Rozdział III

When the longing invites you to supper , 

you drink from empty cups, 

eat from empty plates .


       Sherlock wertował któryś z kolei zeszyt, o lekko wystrzępionych i pożółkłych - zapewne nadgryzionych zębem czasu - kartakch. Jej dzienniki, dzienniki Leigh-Anne Dawn. Zbiór zeszytów z conajmniej trzydziestu lat.

     - Nuda - mruczał, przewracając bezsensownie kartki i od czasu do czasu zatrzymując się przy losowym wpisie. - Jak moża pisać takie bzdury?

- Dla niej to nie były bzdury - żachnęła się Pani Hudson, zamykając jeden z zeszytów. - Ja sama prowadziłam pamiętniki... O tak, opisywałam w nich każdy dzień, ze szczegółami. Przestałam dopiero, kiedy wzięłam ślub. 

   Scarlett westchnęła ciężko, sadowiąc się wygodniej w fotelu. JEGO fotelu - jak Sherlock z bólem serca stwierdził, zmuszony do siedzenia na zakurzonym dywanie. Gorszy od czytania o cichych miłostkach siedemnastoletniej Leigh-Anne, był chyba tylko widok kobiety, bezczelnie siedzącej w jego ulubionym fotelu, z nogami niedbale przerzuconymi przez podłokietnik.  

- Miała niezłego pecha do facetów - szepnęła Scarlett, przeczesując dłonią włosy. - Jej pierwsza miłość okazała się być niezłym świrem. Potem sami geje, psychopaci, albo związkofoby.

- Że kto? - Sherlock nie kojarzył pojęcia. 

    Sherlock Holmes nie wie o co chodzi małej, głupiutkiej pseudo-Amerykance. Dobre sobie, przemknęło mu przez głowę. Scarlett zaśmiała się cicho;

- Wymyśliłyśmy to z siostrą - wyjaśniła. - Takie dziwne typki, które nie lubią się wiązać. Twierdzą, że ich to przeraża. Mój mąż... - urwała i zakryła usta, wodząc po zaskoczonych twarzach Johna, Pani Hudson i Mary przerażonym wzrokiem. Pani Hudson odchrząknęła i mruknęła coś o herbacie, a          

       Scarlett czuła jak żołądek wywraca się jej na drugą stronę. W ułamku sekundy, z jej twarzy odpłynęła cała krew, oczami wyobraźni widziała, jak podłoga zaczyna drżeć, ziemia rozwiera się, wypuszcza jakieś obrzydliwe macki i wciąga ją razem z całym inwentarzem. W duchu modliła się, żeby tak właśnie się stało. Jednak w pokoju wciąż panowała niczym niewzruszona cisza.

       Sherlock uśmiechał się pod nosem, wpatrując się w zapiski Panny Dawn, Mary nagle odkryła coś fascynującego na czubkach swoich butów i zaczęła się w nie zaciekle wpatrywać. Jedynie John wciąż wytrzeszczał śmiesznie oczy.

   - M-mąż? - wydukał. - Ale... Ile ty możesz mieć lat? Dwadzieścia? Trzydzieści?

- Dwadzieścia osiem - przerwał Sherlock. - I nie powinnaś trzymać swoich dokumentów na wierzchu walizki.

- Lepsze to, niż trzymanie odciętych dłoni w lodówce - odcięła się, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. - Mamy coś jeszcze, poza tymi dziennikami?

John poruszył się niespokojnie.

    - Nie zmieniaj tematu. Masz męża? 

- Miałam - mruknęła.

- I?

- I się rozstaliśmy. Po niecałych dwóch latach. To był impuls, nie pasowaliśmy do siebie. To co będzie z tymi rzeczami ofiary?

      


*~*~*


          Dzienniki, komputer i masę pocztówek od znajomych, Scarlett  była w stanie zrozumieć, ale piżamę?

Tak, piżamę. Dokładniej tę, w której ofiara spała w noc przed zaginięciem. Prawdopodobnie zjadła w niej także śniadanie - tosty, których okruchy, Sherlock kazał zostawić tam, gdzie są - na rękawie. 

    - Krem perfumowany z No7, malinowy - oceniła, przykładając kołnieżyk zielonej koszuli do twarzy. - I męskie perfumy. Musiała się spotykać z jakimś dzianym facetem.

- Bogatym mężczyzną - poprawił ją Sherlock. - I nie, nie spotykała się z nikim. Po prostu używała takich perfum, jest ich pełno w jej łazience.

Scarlett puściła "bogatego mężczyznę" mimo uszu, jednak zmarszczyła nos na wzmiankę o upodobaniach zapachowych ofiary.

- Nie dziwne, że trafaiła na wariatów - odezwała się z przekąsem. - Sama była dość dziwna. 

Uśmiechnął się lekko. Nie tknął herbaty Pani Hudson, która od  jakiegoś czasu stygła w porcelanowym kubku. 

     Przynajmniej nie w filiżance -  pomyślała Scarlett, wsuwając koleją kanapkę od nie-godpodyni Sherlocka - Ale mleko jest.

   - Więc - uśmiechnęła się szeroko. - Dedukuj Panie Wszechwiedzący.

Sherlock nieoczekiwanie wstał z dywanu i zaczął krążyć po pokoju. Scarlett przyglądała mu się w milczeniu, jak mruczał pod nosem tak cicho, że chyba nawet sam siebie wyraźnie nie słyszał. Jednak prawdziwa dyskusja trwała w jego głowie.

    Pałac Pamięci był ostatnim miejscem, do którego mógł się udać, mając obok znudzoną jego milczeniem, bezczelnie zajmującą JEGO fotel w JEGO salonie i pijącą kawę - a jakże - z JEGO kubka do kawy Scarlett. Sherlock próbował, naprawdę się starał, ale nie mógł. Nie pomagały trzy plastry nikotynowe na lewym przedramieniu, a przypuszczał, że nawet wypalenie całej paczki papierosów nie zdołałoby mu pomóc. Normalnie wyprosiłby ja, jak to miał w zwyczaju robić z każdym, kto śmiał mu przeszkodzić. Ale wizja pyskatej Scarlett, protestującej przed wyjściem na deszcz jakoś mu się nie uśmiechała. 

Skup się. Od teraz to będzie całkiem normalne - powtarzał w myślach.

      Krem z No7, malinowy... Poprzedniego wieczora wzięła prysznic, jak zwykle i położyła się spać. Perfumy - kto perfumuje się przed spaniem? Spodziewała się gościa, najwyraźniej jakiś bliski znajomy, może przjaciółka? Dla potencjalnego partnera nie ubrałaby przecież piżamy. NOWEJ piżamy, a więc ktoś znajomy, ale ważny. Koronka przy kołnierzyku - niewątpliwie przyjaciel, nie przyjaciółka, ale chyba nie łączyły ich intymne relacje, chociaż gdyby wziąć pod uwagę jej styl... 

Skup się!

    Psia sierść na piżamie - jednak u niej nie spał, inaczej nie wpuściłaby psa do łóżka. Odmówił zostania na noc? Żona na niego czekała... Nie zdziwiła się, że wychodzi tak późno? Mieszkali blisko siebie, może nawet na tym samym piętrze.  

Albo się pokłócili. A potem zaginęła.

Pierwszy podejrzany - na pewno mężczyzna. Sąsiad? Przyjaciel? Kochanek? Dawna miłość? Cichy wielbiciel?

   - Sherlooock! - Ocknął się, dopiero gdy zamachała mu dłonią przed oczami. - Żyjesz?

Scarlett stała przed nim z dziwnym wyrazem twarzy. A więc jednak mu się udało.

- Sprawdź znajomych ofiary - rzucił i wykorzystując fakt, że nie zajmuje już fotela, sam w nim usiadł.

- Ktoś konkretny? - spytała. 

- Mężczyzna, bliski. Obdzwoń wszystkich z jej listy kontaktów.

- Zabrałes Lestrade'owi jej komórkę? Miał...

- Miał ją przeszukać, ale my będziemy pierwsi - usmiechnął się półgębkiem. - Przyzwyczaj się, jeśli się spiszesz, to kto wie, czy faktycznie nie zaoferuję ci współpracy.

-  Przecież już współpracujemy.

- Bo nie mam innego wyjścia. Raczej nie wyrzucam przemoczonych dam na ulicę, chociaż ty damy nie przypominasz. I Lestrade cię przyprowadził.

- Super. Postaw mu za to piwo - burknęła. Uśmiechnął się.

- Niestety, brak środków. Ale za to ty możesz posatwić mnie.



*~*~*



      Miałaś męża - zaczął, wyraźnie akcentując słowo miałaś. - Był policjantem, prawda? Stąd znasz Lestrade'a.

- Nie do końca - zgasiła kolejnego papierosa w popielniczce na kontuarze. - Próbuj dalej.

- Był policjantem, ale nie znał Lestrade'a. Ile miałaś lat?

Zaśmiała się. Mały kufel w jej dłoni zadrżał lekko.

- Żadnych podpowiedzi - wyszczerzyła się. - Dobra, w dniu ślubu trochę ponad osiemnaście.

     Zakurzone lampy w Old Thumper, rzucały cienie na pokryte jasną tapetą w kwiaty, ściany. Zresztą, kurz był wszędzie. Pokrywał niskie stoliki, oparcia wyświechtanych foteli, a nawet rzeźbiony w zawiłe wzory kontuar. Kufle, z których od zaledwie godziny pili bez pośpiechu okropne, tanie piwo, także nie sprawiały wrażenia za czystych. 

   - Szybko - przyznał Sherlock. - Z drugim ślubem się nie śpieszyłaś.

- To był impuls - mruknęła. Uniósł brwi.

- No impuls, po prostu nie miałam co ze sobą zrobić. Inaczej, poznaliśmy się w mało przyjemnej sytuacji, a on się potem do mnie przyczepił. Naprawca świata...

- Hmm, złapał cię kiedyś z jakimś dilerem?

Znowu się roześmiala, tym razem nieco ciszej. 

- Wypiłeś dopiero dwa małe, a już słabiej ci się myśli.  Pudło, Sherlocku.

Detektyw przeczesał dłonią włosy. 

     Skomplikowane, pomyślał.

- No to może... - zaczął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

- Jak skakałam z dachu - przerwała mu. - Jakiś kretyn wezwał policję, Jim miał mnie ściągnąć z gzymsu. Potem się uparł, że mi pomoże, odczekaliśmy do osiemnastki i jakoś tak... Tak po prostu wyszło - uśmiechnęła się szeroko do wspomnień. - Zabrał mnie potem w podróż poślubną do Vegas.

- I wyjechaliście do Ameryki już na stałe - tym razem trafił. Pokiwała głową, dopiła piwo i odpaliła kolejnego papierosa.

- Potem był American Dream, wróciłam do dragów i jakoś tak wyszło...

- Rozwiedliście się - zauważył. - Nic nie wyszło. Wrócił do Angli, a ty zostałaś.

Barman, który przysłuchiwał się im od dłuższego czasu, zaśmiał się cicho. Scarlett spojrzała na niego spod ściągniętych wrogo brwi. 

- Właściwie - zaczęła, patrząc na Sherlocka z rozbawieniem. - Siedzę teraz w jakimś okropnym pubie w Londynie, z facetem, którego znam ledwo jeden dzień i piję z nim piwo, za które sama zapłacę i opowiadam mu o swoim życiu, chociaż nie wiem o nim nic, a może być zwyczajnym maniakiem, mordującym w krzakach takie niewinne dziewczęta jak ja. 

Sherlock przewrócił oczami.

- W dodatku nazywa się Sherlock Holmes i był we wszystkich znanych mi gazetach w Wielkiej Brytanii. Masz rację, typowy maniak - mruknął. - Dobrze, że nie gwałciciel.

- Jesteś ostatnią osobą, którą posądziłabym o sypianie z kimkolwiek. No, może z tą czaszką z kominka, pod poduszką oczywiście - mrugnęła "porozumiewawczo".

- Nie mój rejon - uciął. - Musisz tyle palić?

Dmuchnęła mu dymem prosto w twarz, zaraz jednak wyciągnęła ku niemu w połowie pustą paczkę.

- Już nie Light - zauważył z przekąsem. Nie, żeby się nie powstrzymywał - one tak go wołały, że w końcu wziął jednego.

    Głupie i bez sensu. Opowiadasz mu o sobie, jakby był jakimś cholernym terapeutą - wrzeszczała na siebie w duchu. - W dodatku wyciągnął cię na piwo zwyczajnym stwierdzeniem. Niezła randka, nie ma co.

- To nie jest randka - syknęła. Udał, że nie słyszy. Istotnie - nie było dla niego w tym spotkaniu żadnego romantyzmu. I nie miało być. Z Johnem przecież też wyszedł parę razy na piwo. Albo z Lestrade'em. Nawet raz prawie z Andersonem, na szczęście tylko prawie - niemiło byłoby potem wlec to, co zostałoby z założyciela jego fanklubu, przez ulice Londynu. Zwykłe, niemal służbowe wyjście.

     Z tego, co było widać przez brudne zasłony - już dawno zdążyło się zrobić całkiem ciemno.

- Jeszcze po jednym? - spytał uprzejmie barman. Scarlett pokręciła głową.

- Nie znam gościa, nie chcę potem obudzić się poćwiartowana w krzakach - mrugnęła do niego porozumiewawczo.

- Nie obudziłabyś się, gdybym cię poćwiartował - odgryzł się Sherlock po swojemu.

Scarlett zapłaciła i wyszła za detektywem w mrok.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Straszne, straszne, straszne, straaaszneee

Na początku mi się podobało, ale teraz jakoś mniej

Może to przez wizję jutrzejszego niemieckiego na pierwszej lekcji...

Nie wiem, w każdym razie stworzyłam całkiem Niesherlockowego Sherlocka w ostatnim fragmencie

I jestem z tego dumna

Ileż można być pijącym herbatkę dupkiem, ile się pytam?



   Rozdział trzeci, dedykowany jest osobie, za którą tęsknię (chociaż uparcie będę twierdzić, że nie) i wiem, zę nie przeczyta tego, bo nie ma pojęcia o tym, że piszę.

   I Jeszcze Mrs__Holmes.

   I semciax.

I każdemu, kto przeczyta te marne wypociny

I skomentuje, czy coś...




    

          







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top