Rozdział VI


What should I do, when you'll start to piss me off?

It's simple, keep smiling.



   Krok.

Krok.

Jeszcze jeden.

Stukot obcasów

Kto założyłby obcasy na taką "okazję"?!

Piętnaście kroków, nieco pewniejszych.

Skrzypienie nienaoliwionej furtki.

Osiem sekund skrzypienia.

Przerwa.

Pięć sekund skrzypienia.

Trzask.

Znowu stukot obcasów, idzie po krawężniku inaczej utknęłaby obcasem w błocie.

Krok, drugi, trzeci, czwarty, piąty... Razem trzydzieści pięć szybkich kroków.

Ciche przekleństwo.

Dwa kroki, trzy kroki, cztery...


   - Miałaś siedzieć w samochodzie - warknął zirytowany.

- Miałeś na mnie nie wrzeszczeć.


Zamknij się i daj mi myśleć.

Miałaś być w samochodzie.

Miałaś nie przychodzić.

Rozłożone ciało to nie jest przyjemny widok, naprawdę.

Nie potrzebuję mdlejącej idiotki.

Dłoń na ramieniu.

Jakie to jest dziwne...

Jakbyś oparła na niej cały ciężar ciała.

Wiesz, że przeszkadzasz?


  - Wszystko dobrze? - spytała. Wątłe światło latarni raziło ją w oczy. Głupi Anderson dał się wykiwać, nawet zaprosił ją na herbatę, kiedy już skończą. To znaczy, kiedy Sherlock skończy, a ekipa zgarnie denatkę.  

Pokręcił głową, ale bardziej do siebie niż do niej. Właściwie prawie jej nie słuchał. Był zajęty szukaniem. 

- Wyglądasz jak trup - stwierdziła z przekąsem. 

- SZUKAM trupa - prychnął. - Czego chcesz?

Wypuściła powietrze ze świstem, wdeptując prosto w grudkę błota. Obcas jej prawego botka niebezpiecznie zagłębł się w ziemi. Owinęła się szczelniej płaszczem.

- Miałeś nie wrzeszczać.

- Nie wrzeszczę.

W nikłym świetle był niesamowicie blady, co pogłębiało cienie pod oczami. Rozczochrane włosy potęgowały przerażający efekt. Wyglądał, jakby miał zemdleć przy najbliższej okazji. I ona miałaby siedzieć cicho w samochodzie Lestrade'a ("Radiowozem nie jadę, Greg!"), kiedy to, co się działo tak ją intrygowało? Wolne żarty...

   Zwykłe szkolne boisko... Sherlock nie widział niczego, co mogłoby sugerować, że jakiś czas temu, przestępca zakopał gdzieś tu ciało swojej ofiary. Żadnych wgłębień nawet tych maleńkich, żadnych miejsc, gdzie grunt wydawał się miękki, żadnych śladów w błocie... Tylko mgła i irytująca obecność Scarlett. I jeszcze te jej ręce. Sherlock nienawidził, kiedy ludzie go dotykali. Mogli tylko - z racji szacunku do nich - rodzice i Pani Hudson. Ewentualnie John. NIE ONA.

Paliła, czuć.

Ale w domu skończyły się jej papierosy.

Wzięła moje!

Bezczelna, wścibska...

Och, skupże się.



  - Weź rękę.

- Masz coś?

- Nie ignoruj mnie. Zabierz.Tę.Rękę.

Odsunęła się, może trochę zbyt szybko, bo pośliznęła się i klapnęła na wilgotne podłoże. Uśmiechnął się wrednie. Pacnęła go w tył głowy. 

- Jesteś niewyobrażalnie wrednym, cynicznym... - zaczęła wściekła.

- Dupkiem? - uśmiechnął się. - Nawet nie wiesz, ile razy dziennie to słyszę.

- Jeśli to nie zejdzie, odkupujesz mi spodnie.

Może i by się roześmiał, ale był zajęty. A Scarlett uparła się chyba, żeby go denerwować i dekoncentrować... 

Pewnie nawet nie zna takiego słowa.

   - Sheerlock - zamachała mu dłonią przed oczami. - Szukałeś ciała, pamiętasz?

Zacisnął zęby, w myślach licząc do stu.

- Szukałem, dopóki się nie napatoczyłaś. Może teraz użyj tej swojej "intuicji" i znajdź je za mnie, albo jakikolwiek ślad, co? Nie siedź tu tak, bo mi przeszkadzasz. Jesteś niezwykle irytująca, nie rozumiesz, jaki to jest poważny moment? Muszę się skupić. Więc.Idź.Sobie.Do.Samochodu - wymruczał. - Poza tym, zamokniesz. Na mokrej ziemi się nie siedzi, nie słyszałaś o chorobach ukła...

- Zamknij się. Możesz mi pomóc wstać?

   Podniósł się, nie zwracając na nią uwagi. Po chwili dreptała za nim, potykając się co chwila i zapadając obcasami w błoto i kałuże. 

W końcu się połamie i spowolni mi sprawę.

A jaki Lestrade zrobi raban...

A Pani Hudson.

I Mary.

A John mnie chyba udusi.

Molly się uśmiechnie i zapyta, jak minął wieczór. 

Bo jest zazdrosna.

Nie.

Nie jest.

Jest takim Johnem, kiedy Johna nie ma obok...

Ale takim właśnie zapasowym Johnem miała być Scarlett.

W sumie, to jest lepsza - Molly w życiu nie kazałąby mi się zamknąć.

I nie próbowałaby podważać mojego zdania.

Tak, zdecydowanie Scarlett może być zapasowym Johnem...

  Przerwał mu odgłos upadającego ciała i wrzask Scarlett. Odwrócił się, ale nie zauważył jej za sobą.

Tymczasem kobieta darła się w niebogłosy, skulona w ogromnym dole. Zasłaniała rękoma twarz i krzyczała, co jakiś czas odwracając głowę w prawą stronę, żeby wybuchnąć jeszcze większym krzykiem.  Po chwili ucichła.

  Sherlock dostrzegł dół po jakimś czasie. Krzyki Scarlett było widocznie słychać przy radiowozach, bo po chwili stał obok niego Lestrade z Donovan uzbrojoną w pistolet.

Nie ma nic w magazynku.

Do przewidzenia...

Pochylił się, żeby zaraz cofnąć gwałtownie. Scarlett obejmowała twarz dłońmi i kiwała się rytmicznie w przód i w tył. Płaszcz i buty miała powalane błotem, włosy przyklejały się do oblanej potem twarzy. Po policzkach spływały jej wielkie niczym grochy łzy, ciałem w przerwach w kiwaniu, wstrząsały spazmy.  

   - Scarlett - powiedział cicho Greg. Spojrzała na nich i jęknęła, żeby zaraz wrócić do zanoszenia się płaczem. Wyglądała jak bezbronne dziecko, zachłystując się własnym strachem. 

Sherlock przetarł oczy i jeszcze raz pochylił się nad dziurą.

Z prawej strony wciąż kiwającej się Scarlett, patrzyły na niego, puste, wyłupiaste oczy. 

Oczy Leigh-Anne Down.

     - Wyciągnij mnie s-stą-ąd - załkała Scarlett, kuląc się jeszcze bardziej. - Z-zaraz tu-u chyba u-mmrę-ę...

- Niesamowite - szepnął do siebie Homes. - Niesamowite.

Scarlett zaniosła się histerycznie. Greg szturchnął go w żebro.

- Wyciągnijcie ją stąd, kretyni - warknął do stojącej obok Donovan i jednego ze stażystów.



*~*~*



       Nierozsądnie jest siedzieć w mokrym, brudnym ubraniu. A jeszcze mniej rozsądnie jest zdjąć wilgotny płaszcz, gdy jest się zgrzanym i trząść się z zimna i szoku pod pomarańczowym kocykiem, na jakiejś ławeczce. Scarlett trzymała kurczowo koc, oddychając powoli, tak jak kazał jej John, a potem pobiegł do przybyłej karetki po coś na uspokojenie.

Oddychaj, Scarlett.

To tylko ciało.

Martwe

Zimne

MARTWE ciało!

Zacisnęła powieki, starając się wymazać spod nich obraz bezwładnie leżącego przedramienia, na którym wylądowała. John na jej widok zbladł, a potem wymruczał coś o cynicznych, skretyniałych gnojkach i zostawił ją na ławce podpretekstem szukania środka uspokajającego. Scarlett byłą pewna, że nie dostanie go - przyjdzie do niej jakiś nadęty doktorek z ambulasnu i zacznie wypytywać o przyczyny histerii. A potem każe się napić wody i zjeść coś słodkiego. No i zapomnieć jak najszybciej. Najlepiej w domu, pod kołdrą, przed telewizorem... Trochę trudne, gdy obok będzie siedział detektyw-konsultant, analizując okoliczności śmierci i zakopania trupa, na którym siedziała przez dobre dziesięć minut, zanim przyboczni Lestrade'a otrząsnęli się z szoku i podjęli próby wyciągnięcia jej z powrotem na powierzchnię.

   Jeszcze tylko jutro - myślała rozgorączkowana - Pojutrze pakuję się i jadę na Heathrow. Zaraz po powrocie, zabukuję pierwszy lot do Nowego Jorku, nawet z przesiadkami. I nie wrócę tu za cholerę. N i g d y. Choćby zapłacili mi milion dolców. Nie przyjadę do zakichanego Londynu, a wszelkie wzmianki w gazetach o Baker Stree,t będę omijać szerokim łukiem. A Holmesa zatłukę przy najbliższej okazji. Chociaż John chyba zrobi to pierwszy...

-------------------------------------------------------------------------


Dedykowane Mrs__Holmes i Rudej Małpie, za Voldzia i za okładkę ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top