthire. Podobnie brązowe jak włosy, były jego oczy, a nawet skóra była nieco ciemniejsza niż u typowego Irlandczyka. Widać dużo czasu spędzał na zewnątrz, łapiąc każdy, najbardziej nawet skąpy promyk słońca.

Oboje zdjęli buty i kurtki, robiąc przy tym okropnie dużo zamieszania, po czym stanęli jak wryci na widok siedzącego przy stole Syriusza.

W międzyczasie mała dziewczynka, którą Orla trzymała do tej pory na rękach, wyrwała się jej i pomknęła prosto w stronę Jacqueline, wrzeszcząc radośnie:

– Jakiiiiii!

Jacqueline chyba odruchowo schyliła się i wzięła małą na ręce, pozwalając jej się objąć za kark.

Mała Maureen, jeśli Syriusz dobrze pamiętał słowa Jacqueline, miała trzy lata i co oczywiste, najwyraźniej nie rozumiała, co się stało. Wydawała się po prostu szczerze cieszyć, że zupełnie niespodziewanie zobaczyła Jacqueline. Odwrotnie do Tima, Maureen wyglądała jak typowa Irlandka. Była ruda jak mała wiewiórka, a jej oczy lśniły podobną zielenią jak mijane wcześniej pastwiska.

Jacqueline przeszła przez salon z małą na rękach, podchodząc do Orli i Tima. Właściwie to przeszła, było za dużo powiedziane, bo pomieszczenie można było pokonać dwoma większymi krokami.

Syriusz wstał, żeby się przywitać i wyciągnął rękę do Orli, która z jakiegoś powodu gapiła się na niego jak sroka w gnat.

– Syriusz Black. Jestem przyjacielem Jacqueline ze szkoły.

– Ooo, okey... Orla – powiedziała, podając mu rękę, jakby nigdy wcześniej tego nie robiła.

– Tim – przedstawił się chłopak, po czym uścisnęli sobie dłonie.

Oboje wyglądali, jakby zapomnieli, po co i dlaczego w ogóle tutaj przyszli. Orla spojrzała na swojego ojca, jakby chciała zapytać, co się dzieje, ale Colm ją zignorował.

– Dobrze, że jesteście. Ja muszę jechać do pracy – spojrzał na zegarek – Postaram się wrócić wcześniej. – Podszedł do Jacqueline i lekko przytulił ją i Maureen, którą Jacqueline nadal trzymała na rękach. – Nie męcz Jacqueline, zrozumiano? – powiedział do małej, która chyba nic sobie z tego nie zrobiła, bo tylko mocniej objęła Jacqueline za szyję, uśmiechając się szeroko.

– Jacqueline, tak bardzo nam przykro... – zaczęła Orla, ale Jacqueline nie pozwoliła jej dokończyć.

– Tak, wiem – przerwała jej, odstawiając Marueen na podłogę.

– Gdzie Dede? – zapytała mała, rozglądając się po kuchni, jakby przypominając sobie, że w tym otoczeniu powinna widzieć kogoś jeszcze.

– Zajmij ją czymś – powiedziała Orla do Tima. – Ja zrobię herbatę.

Tim wziął Maureen za rękę i zabrał ją na zewnątrz, mamiąc obietnicą zabawy w chowanego. Orla jak zapowiedziała, zabrała się za robienie herbaty, a Syriusz po raz kolejny zastanowił się, co on tu właściwie robi. Wydało mu się, że Jacqueline zastanawia się nad tym samym. Za każdym razem, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, wyglądała, jakby była zaskoczona jego widokiem. Zupełnie jakby chciała zapytać: „Co ty tu robisz?", „Skąd się tu wziąłeś?".

– Gdzie Syriusz będzie spał? – zapytała Orla Jacqueline, po nastawieniu wody na herbatę. Jacqueline spojrzała na nią jakby, w ogóle nie zrozumiała tego pytania. – Tata pewnie położy się w babcinku, ale nie wiem, czy...

– W czym? – zdziwił się odruchowo Syriusz.

– Dawnym pokoju babci – wytłumaczyła mu Jacqueline. – To ten zaraz przy wejściu. Drugi to... – Syriusz zrozumiał, że kolejne drzwi, które zauważył w korytarzu, musiały prowadzić do pokoju mamy Jacqueline.

– Kanapa wygląda na wygodną – skłamał lekko. W rzeczywistości kanapa, a raczej mała sofa wyglądała na okropnie niewygodną, ale nie miało to żadnego znaczenia.

– Jak już o tym mówimy, to łazienka jest pod schodami – dodała Jacqueline. – Powinnam ci powiedzieć, przepraszam – mruknęła, wbijając wzrok w stół.

– Nie wygłupiaj się. To, skoro już wiem, to... hmm – resztę zdania wymruczał pod nosem i odszedł od stołu, chcąc choć na chwilę zostać sam. Orla w tym czasie zaczęła mówić coś o pościeli dla Syriusza, czy czymś równie nieznaczącym.

Najwyraźniej jej sposobem na podtrzymywanie Jacqueline przy zdrowych zmysłach, miało być zajmowanie jej głowy jakimiś kompletnymi pierdołami. Syriusz nie był przekonany czy to szczególnie dobry sposób. Właściwe to wydał mu się fatalny. Chociaż pewnie nie powinien jej krytykować, skoro on sam nie robił kompletnie nic. 

Łazienka była najdziwniejszym pomieszczeniem, jakie kiedykolwiek widział. Toaleta i umywalka były wciśnięte naprzeciw siebie zaraz przy drzwiach. Na wprost drzwi na wysokości oczu znajdowała się ukośna ściana, za którą pięły się schody na piętro, a pod nim wciśnięta została żeliwna wanna. W najwęższym miejscu ukos schodów znajdował się może dwie stopy powyżej brzegu wanny, więc wejść do niej dało się tylko od jednej strony, a i to wymagało akrobatycznych zdolności. Wyglądało to komicznie i absurdalnie, ale z drugiej strony było mocno pomysłowe. W żadnym innym układzie, ciężkiej wanny nie dałoby się upchnąć w maleńkim pomieszczeniu.

Może wynikało to z małych rozmiarów pomieszczeń w domku, a może z ogólnego poczucia bycia kompletnie nie na miejscu, ale nie opuszczało go wrażenie, że zaraz coś przewróci, albo uderzy głową we framugę któryś drzwi. Pewnie dokładnie tak wiecznie musiały się czuć niezdary, jak Peter. Przez chwilę zrobiło mu się go nawet szkoda.

Kiedy wrócił do kuchni, okazało się, że zaczęło padać, więc Tim i Maureen wrócili do domu. Kiedy Syriusz ponownie usiadł przy stole i upił łyk gorzkiej herbaty, którą zrobiła Orla, Tim chyba wyszedł już z szoku i postanowił do niego zagadać.

– Mogę mieć głupie pytanie? – zapytał.

Błagam nie, bo pewnie odpowiedź będzie jeszcze głupsza.

– Jasne – odpowiedział nieco zdziwiony Syriusz.

– Syriusz to jakiś pseudonim? Nie brzmi jak prawdziwe imię.

W innych okolicznościach Syriusz pewnie ryknąłby śmiechem. Nawet nie z powodu samego pytania, ale gromów sypiących się z oczu Orli prosto na kręconą głowę Tima, z czego ten chyba nic sobie nie robił.

– Tak mi powiedzieli rodzice, ale możliwe, że od piętnastu lat robią sobie ze mnie jaja – odpowiedział.

– Hmm, jasne, mam nadzieję, że się nie gniewasz.

– Skądże – odpowiedział, nie mogąc powstrzymać lekko kpiącego uśmiechu.

W tym momencie Maureen potknęła się o szelkę plecaka Syriusza, który leżał oparty o jedną z nóg jego krzesła i prawie wyrżnęła w kant stołu. Syriusz odruchowo wyciągnął ręce i złapał ją za ramiona, zanim zdążyła rozciąć sobie głowę. Jeszcze tego by brakowało, żeby musieli jechać do szpitala z rozwrzeszczaną trzylatką. Maureen spojrzała na niego w lekkim szoku, posłała mu szeroki uśmiech i objęła za szyję.

– Dziękuuuuuję. Uratowałeś mnie!

– Eeee, nie ma za co – mruknął, odsuwając się. Dziwnie się czuł w pobliżu tak małego dziecka. W ich rodzinie to oni z Regulusem byli najmłodsi. Była jeszcze wprawdzie córeczka Andromedy, ale jej jeszcze nigdy nie widział.

– Może ja to wezmę gdzieś... – rozejrzał się po małym saloniku. Szczerze mówiąc, nie miał pojęcia, gdzie mógłby położyć swój plecak, żeby znowu nie zastawić pułapki na Maureen.

– Możesz go zostawić w moim pokoju na górze. Chodź, pokaże ci – powiedziała zaskakująco szybko Jacqueline. Zupełnie jakby chciała uciec od Orli i Tima.

Syriusz zgarnął z korytarza również plecak Jacqueline, który Colm wcześniej tam zostawił, co wywołało kolejne zaskoczone spojrzenie u Jacqueline, jakby kompletnie o tym zapomniała.

Kiedy wspinali się po wyślizganych stopniach, byłby w stanie przysiąc, że usłyszał świst ścierki z impetem lądującej na – jak podejrzewał – głowie Tima. Gdyby Orla była czarownicą, byłby w stanie uwierzyć, że jest jedną wężoustych, bo ciche: „Zawsze się muszę za ciebie wstydzić?" zdecydowanie bardziej przypominało syk niż ludzką mowę.

Schody prowadziły na maluteńki korytarzyk z oknem, obok którego stała wysoka szafa z lakierowanego drewna i pojedynczymi drzwiami po lewej stronie. Tak jak podejrzewał Syriusz, pod spadzistym dachem znalazło się miejsce tylko na jeden pokój.

Miał wrażenie, że Jacqueline lekko się zawahała przed otwarciem drzwi, ale trwało to ledwie krótki moment.

Pokoik był długi i nawet nie aż wąski. Na wprost wejścia znajdował się jednoosobowy tapczan, zasłany granatową, plecioną kapą i kilkoma poduszkami, a na prawo od drzwi mieściło się małe okienko, które Jacqueline otworzyła na oścież zaraz po wejściu.

Syriusz, patrząc w tamtą stronę, na chwilę zaniemówił. Choć z okien w salonie widać było tylko drzewa oddzielające plaże od obejścia, po wejściu na poddasze dało się zobaczyć kawałek kamienistej plaży i otwarte morze.

Z pokoju Jacqueline rozciągał się naprawdę piękny widok. Zieleń bujnej roślinności i przytłaczający błękit.

Błękit morza i nieba, łączący się w oddali na horyzoncie, tak że nie wiadomo było, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie.

– Ale piękny widok – wyrwało mu się.

– Co? – odwróciła się do niego. – A tak, też lubię... to znaczy, lubiłam siadać przy oknie i oglądać morze.

Faktycznie pod oknem stała mała pufa, jakby stworzona do tego, żeby siedząc na niej, oprzeć się łokciami na parapecie i po prostu wsłuchiwać się w kojący szum morza.

Pod przeciwległą ścianą stało małe biurko zastawione różnymi książkami, podobnie jak otwarta półka nad nim. Znalazło się również miejsce na małą komódkę, gdzie pewnie Jacqueline trzymała większość skromnej garderoby.

Na oko pomieszczenie było jakieś cztery razy mniejszy niż jego pokój na Grimmauld Place, ale i tak nie sprawiało tak klaustrofobicznego wrażenia, jak łazienka piętro niżej. Właściwie, to nawet na środku byłby w stanie swobodnie się położyć.

– Przepraszam za Tima – powiedziała Jacqueline, układając ich plecaki pod ścianą.

– Daj spokój – Syriusz machnął niedbale ręką.

– W ogóle... przepraszam cię za... to – zatoczyła przed sobą dłonią, jakby chciała mu coś pokazać, ale Syriusz nie miał zielonego pojęcia, o co jej chodziło.

– O czym ty...?

– Wiem, że dla ciebie to pewnie wygląda, jak jakiś Trzeci Świat...

–Jacqueline, co ty...? Nie opowiadaj takich rzeczy – poprosił, kiedy zrozumiał, że Jacqueline z jakiegoś powodu usiłowała przeprosić go za skromne warunki, w których mieszkała.

– Możemy tu chwilę posiedzieć? – zapytała, siadając na skraju łóżka i chowając twarz w dłoniach.

– Możemy zrobić wszystko, co zechcesz – odpowiedział, siadając koło niej.

– Wiem, że Orla chce dobrze, ale nie mam do niej siły.

– Jeśli chcesz tu posiedzieć, powiem im, że poszłaś spać – zaproponował.

– Nie chcę zostać sama – powiedziała tak cicho, że Syriusz ledwie ją usłyszał.

Przysunął się jeszcze odrobinę bliżej i objął ją za ramiona jak wcześniej Colm. Paradoksalnie te słowa i świadomość, że Jacqueline była w stanie je z siebie wydusić przyniosły mu dziwną ulgę.

– Nie jesteś sama – powiedział.

Jacqueline nic nie odpowiedziała, ale też się od niego nie odsunęła, co Syriusz uznał za dobry znak, przypominając sobie jej reakcję z pociągu.

Nie miał pojęcia, jak długo tak siedzieli. Jacqueline skulona na skraju tapczanu, z twarzą ukrytą w dłoniach i on przytulający ją do siebie w płonnej, naiwnej nadziei, że to w czymkolwiek jej pomoże.

Mimowolnie zaczął lekko rozglądać się po pokoju. Na małej szafce zaraz przy łóżku leżała książka z wetkniętą w środek zakładką. Na szarej okładce znajdował się rysunek kobiety w sukni ślubnej z długim welonem i podpis: „Wymarzony Dom Ani". Książka wyglądała na mocno zaczytaną, więc chyba była jedną z ulubionych Jacqueline. Być może nawet czytała ją końcem wakacji, przed przyjazdem do szkoły.

Ściany były pokryte białą tapetą w niebieskie kwiaty, która lekko odlepiała się przy framudze i podłodze. Pokój miał w sobie coś... dziewczęcego, jakąś delikatność, której chyba nigdy wcześniej nie zauważył, myśląc o Jacqueline. Nawet w jego głowie to słownie dziwnie mu do niej nie pasowało, bo kojarzyło się ze słabością, a Jacqueline była silna jak cholera. Zawsze była dzielna, wyszczekana i uparta jak koza. Przecież nawet teraz mimo wszystko całkiem dobrze się trzymała.

W tym momencie uświadomił sobie, że nigdy nie widział miejsca, w którym mieszkała. Ona często przesiadywała w ich sypialni, ale dormitorium dziewcząt było dla nich zamknięte na cztery spusty, a przecież ominęła go też wizyta w domu Jamesa, gdzie wszyscy przyjechali w zeszłe wakacje.

W którymś momencie Jacqueline lekko drgnęła, jakby na małą chwilę przysnęła, ale zaraz wyprostowała się i zabrała dłonie z twarzy. Zdaniem Syriusza odrobina snu dobrze by jej zrobiła, bo był pewny, że w pociągu nie zmrużyła oka.

– Chyba powinniśmy wrócić na dół – powiedziała, a Syriusz niechętnie skinął głową.

Jego zdaniem paplanina Orli o jakiś codziennych sprawach i zachwycona spotkaniem mała Maureen w niczym nie pomagała Jacqueline.

Kiedy zeszli na dół Syriusz zauważył, że Jacqueline jakoś dziwnie się zachowuje. Zaczęła prowadzić z Orlą rozmowę o jakiś ludziach chyba z ich wsi, jakby chciała jej pokazać, że wszystko z nią w porządku. Oczywiście gadała głównie Orla, ale wtrącane przez Jacqueline od czasu do czasu uwagi stwarzały pozory normalnej rozmowy. Kiedy Jacqueline zaczęła przebąkiwać, że Maureen bardzo się nudzi, bo nie ma tu żadnych zabawek, Syriusz zaczął się domyślać, o co jej chodzi. Po skromnym obiedzie przygotowanym przez Orlę, którego nawet nie tknęła, zaczęła z kolei zagadywać Tima o jego praktyki w warsztacie samochodowym czy coś podobnego.

Po kilku godzinach tych subtelnych machinacji, w końcu powiedziała wprost, że Tim, Orla i Maureen powinni wrócić do domu, bo przecież ona nie jest tu sama, o czym Colm nie wiedział, kiedy poprosił ich o przyjazd.

Tim i Orla trochę podebatowali, podyskutowali między sobą, rzucili serię zaniepokojonych spojrzeń w stronę Jacqueline i nieco podejrzliwych w stronę Syriusza, po czym postanowili przystać na tę propozycję.

Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Syriusz zapytał niepewnie:

– Jacqueline, czemu chciałaś...?

– Idę zobaczyć pub – powiedziała, otwierając szafę w korytarzu i wyciągając z niej jakąś burą kurtkę.

Syriusz do tej pory jedynie ze słyszenia kojarzył koncept zapalania się czerwonych lampek w głowie, kiedy słyszało się o wyjątkowo głupim pomyśle. Jemu samemu takie lampki nigdy się nie paliły. W miejscach, gdzie inni widzieli szaleństwo i głupotę, on widział możliwości na przeżycie czegoś nowego i okazje do zabawy. W tym momencie jednak wszystkie poukrywane do tej pory lampki w jego umyśle rozjarzyły się niczym fajerwerki w Sylwestra.

– To raczej nie jest dobry pomysł – zasugerował nieśmiało, ale Jacqueline go zignorowała. – Colm chyba chciał, żebyś została w domu.

– A ty, od kiedy się tak słuchasz, czego chcą inni? – prychnęła pod nosem.

Cóż, była to poniekąd słuszna uwaga.

– Po prostu... jesteś bardzo zdenerwowana...

– Wręcz przeciwnie, jestem bardzo spokojna – powiedziała, patrząc prosto na niego.

Może ktoś, kto jej nie znał, byłby w stanie w to uwierzyć, ale Syriusz doskonale widział sztorm szalejący w jej błękitnych oczach. Doskonale wiedział, że wbrew wszelkim pozorom i zapewnieniom cała jej dusza przypominała teraz rozszalałe morze.

– Wiem, że tak mówisz, ale... myślę, że nie powinniśmy...

– TY nic nie musisz robić – zauważyła, lekko wyginając usta w kpiącym grymasie – Zrób sobie herbatę, jeśli masz ochotę, ale ja wychodzę.

Miał szczerą nadzieję, że Jacqueline naprawdę nie sądziła, że mógłby ją puścić gdzieś teraz samą, choć jej ton zabrzmiał naprawdę paskudnie. Odruchowo stanął między nią a drzwiami wyjściowymi, żeby chociaż na chwilę zastopować ten nagły zryw, ale Jacqueline chyba trochę opacznie zrozumiała ten gest.

– Serio? Będziesz próbował mnie powstrzymać siłą, skoro tutaj nie mogę używać magii?

– Co? Nie, oczywiście, że nie. O czym ty mówisz? Ja tylko nie chcę, żebyś... żebyś jeszcze bardziej cierpiała – wydusił.

Jacqueline wydała z siebie jakiś dziwny odgłos pomiędzy parsknięciem a westchnięciem i wzruszyła ramionami. Zupełnie jakby chciała powiedzieć, że to już chyba niemożliwe. Mimo tego pozornego gestu rezygnacji upór nie zniknął z jej oczu, a Syriusz zrozumiał, że już jej nie przekona i o ile faktycznie nie zatrzyma jej na miejscu siłą, pozostaje mu jedynie pójść razem z nią.

– Czekaj, ubiorę się – mruknął.

Ku jego zdumieniu po wyjściu Jacqueline nie skierowała się w stronę drogi, którą tu przyjechali, ale w stronę morza.

– Czemu...?

– Nie chcę, żeby ktoś mnie widział. I tak ludzie zaraz zaczną się schodzić i... Pub jest przy zejściu do starych doków, można przejść plażą.

Zapowiadało się coraz lepiej. Jeszcze brakuje, żeby się potopili w morzu, przedzierając się przez jakieś chaszcze. Syriusz wprawdzie na wszelki wypadek zabrał ze sobą różdżkę, ale bardzo nie chciałby jej używać. Ostatnie czego Jacqueline jeszcze teraz potrzebowała to użeranie się z jakimiś urzędnikami z Ministerstwa.

Kiedy przeszli przez pas gęstych krzaków na kamienistą plażę Syriuszowi przyszło do głowy trochę absurdalne porównanie domu Jacqueline z Grimmauld Place. Ich dom w Londynie w samym salonie mógłby pomieścić całą chatkę. W przestronnych pokojach rozlokowanych na licznych poziomach można było unikać się wzajemnie całymi dniami, co wszyscy domownicy ochoczo robili. Syriusz czasem myślał, że gdyby nie zmuszano go do schodzenia na posiłki do jadalni, mógłby nie widzieć Regulusa ani rodziców przez całe tygodnie. Z drugiej strony widok na zewnątrz był przytłaczająco ciasny. Wyglądając za okno, mógł obserwować co najwyżej tył sąsiednich kamienic i mały placyk. Podobnie było po wyjściu na zewnątrz. Od jednego budynku do drugiego. Najdalej dało się spojrzeć na drugą stronę ulicy. Wzrok nawet nie miał się, gdzie rozpędzić. Tutaj było wręcz odwrotnie. Domek i wszystkie jego pomieszczenia były mikroskopijnych rozmiarów, a wszędzie było się na widoku. Za to świat na zewnątrz wydawał się nie mieć końca. Wzrok mógł swobodnie ślizgać się przez gęstwiny zarośli, po kamieniach plaży, przez rytmicznie unoszące się i opadające fale, aż po zasnute chmurami niebo.

Wbrew jego obawom nie musieli przeprawiać się wpław, a plaża była dość szeroka, by unikać bijących o brzeg fal. Stopniowo zabudowania zaczęły pojawiać się coraz bliżej brzegu, a oni musieli coraz bardziej uważać, by naprawdę ktoś nie zauważył.

Po jakiś piętnastu minutach przez zarośla coraz częściej dało się słyszeć warkot samochodów, a w końcu jakieś męskie głosy.

Syriusz pilnował, żeby iść na tyle blisko Jacqueline, by być w stanie ją złapać, gdyby zemdlała – do czego jego zdaniem dużo jej nie brakowało – albo miała zamiar wylecieć z tych chaszczy prosto w jakieś kłopoty.

Jeśli tak właśnie czują się odpowiedzialni ludzie, to już wiedział, dlaczego nigdy wcześniej nie obudził w sobie tego uczucia. Było absolutnie fatalne. Niepokój o Jacqueline jednocześnie ściskał mu wnętrzności jak imadło i rozlewał się po nich lodowatych chłodem.

W pewnym momencie Jacqueline zatrzymała się, rozchyliła lekko gałęzie krzaków, wśród których przystanęli. Wyglądając ponad jej ramieniem, Syriusz zobaczył kilka małych budyneczków, otaczających drogę biegnącą w stronę morze. 

Myślał, że do tej pory czuł się fatalnie, ale to było nic, w porównaniu z tym co poczuł teraz. Przód białego parterowego budynku był doszczętnie spalony, a okna wybite. Przed budynkiem stały dwa spalone samochody, a całość była otoczona policyjną taśmą. Dokoła kręciło się kilku mężczyzn w policyjnych mundurach. Kiedy jeden z nich lekko się przesunął, Syriusz zobaczył świeży napis wymalowany białą farbą na pokrytej sadzą ścianie.

K.A.T.

Co to do diabła znaczyło?

Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo Jacqueline cofnęła się w panice, jakby ziemia osuwała jej się spod nóg i wpadła prosto na niego. Syriusz odruchowo złapał ją za ramiona, obawiając się, że się przewróci.

– To moja wina. To wszystko moja wina – zaczęła powtarzać, chyba nawet nie do Syriusza, tylko do siebie.

Wolał nawet nie pytać, co miała na myśli. Dlaczego niby Jacqueline miałaby myśleć, że to, co się stało to jej wina? Na pewno nie powinni rozmawiać o tym tutaj. Za to zdecydowanie powinni jak najszybciej wrócić do domu.

– Jacqueline, chodźmy stąd – powiedział cicho, delikatnie prowadząc ją w stronę domu. – Chodźmy do domu.

Jacqueline już więcej się nie odezwała. Wbiła wzrok we własne stopy, pozwalając mu się prowadzić przez kamienistą plażę. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa więcej. Jacqueline nie odezwała się nawet po wejściu do domu. Nie zapalając światła, skuliła się na skraju kanapy, obejmując kolana ramionami.

Syriusz nie był pewny czy wolałaby zostać sama, czy wręcz przeciwnie. Przysiadł na krześle w kuchni, wbijając wzrok w tył głowy Jacqueline, złożonej na jej kolanach.

– Miałeś rację. Nie powinnam była tam iść – powiedziała głucho, a jej głos poniósł się echem po pustym domu.

Syriusz wstał i przysiadł koło niej na kanapie.

– Jacqueline, tak strasznie mi przykro. To takie niesprawiedliwe, że akurat ciebie to spotkało.

– To nie spotkało akurat mnie – powiedziała lodowatym tonem. – Wiesz, ile osób zginęło tylko w tym roku? Dwieście siedemdziesiąt osiem. W poprzednim dwieście pięćdziesiąt pięć. Rok wcześniej czterysta osiemdziesiąt. A jeszcze wcześniej sto siedemdziesiąt jeden.*² – Jacqueline każde kolejne zdanie wypowiadała coraz głośniej, a jednocześnie coraz bardziej łamiącym się głosem, od którego Syriuszowi wszystko przewracało się w żołądku.

– Przepraszam, ja nie...

– Więc jak sam widzisz, nie jestem w niczym wyjątkowa! – Nie pozwoliła mu dokończyć.

Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyła mu myśl, że to akurat największa bzdura, jaką w życiu słyszał, ale nie powiedział tego na głos.

– Przepraszam – powtórzył tylko. – Nie chciałem cię denerwować.

– To ja przepraszam. Nie miałam zamiaru na ciebie krzyczeć. Ja po prostu... Jak zobaczyłam, jak to wygląda... i jeszcze ten napis... – ukryła twarz w dłoniach i nie dokończyła, a Syriusz nie potrafił się powstrzymać, by nie zapytać:

– Co to znaczy?

– K.A.T.? – Jacqueline uniosła głowę i spojrzała na niego, a jej oczy zamiast błękitnych przez chwilę wydały mu się czarne i bezdenne. – Kill All Taigs.

– Taig? – powtórzył odruchowo.

– To pogardliwe określenie na Irlandczyka. Ma trochę bardziej... biologiczne znaczenie. Oznacza osobę o celtyckich korzeniach. Jak szlama – dodała po chwili. – Właściwe to dopiero teraz to zauważyłam. Taig ma obrażać to, kim jesteś jak szlama, a fenianin*³, to co myślisz jak zdrajca krwi.

Syriusz nie był w stanie nic odpowiedzieć. Rzeczowy ton Jacqueline kompletnie wytrącał go z równowagi. Miał wrażenie, że przez cały czas balansowała od jakiegoś pozornego spokoju przez otępienie do złości i rozpaczy. Jakby siedziała na huśtawce, która wychyla się to w jedną to w drugą stronę.

To, co powiedziała, obudziło w nim jak najgorsze skojarzenia. Zamiast brać od mugoli, to co najlepsze – ich śmieszne, genialne wynalazki, ich muzykę, która była piękniejsza od magicznej, bo nie była idealna, ich filmy sprawiające wrażenie bardziej prawdziwych niż świat za oknem – to, w czym się do siebie upodabniali? W sposobach na zgnębienie ludzi, których się nienawidzi. W chwaleniu się swoją nienawiścią. W końcu czy ten napis na ścianie pubu czymś się różnił od czaszki wyczarowanej nad domem rodziny goblinów w Sussex? Opowieści o tym, że Śmierciożercy zostawiają za sobą taki podpis, krążyły już od dawna, ale dopiero kilka tygodni temu w Proroku opublikowano pierwsze zdjęcie. Jakby nie byli w stanie już dłużej ignorować plotek, które zataczały między czarodziejami coraz szersze kręgi.

Jak długo musieli tak siedzieć razem w milczeniu i w ciemności Syriusz zdał sobie sprawę, dopiero kiedy usłyszał samochód na podjeździe. Faktycznie było wpół do jedenastej.

Colm wpadł do domu prawie biegiem, wpuszczając do środka lodowate podmuchy wiatru i deszczu.

– Jacqueline! Jesteś...?! Chryste Panie! Dlaczego siedzicie po ciemku? Myślałem, że nikogo nie ma. – Obrzucił salon zaniepokojonym spojrzeniem, które powoli zaczynało przechodzić w irytację, kiedy już zorientował się, że Jacqueline jest cała i zdrowa. – Gdzie Orla i Tim?

– Wrócili do domu. To było bez sensu, żeby tu siedzieli – odpowiedziała Jacqueline, bez zająknięcia na temat ich małej, popołudniowej eskapady.

Colm wyraźnie nie był z tego zadowolony i Syriusz był pewny, że nazajutrz powie Orli do słuchu coś na ten temat.

– Powinnaś się położyć – powiedział cicho do Jacqueline, która spojrzała na niego, jakby była trochę zdziwiona tymi słowami, ale skinęła tylko głową.

Jakiś czas później, kiedy Syriusz próbował ulokować się małej sofie tak, by jak najmniej sprężyn wbijało mu się w kręgosłup, pomyślał, że mimo wszystko dobrze mieć kogoś takiego jak Orla. Pościel, którą dla niego przygotowała, pachniała czystością i wiatrem, zupełnie jakby cały dzień wietrzyła się na plaży. Był pewny, że nie będzie w stanie zasnąć po tym wszystkim, a jednak, kiedy ten kojący zapach wypełnił jego umysł, zasnął jak po najlepszym eliksirze nasennym. 

***

*¹ Ulster Volunteer Force; Ulster Defence Association – lojalistyczne organizacje paramilitarne.

*² Liczba ofiar na podstawie bazy danych CAIN, stworzonej przez Ulster Univeristy. Na stronie wymienione są 3532 osoby, które poniosły śmierć w latach 1969 – 2001 w wyniku The Troubles. Dostępne są również statystyki per płeć, wiek, rok śmierci, przynależność i organizację odpowiedzialną. Lista ofiar w większości jest również opatrzona zdjęciami.

https://cain.ulster.ac.uk/sutton/tables/Year.html

*³ Fenianie – potoczna, nazwa osób o republikańskich poglądach. Nazwa wzięła się  od tajnych stowarzyszeń niepodległościowych zakładanych w XIX wieku. W drugiej połowie XX wieku kojarzona z ruchem politycznym, a później partią polityczną Sinn Féin ("My Sami"), która opowiada się za połączeniem Irlandii w jedno państwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top