Into the Night

Na tle czarnego nieba pojawił się obłoczek oddechu zamarzającego w zetknięciu z zimnym powietrzem. Pokiereszowane blade usta drgnęły w ironicznym uśmiechu, a przenikliwe niebieskie spojrzenie obserwowało, jak ciemność powoli dusi białą, niespokojnie wijącą się smugę.

Voldemort zaciągnął się petem trzymanym w dłoni. Czerwona żarząca obwódka pochłonęła niczym rozbuchany w pożodze ogień, spory kawałek na wpół już, wypalonego papierosa. Czarny Pan czując jak dym przyjemnie wypełnia mu pierś, odchylił głowę do tyłu i powoli z przymkniętymi oczami wypuścił przez dwie płaskie szpary zastępujące mu nos, białą smużkę dymu. Stał tak przez chwilę nieruchomo, wyglądał niczym smok, który dopiero co zionął ogniem.

- Długo tu tak stoisz? - odezwał się, ciągle trwając w tej samej pozycji.

- Zaledwie minutę, Panie - odpowiedział mu poddańczy kobiecy głos.

- Kłamiesz - skwitował krótko Lord Voldemort.

Dopiero teraz przechylił głowę w stronę przybyłej i przeszył ją wzrokiem, tak jak zimny sztylet przeszywa ciepłe ciało swojej ofiary.

- Wyczułem cię już jakiś czas temu, kryjącą się w cieniach. - Jego usta wygięły się w brzydkim uśmiechu. - Musisz się bardziej postarać, żeby mi choć trochę zaimponować.

- Nie doceniasz mnie, Panie - Kobieta lekko się skłoniła, ale w wydźwięk słów wkradła się nutka twardości.

- Doceniam cię, Bellatrix na tyle, na ile potrzeba. A teraz powiedz, czego chcesz?

- Namierzyliśmy Pottera, jest sam nie spodziewa się nas, czy mam... - Nie dokończyła, Lord uniósł rękę, na znak, żeby milczała.

Między dwoma trupiobiałymi palcami nadal tlił się pet.

Voldemort zaśmiał się gardłowo, oparł obie dłonie o zimną metalową balustradę przed sobą i schylił na tyle, na ile pozwolił mu opinający go czarny garnitur. Urwał nagle śmiech i wciągnął gwałtownie lodowate powietrze.

- Nie, nie, nie. - Przyjął na twarz maskę pobłażania. - Bo widzisz Bellatrix, ja nie chcę go tak po prostu zabić. Chcę aby cierpiał - ton jego głosu przybrał na ostrości, ciął nim teraz eter jak klingą miecza. - Tak, chcę widzieć jego ból. Chcę widzieć, jak odchodzi od zmysłów i bła-ga mnie o ś m i er ć. - Każde kolejne słowo wypowiadał dobitnie, akcentując sylaby i znacząc ich rytm ręką w powietrzu. - Bądźcie w gotowości, czekajcie aż się zjawię. Nie podejmujcie działań, tylko obserwujcie. Idź! - Wskazał ręką. - I powiedz wszystkim, Potter ma być żywy, bo śmierć dopiero po niego idzie.

Wiedźma skłoniła się i rozpłynęła w pełzających po bruku cieniach.

Czarny Pan zacisnął dłoń na lodowatym metalu poręczy, chociaż w zetknięciu z jego skórą wydawał się niemal ciepły. Wszechobecne gryzące zimno było niczym w porównaniu z jego własnym. Na bladej twarzy znów pojawił się ironiczny uśmiech. Ostatni raz zaciągnął się petem, z ust wypłynął mu gęsty biały dym rozchodząc się i spowijając całą jego postać na wpół przezroczystą mgłą. Kontury Lorda Voldemorta rozmyły się, pozostawiając tylko echo ponurego śmiechu.

„Jutro Potter będziesz martwy".


GeneralGrievous85

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top