Oni są wśród nas

Bill

Właśnie skończyłem mój najnowszy kawałek przed ogromną publicznością w jakimś pubie. Tłum wiwatuje i skanduje a ja dla polepszenia atmosfery zagrałem jeszcze końcową solówkę. Ah. Uwielbiam kiedy moje koncerty tak się kończą. Zero zleceń, zero zmartwień, czy problemów, po prostu sam czysty rock... Okolice Huston są idealnym do tego teraz miejscem

- Jak się wam podobało - krzyknąłem do tłumu a ten odpowiedział wiwatami - Też was kocham ludzie! Byliście zajebiści. Do następnego!

Zszedłem ze sceny prosto do mojego pokoju który był dla mnie przygotowany. Po drodze jeszcze pooglądałem bar w którym był szkielet jakiegoś dziwnego stworzenia. Hm. Nazywa się skrzypłocz. Ciekawe. Ale dobra. Nie ważne. Wszedłem do swojego pokoju. Jestem co prawda spocony ale usatysfakcjonowany. Kolejny koncert który przeszedł bez żadnych problemów związanych z moją drugą pracą. Nikt nie wie o moim drugim życiu ale i tak muszę spoglądać do tyłu. Tajniaki mogą być wszędzie a ja nie chcę zaburzać koncertów. Eh. O co ja się martwię. Sprawdziłem ten pub i hotel kilka razy. Jestem tu bezpieczny.

- Odpocznij Struna.

Powiedziałem do swojej gitary po czym podszedłem do lustra by umyć sobie twarzy. Może to czas na swój opis. Chyba tak. Mam białą cerę, z niebieskimi oczami wokół których jest szara kreska i białymi zaczesanymi do tyłu włosami z undercutem po bokach. Idealnie komponuje się czarną zrobioną w warkoczyk brodą i górną pomalowaną na czarno wargą a na szyi kolczatka. Ubrany jestem w skórzaną kurtkę bez rękawów z kolcami na barkach, która ma ponaszywana wiele nazw zespołów a pod nią czerwony crop top z ręką pokazującą rogi. Na nogach są jeansy z dziurami i czarne glany. Napiąłem się jeszcze by zobaczyć czy moje treningi nie poszły na marne. Oj nie poszły. Co prawda nie jestem kulturystą ale mięśnie mam dosyć duże.

- A teraz czas na nagrodę.

Uśmiechnąłem się do siebie po czym poszedłem do szuflady nocnej z której wziąłem blanta. Nim jednak odpaliłem zobaczyłem na zewnątrz jakąś kobietę. Stoi nieruchomo i patrzy się na zgraje facetów, którzy podchodzą do niej chyba z wiadomym celem. O rany. A miałem nadzieje że już będzie spokojnie. No dobra.

Wyciągnąłem swój strój czyli maskę na usta demona i czarną bandanę które założyłem wraz z długim czerwonym frakiem pod którym oprócz kamizelki kuloodpornej była jeszcze ta moja kurtka. Spodnie zmieniłem na takie bardziej torbowate dresowe a glany zostawiłem. Założyłem jeszcze kaptur. Po cichu wyszedłem przez okno i skoczyłem na dach. Obserwowałem jeszcze chwilę rozwój tej sytuacji aż gość ją nie chwycił. Dobra to mój czas. Skoczyłem prosto na tego typa. Dostał z buta pomiędzy oczy i poleciał gdzieś dalej. Stanąłem przed tą kobietą odwrócony w kierunku. Oni lekko przerażeni ustawili się w pozach bojowych i się na mnie rzucili. Nigdy się małpy nie nauczą...

Jako pierwszy chciał mnie uderzyć większy i bardziej muskularny ode mnie. Ominąłem pięść ale ją złapałem i złamałem łokciem. Ryknął z bólu ale jego krzyk nie trwał długo gdy kopnąłem jego brzuch. Reszta wzięła jakąś broń z chodnika. Eh. Przecież nie wezmę na nich swoich broni. Jeszcze się pobrudzą. O rany.

- Zabije cię - krzyknął jeden.

- Przecież nic ci nie zrobiłem. Ja tylko jej bronie - odpowiedziałem spokojnie dalej unikając jego ciosów.

- Dostaliśmy na nią zlecenie!

- O. Ona jest coś warta? Najwyraźniej mało skoro nikt się do mnie nie odezwał.

Gość zamachnął się na mnie łomem a ten z drugiej strony rurą. Bez większego wysiłku kucnąłem w nadziei że sami się wyeliminują. Nie stało się tak u musiałem skoczyć i kopnąć ich w twarze w szpagacie. Upadli parę metrów dalej. Została dwójka która wyciągnęła pistolety. Zaczęli do mnie strzelać. Ukryłem się za budynkiem a sądząc po coraz głośniejszych strzałach zbliżali się. Z ukrytej kieszonki w rękawie wyjąłem nóż który przygotowałem na nich i gdy byli wystarczająco blisko i zaczęli przeładowywać kopnąłem w nich piachem by się zdezorientowali. Udało się i dałem radę pierwszemu rozciąć gardło a drugiemu wbić w głowie. Padli martwi i mogłem odetchnąć.

- To było coś. Tobie nic się nie stało - nic a ona ma twarzy zwróconą ku ziemi - prze pani. Chociaż podziękuj jak nie masz mi jak zapłacić - nic - Eh. I po co się brudziłem. Lepiej się schowaj żeby znowu nie próbowali cię porwać. Oczywiście mógłbym cię chronić ale to wymaga hajsu.

Kobieta nic się nie odezwała. Kolejna niewdzięczna szmata. Dlaczego ja w ogóle ratuje ludzi za darmo? Nie dała mi nic to powinienem zabrać ją tam gdzie było na nią zlecenie. Jestem zbyt dobry i miły jak na na ludzi.

- Co za niewdzięczna szmata.

Wszedłem za jakiś róg by móc wejść do swojego pokoju ale nagle przede mną parę metrów dalej pojawiła się ta sama kobieta co wcześniej. Znowu patrzy się w ziemie ale tym razem mogłem zobaczyć że jest dosyć młoda i ma krótkie czarne włosy. Ubrana jest w jakieś szmaciane ubrania.

- Chcesz mi podziękować? Bo to chyba najwyższa pora.

Znowu nic nie odpowiedziała a tylko się patrzyła ale coś opadło pod jej nogami. To wygląda jak jasnobrązowy ogon zakończony kolcem. Spojrzała się na mnie. Oczy miała całe czarne a w ustach zęby jakby była jakimś czołowym drapieżnikiem.

- To ja może pójdę gdzie indziej - odwróciłem się i poszedłem do hotelu inaczej wydłużając sobie drogie - Dziwacy...

Usłyszałem ją z tyłu więc przyspieszyłem ale to był błąd. Zza następnego rogu ona mnie złapała za gardło i przygwoździła do ściany. Ledwo mogąc oddychać próbowałem się uwolnić ale jej siły była zbyt duża. Nie jestem w stanie nawet trochę odsunąć rąk. I w zasadzie to z szoku nie byłem w stanie bo na jej tył naszła jakaś skorupa, z boków wyrosło kilka par szczypiec a usta zmieniły się twarde ruszające się macki.

- Jesteś zagrożeniem - powiedziała dziwnym głosem.

- Kto to mówi...

Odpowiedziałem gdy szok lekko minął i wziąłem z kabury pistolet którym strzeliłem jej w brzuch. Poczuła to natychmiast i upadła zmieniając się w kobietę jaką była wcześniej. Ja się utrzymałem na nogach ledwo mogąc oddychać. Wymierzyłem w nią pistolet gdy ta majtała się z bólu w kałuży niebieskiej krwi. Podszedłem do niej i przystawiłem do głowy.

- Czym jesteś?

Spojrzała się tylko na mnie i się uśmiechnęła. Usłyszałem jak coś idzie. Zobaczyłem jak wokół nas zbierają się dziwne stworzenia w skorupach. Wyglądają jak duże podłużne kraby... Zaraz. To tego był szkielet tam.

- Skrzypłocze - powiedziałem.

- Dokładnie - odpowiedziała - Radzę ci się nie mieszać w nieswoje sprawy.

Walnęła mnie w maskę tak mocno że poleciałem na parę metrów w górę po czym upadłem na chodniku. Z lekkim jękiem bólu usiadłem patrząc się na nią.

- Jesteśmy wszędzie. Nie powstrzymasz tego. To już się rozpoczęło dawno.

Z szoku nie mogłem oderwać wzroku gdy z jej ust zaczęły wychodzić małe skrzypłocze. Z każdym z nich jej było coraz mniej aż znikła. Małe skrzypłocze uciekły a duże znikły w cieniu mówiąc tylko że są wśród nas. Nie wiedząc co innego zrobić po prostu poszedłem do hotelu by zemdleć na łóżku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top