13
Lexi...
Zaraz po wyjściu Sebastiano, czując rosnącą we mnie wściekłość, pobiegłam do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Oparłam się plecami o drewnianą powierzchnię, starając się opanować oddech. Zacisnęłam pięści, czując jak rozsadzająca mnie złość zmienia się w palący przełyk smutek. Słone łzy wydostały się spod zaciśniętych powiek, tocząc się po moich policzkach. Głupie serce!
Powoli odepchnęłam się od drzwi i podeszłam do łóżka, siadając w skotłowanej pościeli. Schowałam twarz w dłoniach i opierając się łokciami o uda, zaczęłam płakać... Nad sobą, swoimi wyborami, swoją słabością do tego mężczyzny i tą cholerną miłością, którą mam w sercu. Głupie serce, że pokochało takiego mężczyznę. Nawet tego nie zauważyłam... Nie spostrzegłam się, że po raz pierwszy w życiu oddałam swoje serce mężczyźnie. Nie jakiemuś zwyczajnemu, z którym mogłoby mnie czekać spojone szczęśliwe życie, domek na przedmieściach, z ładnym płotkiem, dziećmi i zwierzakiem.
Mnie nie czeka żadna z tych rzeczy... Zamiast zwykłego faceta trafił mi się sam Szatan, który tym swoim zadziornym uśmiechem z dołeczkami i zielonymi oczami, odebrał mi duszę. Opuściłam gardę i wykorzystał sytuację, wślizgując się w każdy fragment mojego pogubionego serca. Ten związek, czy cokolwiek to jest, nie czeka żaden szczęśliwy finał.
Pamiętam, jak zareagował Danielo, gdy rzuciłam żartem, że pewnie liczy na jakiś związek z jego synem.
- Jesteś piękną i cudowną kobietą. W innych okolicznościach, byłbym szczęśliwy, gdyby mój syn i ty... Ale tak jak powiedziałem, to się nie może wydarzyć...
Te inne okoliczności to fakt, że Sebastiano jest cholernym mafiosem, traktującym kobiety jak zabawki. Nie znam się na tym, ale zawsze mi się wydawało, że tacy mężczyźni szukają żon we włoskich rodzinach. Partnerek wychowanych w mafijnych pieluchach, wiedzących, gdzie ich miejsce w brutalnym świecie ich mężów. Grzecznych, uległych i nie sprawiających żadnych kłopotów kobiet, których zadaniem było urodzenie odpowiedniej ilości dzieci, aby zapewnić rodzinie odpowiednią pozycję, jak również bycie milczącą ozdobą męża. Nie protestującej nawet wtedy, gdy mąż zdradza ją z dziwkami, albo kochankami.
Nie jestem taką kobietą. Nigdy nikomu nie dam się w taki sposób potraktować. Mafia mafią, ale słowo... Doskonałą szkołę życia dostałam w rodzinach zastępczych i nie pozwolę sobie odebrać niezależności. Nie jestem już małą, bezbronną dziewczynką. Nie jestem pieprzoną zabawką!
Drgnęłam unosząc głowę, gdy z salonu doszedł do mnie odgłos kroków. Wsłuchując się w ten dźwięk wiedziałam, że to nie Sebastiano. On chodzi zupełnie inaczej, lekko, jak skradające się dzikie zwierzę. Tym właśnie jest dla mnie. Dzikim zwierzęciem, które rozszarpuje moje serce.
W łazience doprowadziłam się do porządku i wykrzywiając usta do swojego odbicia w lustrze pomyślałam, że mogło być gorzej. Zapuchnięte i zaczerwienione oczy mogę wytłumaczyć alergią. Biorąc głęboki oddech otworzyłam drzwi i wyszłam na otwartą przestrzeń apartamentu.
Ta porażająca cisza wywoływała na moim ciele dreszcze. Nienawidzę jej, dlatego moje życie to muzyka i rozmowy. Nie muszę słuchać muzyki odtwarzanej na wypasionym sprzęcie, tak głośnej, że drży cały budynek. Muzyka ma wypełnić ciszę, a nie zrujnować mój słuch. Zawróciłam i z gościnnej sypialni zabrałam telefon i laptop.
Jest tyle spraw, które wciąż odkładam na później. Wszystkie rozmowy z Sebastiano, podjęcie jakichś decyzji związanych z własnym życiem. Ostatnie tygodnie to taki pierdolnik, że nawet nie wiem kiedy i jak znalazłam się właśnie w takim punkcie bez wyjścia. Postawiłam laptop na marmurowym blacie i włączyłam swoją wiązankę na Soptify. Na ten dzień przyda się jakaś hiszpańska nuta i moich dwóch latynoskich przystojniaków Maluma i Ozuna.
- Wszystko w porządku?
Drgnęłam słysząc głęboki głos Ignacio. Spojrzałam na mężczyznę przez ramię posyłając mu szeroki, wymuszony uśmiech. W końcu to nie jego wina, że jego szef był powodem mojego małego załamania nerwowego. Kiwnęłam tylko głową i widząc jak wyjmuje z siatki różne produkty, pokręciłam głową.
- Liczysz na śniadanie, czy to wszystko dla mnie? – zapytałam wskazując głową na dwa opakowania jajek, jogurty, jakieś warzywa i pachnące świeżością pieczywo. – Dobra, biorę to!
- Coś bym wrzucił na ruszt – przyznał wzruszając ramionami. – Nie bardzo umiem gotować.
Wyciągnęłam rękę po bagietkę i odłamując chrupiące kawałki pochłaniałam popijając zimną już kawą. Byłam wściekle głodna, ale to zapewne wynik porannych zapasów z Sebastiano, pomyślałam ignorując ciepło, które pojawiło się na moich policzkach i ten przeklęty zmysłowy dreszcz na całym ciele.
Słuchając muzyki, przygotowałam śniadanie, zwykłą jajecznicę z bekonem i chrupiące pieczywo, które dokładnie tak jak poprzedniego dnia, zjedliśmy w ciszy. Mieszkając z facetem doskonale wiem, ile potrafią zjeść, a Ignacio jest nieco większy niż Grant, więc... Trzeba będzie zrobić porządne zakupy, pomyślałam pakując brudne naczynia do zmywarki.
- Dziękuję, to było bardzo smaczne – przyznał klepiąc się po płaskim brzuchu. – Ja zdobię kawę. Boss wspominał, że musisz jechać do szpitala na jakieś badania?
- Tak, ale dopiero koło południa – mruknęłam sprawdzając, która jest godzina.
Miałam co najmniej godzinę, zanim zacznę się szykować. W tym czasie sprawdziłam firmową pocztę, odpisując na kilka mniej ważnych wiadomości. Oczywiście, konto powiązane z imprezą w sprawie badań genetycznych, jak zwykle wymagałoby ode mnie kilku godzin czytania i odpisywania na emaile. Zrobię to, jak wrócę, do tego potrzebuję spokoju, którego ostatnio nie mam. To przez Sebastiano nie mam kiedy zająć się tą sprawą. Kolejna rzecz, którą muszę z nim poruszyć.
Z zaskoczeniem zobaczyłam, że dostałam wiadomość z nowojorskiej firmy, dotyczącą planów budowy hotelu. Odniosłam wrażenie, że Sebastiano bardzo podobał się sam projekt. Gdy już zapanował nad podwyższonym poziomem testosteronu, zaczął normalną biznesową rozmowę. Mogłam tylko siedzieć i słuchać z wielką przyjemnością, jak prowadzi takie spotkania. To jest dokładnie to, o czym wspominał Danielo. Naprawdę mogłabym dużo się od niego nauczyć, gdyby nie był takim bucem i arogantem, który ciągle chce się dobrać do moich majtek.
- Uśmiechasz się. Na co patrzysz?
- Chodź zobaczyć – machnęłam do Ignacio ręką. – Dostałam właśnie poprawiony projekt tego hotelu. Jest rewelacyjny.
Oczywiście wizualizacja przestrzenna to nie to samo, co wynik końcowy i fizycznie postawiony budynek, ale ja i tak wolałam zwykłą makietę. Te wszystkie małe drzewka, ławeczki, czy kosze na śmieci, które mogę sobie przestawiać w dowolne miejsce... Jakbym znowu była małą dziewczynką i dostała prawdziwy domek dla Barbie. Pierwszy w życiu...
- Hotel jak hotel – oznajmił.
- No wiesz co? Pewnie jakbym pokazała ci nową strzelnicę, byłbyś wniebowzięty – zażartowałam.
- Przynajmniej byłby z niej pożytek.
- Faceci! – prychnęłam i pokazując na ekranie poszczególne budynki wyjaśniłam, co gdzie się znajduje. – A tutaj, miało być otwarte przejście do SPA, ale teraz jak widzisz, jest śliczna oszklona oranżeria.
- Ta kobieta projektowała?
- Zdziwisz się, bo mężczyzna – odpowiedziałam sprawdzając dokładnie nadawców. - Gabe Alexandrow i Roth Jackson. Są właścicielami firmy. Ten hotel będzie cudowny, zobaczysz.
Może i ekscytowałam się nadmiernie, ale czułam się, jakbym uczestniczyła w stworzeniu tego miejsca. Wiem, że w takim wielkim mieście jak Nowy York znajdują się o wiele piękniejsze hotele, bardziej luksusowe i mające już wyrobioną markę oraz prestiż, ale wierzę, że i ten zdobędzie swoich stałych bywalców. Tym bardziej, że będzie miał naprawdę wiele do zaoferowania.
- Niedługo musimy się zbierać.
Tym razem trochę trwało, zanim ogarnęłam się na tyle, aby zrozumieć co powiedział. Tak byłam zapatrzona w obraz hotelu, że zupełnie odjechałam. Już wiem, gdzie co będzie się znajdowało, a z moją fotograficzną pamięcią mam już cały plany każdego piętra w głowie. Spojrzałam na godzinę w laptopie i otworzyłam szeroko oczy.
- Cholera!
Zerwałam się i pobiegłam do sypialni gościnnej. Zrzuciłam z siebie sukienkę i po szybkim prysznicu, wysuszyłam włosy, zawijając na koniec w jakiś niedbały węzeł na karku. Temperatura na zewnątrz i tak mnie wykończy i nie muszę dodatkowo grzać pleców włosami. Makijaż ograniczyłam do bezwzględnego minimum, czyli kremu z filtrem. Nie idę na galę, poza tym nienawidzę się malować. Nie mam pieprzonej cierpliwości do tych wszystkich pędzelków, cieni, korektorów i wszystkich duperelek, które powinna posiadać w swojej łazience każda dziewczyna. Szczerze? To nawet nie mam pojęcia o konturowaniu twarzy. Idąc z dziewczynami gdzieś do klubu, zazwyczaj zdawałam się na nie, a ostatnio to dzięki Grantowi miałam odjechany makijaż. Może gdybym nie była tak zrobiona, pewien facet by mnie nie zauważył w tłumie innych lasek?
Marzenie, prychnęłam pod nosem ściągając z wieszaka kolejną sukienkę. Dobrze, że Sebastiano nie zobaczy w czym wyszłam. Wygładziłam na biodrach białą sukienkę i okręcając się przed lustrem, zerknęłam na nagie plecy. Co? W końcu jest cholerne lato i nie będę nosiła habitu tylko po to, żeby jemu się przypodobać. Co mi przypomniało, że zaczyna mi powoli brakować bielizny. Jak tak dalej pójdzie, pod koniec tygodnia nie będę miała nic poza stertą porwanych koronek. Na zakupy nie mam co liczyć, więc pozostaje mi sklep online.
Z torebką przewieszoną przez ramię wróciłam do salonu i ignorując sapnięcie Ignacio wzięłam z blatu telefon, a z lodówki butelkę wody. Okulary są, ja jestem, więc możemy iść.
- Możemy iść – oznajmiłam wychodząc na korytarz, gdzie stała oczywiście ochrona.
- Kurwa, zabije mnie... - mruknął za mną, a widząc jak dwaj jego ludzie wlepiają we mnie oszołomiony wzrok, chrząknął przywołując ich do porządku. – Radzę wam trzymać gały na odpowiednim poziomie, jeżeli nie chcecie, żeby boss wam je wypalił – ostrzegł.
Parsknęłam śmiechem, gdy tylko zamknęły się za nami stalowe drzwi windy. Dwóch wielkich jak niedźwiedzie facetów zostało pod drzwiami apartamentu ze wzrokiem wbitym bez mała w sufit. Mina Ignacio była tak cholernie poważna, a to co powiedział zabrzmiało, jak groźba śmierci.
- Oj, Ignacio... Wiesz, że ci uwierzyli? Miałeś taką minę, że nawet ja bym uwierzyła. Gdybym nie wiedziała, że żartujesz.
- Nie żartowałem – warknął przepuszczając mnie w otwartych drzwiach.
Mój uśmiech znikł w jednej chwili. Przecież żartował, prawda? To zapewne z powodu zimnego powietrza na podziemnym parkingu dostałam na ramionach gęsiej skórki, pomyślałam zerkając na poważną twarz Ignacio. Nie ma z tym nic wspólnego to, że w mojej głowie pojawił się obraz, który tak jednoznacznie nakreślił Ignacio. Po wcześniejszym uśmiechu i żartach, które wymienialiśmy w kuchni nie pozostał ślad. Jakbym patrzyła na zupełnie innego mężczyznę. Nie będę o tym myślała... Potrząsnęłam głową podążając za nim do czekających już na nas samochodów. Już nawet przestałam protestować przeciwko tej nadmiernej mani Sebastiano.
- Alexia? – zatrzymałam się przytrzymując otwartych drzwi SUV-a i spojrzałam na stojącego obok Ignacio. – Nie żartowałem. Musisz zrozumieć, że Sebastiano jest cholernie zaborczym facetem. Nawet mnie zaskoczyło to, jak stał się terytorialny w stosunku do ciebie. Nie prowokuj go, bo naprawdę może posunąć się do wszystkiego. Teraz jedziemy z ochroną do szpitala, a zaraz po badaniach wracamy. Proszę cię, żebyś się sama nigdzie nie oddalała i zawsze trzymała się blisko moich ludzi.
Kiwnęłam głową, czując jak wielki ciężar zaległ w mojej piersi, a serce zabiło ze strachu. Chwilami zupełnie zapominałam, kim naprawdę jest Sebastiano. Nie patrzyłam na niego przez pryzmat tego, że jest cholernie niebezpiecznym mężczyzną, bossem, szefem, czy capo, tak jak oni mówią. Dla mnie jest po prostu mężczyzną. Piekielnie przystojnym, szatańsko seksownym i tych krótkich chwilach, gdy jesteśmy razem, chcę zapomnieć o tym świecie, który nas dzieli. Czerpać i łapać te ulotne chwile, które już niedługo będą stanowiły jedyne źródło wspomnień o tym fascynującym mężczyźnie.
Nie, to nie ma racji bytu. Cokolwiek nas łączy, skończy się szybciej niż myślę. Sebastiano nie jest stworzony do bycia z jedną kobietą, a ja nie będę jedną z wielu. Nie pozwolę, aby miłość do mężczyzny przesłoniła mi cały świat i pozbawiła zdrowego rozsądku. Nie będę tak jak te wszystkie Melindy, Natalie, czy setki innych kobiet, które każdego dnia czekają na niego. Ja nie będę taka. Tym bardziej muszę wrócić do swojego mieszkania. Moje życie tak cholernie się skomplikowało, że straciłam nad nim kontrolę. Umknęło mi to. Pozwoliłam, żeby przejął ją Sebastiano i ustawiał mnie tam, gdzie on chce mnie widzieć.
Siedzisz w apartamencie, nie chodzisz do biura, śpisz w moim łóżku... Równie dobrze mogłabym nosić na szyi obrożę z imieniem swojego pana, bo dokładnie tak się zachowuje Sebastiano. Jak pan, jak mój właściciel...
Zacisnęłam gniewnie szczęki patrząc uparcie w boczną szybę. Znowu to poczułam. Ten ogień, który zawsze dawał mi siłę do walki, do podążania swoją własną drogą, a nie ścieżką przeznaczoną dla pupili. Może i jestem tylko kobietą i nie mam takie siły jak Sebastiano, i nie mam na myśli siły fizycznej, ale potrafię walczyć. A jak w walce okażę się słabsza, zawsze pozostaje mi strzelić z dokładnością snajpera w jego czarne serce.
Pod ręką poczułam wibracje telefonu. Zignorowałam je, bo domyślam się, kto do mnie wydzwania. Już nawet nie obroża, ale cholerna bransoleta z pieprzonym GPS! Pewnie zaraz zacznie wydzwaniać do Ignacio i wydzierać się, że nie odbieram. Nie chcę z nim rozmawiać, to nie odbieram. Proste... Jednak telefon ciągle dzwonił. Z ciekawości wyjęłam z torebki aparat i ze zdziwieniem zobaczyłam na ekranie imię Franco.
- Tak?
Poczułam wyraźne zainteresowanie siedzącego przede mną Ignacio. Kątem oka widziałam we wstecznym lusterku bacznie obserwujące mnie spojrzenie mężczyzny.
- Alexia? Coś się stało, że nie odbierałaś? – zapytał Franco, wyraźnie zdenerwowany.
- Nie słyszałam, miałam ustawione wibracje. Coś się stało, że dzwonisz?
- Na początku, chciałem cię przeprosić w imieniu Danielo. Przekazałem mu twoją prośbę o spotkanie, ale naprawdę przed wyjazdem nie miał czasu. Pilne sprawy wciąż trzymają go poza Los Angeles. Ale niedługo wróci – pośpieszył z zapewnieniem.
Mówiąc szczerze, to zupełnie wypadło mi z głowy, że chciałam rozmawiać z Danielo. W tym całym cyrku, który się teraz dzieje, tak po prostu wyleciało mi to z głowy. Wiem, że nie mam prawa, ale czuję się trochę porzucona przez niego. Na początku, gdy zależało mu na tym, abym przyjęła posadę asystentki Sebastiano, przychodził do mnie nawet codziennie. Jak nie mógł zjawić się osobiście, zawsze dzwonił, choćby po to, aby zapytać jak minął dzień.
Od kiedy pracuję z jego synem, widziałam się z nim może dwa, trzy razy i to na początku, gdy ścieraliśmy się z Sebastiano w biurze o każdą jedną duperelę. Nawet o głupią kawę.
- Powiedz mi... Czy on wie, że ja wiem?
Po tym, jak gwałtownie wstrzymał oddech wnioskuję, że jednak wie... Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego unika kontaktu. Wolałabym rozmawiać z Danielo twarzą w twarz, ale ostatecznie może być również cholerny telefon. Mam pytania. Mnóstwo pytań, na które tylko on może mi odpowiedzieć.
- Czyli wie... - mruknęłam.
- Alexia, to nie tak... - Franco zaczął szybko tłumaczyć. – Są sprawy, które trzymają go w tej chwili z dala od Los Angeles. Przekazanie wszystkiego w ręce Sebastiano nastąpiło wcześniej niż początkowo zakładał. Nie zdążył pozałatwiać pewnych spraw, stąd ten długi wyjazd.
- To bez znaczenia – odpowiedziałam spokojnie. – Przekaż mu, że jak już zjedzie do Los Angeles i znajdzie w swoim napiętym grafiku minutę, to niech zadzwoni. Muszę kończyć, dojeżdżamy na miejsce.
- Gdzie jesteś? Chyba nie wyszłaś sama? Po tym, co się stało wczoraj...
- Spokojnie, jest ze mną Ignacio. Naprawdę, nie mam czasu. Mam umówioną wizytę w szpitalu w Santa Monica.
- Szpital w Santa Monica? Jesteś chora? – zdenerwował się. Coś w tle trzasnęło, po czym usłyszałam szybkie kroki i rozmowę przeprowadzaną po włosku. Franco mówił tak szybko i gwałtownie, że nie mogłam zrozumieć słów. – Przepraszam, Alexia. Muszę kończyć, bo Berta nie może znaleźć dokumentów. Zadzwonię, jak tylko będę miał informacje, kiedy wraca Danielo, dobrze?
- Jasne, nie ma sprawy.
Wzruszyłam ramionami i kończąc rozmowę wrzuciłam telefon do torebki. To było dziwne... Kolejny raz poczułam ten smak odrzucenia. Dla mnie nie ma tłumaczenia. W dzisiejszych czasach nie powinno być problemu porozumieć się z kimś nawet z odległej części kuli ziemskiej. Mamy telefony satelitarne, czy nawet starą pieprzoną pocztę. Wystarczy chcieć. Od kiedy Danielo wyjechał, ma wyłączony telefon. Wiem, bo niejednokrotnie próbowałam się z nim skontaktować po tym, jak utknąwszy w apartamencie, ukrywałam się przed Sebastiano.
- Wszystko w porządku?
Uniosłam głowę, kierując wzrok w stronę wstecznego lusterka i niespokojnych oczu Ignacio. Pewnie zastanawiał się, z kim rozmawiałam. Nie widziałam konieczności informowania go o tym. Sebastiano miał jakieś niezałatwione sprawy z ojcem, a i sam Danielo powiedział, że syn go nienawidzi. Z tego co pamiętam, może to być prawda. Zarzucał ojcu, że sypia ze swoimi pracownicami. No, teraz to może sobie z nim przybyć piątkę, psia mać! Ale wiem, że to nie tylko o to chodzi. Cokolwiek ich kiedyś poróżniło, relacje pomiędzy nimi całkowicie przestały istnieć.
Szkoda, pomyślałam widząc już w oddali budynek szpitala. Sebastiano nawet nie wie, jakim jest cholernym szczęściarzem, mając chociaż ojca. Nie wie, jak to jest zasypiać noc w noc, zastanawiając się, dlaczego rodzice porzucili cię jak psa...
- Tak.
Co mam więcej powiedzieć? To nie ten mężczyzna powinien odpowiadać na moje pytania. Jaki jest więc sens, żebym poruszała pewne tematy z Ignacio? Odetchnęłam głęboko, gdy wjechaliśmy na teren parkingu i dalej prosto pod główne wejście. Pokręciłam głową z rozpaczą, gdy zauważyłam miny stojących na zewnątrz osób. Widok dwóch czarnych jak noc samochodów, z przyciemnianymi szybami, z pewnością wzbudził zrozumiałą sensację. Szczególnie po wczorajszej strzelaninie w mieście.
- Czy to jest naprawdę konieczne? – zapytałam zanim Ignacio na znak stojących już na zewnątrz czterech mężczyzn otworzył drzwi. – Większą sensację wzbudzamy podjeżdżając taką kawalkadą, niż gdybym miała przejść pieszo ubrana w strój kąpielowy.
- Takie dostałem rozkazy – mruknął.
Jasne, kuźwa! Rozkazy! Czy tak trudno zrozumieć, że właśnie powinnam unikać takich sytuacji, gdy na widok ochrony i tych cholernych samochodów, ludzie myślą, że zaraz zobaczą jakąś gwiazdę? Każda z tych osób, stojąca teraz z przygotowanym do robienia zdjęć telefonem, może pracować dla mafii. Gdzie w tym wszystkim pieprzona dyskrecja i zachowanie zdrowego rozsądku?
- Gdzie dokładnie masz te badania?
No to sobie znalazł doskonałą chwilę na zadanie tego pytania. Ciekawe... Jak zareaguje, gdy staniemy przed drzwiami gabinetu lekarskiego. Kobiety w ciąży i wielcy faceci, ze swoimi spluwami pochowanymi pod marynarkami.
- Na parterze – nie będę ich ostrzegać, zobaczymy jak sobie poradzą w terenie.
Tak jak się tego spodziewałam, gdy tylko wysiadłam z auta, otoczył mnie rozentuzjazmowany tłum ciekawskich osób, starających się zrobić mi zdjęcie poprzez wysokich żołnierzy Sebastiano, którzy jak mur otoczyli, mnie eskortując do wejścia. Ignacio kroczył obok mnie, delikatnie popychając w odpowiednim kierunku. Prychnęłam pod nosem, bo raczej to ja powinnam wskazywać kierunek, a nie on.
No i stało się...
Po wejściu do wnętrza, wszyscy zatrzymali się, jakby wpadli na ścianę i nie bardzo wiedząc co dalej. Na wprost wejścia znajdowała się główna recepcja, skąd kierowano pacjentów na odpowiednie piętra. Była kawiarnia z mnóstwem stolików, sklepiki z każdą jedną duperelą, jaką potrzebujesz będąc w szpitalu. Bez znaczenia, czy jako pacjent, czy odwiedzający.
A ta banda stoi dalej!
Byłam cholernie ciekawa, jak zareaguje Ignacio, gdy zobaczy gdzie idziemy i kim jest mój lekarz. Już sobie mogę wyobrazić nadchodzącą awanturę, gdy doniesie o wszystkim swojemu szefowi.
Pokręciłam głową, bo jakoś nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie ruszyli się z miejsca. Dobrze, że nie musieliśmy korzystać z głównego wejścia do szpitala, ponieważ zablokowane wejście dla pacjentów i personelu medycznego, to kompletny chaos i dezorganizacja.
- W prawo, do końca głównego korytarza, potem znowu w prawo i drugie drzwi. Jak po sznurku, panowie – sapnęłam zirytowana tępotą, czy raczej upartą naturą samców.
Bez słowa ruszyli zgodnie z moimi wskazówkami. Ograniczona widoczność była cholernie uciążliwa, ale z coraz wolniejszego tempa mogłam się domyślić, że już widzą wielką tablicę informacyjną. Cholera, dosłownie słyszałam, jak zaczynają teraz kombinować, zastanawiając się, po jaką pieprzoną cholerę przyszłam na wizytę do poradni ginekologiczno – położniczej.
- Zaczekacie tutaj – odezwałam się, zanim otworzyli drzwi prowadzące do gabinetów i poczekalni.
- Nie ma mowy – Ignacio potrząsnął głową, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Nie umknęły mi te szybkie spojrzenia kierowane na mój płaski brzuch. – Idziemy z tobą.
- Proszę bardzo – wzruszyłam ramionami. – Uprzedzam tylko, że tam jest cała masa kobiet w ciąży, albo po porodzie, z małymi dziećmi. Możecie robić za niańki, przyda wam się jak znalazł, gdy doczekacie się swoich pociech.
- Szefie... - jęknęli błagalnie ochroniarze.
- Kurwa! – warknął Ignacio i odwracając się zlustrował zupełnie pusty korytarz. – Dwóch zostaje tutaj, dwóch wraca do głównego korytarza. Warujecie przy drzwiach, zrozumiano? Każdy podejrzany ma być zatrzymany i...
- Chryste, człowieku – tym razem to ja jęknęłam z totalnej bezsilności nad męską głupotą i ślepym posłuszeństwem. – Jesteśmy w pieprzonym szpitalu, przypominam. Pracują tutaj lekarze, salowi i diabeł wie kto jeszcze. Są pacjenci, odwiedzający... Nie możecie zatrzymywać każdego, kto wyda wam się podejrzany – spojrzałam na nich jak na dzieci.
- Możemy.
- Ja pierdolę, nie mam na was siły!
Minęłam górującego nade mną Ignacio i otworzyłam drzwi prowadzące do dość sporego pokoju, w którym poza recepcją znajdowała się poczekalnia, z wygodnymi siedzeniami i kącikiem dla maluszków. Uśmiechnęłam się widząc biegające bąble i ich mamy, starające się powstrzymać swoje pociechy przed zdemolowaniem poczekalni. Czeka je jeszcze co najmniej szesnaście lat takich luksusów... Żeby nie było, ja uwielbiam dzieci. Szczególnie te maluszki, ale na swoje jeszcze mam czas. Przede wszystkim, nie mam kandydata na ojca moich pociech, więc marzenia o takim bobasku, to jak dla mnie sprawa odległej przyszłości. Podeszłam do uśmiechniętej recepcjonistki.
- Witamy, Lexi. Jak zwykle miło cię widzieć.
- Cześć, Julie. A ja jak zwykle, na tortury – parsknęłam śmiechem, bo jakby nie było, o mojej awersji do igieł wiedzą chyba wszyscy. Łącznie z personelem pracującym w przychodni.
- Poczekasz chwilę? W gabinecie jest jeszcze pacjentka.
Kiwnęłam tylko głową i przeszłam w głąb poczekalni. Usiadałam naprzeciwko drzwi, gdzie przyjmował mój lekarz i spojrzałam w bok, gdzie w rogu znajdował się kącik zabaw. Moją uwagę zwróciłam mała dziewczynka, może dwuletnia. Miała czarne włoski, związane w dwa urocze kucyki, z dużymi zielonymi kokardkami. Sukieneczka, też zielona, miała falbaneczki, tak jak i urocze skarpetki na tłuściutkich nóżkach. Siedziała przy stoliku i z pochyloną główką starała się włożyć kwadratowy klocek w odpowiednie dla niego miejsce. Zapał i zawziętość, z jaką starała się wcisnąć przedmiot do owalnej dziurki była przezabawna. W pewnej chwili uderzyła klockiem o stolik i spojrzała w moją stronę.
Zabrakło mi tchu w piersi, gdy zobaczyłam zielone oczy dziewczynki. Potrząsnęłam głową, jakbym chciała obudzić się z tego dziwnego snu, w którym patrzyłam właśnie na małą kopię Sebastiano. Jezu Chryste! Gdy spojrzałam ponownie, miałam ochotę trzepnąć się w głowę! Mam chyba tak już zrytą psychikę przez tych kilka tygodni, że widzę rzeczy, których nie ma! Dziewczynka okazała się śliczną blondyneczką, obok której siedział wyraźnie zakochany w córeczce tatuś.
- Lexi?
Szarpnęłam głową słysząc swoje imię. Dokładnie w tym samym momencie, gdy podniosłam się z miejsca, w poczekalni pojawił się wyraźnie wkurzony Ignacio. Na widok znajdujących się w pomieszczeniu kobiet stanął nieruchomo, szukając mnie wzrokiem. Uniosłam w górę brew, rzucając mu nieme wyzwanie. Chyba naprawdę myślał, że żartowałam z tymi ciężarnymi kobietami i dziećmi. Wystarczyło spojrzeć na jego przerażoną twarz, gdy mały chłopiec zaplątał się miedzy nogi olbrzyma i przytrzymując nogawek eleganckich spodni, starał się za wszelką cenę zachować równowagę.
- Conor... – sapnęła młoda kobieta podrywając chłopca i rzucając milczącemu mężczyźnie przepraszające spojrzenie. – Nie wolno. Pobrudzisz panu spodnie. Przepraszam... - szepnęła.
- Lexi?
Odwróciłam głowę, patrząc na stojącą w otwartych drzwiach do gabinetu osobę. Pomimo panującego w pomieszczeniu hałasu wyraźnie usłyszałam niski warkot wydobywający się z gardła Ignacio. Zerknęłam na niego i dosłownie szczęka opadła mi, aż do pasa. Stał na rozstawionych szeroko nogach, wbijając wściekły wzrok w mojego lekarza, a w prawej dłoni, którą trzymał wyprostowaną wzdłuż boku, trzymał cholerną giwerę. Popieprzyło go już zupełnie?
Podeszłam szybko do mężczyzny, mając nadzieję, że żadna ze znajdujących się w pomieszczeniu osób nie zauważyła jeszcze broni, a kamery nie rejestrują tego, co się właśnie tutaj odwala. Szarpnęłam go za marynarkę, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale dopiero szpilka wbita w stopę wytrąciła Ignacio z tego dziwnego amoku, w który wpadł.
- Czy ciebie już kompletnie powaliło? – wyszeptałam po włosku. – Jesteś w cholernej przychodni. Tu są kobiety w ciąży i małe dzieci, a ty wyciągasz na wierzch broń?
- Nie pójdziesz tam – warknął wskazując brodą gabinet i czekającego w progu lekarza. – Boss mnie zabije, jak jakiś inny facet cię dotnie.
Noż ja pieprzę! Czy tych facetów już kompletnie powaliło?
- A jak będę się wykrwawiać, to też nie dopuścisz do mnie nikogo, bo twój przeklęty boss cię zabije? – odwarknęłam. – Pieprzenie, Ignacio. Chcesz na mnie poczekać, proszę bardzo, ale radzę ci schować natychmiast ten kawałek metalu i zmienić wyraz twarzy. W przeciwnym wypadku osobiście wykopię cię stąd, aż na parking.
Posłałam mu jeszcze jeden wściekły laser bijący z moich oczu i odwracając się na obcasie, zostawiłam wyraźnie oszołomionego mężczyznę w poczekalni. Jeżeli tylko tu wejdzie... Ja pieprzę! Ukatrupię gnoja, a potem ucieknę i niech mnie szuka nawet cała pieprzona mafia świata. Ja się nie nadaję do takiego życia!
- W porządku, Lexi?
Starałam się uśmiechnąć, czując na plecach lodowate spojrzenie Ignacio. Ciekawe, czy jak zamkną się za mną drzwi zadzwoni do swojego guru świata przestępczego, czy raczej poczeka, aż będzie zdawał raport? Świat, w którym rządzi testosteron i jakieś pieprzone męskie zasady jest do kitu, tyle wam powiem.
- Cześć, doktorku – przywitałam się z obserwującym mnie mężczyzną i mijając go w drzwiach, weszłam do gabinetu.
Usiadłam przed biurkiem, zawalonym stertami medycznych ulotek i papierów, patrząc jak mężczyzna okrąża mebel, zajmując miejsce na swoim fotelu. Przyznam szczerze, że wcale się nie dziwię reakcji Ignacio na mojego lekarza. Mogło mi to umknąć, a tak w zasadzie to świadomie przemilczałam ten fakt, że jest nim zaledwie trzydziestoletni mężczyzna. Do tego cholernie przystojny.
Mogłam pieprznąć jakąś durną gadkę i powiedzieć Ignacio, że lekarz jest gejem, ale po cholerę mam kłamać? Nie jest gejem, a jego urocza żona zaledwie kilka minut temu powitała mnie w rejestracji.
- Powinienem wezwać ochronę, czy raczej ta zabawka, którą zobaczyłem jest z plastiku?
Rany! Jak tak dalej pójdzie, to zmienię zawód i zostanę specem od Public Relations Cosa Nostry, słowo! Będę wznosiła się na wyżyny swojej ponadprzeciętnej inteligencji, tuszując ich wyskoki, a na pytanie dziennikarzy, czy ludzie Sebastiano właśnie rozstrzelali rosyjskich gangsterów zapewne powiem, że tylko się z nimi bawili.
- Lexi, odpowiesz mi?
- Lepiej to zostawić – mruknęłam machając dłonią. – Proszę się nie martwić, ten mężczyzna tylko tak groźnie wygląda. W rzeczywistości jest... Miły? – aż zakrztusiłam się wymawiając ostatnie słowo.
- Miły? No cóż, ja z pewnością nie nazwałbym prawie dwumetrowego faceta z wielką jak armata giwerą, miłym. Ale jeżeli ty twierdzisz inaczej...
- Tak twierdzę – odpowiedziałam zaciskając palce na kolanach.
Zabiję! Pójdę w ślady Fran i będę ich zabijała jednego po drugim. To chyba jakiś kosmiczny żart losu. Ile jeszcze będę musiała znosić takich sytuacji? Ile jeszcze wytrzymam tych skoków testosteronu, zanim wyrwę komuś serce? Przeklęty Sebastiano Riina i jego cholerna mania prześladowcza. Ciekawe jak by się czuł, gdybym to ja posłała za nim takich dryblasów. Zadowolony to on by nie był. Jeżeli teraz przez niego, jego cholerne rozkazy i Ignacio, będę musiała szukać nowego lekarza, to tak dam im bobu, że zapamiętają mnie do grobowej deski.
- To co? Zastrzyk? – zapytał porzucając na szczęście temat.
- Chyba najpierw badania – przyznałam. – Na wszelki wypadek.
- Dobrze. Przejdź teraz do gabinetu zabiegowego obok i przygotuj się, dobrze? Za chwilę przyjdzie do ciebie pielęgniarka.
Kiwnęłam tylko głową i wyszłam z gabinetu. Nawet nie spojrzałam w stronę Ignacio. Nie mam zamiaru się do niego odzywać. Chwała Bogu, że zostawił swoje pieski na korytarzu, bo widok tylu uzbrojonych facetów sprowadziłoby na nas niepotrzebne zainteresowanie. A to o mnie mówią, że ignoruję środki bezpieczeństwa i pcham się Ruskim pod lufę. Gówno prawda!
- No, no, no... - usłyszałam od drzwi i nie wyglądając zza parawanu uśmiechnęłam się szeroko. Wiedziałam, że ta małpa pierwsza się zjawi. Teraz jak nic zadzwoni do dziewczyn i będę miała babską inkwizycję nad głową. – Muszę powiedzieć, że lansujesz się na jakąś wielką celebrytkę, Lexi.
Wyszłam ubrana w bardzo cholernie twarzowy fartuszek w kolorze pastelowej zieleni i wystawiłam język w stronę Julie. Znamy się jeszcze z czasów, gdy opieka społeczna przerzucała mnie z domu do domu, szukając odpowiedniej rodziny zastępczej. Julie poznałam krótko przed tym, jak w moim życiu pojawiła się Fran. Potem spotkałam ją na uniwersytecie i choć nie byłyśmy jakoś specjalnie blisko, trzymałyśmy się całą paczką przez tych kilka lat studiów. Nic tak nie zbliża, jak spanie w jednym łóżku po pijackiej imprezie. Nie... Wiem, o czym pomyślałyście, ale zdecydowanie nie zaliczyłam przygody z kobietą, choć okazji nie brakowało.
- Oczywiście nie mam co liczyć na twoją dyskrecję, prawda? – zapytałam.
- Oczywiście, że nie – parsknęła podchodząc bliżej. – Ale serio, Lexi. Świetnie wyglądasz. Zazdroszczę ci opalenizny.
- Ty już mnie lepiej nie zagaduj, tylko rób to co musisz – jęknęłam widząc jak za plecami chowa strzykawkę. Serio nie żartowałam, że panicznie boję się zastrzyków i tego całego medycznego gówna.
- Nadal nie mogę tego zrozumieć... - odwróciłam głowę, nie chcąc patrzeć, jak będzie pobierała mi krew. - Boisz się igieł, a regularnie co trzy miesiące dajesz się kłóć. Gdzie tu logika, dziewczyno?
- Nie mam głowy do tabletek – wysapałam zagryzając ust, gdy igła przebiła moją skórę. Przywołałam w głowie obraz plaży z białym piaskiem i lazurową wodą... - A zanim rzucisz temat spirali to oświadczam, że nie ma mowy!
Wiem, że jest tyle środków antykoncepcyjnych, że zdecydowanie mogłabym uniknąć znienawidzonych przeze mnie zastrzyków. Ale przy moim życiowym pechu może zdarzyć się wszystko, łącznie z zajściem w ciążę pomimo spirali. O innych metodach nawet nie chcę rozmawiać.
- Skończyłam, a ty żyjesz. Zaraz przyjdzie mój mąż. Jesteś gotowa?
- Jak nigdy.
Samo badanie nie było niczym strasznym. Jak zawsze w trakcie badania była obecna pielęgniarka. Choć mam dopiero niespełna dwadzieścia pięć lat, poza zastrzykami, badam się raz do roku i robię badania piersi. To cholerne raczysko nie patrzy na wiek, to kim jesteś, czy ile masz kasy. Nie mając żadnych danych dotyczących mojej prawdziwej rodziny, byłam zobowiązana do systematycznych badań. Dla siebie samej.
- To wszystko, Lexi. Wyniki krwi będą za dwa dni, a w badaniu USG nic niepokojącego nie wyszło. Chcesz o coś zapytać? Coś cię martwi?
- Nie, doktorze. Dziękuję.
- Zaraz dostaniesz zastrzyk – kiwnął do pielęgniarki, która już czekała z przygotowaną strzykawką. Nie patrzę na to! Nie. Patrzę! Wstrzymałam oddech, czując ukłucie. Aaaa! Nienawidzę zastrzyków! - Jak się ubierzesz przyjdź do gabinetu.
Ubranie się zajęło mi dosłownie kilka minut. Zakładając buty oparłam się dłonią o parapet i spojrzałam przez okno, które wychodziło na służbowy parking, mieszczący się po drugiej stronie szpitala. Już miałam się odwrócić, gdy zwróciłam uwagę na mężczyznę idącego pomiędzy samochodami. Czarne włosy lśniły w słońcu, a ciemną karnację podkreślała biała koszula na długi rękaw.
Grayson? Zatrzymałam się patrząc z uśmiechem, jak idzie tym swoim sprężystym krokiem dumnego wojownika. Wyglądał jak jego indiańscy przodkowie. Było mi cholernie głupio, ponieważ zaprosiłam go na kolację w Nowym Yorku, a przez pojawienie się Sebastiano zupełnie wyleciało mi to z głowy. Dopiero po fakcie napisałam wiadomość z przeprosinami, bo nie dane mi było zadzwonić. Chyba się domyślacie, dlaczego.
Profesorek podszedł do terenowego auta, stojącego na środku parkingu, z którego wysiadł ciemnowłosy mężczyzna. Przez przednią szybę widziałam dwóch kolejnych siedzących w środku mężczyzn. Mężczyźni zaczęli rozmawiać, chowając się w cieniu, jaki dawał samochód. Miałam o tyle dobry widok, że obydwaj stali dokładnie naprzeciwko mnie. Pochyliłam się, bo choć nie znajdowali się daleko, to jakoś nie mogłam dostrzec, kim jest nieznajomy. Wiem, że to głupie, w końcu Grayson ma z pewnością masę przyjaciół, ale miałam wrażenie, że już gdzieś widziałam tego meżczyznę. Wyjęłam z torebki telefon i czekając, aż odwróci się w moją stronę, zrobiłam zdjęcie ze zbliżeniem twarzy.
- O cholera!
Patrzyłam jak mężczyźni rozmawiają. Widać było, że to bardziej jak gwałtowna wymiana zdań, niż przyjacielska pogawędka. Grayson zachowywał raczej ten swój obezwładniając spokój, potrząsając co chwila głową, podczas gdy drugi z mężczyzn, najwyraźniej był zdenerwowany. Gestykulował i co chwilę rozglądał się dookoła po parkingu. Cofnęłam się gwałtownie, gdy skierował wzrok na budynek szpitala, a następnie wyciągnął coś z kieszeni i podał Graysonowi.
Cholera, nie wiedziałam, że się znają. Próbowałam sobie przypomnieć, czy lecąc z profesorem do Nowego Yorku mówiłam mu, z kim mam umówione spotkanie i gdzie? Chyba nie, ale pewności nie miałam. Zaskoczyło mnie, że profesor zna Rotha Jacksona, bo to właśnie z nim rozmawiał teraz na parkingu. Z drugiej strony, czy to naprawdę takie dziwne, że się znają? Nie wiem... Może razem studiowali? Mieszkali na jednej dzielnicy? Możliwości jest od cholery, a ja od razu wietrzę jakiś spisek.
Zapominając o całej sytuacji wróciłam do gabinetu. Pięć minut i sprawa załatwiona, a ja po raz kolejny przekonałam się, że igła i strzykawka działają na mnie jak czerwona płachta na byka. W Bogu tylko nadzieja, że personel nie prowadzi księgi najbardziej żenujących wybryków pacjentów, bo z pewnością byłabym na wielu kartach tej powieści.
Ignacio poderwał się na mój widok, z widoczną ulgą wypisaną na twarzy. Mogę się tylko domyślać, że wolałby ostatnie minuty spędzić wymieniając strzały z rosyjskim antyfanklubem Cosa Nostry, niż być otoczony ciężarnymi kobietami. Jego wzrok utkwiony w moim brzuchu był jakże wymowny. Jezu! Ciekawe, czy już poinformował o swoich podejrzeniach szefa? To się Riina zdziwi, jak usłyszy, że możliwe iż jestem w ciąży. Nawet nie chcę sobie wyobrażać mającej nadejść awantury. Faceci...
Dwóch ludzi Ignacio dołączyło do nas, gdy tylko przekroczyliśmy próg korytarza. Nie wiem, czy zdają sobie sprawę, że widzę jak na mnie patrzą. Odbicia naszej czwórki doskonale są widoczne w szybach. Oczywiście, tak jak i Ignacio, ich wzrok lądował co i rusz na moim brzuchu. Gdy zapatrzona, kręcąc głową potknęłam się, trzy pary rąk wystartowało w moją stronę.
- Uważaj! – syknął z przejęciem Ignacio.
- Daj spokój – odpowiedziałam machając niedbale dłonią. Zobaczymy jak bardzo są przejęci. - Dupa nie szklanka, nie potłucze się.
- Taaa, a boss urwałby nam jaja, gdyby coś się wam stało.
- Chwila moment... - zatrzymałam się gwałtownie, zmuszając mężczyzn do tego samego. Stałam na środku długiego korytarza, otoczona przez wielkich jak bokserzy wagi ciężkiej ochroniarzy. – Wam? Jakim wam? – zapytałam udając zdziwienie.
Mówiłam? Mówiłam! Oni myślą, że jestem w pieprzonej ciąży z ich cholernym szefem! Zmierzyłam wzrokiem każdego z nich, zostawiając sobie na koniec Ignacio.
- Alexia, nie powinnaś się denerwować. W twoim stanie to niewskazane – zaczął swoją przemowę cichym głosem. – Wracajmy do penthousu, dobrze? Wyślę potem chłopaków po jakieś zdrowe przekąski. Odpoczniesz, może się zdrzemniesz. Powinnaś w swoim stanie dużo wypoczywać.
Kątem oka widziałam, jak jego ludzie skwapliwie kiwają głowami. Co dziwne, na ich twarzach były wielkie uśmiechy, gdy wbijali wzrok w mój brzuch. Czy ja mam jakieś pieprzone zwidy, czy ci faceci, jako chyba nieliczni na tym cholernym świecie, na słowo ciąża nie spieprzają w podskokach? Ci stoją, wymieniając wypełnione dumą spojrzenia, pewnie już nawet zaplanowali baby shower i całą listę idealnych mafijnych imion dla mojego domniemanego dziecka. Może Al Capone? A może Vito Corleone? To przecież takie cholernie idealne imiona, prawda?
Nie... Nie będę się wdawała w jakieś pieprzone dyskusje. Niech myślą sobie co chcą, może przyda im się szkoła życia, jak postępować z ciężarną kobietą i będzie jak znalazł, gdy ich partnerki będą w ciąży. Kręcąc głową ruszyłam przed siebie, żałując, że moje spokojne i nudne życie minęło bezpowrotnie. Miałam taką zajebiście spokojną pracę, to nie! Pokusiłam się i chcąc utrzeć Szatanowi nosa, wylądowałam w samym środku mafijnego piekiełka.
Dotarliśmy do głównego holu. Na zewnątrz widziałam stojące już, albo wciąż, samochody. Zwróciłam uwagę na Graysona podchodzącego do recepcji. Nie chciałam mu przeszkadzać, w końcu jest przecież w pracy.
- Alexia? – odwróciłam głowę słysząc głos Graysona, który zauważywszy mnie, podszedł ignorując wyraźnie niezadowoloną ochronę. – Szukałaś mnie, Mała Iskierko?
- Niestety, tym razem nie ciebie – parsknęłam na widok jego miny.
Spojrzał ponad moją głową na korytarz, którym przyszłam, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Kolejny! Czy to jakaś epidemia? Pokręciłam głową, gdy zerkając na mój brzuch spojrzał mi w oczy, unosząc czarną jak smoła brew.
- Zdecydowanie nie – mruknęłam cicho.
- Już myślałem – zaśmiał się cicho.
- To lepiej nie rób tego – wypaliłam. – Tak poza tym, co tutaj robisz?
- Ja? – rzucił spojrzenie na moją ochronę. – Wracam właśnie z... - odchrząknął uciekając wzrokiem - Z konsultacji.
Cofnęłam się zaskoczona jego słowami. Dosłownie kilka minut temu widziałam go na parkingu za szpitalem, rozmawiającego z mężczyzną, którego poznałam w Nowym Yorku. Zdecydowanie nie wyglądało to jak konsultacje, już raczej jak ostra wymiana zdań. Okłamał mnie?
- Nie będziemy ci przeszkadzać – cofnęłam się jeszcze dalej, czując dziwny niepokój.
- Alexia? Wszystko w porządku? – zaniepokoił się.
- Jak najbardziej. Ignacio, wracajmy...
Ochroniarz stanął tak, że zasłonił mnie przed Graysonem i delikatnie skierował w stronę wyjścia. Czułam wbity w plecy wzrok mężczyzny i nie mogłam pozbyć się z głowy tego dziwnego przeczucia, że coś jest cholernie nie tak. To uczucie nabrało mocy, gdy tylko wyszliśmy na zewnątrz. Zimny dreszcz i mrowienie skóry na karku było cholernie nieznośne. Bez słowa wsiadłam do czekającego samochodu, czekając, aż ochrona zrobi to samo. Zerknęłam w boczną szybę. Przed wejściem stał Grayson, patrząc, jak ludzie Sebastiano znikają we wnętrzu drugiego SUV-a, który następnie ruszył równocześnie z naszym. Ostatnim co widziałam, zanim widok mężczyzny nie przesłonił mi samochód ochrony było to, jak z telefonem przy uchu odwrócił się gwałtownie, wbiegając do środka.
- Nie powinnaś rozmawiać z tym człowiekiem – rzucił po kilku minutach ciszy Ignacio. – Jest niebezpieczny.
- Oczywiście – odparłam.
- Nie żartuję – mruknął odwracając się w moją stronę.
Ciemne oczy utkwił w mojej twarzy, badając każdy jej fragment. Ciekawe, czy Sebastiano da się namówić na zmianę mojej niańki. Skoro już muszę mieć cholerną ochronę i sama się na nią zgodziłam, niech będzie to Guido. Przynajmniej nie strofuje mnie tak zawzięcie i miałabym pewność, że to ja jestem bossem w tym układzie, a nie on.
- Boss mu nie ufa i ty powinnaś zrobić tak samo. Kręci się koło ciebie, a to się nam nie podoba. Tym bardziej teraz – spojrzał znacząco na mój brzuch.
Mam dość! Mam serdecznie dość tych ich cholernych domysłów i idiotycznych tekstów. Zacisnęłam szczękę, żeby od razu nie ryknąć gniewnym głosem i dopiero, gdy byłam przekonana, że w pełni panuję nad swoim gniewem, spojrzałam na Ignacio.
- Nie jestem w pieprzonej ciąży – syknęłam. – Przestańcie mnie wkurzać. Poza tym, to że twój boss komuś nie ufa nie oznacza, że ja również mam ślepo się temu podporządkować. Riina nie ufa nikomu, nawet samemu sobie.
Nie chciałam na razie myśleć o tym, że Grayson mnie okłamał. Może miał swój powód? Jednak gdzieś tam w środku, zasiał we mnie maleńkie ziarnko niepewności i zwątpienia. Tak naprawdę, to co ja wiem o tym mężczyźnie? Poza tym, że jest lekarzem, dobra jest profesorem, nie wiem o nim nic. Ta wypasiona posiadłość w Beverly Hills, zdecydowanie stawia go w jednym szeregu z pieprzonymi bogaczami. Tak jak i kolekcja luksusowych aut, którą widziałam w garażu. Cholera! Czyżby profesor Grayson Miller pracował dla mafii?
- Pracuje dla was?
- Nie jestem odpowiednią osobą, aby odpowiedzieć na twoje pytanie – oznajmił, po czym z widocznym na twarzy żalem spojrzał na mój brzuch. – Naprawdę nie jesteś w ciąży z bossem?
Wbiłam plecy w oparcie i z cichym przekleństwem zamknęłam oczy. Czy oni wszyscy naprawdę poszaleli? Co się, u licha, dzieje? Dodali do wody jakieś prochy działające tylko na mężczyzn?
- Uwaga!
Nagle autem szarpnęło i mimo pasów poleciałam na boczną szybę, uderzając w nią głową.
- Kurwa! – krzyknął kierowca, próbując odbić w drugą stronę. – Blokuje mnie, szefie!
Raniący uszy zgrzyt trącej o siebie blachy i przekleństwa Ignacio docierały do mnie jak przez mgłę. Dotknęłam palcami skroni, czując pulsowanie i dość spory guz, jaki już pojawił się po uderzeniu. Spojrzałam przez boczną szybę na drugą stronę, gdzie na wyciągnięcie ręki jechał czarny samochód terenowy, próbując zepchnąć nas z drogi. Po naszej stronie znajdował się dość wysoki mur i prędzej wbije nas w niego, niż zepchnie z autostrady.
- Alexia, na podłogę! – krzyknął Ignacio i w tym samym momencie, rozległa się nieprzerwana seria z pistoletów, uderzająca w szyby i w karoserię. – Teraz!
Trzęsącymi się palcami starałam się odpiąć pas, a gdy po chwili udało mi się to, zsunęłam się na podłogę, zakrywając głowę rękami.
- Odetnijcie ich, kurwa! – krzyczał Ignacio. – Pierdoli mnie to, że was zablokowali. Zepchnijcie skurwieli z drogi! Alexia, w porządku?!
- Tak! – wysapałam podnosząc głowę. – Ja pieprzę! – pisnęłam, gdy kolejna seria z broni automatycznej przejechała wzdłuż naszego samochodu, odbijając się od kuloodpornej karoserii, jak tłuszcz rzucony na gorący olej.
- Leż! Nie podnoś głowy! Marco, musisz nas dowieźć aż do miejsca, gdzie będzie płasko. Wtedy spierdalaj na pobocze i gaz do dechy. Nie daj się, kurwa, zepchnąć ze skarpy, bo cię zajebię.
- Rozkaz, szefie!
- Alexia?!
- Jest dobrze!
W zamkniętą przestrzeń wdarł się głośny świst powietrza i odgłosy ryczących silników, do wtóru z odgłosami trąbienia, gniecionej karoserii i strzałów z broni automatycznej. Uniosłam głowę, patrząc przez przednią szybę, co się dzieje na drodze. Totalna panika, w której kierowcy w popłochu starali się zjechać pędzącym na nich samochodom i uniknąć przypadkowego postrzału. Nagle mignęła mi tablica informacyjna.
- Ignacio! Zaraz będziemy mieli zjazd – krzyknęłam wskazując widoczne w oddali rozgałęzienie.
Jechaliśmy prawym pasem. Po naszej lewej, przyklejone do nas jechały dwa duże wozy terenowe, prowadząc ostrzał z przednich i tylnych siedzeń. Ignacio ma rację, jeżeli zepchną nas z wysokiej skarpy, nie mamy szansy wyjść z tego cało. Jednak to co chce zrobić również nie jest najlepszym wyjściem, ponieważ wzdłuż całej drogi znajdowały się domy mieszkalne, a nawet szkoła. Nie chciałam, żeby strzelanina przeniosła się na osiedle i tereny zabudowane.
Podniosłam się i przytrzymując siedzeń, pochyliłam do przodu.
- Tam! – wskazałam ręką.
- Na dół, kobieto! – ryknął Ignacio.
– Przestań pieprzyć! Marco, jedź jak teraz. Nie daj się zepchnąć z pasa i pruj do samego rozjazdu, jakbyś jechał na Long Beach. W ostatniej chwili wskocz na prawo, na Sacramento i dalej na przejazd nad autostradą międzystanową. Nie dadzą rady wjechać za nami.
- Rozkaz!
Kiwnęłam głową, wczepiając się palcami w oparcia przednich siedzeń. Za każdym razem, gdy uderzała w nas kolejna seria, odwracałam się wystraszona, sprawdzając czy szyby wytrzymają ten ostrzał. Wszystkie wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogły rozprysnąć się na drobinki, zasypując nas lawiną szkła i pocisków.
- Szyby wytrzymają? – zapytałam zerkając na Ignacio.
- Wytrzymają – mruknął i patrząc mi w oczy, połączył się z jadącym za nami samochodem, wydając rozkaz zjazdu na Sacramento. – Mam nadzieję, że to zadziała.
- Musi – rzuciłam cicho zaciskając coraz mocniej palce.
Napastnicy chyba zaczęli podejrzewać co chcemy zrobić, ponieważ pierwszy z samochodów wystartował do przodu starając się zablokować nam możliwość zjazdu, a tym samym ucieczki.
- Ruskie ścierwa! – warknął Ignacio i otwierając szybę po swojej stronie wychylił się strzelając do jadącego przed nami samochodu. – Depnij, kurwa!
Odrzuciło mnie na siedzenie, gdy Marco gwałtownie przyspieszył. Odwróciłam się do tyłu, patrząc jak jadący za nami SUV również przyśpiesza. Jechał praktycznie na naszym zderzaku, jak przyspawany, nie pozwalając napastnikom oddzielić nas od siebie i strzelając do nich z otwartych okien.
- Przygotujcie się! – zasłoniłam uszy przed ogłuszającym jazgotem, gdy odgłosy strzelaniny połączone z piskiem hamulców i zapachem palonych opon przy gwałtownym hamowaniu wypełnił powietrze, wdzierając się do wnętrza samochodu. – Teraz!
Spadłam z siedzenia, lądując na kolanach, gdy Marco prawie przefrunął nad niskim betonowym krawężnikiem, który stanowił początek podjazdu pod ślimaka, prowadzącego do przejazdu nad autostradą. Gwałtownie wykonany manewr pozwolił nam wjechać na pas, na który nie mieli już żadnych szans dostać się napastnicy. Zbierając się z podłogi, odetchnęłam nie słysząc już strzałów.
- Znajdź bezpieczny zjazd i schowaj nas na jakimś parkingu, albo przy magazynach – Ignacio instruował kierowcę, rozglądając się, czy nie podąża za nami nikt podejrzany. – Musimy poczekać na obstawę – rzucił. – Alexia?
- Jestem – wysapałam gramoląc się na siedzenie. – Bezpiecznie?
- Jeszcze nie, ale zaraz temu zaradzimy – odpowiedział nawiązując połączenie i pozostając na głośnomówiącym.
- Już wróciliście?
Wzdrygnęłam się, słysząc ochrypły głos Sebastiano docierający do mnie z każdego głośnika w samochodzie. Jakbym była nim otoczona z każdej strony.
- Boss?
- Gdzie ona jest?
- Boss, ostrzelali nas...
- Gdzie jest, kurwa, Alexia?! – ryk Sebastiano prawie roztrzaskał mi bębenki. Skrzywiłam się widząc niespokojny wzrok Ignacio.
- Jestem – powiedziałam masując ucho. – Ależ ty masz głos, Riina...
- Ja pierdolę, kobieto! To nie czas na twoje pieprzone żarty! Co się kurwa, stało?
Przewróciłam oczami, bo przecież zaraz wyjdzie na to, że to moja wina, prawda?
- Tak jak powiedział Ignacio. Ostrzelali nas na autostradzie międzystanowej. Udało nam się ich zgubić.
Przez chwilę słyszałam ciężki oddech Sebastiano. Ktoś w tle zadawał jakieś pytania, ale ja skupiłam się na tym, jak on oddycha. Coś ciepłego załaskotało mnie w piersi, gdy pomyślałam, że martwił się o mnie. Może jestem szurnięta, że myślę o tym zaledwie kilka minut po tym, jak ledwo uniknęliśmy śmierci z rąk rosyjskich zamachowców.
- Ignacio?
- Nic jej nie jest, boss – zameldował, uprzednio sprawdzając, czy nie widać nigdzie krwi. Krew, to mnie zaraz zaleje, ale z wściekłości, pomyślałam zaciskając szczękę. – Zaraz ściągnę obstawę. Wozy nadają się na szrot.
- Zawieź ją do apartamentu i nie spuszczaj z oka. Wezwij doktorka, niech ją zbada.
- Chwila, moment – zaprotestowałam. – Ona tutaj jest i doskonale was słyszy. Nic mi nie jest. Nie potrzebuję lekarza.
- Bez dyskusji, D'Angelo – warknął Sebastiano i założę się, że mrozi teraz spojrzeniem. – Ignacio, sprawdź jak nasi ludzie i zamelduj mi. Wypuść ludzi w miasto. Chcę wiedzieć, kto i gdzie się teraz ukrywa. Bracia Glooma też właśnie ruszają. Współpracujcie, bo chcę mieć tych skurwieli żywych, to rozkaz. Daj telefon Alexi.
Ignacio odłączył telefon od głośników i podał mi aparat z nikłym uśmiechem. Jasne! Jakby to mogło mnie pocieszyć i napełnić odwagą przed wysłuchiwaniem wrzasków Sebastiano. Czy to moja wina, powtarzam uparcie? No moja... Przecież to na moją głowę polują. Kuźwa!
- Alexia?
- Tak?
- Naprawdę nic ci nie jest?
- Poza utratą słuchu i poobcieranymi kolanami, czuję się wyśmienicie – odpowiedziałam, zaskoczona poważnym tonem, z jakim zadał mi pytanie. – Martwiłeś się?
- Oczywiście, że tak – mruknął pozbawionym jakichkolwiek emocji głosem. – Jesteś pod moją ochroną. Gdyby coś ci się stało, nasi wrogowie uznaliby, że jestem słabym przywódcą.
Jakby dostała w twarz i to z pięści. Jasne... Czarne skrzydła Cosa Nostry... Tylko o to w tym wszystkich chodzi. Martwił się, bo gdyby udało im się mnie sprzątnąć straciłby twarz, jako boss. Potrząsnęłam głową, z całej siły starając się uciszyć ten wodospad gorących łez, gotowych teraz spłynąć w dół.
- Nic mi nie jest – rzuciłam zimnym tonem. – Nie musisz się martwić, boss. Nie straciłeś twarzy. Wciąż żyję.
- Alexia... Przestań się tak zachowywać – warknął.
- Nie chce mi się z tobą gadać. Oddaję ci Ignacio.
- D'Angelo, kurwa mać!
Zignorowałam krzyki i przekleństwa Sebastiano, i dla świętego spokoju wyjęłam z torebki słuchawki. Co się za mną dzieje, do cholery! Potrząsnęłam głową, opierając ją o zagłówek i z zamkniętymi oczami odcięłam się od rozmowy Ignacio z Sebastianem i tych pieprzonych wystrzałów, które wciąż brzęczały w mojej głowie. Nie odezwałam się przez całą drogę, nawet wtedy, gdy zostaliśmy otoczeni przez kilka wozów, które zjawiły się, żeby nas zabrać. Milczałam ignorując wszystkie spojrzenia i ciche szepty za plecami, a po przybyciu do apartamentu, od razu zamknęłam się w sypialni gościnnej.
Przez chwilę, przez jedną, czy dwie pieprzone sekundy myślałam, że naprawdę się o mnie martwił. O mnie, o Lexi, a nie o córkę Franceski D'Angelo, którą organizacja przysięgła chronić za wszelką cenę. Myślałam, że zależy mu na mnie... Jaka ja jestem głupia! Honor i organizacja zawsze będą na pierwszym miejscu. Jestem dla Sebastiano tylko przelotną przygodą. Wyzwaniem, które rzuciłam mu w twarz, a które on przyjął. Udowodnił mi, że gdy chce, może mieć każdą kobietę.
Zamknęłam oczy i zwijając się w kłębek przytuliłam twarz do poduszki. Tak cholernie brakowało mi zapachu Sebastiano... Pozwolę spłonąć swojemu żalowi i poharatanemu sercu, pomyślałam czując pierwszą gorącą łzę. W tym ogniu, który teraz pali mnie od środka. Nie, nie pozwolę się tak traktować. Nie jestem rzeczą, nie jestem zabawką, którą się bawi, a jak się znudzi, wyrzuci do kąta.
Wytarłam policzki i podnosząc się z łóżka, spojrzałam przed siebie.
Pieprzone Los Angeles.
Miasto miliona możliwości.
Możliwości, które właśnie się przede mną otwierają.
Czas podjąć ostateczne decyzje!
***
Grayson...
Odwołałem wszystkie zaplanowane na ten dzień spotkania i czym prędzej wyszedłem ze szpitala, wsiadając do auta. Nie dawało mi spokoju dziwne zachowanie Alexi. Coś cholernie było nie tak. Wyglądała, jakby się bała... Mnie? Nigdy nie zrobiłem jej żadnej krzywdy, czego nie mogę powiedzieć o tym cholernym Sebastiano. Położył swoje łapy na dziewczynie i ogłosił Nietykalną. Obstawił swoimi najlepszymi żołnierzami, a sam fakt, iż jest wśród nich jego kapitan świadczy o tym, że nie zawaha się przed niczym.
Wiedziałem, że pojawi się w Nowym Yorku, zanim dziewczyna zdąży wziąć głębszy oddech by nacieszyć się wolnością. Ten facet ma jakąś pieprzoną obsesję na punkcie Alexi. Nie podoba mi się to... Kurewsko mi się nie podoba. Dobrze przynajmniej, że zauważył bliznę. Obiecałem Alexi, że nie powiem nic Sebastiano, ale on sam do mnie zadzwonił. Poza tym, cholernie martwi mnie ta tajemnicza kobieta. Nic na nią nie mamy, ale moi ludzie dalej szukają. Może teraz, gdy sprawę będzie prowadziła również Cosa Nostra, coś ruszy do przodu.
Figury na szachownicy zmieniały swoje pozycje coraz szybciej. To też mnie martwiło, bo nie sposób zaplanować niczego i przewidzieć kroków poszczególnych graczy. Cichy i niewidoczny do tej pory gracz, powoli wychodzi z cienia... Jest cholernie nieobliczalny i kurewsko groźny. Nikt go nie zna, nikt nie wie, do czego jest zdolny. Jak wielka nienawiść i żądza zemsty nim kieruje. Utopi ich wszystkich we krwi...
Z rozmachem wpadłem na międzystanową i lawirując pomiędzy samochodami, starałem się wypatrzyć te dwa SUV-y, którymi odjechali ludzie Riiny. Mieli najwyżej pięć minut przewagi. Może fakt, że od dawna spodziewałem się konkretnych posunięć poszczególnych graczy wyostrzył moje przeczucia, ale nie lekceważę ich. Teraz mówią mi, że jest w chuj niedobrze!
Pędząc jak sam diabeł dociskałem pedał gazu prawie do podłogi i wyprzedzając kolejnych ślamazarnych kierowców, powoli zmniejszając dystans. Ja pierdolę, gdzie ci ludzi uczą się jeździć? W klubie seniora? Jakiś niecały kilometr przede mną widziałem jadące dwa SUV-y. Chciałem być tylko pewien, że nic się jej nie stanie.
To był kurewski moment... Sekunda, gdy z drogi dojazdowej wyskoczyły dwa auta terenowe, prując prosto na SUV-y. Rozpętało się piekło. Nawet z daleka widziałem, jak napastnicy próbują zepchnąć auta na mur. Iskry, jakie gnieciona blacha krzesała przy tarciu wyglądały, jak odpalone race. Gdy samochody przede mną zaczęły gwałtownie hamować zorientowałem się, że rozpoczęła się strzelanina.
Ja pierdolę! Zacisnąłem palce na kierownicy i ze wzrokiem wbitym w piekło przede mną, zmniejszałem dystans, szukając szansy na doskoczenie do pędzących przed siebie samochodów. Nie wiedziałem, w którym z aut znajduje się w tej chwili Alexia i czy nic jej się nie stało. Widać było wyraźnie, że kierowcy Riiny nie dają się zepchnąć z drogi, strzelając do napastników. To będzie jebany cud, jeżeli nie będzie przypadkowych ofiar.
Stary pakhan musi być cholernie zdesperowany... Dwa ataki w dwa dni, to o dwa za dużo. Jeszcze nie miał okazji zmierzyć się bezpośrednio z młodym Riiną, ale cholernie się zdziwi. Widząc, jak ludzie Riiny urywają się atakującym na podjeździe do Sacramento, wypuściłem głęboki oddech, starając się rozluźnić kurczowa zaciśnięte na kierownicy palce. Kurwa mać! Myślałem, że im się nie uda. To był kurewsko niebezpieczny, ale i genialny manewr. Oceniłem w lusterkach, czy nie jadą za nimi inni, a widząc spokojny, jak na takie okoliczności ruch, postanowiłem zachowując bezpieczny dystans, pojechać za terenówkami.
Przez prawie pół godziny jechałem w ślad za nimi, zanim zjechali z autostrady i klucząc dotarli do dzielnicy Skid Row. Dalsze śledzenie ich mijało się z celem. W tej okolicy takie samochody jak mój to coś gorszego od wozów policyjnych. Maserati jakoś się nie wtapia w dzielnicę bezdomnych...
Znałem już odpowiedź na jedno pytanie. To nie byli ludzie Mironova. W tej dzielnicy nie przeżyliby nawet pięciu minut. Czyżby pojawił się kolejny cichy gracz? A jeżeli tak, to kim, do cholery, jest i dlaczego chce zabić Alexię D'Angelo?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top