2

Lexi...

Zamrugałam powiekami wpatrując się tępo w zamknięte drzwi. Odetchnęłam głęboko i do moich płuc dostał się zapach męskich perfum. Kuszących, grzesznych, zniewalających... Na sekundę moje serce zagubiło spokojny, równomierny rytm...

Położyłam dłonie na gładkiej powierzchni biurka, wpatrując się w drżące palce. Uniosłam prawą dłoń patrząc, jak bardzo się trzęsie. Nie tylko dłonie. Trzęsło się całe moje ciało i z każdym oddechem zaciskałam gwałtowniej szczękę, czując narastającą we mnie furię. Moje ciało reagowało, jakby utknęła w lodowatej wodzie.

Sebastiano Riina...

Wiedziałam, gdzieś podświadomie wiedziałam, że zjawi się, gdy tylko zauważą mnie jego ludzie i nie myliłam się. To miasto należy do niego i całkiem dobrze się czuje, jako pieprzony król tego zakłamanego grajdołka.

Sebastiano Riina, pieprzony król podziemia.

Nie prosiłam o to wszystko. Nie chciałam należeć do świata, w którym honor nakazuje robić takie rzeczy. Gdzie honor i zemsta to jedno i to samo. Krew, kłamstwa i słowa, które ranią nie zostawiając widocznych śladów. Gdzie kobietę traktuje się tak, jak potraktował mnie Sebastiano. Dziwkę, którą łatwo można zaliczyć...

Wiedziałam już od chwili, gdy obudziłam się w jego wielkiej posiadłości, że tamtej nocy na przyjęciu, na które poszłam z Grantem, ktoś podał mi jakieś narkotyki. Wtedy jeszcze nie rozumiałam dlaczego, ale skoro król półświatka raczył mnie oświecić w tej materii, to pewne rzeczy mogę teraz poukładać sobie w głowie. To dlatego tak dziwnie zareagował, gdy zobaczył mnie pierwszy raz w biurze. Nie wiem, co takiego usłyszałam. Z tamtej nocy pamiętam tylko te jego cholerne zielone oczy. Płonące ogniem, w którym chciałam spłonąć.

Czy można mieć większego pecha w życiu?

Porzucona przez matkę sierota, błąkająca się przez czternaście lat po chujowych rodzinach zastępczych. Myślałam, że w końcu los się do mnie uśmiechnął, gdy postawił na mojej drodze miłą i cudowną Fran D'Angelo. Miała niespełna czterdzieści pięć lat, gdy mnie adoptowała. Zawsze się dziwiłam, że tak piękna kobieta nie ma ani rodziny, ani nawet męża, czy też partnera. Ale chciała mnie w swoim życiu i tylko to się dla mnie liczyło. Po raz pierwszy w moim samotnym życiu miałam prawdziwy dom i kogoś, komu na mnie zależało.

A teraz? Okazuje się, że w spadku dostałam pieprzoną mafię, a nawet dwie. Jedna chce mnie ukatrupić, a druga... Tak, z tym to ja będę musiała sobie jakoś poradzić. Zapytacie mnie, czy boję się Sebastiano. Tylko głupiec nie bałby się kogoś, kto nie ma żadnych ludzkich uczuć, a przynajmniej ich nie okazuje. Ale to nie jest taki strach, a jakim myślicie. Boję się tego, że nie wiem na, co go stać.

Odepchnęłam się od biurka i zaplatając palce na brzuchu położyłam stopy na blat, krzyżując je w kostkach. Przekręciłam prawą nogę, patrząc na czerwoną linię biegnącą z boku kolana. Hymm... Moja pierwsza bitewna blizna. Jak na starcie z samym bossem, nie jest tragicznie. Zapewne moi poprzednicy kończyli dużo gorzej. Nie mam dziury w głowie, mam wszystkie członki i nie mam połamanych kości. Co jeszcze może mnie spotkać? Powinnam zapytać Guido, bo Franco raczej nie będzie rozmowny w tym temacie. Wiecie, pan starej daty, który widzi we mnie taką kruchą kobietkę, bla, bla, bla...

Czy to dlatego wszyscy traktują mnie jak sierotę, która zagubiła się we mgle i błąka się po wielkim lesie? Głupią blondynkę z kawałów? Dobry Boże! Jak ja to uwielbiam...

Zdjęłam nogi i wstając schowałam laptop do torby. Jak na pierwsze starcie dość się już nasiedziałam. Domyślałam się, że Sebastiano po swoim występie będzie oczekiwał z mojej strony awantury. Takiej wiecie, werbalnej, z krzykami i trzaskaniem drzwiami. Jeżeli tego nauczył się w tych swoich burdelach, do których chodzi z tym drugim gagatkiem, to zdecydowanie się przeliczy. Miałam wracać do swojego apartamentu, ale w obecnej sytuacji, gdy szatański pomiot wypowiedział mi wojnę...

Z uśmiechem wyszłam z biura planując kolejne posunięcia. Nie zawiadomiłam Guida, że wracam do domu, w końcu nie minęła jeszcze jedenasta, więc powinnam siedzieć grzecznie za biurkiem i pracować ku chwale Cosa Nostry i jej szefa. Jednak musiałam jeszcze chwilę porozmawiać z Franco. Może uda mi się wyciągnąć z niego jakieś informacje.

Po raz kolejny jego sekretarki nie było na miejscu. Dziwne, bo zazwyczaj zjawiała się jeszcze przed swoim zapracowanym szefem, a wygląda na to, iż nawet nie było jej dzisiaj w pracy. Przynajmniej na to wskazywał porządek i nieruszony laptop na biurku. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Usłyszałam kolejne wejść rzucone tym samym grobowym tonem.

- To ja – uprzedziłam gdy tylko uchyliłam drzwi. – Jak widzę, humor ci się nie poprawił. Mogę na sekundę?

- Wejdź, wejdź... - rzucił z roztargnieniem i z głębokim westchnięciem zamknął leżącą przed nim teczkę. – Wybierasz się gdzieś? – wskazał końcówką pióra na moją wypchaną torbę.

- Wracam do domu. To znaczy, do apartamentu w centrum – sprostowałam. – Wiesz, że był tutaj Sebastiano?

- Tak. Ochrona mnie zawiadomiła. Myślałem, że przyjdzie do mnie, ale jak widać, miał do załatwienia coś pilniejszego - poruszał zabawnie brwiami patrząc na mnie.

- Bardzo śmieszne, wiesz? Przy okazji... Gdzie jest twoja sekretarka?

- Ma urlop.

Uniosłam brwi, bo ton, jakim to powiedział, od razu obudził we mnie niepokój.

- Czy ten urlop ma związek z przyjazdem waszych gości? Zanim odpowiesz musisz wiedzieć, że zauważyłam brak kilku młodych pracownic biura, więc raczej dobrze się zastanów nim zdecydujesz się wymyślić jakąś biurową epidemię.

- Coraz mniej jestem zdziwiony tym, że to ciebie Danielo wyznaczył na asystentkę Sebastiano – przyznał po chwili milczenia.

- W zasadzie to nie miał wyjścia. Z tym człowiekiem to i święty nie wytrzyma. No więc, co z tymi masowymi urlopami?

Z początku nie zdawałam sobie sprawy z tak licznej nieobecności kobiet. Zbyt byłam skupiona na czekającym mnie starciu, do którego miało dojść. Ale wiem, że się nie mylę. Zauważyłam tylko dwie młode recepcjonistki, w tym Stellę, ale one były bezpieczne z uwagi na, bardziej niż liczną, ochronę zarówno w lobby budynku, jak i na tym piętrze.

- Masz rację, Alexio. To polecenie Danielo i dotyczy wszystkich naszych biur w Los Angeles. Czy teraz dotarło do ciebie, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazłaś, przychodząc dzisiaj do biura? Pewnie to samo powiedział ci Sebastiano, prawda? Musisz zrozumieć... To naprawdę nie jest bezpieczny czas.

- Tego właśnie nie rozumiem, Franco. Czym oni różnią się od was, poza tym, co oczywiste, że są z Sycylii?

- Alexio...

- Zrozum. Nie z własnej winy znalazłam się w tym świecie. Nikt mnie nie zapytał, czy tego chcę, czy nie i jak się teraz czuję, gdy z powodu tego co zrobiła Fran, mam teraz na karku Rosjan i ich psychopatycznego szefa. Jestem zdezorientowana i nie mam się kogo zapytać. Danielo wyjechał, a Sebastiano... - wzruszyłam ramionami.

Przecież nie powiem mu całej prawdy, na litość boską! Jak to niby miałoby zabrzmieć? No wiesz, ale jakoś nie mogę się dogadać z Sebastiano, bo ma dziwne schizy, że jestem jego własnością, choć sam pieprzy wszystko co tylko może i sprawia, że czuję się jak łatwa panienka. Najpierw naćpał mnie, choć zastanawiał się, czy nie lepiej mnie zabić, a potem przeleciał podając się za kogoś innego. Normalka w moim życiu!

- Co ci dokładnie dzisiaj powiedział?

- Mniej więcej to samo co ty, ale wolę twoją wersję. Jakoś nie mam po niej ochoty wydrapać ci pazurami wszystkich wnętrzności.

Im więcej poznaję tego mężczyznę, tym bardziej ludzki mi się wydaje. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, gdy Danielo przyprowadził mnie do One Plaza. Wówczas Franco wydawał mi się oschłym i zasadniczym facetem, co jako do prawnika, pasowało do niego idealnie. Chwilami jego spojrzenie wywoływało dreszcz na moim ciele, a w ciemnych oczach był wyraźnie odczuwalny chłód i dystans.

- Jak na osobę, która niespełna dwa tygodnie temu dowiedziała się, że jest główną wygraną w mafijnych rozgrywkach, muszę przyznać, że twoje poczucie humoru znacznie się wyostrzyło – rzucił z uśmiechem i opierając się o biurko spojrzał na mnie z powagą. – Jak już wiesz, Sebastiano przejmuje zwierzchnictwo nad wszystkimi rodzinami w Stanach. Wiąże się to z oficjalną uroczystością, w trakcie której, jako nowy capo di tutti capi, przyjmie od wszystkich wyrazy szacunki i przysięgę wierności. Sycylijczycy zostali zaproszeni, ponieważ w grę wchodzi przekazanie głównej władzy. Jest to swoisty przejaw szacunku, choć oni nie podlegają bezpośrednio Sebastiano.

- Mają swojego bossa?

- Tak i wierz mi na słowo, raczej nie chciałabyś go poznać. Może ci się to wydać dziwne, że ta sama organizacja, na dwóch różnych kontynentach ma niezależne od siebie zwierzchnictwo, ale wiąże się to z historią Cosa Nostry i emigracji oraz z prawem, które wiele lat temu wprowadził na terenie tego kraju Danielo.

- Jak mniemam, nie wszystkim zmiany Danielo się podobały i podobają?

- Delikatnie powiedziane – przyznał. – Nie tylko Sycylijczycy nie byli zbyt szczęśliwi, ale i wiele tutejszych rodzin. Danielo był silnym przywódcą. Każdy, kto złamał prawo zapłacił za to własnym życiem. Teraz, wszyscy oczekują, że Sebastiano przywróci w całości lub chociaż częściowo stare prawa. To z tego powodu pojawili się tak licznie. Starają się zbadać grunt i przewidzieć jego zachowanie. Znają go tylko z jego poprzedniej funkcji dla organizacji i nie wiedzą, że już od miesięcy to Sebastiano sprawował władzę, a nie Danielo.

- A kobiety?

- Alexio... Musisz zrozumieć, że mentalność naszych gości to wciąż czasy, gdy mężczyzna był twardym i bezwzględnym przywódcą rodziny. W ich świecie kobiety dzieli się na dwie kategorie. Pierwsza to kobiety, które są członkami rodziny. Matki, żony, córki... Nie znaczy to, że one mają coś do powiedzenia. To mężczyźni decydują za nie. Wydają za mąż, wymierzają karę. Mimo upływu lat, ich kobiety wciąż w stu procentach są zależne od męskiej dominacji. Porównując większość rodzin żyjących w Stanach, nasze kobiety kształcą się i mają więcej swobody. Nie wszystkie, ma się rozumieć, ale my, jako emigranci, musieliśmy przyswoić sposób zachowania i zwyczaje Amerykanów, a nie na odwrót.

- A ta druga kategoria? – zapytałam, choć tak w zasadzie to znałam już odpowiedź.

Franco wyraźnie się zmieszał, szukając odpowiednich słów. Czyli miałam rację, podejrzewając, że do tej drugiej kategorii należą liczne przyjaciółki Riiny, które umilają swoim towarzystwem czas. Jednym słowem, dziwki.

Większość zwyczajów i tego, co wiem o całej tej mafii, to wiadomości, które udało mi się odszukać w sieci. Każdy interes, na którym można zarobić to coś, w co inwestowała właśnie mafia. Nie mam co szukać daleko, wystarczy zobaczyć, kim jest Danielo i kim jest Sebastiano. Dla normalnego Amerykanina są jak spełnienie amerykańskiego snu. Włoska rodzina, która przez lata ciężkiej pracy dorobiła się niewyobrażalnego majątku. Oczywiście, za plecami każdy wam powie, że taką kasę to ma tylko mafia, albo nieuczciwi biznesmeni. O ile nie mogę zarzucić im tego ostatniego, tak niestety mafia to w ich przypadku zapewne wierzchołek góry lodowej.

- Prostytucja, a dokładniej handel ludźmi, to obok narkotyków i handlu bronią największy i najbardziej dochodowy biznes. Na rozkaz Danielo, nie handlujemy już kobietami, a tego właśnie chcą Sycylijczycy.

Czy powinnam być zaskoczona? Raczej nie, co nie znaczy, że nie przeszedł mnie dreszcz strachu.

- Dla nich każdy taki wyjazd, to okazja do znalezienia towaru. Tym właśnie są dla nich kobiety. Towarem, który mogą nabyć lub sobie wziąć w zależności od tego, kogo chcą. Mają swoich ludzi w większości miast w Europie i tam właśnie porywają kobiety. Część z przeznaczeniem do pracy w ich klubach, część na sprzedaż. Doskonale wiedzą, że za coś takiego w Stanach ponieśliby surową karę, ale oni nie ograniczają się tylko do porywania, Alexio. Stosują przemoc. Seksualną przemoc i czują się bezkarni, ponieważ w ich świecie to norma, że mogą z kobietą zrobić wszystko.

- Chcesz powiedzieć, że są w stanie nawet gwałcić własne żony? – zapytałam szeptem czując, jak serce podchodzi mi aż do gardła. – Że oddaliby własną córkę mężczyźnie, wiedząc, że ten będzie ją gwałcił i bił?

- Dokładnie tak. Nie łudź się, moja droga. Nawet w niektórych rodzinach w Stanach, wciąż obowiązują stare sycylijskie prawa. Miną jeszcze lata, zanim młode pokolenie będzie na tyle silne, żeby zmierzyć się z przeszłością i prawami, które rządzą Cosa Nostrą.

To za dużo, nawet dla mnie, a jestem raczej osobą o otwartym umyśle. W miarę spokojnie przyjęłam ostatnie zmiany w moim nudnym dotąd życiu, ale to, czego się właśnie dowiedziałam... Jestem świadoma tego, że to nie koniec, że jest tego znacznie więcej. Mafia i świat, w którym żyją ci ludzie jest dla mnie czymś abstrakcyjnym. Absolutna dominacja mężczyzn, kobiety, które zostały pozbawione podstawowego prawa do decydowania o sobie. Chowane po to, aby oddać je w ręce bezdusznego potwora, który będzie się nad nimi znęcał... Zajebiście świetlana przyszłość, nie ma co.

- Chwila, moment... - przełknęłam z trudem przez zaciśnięte z emocji gardło. – Czy Fran odeszła z własnej woli? Nie pamiętam, żeby do domu przychodzili jacyś gangsterzy, czy spotykała się z kimś podejrzanym.

- Alexia... - mroczne spojrzenie mężczyzny zblokowało się z moim i w tej samej sekundzie wyczytałam odpowiedź. – Od nas nie ma ucieczki. Jeżeli raz znajdziesz się w rodzinie, zostajesz w niej na zawsze. Obowiązuje cię lojalność i wierność, a za złamanie jakiegokolwiek prawa odpowiadasz, jak każdy inny członek. Francesca dostała zgodę na życie z dala od naszego świata, ale nigdy nie odeszła z niego na stałe.

- Skoro ja należę teraz do rodziny, jak mówisz, to jako niezamężna kobieta, nie mająca żadnego męskiego członka rodziny sama decyduję o sobie?

- Szybko zaczynasz łapać nasze prawa, Alexio – uśmiechnął się kącikiem ust, ale w oczach wciąż pozostawał ten sam mroczny wyraz. – Odpowiadając na twoje pytanie... Nie, Alexio. Nie możesz w pełni decydować o sobie. Z chwilą śmierci Franceski znalazłaś się pod opieką Danielo.

Dobra, nie jest wcale tak źle, pomyślałam uderzając palcami w oparcie fotela, na którym siedziałam. Danielo jest w gruncie rzeczy fajnym facetem, choć mafiosem. Patrząc na niego, nigdy bym nie powiedziała, że ten przystojny i uśmiechnięty mężczyzna jest ojcem chrzestnym całej Cosa Nostry. Tym bezwzględnym gangsterem, który według słów Franco, siłą zmienił prawo w organizacji. Na ręce z pewnością się nie siłowali, więc mogę tylko sobie wyobrazić, co to oznacza.

- Oficjalnie, od tej soboty przechodzisz pod opiekę Sebastiano i to on będzie musiał zapewnić ci bezpieczeństwo.

Podciął mi skrzydła... A tak w zasadzie, odrąbał mi je tępą siekierą... Z głębokim westchnięciem zwiastującą rodzący się we mnie sprzeciw, schowałam twarz w dłoniach. No gorzej to już nie mogłam trafić. Nie dość, że muszę użerać się z nim w biurze, to teraz może będzie mi zaglądał do łóżka? Cholera! Właściwie, to on już to robi! Ta jego pieprzona zaborczość doprowadza mnie do wściekłości. I co w ogóle oznacza zapewnienie mi bezpieczeństwa? Na czym to ma polegać? Jak dalece może ingerować w moje sprawy? I czy tylko w prywatne? I o zgrozo! Czy będę musiała uzyskać zgodę szefa wszystkich szefów, gdy będę chciała wyjść za mąż? Nie to, że planuję szybkie zamążpójście, ale raczej wolałabym wiedzieć, co dokładnie mnie czeka.

Szef mafii latający za mną z naładowaną giwerą, to raczej skuteczny środek antykoncepcyjny i gaz pieprzowy w jednym. Przypadkowa wpadka mi nie grozi. Jezu! Nawet przypadkowy seks mi nie grozi, stwierdziłam coraz bardziej rozżalona i zła. Jestem jedynaczką i nie potrzebuję starszego brata w swoim życiu, który robiłby przetrzebienie w moich adoratorach, strasząc każdego. Nigdy też nie miałam ojca, żeby teraz jakiś dupek i zarozumialec pretendował do tej roli. Poza tym, jest na to za młody, a gdyby te argumenty nie przemawiały, to wyciągnę większy kaliber. Facet, który podstępem przeleciał mnie w ciemnym pokoju, raczej nie ma prawa mówić mi, z kim mogę, a z kim nie, pójść do łóżka.

- Wszystko w porządku, Alexio?

- Nie powiem, że jestem szczęśliwa, że ktoś taki jak Sebastiano Riina będzie decydował, jaki kolor majtek powinnam ubrać, ale na tę chwilę niewiele mogę z tym zrobić. Kiedy wraca Danielo?

- W piątek, późnym wieczorem.

- Franco, zależy mi, żeby porozmawiać z nim, zanim znowu gdzieś zniknie. Mam dużo pytań, na które tylko on może odpowiedzieć.

- Przekażę. A teraz wracaj do apartamentu. Myślę, że poniedziałek będzie już bezpiecznym dniem, żebyś wróciła do pracy.

- W takim razie do poniedziałku i proszę, nie zrujnujcie miasta do tego czasu.

Zażartowałam, ale wcale nie było mi do śmiechu. Mam trafić pod opiekę męskiej dziwki? Wolne żarty! To tak, jakby powierzyć Szatanowi niewinną duszę dziecka. Gwarantuję, że ulepi ją na swój obraz i podobieństwo. Zanim jednak nastąpi ten dzień, mam zamiar dać mu nieźle popalić. W znacznie lepszym nastroju zjechałam do lobby. Podeszłam do recepcji, już z daleka wymieniając uśmiech ze Stellą.

- Przykro mi, mała – rzuciłam opierając się o wysoki kontuar. – Nie udało mi się zdobyć dla ciebie numeru telefonu czarującego przystojniaka.

- Och... Powiedz szczerze. Wart grzechu, co nie? Takiego to był lizała, a nie jadła łyżeczką. Na dłużej by starczyło. Niestety, jak się okazało, ciasteczko jest już zajęte.

- Żonaty? Serio? – zapytałam zaskoczona.

Jak na żonatego faceta, poczynał sobie stanowczo zbyt swobodnie. Ale czego oczekiwać od mężczyzny, który wygląda jak kolejne wcielenie wszystkich damskich marzeń sennych?

Stella przesunęła w moją stronę mały kremowy kartonik. Na tle czarnobiałego granitu wyglądał jak świecąca w ciemności latarnia morska.

- Raczej zauroczony pewną znaną mi blondynką, która swoim seksapilem powaliła na kolana kolejnego przystojniaka. Zostawił to dla ciebie.

Uniosłam wizytówkę, z uśmiechem patrząc na elegancką czcionkę, którą użyto do wypisania imienia i nazwiska przystojnego doktora. O, przepraszam! Miałam do czynienia z samym profesorem, choć chyba trochę jest za młody na tak poważny tytuł. Ciekawiło mnie, czy przyszedł tylko w zastępstwie, czy też będę z nim współpracować przy tym projekcie. Na odwrocie, męskim charakterem pisma znajdował się numer telefonu komórkowego i zaledwie dwa słowa.

Zadzwoń, proszę.

Zagryzłam wargę bijąc się z myślami. Warto chyba poznać lepiej tak intrygującego mężczyznę. Tym bardziej, że wyraźnie wkurwił mafijnego dupka i wyszedł z tego żywy. Poza tym, przecież nie wskoczę mu od razu do łóżka. Już jeden taki skok wykonałam i raczej nie wyszedł mi na dobre, bo wylądowałam na pieprzonej szybie.

- Stella? Co robisz w sobotę?

- Nie mam jakiś szczególnych planów – odpowiedziała wzruszając ramionami. – Pewnie jakiś serial w telewizji i butelka taniego winka?

Ludzie! Czy ja też taka byłam? Skupiona tylko i wyłącznie na pracy i znalezieniu idealnej boskiej istoty, którą w końcu zostałam ja? Nic dziwnego, że dziewczyny chciały porządnie nakopać mi do tyłka i to niejeden raz. Jak to wredne usposobienie i rozdmuchane ego jednego faceta może zniszczyć życie zwykłej dziewczyny...

- Wybieram się z przyjaciółkami do klubu. Może masz ochotę się przyłączyć? – uśmiechnęłam się do dziewczyny.

- Nie będę wam przeszkadzać? – zapytała podekscytowana.

- Absolutnie nie. Daj mi swój numer, to zdzwonimy się ustalić szczegóły.

Mój uśmiech powiększył się i już wiedziałam dokładnie, co będę robić w sobotnią noc. Jestem pewna, że cała uwaga przestępczego światka będzie skupiona na tym, że zmienia się na planszy najpoważniejszy gracz. Nie znam co prawda zwyczajów, ale jestem przekonana, że nie spotkają się na kolacji i drinku. Będą szaleć w jakimś klubie, zapewne należącym do Cosa Nostry, więc dlaczego ja nie mogę bawić się w swoim gronie? Od poniedziałku oficjalnie zatrzaśnie się metalowa klatka, w której umieściło mnie przeznaczenie i zły los. To, czy w niej zostanę to już inna historia. Z pewnością żywcem mnie nie wezmą, jak mówili bohaterowie wojenni.

Skoro idę do klubu, to znaczy, że potrzebuję czegoś wystrzałowego. Wyszłam na zewnątrz i zakładając przeciwsłoneczne okulary rozejrzałam się ukradkiem, upewniając się, że żaden mięśniak nie stał na straży. Tak jak wkurzył mnie swoją przemową, tak zdaję sobie sprawę, że Sebastiano naprawdę był na mnie wściekły, że pojawiłam się bez uprzedzenia. Ma gość dość spore kłopoty z komunikacją międzyludzką. Albo na mnie się wydziera, traktując jak te swoje panienki z klubów, albo szprycuje jakimś gównem. Co ja, śpiąca królewna?

Nagle znowu to poczułam... Ten zimny pełzający po całym ciele dreszcz, który ostrzega przed niebezpieczeństwem. To już drugi raz i wiem, że to żaden z ludzi Riiny. Podeszłam do skraju chodnika wypatrując taksówki i dyskretnie spojrzałam za siebie. Dwóch mężczyzn stało nie dalej jak trzy metry ode mnie i wcale niedyskretnie mierzyli mnie wzrokiem. Albo trafiłam na kolejnych wielbicieli, albo to moje niańki z giwerą pod marynarką.

Ale to nie oni... To czające się zło było zdecydowanie dalej. Żółta taksówka zatrzymała się obok mnie z piskiem opon. Wsiadając spojrzałam ponad dachem samochodu na drugą stronę ulicy. Gwałtownie nabrałam powietrza, zamierając z dłonią na otwartych drzwiach. To tam... Nieruchoma kobieca postać stojąca przy samym krawężniku. Jej twarz, zwrócona w moją stronę była blada i zastygła w jakąś przerażającą maskę. Jej oczy chroniły ciemne szkła okularów, ale wiedziałam, że patrzy na mnie. Wstrząsnął mną dreszcz.

Przejeżdżający van zasłonił mi widok, a gdy ponownie spojrzałam w miejsce, gdzie stała ta dziwna kobieta, nie było już po niej śladu. Roztrzęsiona wsunęłam się na tylną kanapę, wycierając opuszkami palców wilgotne czoło. To nie było dziwne... To było przerażające... Nie jestem panikarą, która z krzykiem podskakuje na każdy szelest, ale ta kobieta mnie przestraszyła. Tym intensywnym spojrzeniem i groźbą którą emanowało jej nieruchome ciało. Trudno nawet powiedzieć jak wygląda, czy ile ma lat. Stała zbyt daleko.

- Gdzie panienka chce jechać?

Drgnęłam wyrwana z zamyślenia głosem starszego mężczyzny siedzącego za kierownicą taksówki. Odetchnęłam kręcąc głową. Zaczynam już panikować. Po tych wszystkich rewelacjach, które usłyszałam od Franco, mam jeden wielki mętlik w głowie. To zapewne była zwykła kobieta czekająca na taksówkę, a ja od razu panikuję. Jeszcze chwila i zacznę wierzyć w UFO!

- Rodeo Drive...

Tak jak nie znoszę zakupów, tak teraz mam zamiar porządnie użyć mojego Centuriona. Z nadzieją, że rachunki dostarczą już nowemu bossowi. Niech go szlag trafi, bo ja z pewnością nie mam zamiaru być potulną podopieczną. Obejrzałam się i w tylnej szybie zauważyłam jadący za nami czarny Range Rover. Czy oni nie mogą poruszać się jakimiś zwykłymi samochodami?

Zapomniałam o tej dziwnej kobiecie, a przede wszystkim o podążającej za mną ochronie do chwili, gdy wysiadłam przed jednym ze znajdujących się na Rodeo Drive butikiem. Pomimo uczucia, że czeka mnie koszmar zakupów, postanowiłam uczynić go jeszcze bardziej koszmarnym dniem dla osiłków wysiadających właśnie z samochodu. Poczułam się jak Julia Roberts z filmu Pretty Woman, przechadzająca się dokładnie tą samą ulicą. Z wrednym uśmiechem spojrzałam na złote litery szyldu nad wejściem. To będzie szatańsko rozkoszne... Powiedziałabym nawet, że prowokacyjnie rozkoszne. Przekonamy się, czy Sebastiano ma dobrze rozwiniętą wyobraźnię...

Po trzech godzinach buszowania po butikach na Rodeo Drive, musiałam zacząć się zastanawiać jak, do cholery, mam uwolnić się od ochrony. Poza bielizną nie kupiłam niczego specjalnego. Jeden komplet, grzesznie nieprzyzwoity, dostarczą do mojego biura i już żałuję, że nie dane mi będzie zobaczyć miny Sebastiano, gdy przekona się, co zawiera przesyłka. Nie chciałam ujawniać swojej kryjówki, w końcu kiedyś może mi się jeszcze przydać taka miejscówka. Gdzie najlepiej urwać się? Oczywiście w tłumie ludzi. Niedaleko, bo jakieś pięć minut drogi pieszo, znajdował się Saks Fifth Avenue, czteropiętrowy dom towarowy. Jeżeli chcę się urwać, to tylko tam.

Będąc na miejscu, wmieszałam się w tłum klientów i wjechałam schodami na ostatnie piętro. Nie mam pojęcia, jakimi środkami dysponują, więc na wszelki wypadek, gdyby mogli podsłuchiwać mnie na odległość, dyskretnie wyjęłam z torebki telefon i wysłałam wiadomość do Guido.

- Potrzebuję podwózki. Mam ogon.

Na razie postanowiłam nie wspominać, że to ludzie Sebastiano mnie śledzą. Nie wiem, jak daleko sięga lojalność wobec przyszłego bossa, a choć teraz Guido odpowiada przed Danielo, to wszystko może się zmienić.

- Gdzie jesteś?

- Saks, na Wilshire Boulevard.

- Trzydzieści minut. Podjadę od Peck Drive. Ciemnogranatowy Ford Kuga.

Co teraz? Rozejrzałam się i w odbiciu wystawowej szyby, niecałe dwa metry ode mnie zauważyłam jednego ze śledzących mnie mężczyzn. Drugi pewnie czeka w samochodzie na parkingu. Czułam się, jak aktorka w filmie klasy Z, o ile takie istnieją. Dyskrecji w nich za grosz, tak samo jak i umiejętności wtapiania się w otoczenie. Być może to ja już świruję, ale trudno się dziwić po tej całej wiedzy, którą dzisiaj mi przekazano.

Miałam niespełna trzydzieści minut na zapoznanie się możliwością wydostania się z budynku, bez wzbudzania niepotrzebnej paniki. Jeszcze tym dwóm przyjdzie do głowy ściągnąć posiłki i zawiadomić świrniętego szefa. Weszłam do jednego ze sklepów, leniwie przeglądając wieszaki z sukienkami. Młoda ekspedientka podeszła do mnie z zawodowym uśmiechem na twarzy.

- Może w czymś mogę pomóc? Szukasz sukienki na jakąś specjalną okazję?

- Na wyjście do klubu – odpowiedziałam roztargniona.

- A takim razie dobrze trafiłaś. To nasza najnowsza kolekcja. Dla tych bardziej odważnych kobiet...

Spojrzałam na dziewczynę unosząc w górę brew. Chyba nie insynuuje, że jestem maskotką Cosa Nostry, prawda? Prawie parsknęłam śmiechem, gdy okazało się, że nie to miała na myśli. Serio, mam naprawdę bałagan w głowie. Widząc jak wpatruje się w to, co trzymam w dłoni, uniosłam w górę sukienkę. Nabrałam gwałtownie powietrza. Jasna cholera! Szmaragdowy kawałek jedwabiu. Tak cienki, jakby uszyty z pajęczyny. Istne dzieło sztuki, na które zużyto dosłownie strzępek materiału.

- Przymierzalnia? – zapytałam ochrypłym z podekscytowania głosem.

- Tędy...

Kilka minut później stałam oniemiała, podziwiając swoje odbicie w lustrze. Kilka lśniących paseczków krzyżowało się na plecach, a głęboki dekolt kończył się na linii bioder, odsłaniając górną część pośladków. Z przodu sukienka byłaby wręcz grzeczna, gdyby nie to, że widać przez materiał zarys ciała i bieliznę. Cofnęłam się od lustra, wychodząc z przymierzalni na wąski korytarz.

- Wyglądasz oszałamiająco...

Spojrzałam w bok, na stojącą z otwartymi ustami dziewczynę i posłałam jej uśmiech. Znalazłam idealną sukienkę na sobotę, ale straciłam sporo czasu. Czas mnie naglił, a ja dalej nie wiedziałam, jak urwać się spod czujnego oka ludzi Riiny. Zapłaciłam za sukienkę i wyszłam ze sklepu z uśmiechem na ustach, zastanawiając się, co powie Sebastiano, gdy otrzyma rachunek na osiemset dolarów za strzępek materiału.

Okazja do ucieczki nadarzyła się w chwili, gdy idąc wzdłuż galerii zobaczyłam windę, z której wysiadało kilka osób i jeszcze więcej czekało, żeby wejść do środka. Wyczekałam do ostatniej chwili i gdy drzwi zaczęły się zamykać, podbiegłam zostawiając za sobą zdezorientowanego ochroniarza.

- Proszę zaczekać!

Wpadłam do środka przeciskając się przez zamykające się drzwi. Zobaczyłam twarz biegnącego w moją stronę mężczyzny i wyraźną wściekłość, gdy zdał sobie sprawę, że nie uda mu się mnie dogonić. Miałam duże szanse. Żeby dostać się do schodów będzie musiał przejść prawie na drugą stronę galerii. Nie podejrzewam, aby Sebastiano zainwestował w kursy latania i skoków z czwartego piętra i to w taki sposób, żeby jego ludzie nie skręcili sobie karku. Przesunęłam się w róg windy, przyciskając do lewego boku torbę z zakupami i torebkę, w której miałam laptop. Najgłupszy pomysł, na jaki wpadłam ostatnio. Pieprzone zakupy i targanie ze sobą laptopa.

Zaczęłam nerwowo tupać stopą, gdy kabina zatrzymywała się na każdym piętrze. Jezu! Dlaczego ludzie nie używają pieprzonych schodów? Windy powinny być przeznaczone tylko dla tych, co się cholernie śpieszą. Tak jak ja. Wpatrzona w wyświetlacz nad drzwiami, nie zwracałam uwagi na to co się dzieje. Za każdym razem, gdy z windy wychodzili ludzie, drugie tyle wchodziło, przepychając się wzajemnie, jakby na siłę chcieli upchnąć się w metalową puszkę. Ten tłok zaczynał działać mi na nerwy. To potrącanie, szturchanie łokciami, deptanie po palcach stóp...

Jeszcze jedno piętro... Brzęczyk windy melodyjnie oznajmił koniec podróży. Wstrzymując oddech, przesunęłam się w prawą stronę, czekając, aż ci wszyscy ludzie w końcu wyjdą z tej pieprzonej windy! Większość zachowywała się, jakby właśnie wybierali się na wakacje, paplając bez sensu, szczególnie trzy paniusie, które właśnie blokowały mi wyjście. Człowiekowi się cholernie śpieszy, a one założyły w windzie pieprzone kółko dyskusyjne. Zazgrzytałam zębami, czekając, aż raczą się przesunąć. Chyba nie tylko ja byłam zirytowana paplającymi kobietami. Kątem oka zauważyłam stojącą po mojej lewej stronie kobietę. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy usłyszałam jak mamrocze ciche przekleństwa. Też byłam zirytowana, ale żeby zaraz grozić śmiercią?

W końcu udało mi się przecisnąć na zewnątrz, a kobieta zaraz za mną. Dosłownie czułam ją na swoich plecach, zaraz potem przesunęła się w bok, odchodząc szybko w stronę głównego wejścia. Od bocznego wyjścia z budynku dzieliło mnie jakieś piętnaście metrów. Zerknęłam w górę, w stronę ruchomych schodów i serce od razu skoczyło mi do gardła na widok biegnącego galerią na pierwszym piętrze ochroniarza. No ja pieprzę. Ten to ma zaparcie!

Dopadłam do drzwi i zerkając przez ramię zobaczyłam go w połowie schodów. Raczej nie ma szans, żeby mnie dogonić, chyba że moja kawaleria utknęła w korku. Usłyszałam na zewnątrz ryk silnika. Przy krawężniku stał Ford Kuga, z matową ciemnoniebieską karoserią. Szyba od strony pasażera opuściła się w dół i zobaczyłam twarz Guido.

- Wsiadaj!

Prawie przefrunęłam tych kilka metrów i szarpnięciem otworzyłam tylne drzwi. Wrzuciłam na kanapę torby i sama wskoczyłam do środka, walcząc z wąską sukienką i wysokim podwoziem SUV-a.

- Czy wy nie macie jakichś normalnych samochodów? – wysapałam zatrzaskując za sobą drzwi. – Nogi można sobie połamać.

- Nie miałem czasu wynająć limuzyny – rzucił przez ramię.

Wbiło mnie w kanapę, gdy ruszył z piskiem opon. Coś zakuło mnie w boku i z cichym jękiem wyszarpnęłam zza pleców torbę z laptopem. Jak przez tych osiłków zepsułam swój nowy sprzęt, nie omieszkam obciążyć konta Sebastiano zakupem nowego. Odwróciłam się spoglądając przez tylną szybę i zobaczyłam wybiegającego właśnie na zewnątrz mężczyznę. Rozglądał się szukając mnie wśród przechodniów. Amba fatima, była Lexi i jej ni ma, patałachu, pomyślałam z zadowoleniem.

- Teraz mów. Kto?

Poprawiłam się na siedzeniu, odwlekając odpowiedź na pytanie Guido. Chyba powinnam mu wcześniej powiedzieć, kim jest mój ogon. Jeszcze nie do końca ogarnęłam całą tę lojalność i zwierzchnictwo.

- Ludzie Riiny – wyznałam i od razu zaczęłam żałować, że mam wyjątkowo dobry słuch, ponieważ wiązanka włoskich przekleństw raniła moje uszy, jakby Guido wbijał mi szpilki w głowę. – Przestań – syknęłam.

- Lexi, na Boga! - szarpnął kierownicą skręcając gwałtownie w boczną ulicę. - Myślałem, że Ruscy cię namierzyli! W zasadzie powinnaś teraz zacząć żałować, że to jednak nie oni. Wiesz, co zrobi Sebastiano, gdy jego ludzie zameldują, że im spieprzyłaś?

- Jakoś przeżyłam dzisiejsze spotkanie, więc i przeżyję następne – mruknęłam. Pieprzona mafijna solidarność. Czy ktoś się mnie zapytał, czy chcę aby za mną chodzili uzbrojeni koledzy Rambo? – Kazał mi wracać do dziupli, jak to nazwał, i nie pokazywać się w firmie do poniedziałku. Przecież to właśnie robię, więc nie rozumiem...

- Kobieto, wiesz, co on zrobi z ludźmi, którym rozkazał cię pilnować? – przerwał mi.

Co chwilę zerkał na mnie w lusterku, zaciskając palce na kierownicy. Zrobiło mi się słabo... Przecież nie może... Z trudem przełknęłam czując, jak zimny pot oblewa moje ciało. Z każdą chwilą cała ta pieprzona mafia odsłaniała przede mną coraz większy mrok, który zaczyna mnie wciągać w swoją głębię.

- Oni...

- Oni są już martwi – warknął ochrypłym głosem. – Ilu ich było?

- Dwóch, wyglądali jak bracia.

- Dario i Arturo – pokręcił głową. – Byli braćmi, szkoda ich.

- Moment! Jak to byli? – złapałam się przednich siedzeń zaciskając palce na zagłówkach. – Przecież on ich nie...

- Nie zabije? – dokończył, gdy nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa więcej. – Lexi, musisz przejść przyspieszony kurs życia w naszym świecie. Zrozum, każdy błąd, złamanie obietnicy, czy niewypełnienie rozkazu, to pewny wyrok. Dario i Arturo to żołnierze Sebastiano. On nie akceptuje porażek. A przede wszystkim, nigdy nie daje drugiej szansy. Dlatego ma najlepszych ludzi. Pójdą za nim w ogień. Możesz być pewna, że ich zabije i to własnoręcznie, żeby pokazać pozostałym, co ich czeka, gdy spieprzą sprawę.

- To niemożliwe... On by nie potrafił...

- Możesz mi wierzyć, że potrafi. Jest w tym pieprzonym mistrzem.

Dobry Boże! To, że nie poddaję się bez walki i mówię co mi ślina na język przyniesie walcząc z dominującą i wkurzającą naturą Sebastiano to jedno, ale nigdy nie pomyślałam o tym, że za moje nieposłuszeństwo i chęć utarcia mu nosa, zapłaci ktoś inny. Własnym życiem... Stanę się podobna do niego, gdy pozwolę na to, aby ich zabił. Gdybym wiedziała, że do tego dojdzie, z pewnością inaczej bym to wszystko załatwiła.

- Zadzwoń do niego.

- Do kogo? – spojrzał na mnie unosząc brwi.

- Do Sebastiano. Weź na głośnomówiący i zadzwoń. Nie pozwolę mu zabić tych ludzi.

- To nic nie da – mruknął kręcąc głową, jakby nie mógł się pogodzić z takim pokazem głupoty. Jednak po chwili w ciasnej przestrzeni auta usłyszałam sygnał połączenia. – Mnie też zabije...

- Riina... - aż podskoczyłam za siedzeniu, gdy rozległ się ten mroczny głos. – Czego chcesz, Guido?

Jak zwykle przyjemniaczek, pomyślałam wykrzywiając usta. Wydawało mi się, że tylko do mnie zwraca się z takim brakiem szacunku i totalnym lekceważeniem. Powinnam być szczęśliwa, że nie jestem jedyną istotą na tym łez padole, wywołującą w nim takie emocje, czy też totalne wkurwienie.

- To ja.

- Proszę bardzo... - tym razem, zimna furia brzmiąca w jego głosie, zadziałała lepiej niż klimatyzacja w samochodzie. Wstrząsnął mną dreszcz, a na ciele pojawiła się gęsia skórka. – Co tym razem odpierdoliłaś, D'Angelo?

- Po co ta agresja, boss? – zakpiłam.

Jeżeli pozwolę na to, żeby choć jeden raz poczuł, że ma nade mną taką przewagę, już nigdy więcej nie uwolnię się od tego mężczyzny. Już i bez tego cholernie ciężko jest mi zapomnieć i lekceważyć te wszystkie uczucia, które we mnie wzbudza. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego do żadnego mężczyzny.

- Posłuchaj... Dobrze ci radzę, przywlecz swój tyłek do swojego apartamentu, gdzie będą czekali na ciebie moi ludzie. Tym razem nie spuszczą z ciebie wzroku, bo doskonale wiedzą, czym to grozi. Sam bym się tobą zajął, ale nie mam czasu, więc zrobię to w poniedziałek.

Czyli już dostał meldunek, że spieprzyłam jego ludziom...

- Właśnie w tej sprawie dzwonię... Tych dwóch, których na mnie nasłałeś. Co z nimi zrobisz?

- D'Angelo... Czy ty słyszałaś, co powiedziałem? - warknął. – Guido, rozkazuję ci zawieźć ją do apartamentu. Sześciu moich żołnierzy czeka tam na nią i ją przejmą. Od tej pory to oni będą jej pilnowali.

- Nim zaplanujesz moje życie do późnej starości, Riina... – wtrąciłam się zanim Guido zdążył odpowiedzieć. – Chciałam ci tylko przypomnieć, że do inauguracji, czyli do soboty, to ludzie twojego ojca mają mnie pilnować, a nie twoi żołnierze – warknęłam, ignorując głębokie sapnięcie Guido i jego spanikowany wzrok. – Jeżeli do tego czasu chcesz wytłuc połowę swoich ludzi, to nie przeszkadzam. Każdy ma swoje hobby, ale gwarantuję, że urwę się im zanim zdążą mrugnąć.

– Guido, wykonaj rozkaz!

Od razu przesunęłam się na siedzeniu i łapiąc za klamkę otworzyłam drzwi. Ja pieprzę, ten facet jest cholernie wkurzający! Dlaczego nie można się z nim porozumieć? Od pierwszego dnia, gdy wkroczył do biura w tych swoich laserowych okularkach, cholernie działa mi na nerwy.

- Ja pieprzę! – warknął Guido dając po hamulcach. – Oszalałaś?

- Co się dzieje?! Alexia, kurwa mać, co się dzieje?!

- Jeszcze nic – odpowiedziałam przytrzymując drzwi. – Ale uprzedzam, że jestem gotowa wyskoczyć z jadącego samochodu, jeżeli Guido będzie chciał wykonać twój rozkaz. Nie będę siedziała cicho, a tym bardziej nie dam się zamknąć w klatce. Nie jestem twoją pieprzoną własnością, Sebastiano.

- Guido, zablokuj drzwi.

- Za późno. Przed chwilą je otworzyła.

- Ja pierdolę! – Sebastiano warknął zgrzytając zębami. – Zatrzymaj się, Guido, bo ta głupia kobieta gotowa jeszcze wypaść z pieprzonego samochodu.

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, a ciszę wypełniało sapanie dwóch mężczyzn. Nic dziwnego, że kobiety żyją dłużej niż mężczyźni. Przy ich wybuchowych temperamentach, skłonności do wpadania w nieuzasadnioną furię i zamiłowania do wszystkiego co niebezpieczne, wliczając w to sportowe samochody, zabawy w mafię i zdradzanie swoich kobiet, to istny cud, że zdążą jeszcze spłodzić dzieci.

A tak na serio... Nie mam pojęcia, dlaczego ostatnio jest tak cholernie wybuchowy. Rzuca się na mnie, jak miniatura pekińczyka bez kagańca i ujada zaciekle. Przecież to niemożliwe, żeby to moja skromna osoba wywoływała w nim te wszystkie negatywne emocje. Ja się nie pisałam do tej ich zgrai, zostałam tam zepchnięta z wysokiego klifu i to z zawiązanymi oczami i bez spadochronu.

Guido zatrzymał samochód na poboczu. Po obydwu stronach ulicy znajdowały się jakieś magazyny i warsztaty samochodowe. Potężny silnik SUV-a zamilkł. Zatrzasnęłam drzwi rozluźniając zesztywniałe od kurczowego trzymania klamki palce, a adrenalina wrzała pod moją skórą, jak gotująca się woda. Wytarłam spocone czoło, bo nie będę ściemniać. Jeszcze nie wiem, jak mam postępować z tym Sebastiano. W biurze to inna sytuacja. Przede wszystkim, jestem otoczona przez pracowników. Przecież mnie nie zastrzeli za pyskowanie, prawda? A może jednak?

- Guido, wysiądź – zabrzmiał ochrypły głos, po którym mój kierowca prawie teleportował się na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi. Przełknęłam z trudem. – Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś? Swoją ucieczką wydałaś wyrok śmierci na dwóch moich żołnierzy. Tym razem się nie zawaham. Ale nie martw się... Poczekam z tym, aż wrócisz do biura. Pokażę ci, do czego jestem zdolny i w jaki sposób każę tych, którzy zawiodą moje zaufanie. Będziesz słuchać i patrzeć, jak pozbawiam ich życia i może to nauczy cię, kurwa mać, że masz się mnie słuchać! - ryknął.

- Oni nic nie zrobili...

- Dokładnie! – warknął. – Nie zrobili nic, żeby zatrzymać cię i pozwolili ci uciec. Nie toleruję błędów, o czym sama się przekonasz.

- Sebastiano... - wyszeptałam czując, jak ciężar moich czynów spada na moje barki. – Oni... Przecież nie możesz ich zabić tylko dlatego, że im uciekłam! Kazałeś mi wracać i nie pokazywać się w biurze i dokładnie to chciałam zrobić, ale bez depczących mi po piętach twoich ludzi.

- Zahaczając po drodze o Rodeo Drive? – parsknął ironicznie. – Wystawiając się na cel? Jak mam zapewnić ci bezpieczeństwo, skoro szlajasz się bez nadzoru i spieprzasz moim ludziom?

- Posłuchaj...

- Nie, D'Angelo – warknął. – Skończyłem z tolerowaniem twoich wyskoków i pyskówek. Wracaj do apartamentu, a w poniedziałek rozmówimy się osobiście. Moi ludzie przywiozą cię do biura. Do tego czasu masz nigdzie nie wychodzić, zrozumiano?

Zacisnęłam szczękę, słysząc rozkazujący ton, z jakim się do mnie zwracał. Nie... On nie mówił, on wyszczekiwał rozkazy. Pieprzony boss podziemia. Tak jak jeszcze chwilę temu bałam się, że Sebastiano jest gotów spełnić swoją groźbę i zabić swoich ludzi i to na moich oczach, tak teraz obudził się we mnie duch walki. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jeżeli choć raz opuszczę gardę, Sebastiano wymusi na mnie każdą decyzję. W jego głowie zalągł się dokładny sposób, w jaki ma mnie traktować i wcale mi się on nie podoba.

Zimny, wyprany ze wszelkich uczuć drań...

- Nie.

- Słucham? – zapytał po chwili ciszy. – Czy ty właśnie powiedziałaś nie?

- Dokładnie. Chciałam z tobą porozmawiać, ale jak widzę, nic nie wskóram. Możesz mnie potem zabić, torturować, wydać Rosjanom. Mam to w dupie, Riina. Zniosę wszystko. Nie jestem twoją służącą ani twoją niewolnicą. Nie będę skakała na każdy twój rozkaz, to tak nie działa, a już w szczególności ze mną. Skoro tak cholernie działam ci na nerwy, możesz być pewien, że porozmawiam z Danielo i poproszę, żeby zwolnił cię z tego niemiłego obowiązku.

- D'Angelo, przeginasz...

-Nie ja, tylko ty. Nie prosiłam się o twój świat. Nie chciałam się w nim znaleźć, żyć w nim i mieć do czynienia z takimi potworami, jak ty. Jesteś bezdusznym, pozbawionym uczuć draniem, który myśli tylko o pieprzeniu dziwek i rozkazywaniu. Nie jestem dziwką i zdecydowanie nie będę ślepo słuchała twoich rozkazów. Zabij ich, to twoi ludzie, ale wiedz jedno, że jeżeli to zrobisz, możesz sobie szukać nowej asystentki, może ona będzie spełniała twoje rozkazy. Gwarantuję ci, że mnie nie znajdziesz.

- Czy ty ze mną negocjujesz? – zaśmiał się, a ja odruchowo zwinęłam pięści. – Nie masz nic do zaoferowania, Alexia. Nic, co skusiłoby mnie do zmiany zdania.

- W takim razie... Cóż, nie powiem, że miło się z tobą pracowało, bo bym skłamała i zdecydowanie nie życzę ci powodzenia z następną asystentką. Wykończyłeś osiem przede mną, ja przynajmniej odchodzę z podniesioną głową. Wypowiedzenie prześlę na firmową pocztę. Żegnam...

Zebrałam leżące na siedzeniu obok torby i otworzyłam drzwi, wpuszczając do klimatyzowanego wnętrza gorące powietrze i uliczny hałas. Chyba dopiero w tej chwili Sebastiano zorientował się, że to nie był blef z mojej strony.

- D'Angelo, do jasnej cholery! Nawet mi się, kurwa, nie waż!

Wzruszyłam ramionami i wyszłam na zewnątrz, zatrzaskując z impetem drzwi. Wilgotne powietrze przylgnęło do mojej spoconej skóry, jak gorący plaster. Ponad dachem samochodu spojrzałam na stojącego Guida, który krążył wzdłuż ulicy nerwowo szarpiąc się za włosy. Słysząc hałas, szarpnął w górę głową, patrząc na mnie niepewnie. Jezu Chryste! Czy oni wszyscy naprawdę powariowali, czy to ja jestem nienormalna, że świadomie prowokuję Sebastiano?

- Skończyłaś?

- Ja zdecydowanie tak – odpowiedziałam zarzucając torbę, w której miałam laptopa na lewe ramię. Syknęłam czując kłujący ból nad biodrem. Pewnie będę miała siniaka, pomyślałam. – Sebastiano zapewne nie, ale to już nie mój problem. Złapię taksówkę, a ty wracaj. Obiecuję, że do soboty nie ruszę się z apartamentu ani na krok. Czekam na powrót Danielo i wtedy zobaczymy co dalej. Uprzedzam, Guido. Miejsce mojego pobytu w dalszym ciągu pozostaje nieznane dla Sebastiano. Uwierz mi, że raczej nie chcesz tłumaczyć się Danielo, gdy ludzie Riiny mnie namierzą.

- Chwila moment... - potrząsnął głową. – Jaka taksówka? O czym ty mówisz?

- Właśnie się zwolniłam – wzruszyłam ramionami. – Ruszaj, Guido, bo jeszcze namierzą twój telefon.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby już to zrobili – westchnął. – Serio chcesz teraz złapać taksówkę? Wsiadaj, podrzucę cię do apartamentu.

- Wolę nie kusić losu. Serio, dam sobie radę.

- Nie ma mowy – rzucił otwierając przede mną drzwi. – Wsiadaj, albo cię wrzucę do bagażnika.

Parsknęłam śmiechem, przyciskając dłoń do pulsującego biodra. Cholera, ale boli... Ci faceci... Do grona tych, którzy mi grożą, dołączył mój tymczasowy ochroniarz. Ten świat zdecydowanie nie jest dla takich dziewczyn jak ja, pomyślałam, ale wsunęłam się do środka. Mój wzrok odnalazł telefon Guido, wciąż połączony z Sebastiano. Ja pieprzę!

- D'Angelo!

Uch... Mówiłam, wściekły pekińczyk, który zaczął warczeć. Ostentacyjnie przewróciłam oczami, ignorując zarówno jego rozkaz, jak i jego samego. Biodro skutecznie odwracało moją uwagę od problemu Sebastiano i jego pieprzonego ego. Skończyłam z nim. Danielo będzie musiał zrozumieć, że z tym człowiekiem nie da się pracować. Guido obszedł samochód i wsunął się na fotel kierowcy.

- Guido, czy ona jest w samochodzie?

- Ale... Boss? – spojrzał na mnie, jakbym to ja miała odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania. Wzruszyłam ramionami, wpatrując się w boczną szybę. – Jest.

- Podaj jej telefon.

Chciałam zignorować gest Guido, tak jak wcześniej Sebastiano ignorował moje słowa. Jednak widząc nieme błaganie w oczach patrzącego na mnie mężczyzny, wzięłam do ręki aparat, przygotowując się mentalnie do kolejnej awantury.

- Alexia? – usłyszałam westchnięcie, ale nie odezwałam się. – Wiem, że mnie słyszysz. Przestań się wygłupiać. Nie pozwolę ci odejść, rozumiesz? W porządku! – sapnął. - Przyjedź do pracy w poniedziałek i porozmawiamy. Obiecuję, że nie naślę na ciebie moich ludzi i nie zabiję Dario i Arturo, ale tylko pod warunkiem, że teraz dasz mi słowo, że będziesz w biurze w poniedziałek.

- Nie zabijesz ich?

- Nie, nie zabiję- westchnął.

- Mam twoje słowo?

- Alexia... Masz moje słowo.

Wyczułam w głosie Sebastiano budzącą się irytację. Zapewne nie przywykł do tego, żeby ktoś podważał jego słowa, tym bardziej kobieta. Nie ufam mu, ale na tę chwilę nie mam innego wyjścia.

- Będę w poniedziałek – odpowiedziałam i przerwałam połączenie, odkładając telefon.

Wiem, że to nie koniec. To zaledwie początek tego starcia. Sebastiano nie jest facetem, który pozwoli kobiecie na takie rzeczy. Nie okaże słabości ulegając jej prośbom, czy też błaganiom. Nie toleruje nieposłuszeństwa, o czym też przekonałam się na własnej skórze i wiem, że prędzej czy później przyjdzie mi zapłacić za wszystko. W tej chwili najważniejsze jest dla mnie to, że mam jego słowo, iż nie zabije swoich ludzi, którym uciekłam.

Mówią, że do wszystkiego można przywyknąć. Pytanie, czy do życia w klatce również? Nie rozumiem, dlaczego nie skorzystał z okazji, żeby się mnie pozbyć? Przecież od początku tego właśnie chciał. Działałam mu na nerwy, bo nie zdając sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę jest Sebastiano, od początku nie dawałam sobą pomiatać. Nie oznacza to, że gdybym miała taką wiedzę zachowywałabym się bardziej ulegle. Uległość i posłuszeństwo nie są moimi mocnymi stronami.

Odetchnęłam głęboko, czując, jak powoli opuszcza mnie napięcie i spada adrenalina. Bolał mnie każdy mięsień, jakbym stoczyła walkę w ringu i dokładnie tak się czułam. Oparłam się o siedzenie wyciągając przed siebie dłonie. Trzęsły się...

- Alexia? Czy ty krwawisz?

Uniosłam głowę patrząc nieprzytomnym wzrokiem na Guido. Coraz bardziej odczuwałam ból po uderzeniu się w twardy róg laptopa. Dotknęłam tego miejsca palcami, masując skórę przez materiał sukienki. Ze zdziwieniem poczułam na palcach coś lepkiego. Uniosłam dłoń, wstrzymując oddech na widok zakrwawionych palców. Cholera! Przypomniałam sobie, jak wychodząc z windy poczułam coś ostrego ocierającego się o moje biodro. Myślałam, że to łokieć, ale wygląda na to, że kobieta idąca za mną drasnęła mnie zamkiem torebki, albo jakimś metalowym ćwiekiem.

- Nie, nie... Tylko musiałam skaleczyć się, jak wysiadałam z windy.

- Pachnie krwią. Dobrze to przemyj, żeby nie wdało się zakażenie, bo jak wylądujesz w szpitalu, to Riina skróci mnie o głowę.

- Dobrze, tato – parsknęłam śmiechem słysząc poważny ton, z jakim Guido udzielał mi wskazówek. – I proszę cię, przestań mnie straszyć tym, co ci może zrobić, i bez tego będę miała koszmary.

- Wiem, że ci ciężko. Nie znam całej twojej historii, jedynie to co przekazał mi signor Danielo, gdy zlecał mi to zadanie. Wiem, że jesteś ważna dla niego i twoje bezpieczeństwo jest priorytetem.

- Nie rozumiem waszego świata, Guido. Źle znoszę wszelkie ograniczenia, nie mówiąc już nic o rozkazach – westchnęłam i od razu musiałam zacisnąć zęby, żeby powstrzymać jęk bólu. Wcześniej nie czułam nawet, że krwawię. Adrenalina wystarczająco tłumiła wszystkie inne uczucia. – Wrzucono mnie do wody, w której pływają piranie i nie mam pojęcia, co mam robić. Ja nawet nie wiedziałam, kim tak naprawdę jest kobieta, która mnie adoptowała – wyszeptałam.

- Nie domyślałaś się?

- Niby jak?

- Nauczyła się strzelać, prawda?

- Guido, prawo do posiadania broni w tym kraju gwarantuje druga poprawka do konstytucji. To, że wy ją posiadacie i jak mogę się domyślać, nie tylko do obrony, nie znaczy, że inni nie mają tego prawa. Nauczyła mnie, jak strzelać i prowadzić samochód jak zawodowy kierowca. Wszyscy mi zazdrościli takiej matki, a teraz okazuje się, że to wszystko miało swój cel. To jest takie popieprzone...

Resztę drogi do apartamentu przebyliśmy w ciszy. Starałam się ignorować narastający ból i zaciskałam zęby za każdym razem, gdy samochód wpadł w jakąś dziurę w nawierzchni, bądź szarpał gwałtownie, gdy Guido musiał się zatrzymywać przed sygnalizacją świetlną. Zerkał co chwilę we wsteczne lusterko, jakby spodziewał się pędzącej za nim kawalerii.

Przekonam się, ile warte jest słowo Sebastiano.

- Jesteśmy – kolejne szarpnięcie i o błogosławieństwo, w końcu się zatrzymaliśmy przed budynkiem. Jeszcze kilka minut takiej jazdy, a zaczęłabym krzyczeć i drapać paznokciami. - Mam cię odprowadzić?

- Poradzę sobie – zapewniłam przesuwając się w stronę drzwi i zasłaniając skaleczenie torebką. Obawiam się, że rana jest większa niż mi się z początku wydawało, a nie chcę, żeby Guido musiał zawiadamiać Sebastiano. Dopiero udało mi się od niego uwolnić, przynajmniej na kilka dni. – Dziękuję, że po mnie przyjechałeś i musiałeś narażać się Sebastiano.

- Taki zawód. Przyjadę po ciebie w poniedziałek, dobrze? Jak chyba słusznie się domyślam, będziesz jechała do biura.

- Tak, niestety – westchnęłam wysiadając. – Wracaj do domu.

- Ty też i pamiętaj, przemyj to skaleczenie.

Przewróciłam oczami i już nie odpowiadając zatrzasnęłam drzwi i ruszyłam do wejścia do budynku. W szybie mignął mi odjeżdżający Guido. Na wszelki wypadek rozglądałam się wypatrując kolejnych ludzi Sebastiano, ale na razie nie wygląda na to, żeby zdążył mnie namierzyć.

Zmęczona całym tym cholernym dniem z ulgą zrzuciłam buty zaraz po wejściu do apartamentu. Przeklinając bolące stopy weszłam do sypialni, kładąc na łóżku torebkę i zakupy. Weszłam do łazienki po drodze rozpinając z boku zamek sukienki. Spojrzałam w lustro i zamarłam na widok plamy krwi na moim lewym boku. Cholera!

- Przeklęta baba – warknęłam sycząc, gdy odrywałam materiał od rany. – Czym to babsko mnie tak załatwiło?

Nie mogłam sobie dokładnie przypomnieć tego momentu. Byłam zbyt skupiona na ucieczce i tej cholernej windzie. Nic nie czułam, a dodatkowo adrenalina zapewne w znacznej mierze osłabiła zarówno ból, jak i początkowe krwawienie. Dlatego dopiero po jakimś czasie zaczęłam odczuwać zranienie. Przytrzymując się ściany, udało mi się w końcu zsunąć z ciała zakrwawioną sukienkę. Odetchnęłam głęboko, czując zawroty głowy i oblewający mnie zimny pot. To zapewne skutki uboczne tego stresu, który zapewnił mi dzisiaj Sebastiano, pomyślałam stając bokiem do lustra.

- Ja pierdolę...

Mój przerażony szept zabrzmiał w łazience jak krzyk. Przerażona patrzyłam na długą linię przecinającą w poprzek moją skórę powyżej biodra. Rana była dość długa, dłuższa niż moja dłoń, co zauważyłam z trudem przełykając. Wciąż krwawiła obficie, spływając wzdłuż biodra i nogi, zostawiała krwawe ślady na lśniących jak lustro kaflach podłogi.

Jednego byłam pewna. To nie był ślad po przypadkowym zadraśnięciu. To nie był żaden zamek, ćwiek, czy inny element torebki. Ta rana była zbyt głęboka i zbyt rozległa.

Jezu Chryste! To była rana od noża... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top