Rozdział V
If you've already eliminated everything impossible , the rest must be true .
Scarlett Woolbridge nie była piękna, ale ci nieszczęśnicy, na których kiedykolwiek wywarła wrażenie na tyle duże, aby mogli się w niej zadurzyć, rzadko zdawali sobie z tego sprawę.
W twarzy jej zbyt ostro odcinały się duże, niebieskie oczy w oprawie gęstych, ciemnych rzęs, odziedziczone po matce, od ostrych rysów ojca. Jedynym, co możnaby uznać za wyjątkowe, były ładnie wykrojone usta i gęste włosy.
Wychowana przez Jennifer Woolbridge - w chwilach, gdy w ogóle pojawiała się w domu - Scarlett umiała koncertowo rumienić się, spuszczać oczy i dukać pełne skruchy zdania, udając niewinną istotkę. Jennifer sama opanowała tę sztukę do perfekcji, dzięki czemu łatwiej jej było wymigać się od odpowiedzialności za swoje postępki. Nie ufała prawie nikomu, a zwłaszcza kobietom i tę nieufność, Scarlett nabyła po kilkunastu latach mieszkania z matką. Zresztą one także jej nie ufały - już przy pierwszym spotkaniu wywoływała w nich niejasny niepokój i niepochamowaną niechęć. Coś w jej sposobie bycia, sprawiało że czuły się zagrożone...
Toteż, gdy po powrocie do mieszkania Sherlocka, na schodach wpadła na drobną osóbkę w szarym, wełnianym płaszczu i różowym szaliku, mimo jej niepozorności, Scarlett zmarszczyła brwi, słysząc nieśmiałe "Cześć".
- Hm, cześć - muknęła prostując się. - Pani to?
- Molly - uśmiechnęła się delikatnie kobieta. Do Scarlett doleciał zapach miętowej gumy do żucia, perfum o jakimś szalenie mdlącym zapachu, modnych tej zimy i środka odkażającego. - Molly Hooper. Pracuję w Barts, Sherlock ci nie mówił? Przyjaźnimy się.
Ostatnie zdanie wypowiedziała dziwnym tonem. Zupełnie, jakby tłumaczyła się Scarlett, jendocześnie wyrażając ubolewanie nad faktem jedynie "przyjaźni" z detektywem.
Pracuje w szpitalu. Lekarka? Hm... Kostnica - dużo środka odkażającego, w kostnicy jest masa bakterii... Modne perfumy, nowa mascara, ekstremalnie wydłużająca, przynajmniej tak napisali na opakowaniu. Błyszczyk, lekko rozmazany. Całowała się? Nie, po prostu jest nerwowa i często oblizuje wargi. Rozmazany, ale wciąż błyszczyk. Ślady po lakierze do włosów - starała się ułozyć grzywkę, zużyła dużo - zwykle nosi zaczesaną do tyłu i teraz miała problem z utrwaleniem.
Zmiana fryzury, makijaż, perfumy... Zawiedziona.
Podoba się jej... Tylko który?
John ma żonę. Holmes?
Nigdy.
Gdyby nie resztki uprzejmości, które zachowała na "czarną godzinę", pewnie roześmiałaby się. Kogo jak kogo, ale Sherlocka Wiem - I - Jestem - Od - Ciebie - Lepszy - I - Zamierzam - To - Manifestować Holmes'a, nie podejrzewałaby o wzbudzanie uczuć romantycznych nawet u wyjątkowych desperatek, mimo że przebywała z nim nawet nie dwa dni.
- Scarlett. Współpracujemy, tymczasowo. - uścisnęła dłoń Molly. - Masz jakieś wieści?
- Właściwie, to wpadłam po drodze...
Po drodze, akurat - pomyślała Scarlett - Do Sherlocka na herbatkę zawsze jest po drodze... I z czego się tak cieszysz? Że tylko współpracuję? Zawsze mogę mieć "romans biurowy". Nie! Boże, widzisz a nie grzmisz. Z każdym ale nie z tym...
- No tak. W koncu nie mamy jeszcze ciała do sekcji - uśmiecnęła się szeroko Scarlett aż zapiekły ją policzki. Ta cała Hooper... Margaret? Marissa? Miranda? Molly! Molly zbladła.
- Sherlock już o wszystkich ci opowiedział? - spytała z nadzieją.
- Tak - skłamała Scarlett gładko, jak niegdyś uczyła się od matki. - Cóż, zimno tu. Do zobaczenia.
Hooper kiwnęła głową.
*~*~*
Rozwiedli się, panie Holmes. Po niecałych ośmiu latach... Ale była taka młoda, taka naiwna, chciała być sławna, rozumie pan - drżący kobiecy głos powitał Scarlett w progu.
Kolejna, pomyślała rozbawiona. Głos jednak musiał należeć do kogoś z otoczenia Leigh-Anne Dawn - w końcu Sherlock miał się z nimi widzieć. Nie przypuszczała jednak, że zrobi to tak szybko.
- Proszę mówić dalej - mruknął Sherlock, gdy kobieta zrobiła dramatyczną pauzę. - Pani córka nie spotykała się potem z nikim, tak?
Matka ofiary była drobną, szczupłą kobietą. Miała ufryzowane, siwe włosy i ubierała się z typową dla starszych pań ekstrawagancją - czerń jej spódnicy i bluzki, zapewne od kompletu, przecinały rozmaite, wyszyte misternie kwiaty, o barwie nasyconego szkarłatu.
- Tak było. Zrezygnowała z kariery, zaczęła uczyć...
- Czy wiedzieli państwo o tym, że jest śledzona?
- Leigh czasem napomykała, że czuje się, jakby ktoś ją nieustannie obserwował. A potem te listy... - kobieta jęknęła cicho i schowała twarz w dłoniach. Sherlock rzewrócił oczami.
- Jakie listy, pani Dawn? To jest bardzo istotnie - niezdarnie pogładził ją po ramieniu.
- Noo listy - zająknęła się. - Anonimy, przychodziły co tydzień, dokładnie w czwartki o jedenastej rano. Nie wiem, co w nich było, nie mówiła.
Scarlet usiadła w wolnym fotelu, dykretnie wyciągając telefon i uruchamiając opcję dyktafonu.
- Proszę powiedzieć, kiedy dokładnie zniknęła pani Leigh-Anne - poprosiła matkę ofiary, starając się, aby w jej głosie nie było znudzenia i zażenowania, które okazywał Sherlock przy każdym słowie.
- To się stało tydzień po jej urodzinach. Zwykle dzwoniła, kiedy już była w domu po pracy, ale tamtego wieczora tak się nie stało. Mówiła, że ma sprawdziany do poprawienia, ale następnego dnia nie było jej w domu. Odczekaliśmy dwa dni i zadzwoniliśmy na policję...- starsza pani wzięła głęboki oddech. - Nie znaleźli jej. Potem... Potem przyszedł ten l-liist... Ż-że ona n-nie żyje.
Sherlock był pewien, że Dawn zaraz wybuchnie płaczem. Opanowała się jednak;
- Nie spotykała się z nikim, no może ze swoimi przyjaciółmi...Naprawdę nie wiem, kto mógł to zrobić.
- Ale nie utrzymywała z nikim hmm... romantycznych relacji? - powtórzył detektyw raz jeszcze.
- Dokładnie. Miała psa, tu są zdjęcia - wyjęła z torebeczki kopertę. - Jeżeli to pomoże...
Scarlett kiwnęła głową z uśmiechem.
- Dziękujemy - powiedziała. - To wszystko.
*~*~*
Nie miała stanów lękowych, czy innych zaburzeń. Normalna, samotna kobieta i jej pies. Nie była specjalnie bogata, nie utrzymywała żadnych kontaktów z sąsiadami... Musiała być zaskoczona, kiedy zaczęły przychodzić te listy - mruczał Sherlock, chodząc po pokoju. Scarlett wodziła za nim wzrokiem.
Jest zmęczony. Nie okaże tego - "światłe umysły zmęczenia nie znają"...
Nie jadł, prawdopodobnie od wczoraj. Pił dziś tylko kawę i herbatę, na zmianę, co trzy godziny. Jak tak dalej pójdzie, dostanie migreny, jak ciotka Brooklyn...
Stop.
Nie mysleć o nich, pod żadnym pozorem.
Nie ma Birkenhead, jest Londyn. Tu i teraz.
Wiedząc, że John z pewnością obrazi się jutro, gdy poczuje od niej papierosy - na prysznic czasu tego wieczora nie było - zapaliła trzeciego z rzędu.
- Jakieś pomysły? - rzuciła w stronę bruneta.
- Przerażało ją to, co się działo. Śledził ją, męczył listami i mailami, typowy stalker... - mówił bardziej do siebie niż do niej.
- Tyle wiemy - odparła z przekąsem. Chciało jej się spać, dochodziła jedenasta,a Lestrade domagał się jak najszybszego rozwiązania, przyciśnięty do muru przez Scotland Yard.
Sherlock nagle zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni telefon.
- John, masz piętnaście minut. Czekamy - rzucił do słuchawki.
Świr - myślała, gasząc papierosa. Z rozpaczą spostrzegła, że paczka jest już pusta. - Totalny wariat...
*~*~*
John pił kawę, a Scarlett siedziała na parapecie, starając się nie zamknąć oczu. Obraz podejrzanego był jasny i wyrazisty, ale nic nie wskazywało na konkretną osobę.
Sherlock leżał rozłożony na kanapie. Jego Pałac Umysłu przypominał teraz zabałaganioną komórkę ogrodową...
Chodził za nią krok w krok przez spory kawał czasu. Wiedział więc, którędy jedzie rano do pracy, którędy i o jakiej porze z niej wraca. Wiedział także gdzie chodzi na spacery z psem, gdzie kupuje bułki, gdzie chodzi na kawę ze znajomymi. Przypuszczalnie wiedział nawet, jakiego żelu pod prysznic używa...
Scarlett się gapi.
Miała psa... Psa...
Cholera!
Niech ona wreszcie znajdzie sobie inny obiekt zainteresowania, jest gorsza niż Molly z tym swoim pełnym wyrzuty i jednocześnie zafascynowania spojrzeniem...
Wszystko zbyt proste, zbyt schematyczne.
Boże, jeżeli istniejesz, wypuść teraz z ziemi jakieś macki, żeby wciągnęły ją i te jej przenikliwe, wielkie, okropne oczy!
A jednak nie istniejesz...
Idiota!
Schematycznie...
- Więc? - ziewnął Watson. - Już rozwiązałeś sprawę w swoich genialnych myślach? Jeżeli tak, a teraz się z nami droczysz, to chyba cię uduszę.
- Ofiara mieszkała na Shepherd's Bush. To niemal oczywiste, że często chodziła do parku skoro ma tyle zdjęć w nim. No i miała psa. Tyle.
- Może zakopał ją w parku - mruknął John, dopijając kawę.
- To byłoby zbyt oczywiste, takie schematyczne.
John pokiwał głową, choć nic nie rozumiał. Było za późno, żeby myśleć.
- Ale on działa schematycznie, nawet zbyt schematycznie jak na stalkera.
- Jakby się urwał z taniego thrillera, właśnie - krzyknęła nagle Scarlett. Na jej pociągłej twarzy malowało się zdziwienie i radość. - Nie jest taki głupi. On po prostu chce, żebyśmy tak o nim myśleli.
- Więc? - mruknął doktor. - Co wydedukowaliście, kiedy siedziałem nad kawą, jak każdy NORMALNY obywatel, którego brutalnie wyciągnięto z domu od ciężarnej żony, żeby pozastanawiać się nad czymś co jest niemal niewykonalne.
- To jest miejsce ściśle związane z ofiarą, albo kojarzące się z czymś, co jest z nią związane. A jednocześnie jest najmniej prawdopodobnym miejscem, w którym ktoś tak schematycznie postępujący mógł je ukryć - wytłumaczyła cierpliwie. Oczy Sherlocka rozbłysły na moment.
- Nie jesteś może aż tak głupia, jak sądziłem - uśmiechnął się szeroko. - Więc teraz właśnie zaczna się gra!
Zakładał płaszcz i błądził wzrokiem po pokoju, szukając szalika, gdy Scarlett krzyknęła:
- Szkoła! Tam, gdzie uczyła! Boisko przed szkołą! Greg! Dzwonię do Grega, nigdzie nie idź!
Zamrugał szybko.
- Skąd wiesz?
- Intuicja - burknęła, wracając do zwyczajnego tonu. - Podaj mi płaszcz.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Pamięci pewnej Pani, która aktualnie patrzy na mnie potępieńczo ze zdjęcia nad biurkiem...
I Mrs__Holmes, która czekała
A nawet Rudej Małpie
No i mnie, za cierpliwość do Wattpada
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top