Rozdział 6: Bestia
Witam moje skarby x Jeśli ktoś boi się krwi czy czegoś w tym stylu, to odpuścicie sobie ten rozdział. Bardzo, bardzo Was kocham i życzę miłego czytania x Jak dacie czadu w komentarzach i na Twitterze, wrzucę 7. jeszcze dziś x
Twitter: #interviewwatt
Instagram: only_maleficent_
Mruknęła niezadowolona pod nosem. Promienie słońca niezdarnie wdarły się do pokoju przez szczeliny w masywnych zasłonach. Lawirowały po podłodze, zostawiając na niej niewielkie, żółtawe plamki. Piękny, pogodny dzień trwał w Londynie już od wielu godzin. Czerwone cyfry wyświetlone na ekranie elektronicznego budzika wskazywały szesnastą.
Minutę po czwartej Holly przewróciła się na drugi bok. Miękka kołdra otulała jej aksamitne, nagie ciało. Jedwabisty materiał zdecydowanie nie zachęcał do wstania z łóżka. Wręcz przeciwnie, w połączeniu z paskudnym, kłującym bólem głowy, który dręczył skronie Holly, odkąd się przebudziła, pierzyna była jedynie kolejnym doskonałym powodem, by nie opuszczać łóżka.
Nie miało znaczenia to, że nie leżała we własnej pościeli. W zupełności wystarczył jej fakt, że miękki materac przesiąknięty zapachem połączonych ze sobą ciał pieścił jej zmęczony kręgosłup a chłodna poduszka dawała ukojenie dla jej ociężałej i obolałej głowy. Cichy pomruk wydobył się z jej ust, kiedy uchyliła powieki.
— Wyglądam pewnie jak czarownica — wychrypiała.
Zdała sobie sprawę z tego, że w ferworze seksualnych uniesień nie zmyła imprezowego makijażu. Nie miała jednak siły, by unieść głowę i sprawdzić, jak bardzo zabrudziła make-up'em biel poszewki. Z prawego boku przerzuciła się na plecy. Krótkie jęknięcie rozeszło się echem po pokoju.
— Boże — jęknęła. — Wybacz mi moje grzechy — mruknęła ironicznie.
Nie była chrześcijanką. Wręcz przeciwnie uważała dogmaty katolicyzmu za dość sprzeczne ze sobą i starała się do nich nie odwoływać. Jednak w myśl zasady ,,jak trwoga, to do Boga'', również jej zdarzało się wzywać do siebie Pana. Z reguły nie robiła tego jednak w naprawdę tragicznych momentach swojego życia a podczas naprawdę prozaicznych zdarzeń. Niemiłosierny, poimprezowy kac fizyczno-moralny był właśnie taką chwilą.
Ból głowy znacznie wezbrał na sile, kiedy zdecydowała się usiąść. Podciągnięcie się do pozycji półleżącej spowodowało, że jej skronie wybuchły. Przetarła językiem usta, wzdychając tak, jakby za kilka chwil miała wyzionąć ducha. Jamę ustną śmiało mogła porównać do pustyni a swoje ciało do przerzutej kanapki. Kołdrą przysłoniła gołe piersi.
Po chwili milczenia, podczas której przyzwyczaiła się do wszystkich dolegliwości, w które wprawił ją alkohol rozejrzała się po pokoju. Olbrzymia, jasna sypialnia rozciągała się dookoła niej. Podobnie jak w salonie również w sypialni znajdowały się olbrzymie okna, zajmujące całą długość ściany. Westchnęła. Mieszkał w willi, o której ona sama mogła jedynie pomarzyć.
Światło wpuszczane szybami zostawiało smugi na podłodze oraz kołdrze. Zadrżała, orientując się, że jest jej naprawdę zimno. Skuliła się pod kołdrą, jak dziecko, które nie chciało iść na pierwsze lekcje. Nakryła się aż po czubek głowy. Wystawiła jedynie rękę, którą badała blat szafki nocnej. Była pewna, że widziała tam swój telefon. Chwyciła go między palce i wciągnęła od ciepły materiał.
Nie była pewna czy bardziej cieszyła się tym, że znalazła cokolwiek, co do niej należało czy może irytowała tym, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie znajdują się inne jej rzeczy. Tych z kolei przywiozła ze sobą całkiem sporo a przynajmniej tak właśnie zapamiętała.
— Matko przenajświętsza — jęknęła niezadowolona, kiedy stanowczo zbyt jasny tryb wyświetlacza telefonu uderzył w jej zmęczoną twarz.
Przełknęła ślinę. Suchość w ustach nakazywała jej to robić niemal ciągle i wręcz na siłę, ale tym jednym razem przełknęła ją z przestrachem z innego powodu. Dwanaście nieodebranych połączeń od Katherine, kilkanaście sms-ów z numeru Molly i nieznane numery najpewniej należące do jej znajomych z BBC tworzyły na ekranie Iphone'a całkiem pokaźną listę powiadomień.
— Ene due... — wyliczała, wodząc wzrokiem po ekranie. — To nie ma sensu — westchnęła. — Tak czy siak, urwą mi łeb.
Odciskiem palca zdjęła blokadę z urządzenia. Ciche piknięcie, które wydał z siebie telefon wydało się być Holly głośniejszym niż alarm. Skrzywiła się. Pulsowanie w skroniach robiło się coraz bardziej irytujące.
Stuknęła palcem w telefon. PRzeciągnęła opuszkiem po ekranie. Numer Katherine błysnął na zielono. Holly przyłożyła urządzenie do ucha i wsłuchiwała się w irytujący dźwięk oczekującego połączenia. Czekanie na rozmowę ze wściekłą przyjaciółką było porównywalne do strachu przed sądem ostatecznym.
— Halo — wychrypiał zmęczony głos.
— Widzę, że nie tylko ja zabalowałam — chrząknęła cicho Holly. — To ja — bąknęła do słuchawki.
— Ty, czyli kto? — wymamrotała Kate.
— Holly, twoja przyjaciółka — ciche westchnięcie.
— Chyba zdrajczyni — mruknęła Katherine. — Powinnam się rozłączyć — dodała nieprzyjemnie.
— Masz kaca, jesteś ciekawa, gdzie jestem i dlaczego zniknęłam, więc jestem na dziewięćdziesiąt procent pewna, że się nie rozłączysz.
— To patrz — mruknęła Kate.
Dźwięk przerwanego połączenia wpłynął do ucha Holly. Wywróciła oczami.
— Raz..., dwa..., trzy... — odliczała.
,,Bed of roses'' Bon Joviego rozniosło się donośnym tonem po pokoju.
— Szach i mat - parsknęła usatysfakcjonowana Holly. Odebrała. — Kto mówi? — spytała żartobliwie.
— Katherine, twoja skacowana i wkurwiona przyjaciółka - skomentowała.
Holly wiedziała, że przesadziła. Katherine przeklinała naprawdę rzadko, więc kiedy już to robiła wszyscy wiedzieli, że ktoś solidnie wyprowadził ją z równowagi.
— Gdzieś ty się kurwa podziała? — jęknęła. — Może nie miałabym nic przeciwko, ale to były twoje urodziny, do cholery — bąknęła.
— Wiem - ciche zażenowane tchnienie wypadło spomiędzy ust Holly. Zawsze robiła szybciej niż myślała i to było jej największą wadą. Porywczość zdecydowanie nie należała do zalet. — Nie krzycz tylko... — jęknęła błagalnie. — Jestem u Agresta — bąknęła.
Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza. Oczami wyobraźni Holly widziała, jak szok wymalowany na twarzy Kate zmienia się w czystą irytację.
— Och — jedynie taki dźwięk dotarł do uszu Holly.
— Nic więcej? — spytała zdziwiona. — Żadnych uwag, reprymend?
— Nawet nie wiem, co powiedzieć — mruknęła Kate. — Mogłaś po prostu nie wystawiać nas do wiatru.
— Wiem — westchnęła przeciągle. — Naprawdę przepraszam — dodała starając się brzmieć na skruszoną.
— W porządku — odparła Katherine. — Zazwyczaj tak właśnie się to kończy, kiedy jesteś pijana i spotkasz przystojnego mężczyznę — skomentowała gorzko.
— Auć — syknęła Holly. — Mam nieodparte wrażenie, że długo będę musiała spłacać swoje grzechy.
— Powiedzmy, że tak — parsknęła Katherine. — Martwiliśmy się o ciebie a ty jak zwykle miałaś to gdzieś - mruknęła oskarżycielsko. — Było chociaż warto? — spytała, próbując opanować wściekłość.
Holly zaśmiała się cicho. Ciekawość Kate jak zwykle brała górę nad złością.
— Uda podpowiadają mi, że było warto — parsknęła. — Naprawdę intensywna, przelotna noc — odetchnęła.
— Gratulację, Holly — zaśmiała się ironicznie Kate. — Masz dwadzieścia dziewięć lat od niecałej doby i już udało ci się zaciągnąć do łóżka światowej sławy modela — prychnęła.
— Muszę się wyszaleć przed trzydziestką!
— Wtedy staniesz się stonowaną i lodowatą prezenterką? — Kate wydawała się być coraz bardziej rozbawiona, co było dobrym znakiem.
— Nie — zaprzeczyła stanowczo Holly. Nawet pokiwała głową na boki, choć wiedziała, że absolutnie nikt tego nie zobaczy. — Po trzydziestce będę jeszcze gorsza — parsknęła.
Donośny, męski śmiech rozległ się po drugiej stronie. Holly zmarszczyła brwi i pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Masz mnie na głośniku, prawda? — jęknęła.
— Zgadza się — odparła z satysfakcją Katherine.
— John wszystko słyszał, tak? — mruknęła.
— Słowo w słowo i to o udach też — zaśmiała się radośnie.
Holly z zażenowaniem przetarła dłonią własne czoło. Odrzuciła na bok kołdrę. Zrobiło jej się za gorąco.
— Jesteś najpotworniejszą mścicielską kreaturą, jaka chodziła po tym świecie — pisnęła.
— I vice versa — parsknęła Katherine. — Teraz jesteśmy kwita.
— Kwita będziemy w domu, jak wytargam cię za kłaki - chrząknęła ironicznie. — Idę się zbierać — poinformowała.
— Ja wrócę jeszcze do mojej drzemki, którą przerwałaś.
— Lepiej się wyśpij, bo wyrzucę was z łóżka za kilka godzin i nie będę miała skrupułów — ostrzegła żartobliwie. — Śpij dobrze, Kate.
Odpowiedziało jej chrapnięcie. Wywróciła oczami. Łagodny uśmiech wykwitł na jej twarzy, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił. Słońce, które wpadło do jej oczu niemal ją oślepiło. Ból rozlał się z tyłu jej głowy i przeszedł ze zdwojoną siłą na skronie.
Niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej. Opuszki palców u stóp zetknęły się z chłodnymi panelami. Zacisnęła knykcie na brzegu miękkiego materaca. Przymknęła powieki. Musiała przyzwyczaić się do wizji wstania.
Pierwszym, co zrobiła podnosząc się do pionu i ledwo utrzymując równowagę było rozejrzenie się po sypialni w poszukiwaniu czegokolwiek, co było odzieżą i należało do niej. Wewnętrzna strona ud niemiłosiernie dawała jej się we znaki, kiedy starała się chodzić mniej jak pingwin a bardziej, jak człowiek.
— Chryste — mruknęła, dostrzegając swoje odbicie w lustrze. Stało wciśnięte w kąt pokoju i błyskało złotą ramą. — Gościu ma naprawdę niezły fetysz — skomentowała, oglądając swoje pośladki.
Olbrzymie czerwone plamy rozlewały się na jej skórze, tworząc dość nieestetyczny obraz. Czerwone odbicie pasa sprawiało, że wyglądała, jak ofiara pobicia lub naprawdę masochistyczna prostytutka. Syknęła cicho, kiedy przejechała palcami po śladach zostawionych przez skórę i męską dłoń. Skrzywiła się.
—No cóż — bąknęła pod nosem. — Nie będę siedzieć przez tydzień — ironizowała.
W lustrzanym odbiciu znalazła też coś ciekawego. Na fotelu przystawionym do ściany leżała jej złożona bielizna. Na niej spoczywała przewiązana czerwoną wstążką wiadomość. Rozwinęła papier zaciekawiona i uniosła brew w geście zdziwienia.
,, Ubrudziła pani sukienkę, panno Grant. Proszę wybrać coś z mojej szafy."- głosiła wiadomość starannie zapisana czarnym tuszem na białym papierze.
— Nawet nie wiem, czym ją ubrudziłam — skomentowała zażenowana.
Świstek papieru upadł na podłogę niechlujnie wypuszczony z jej ręki. Podeszła do olbrzymiej, mahoniowej szafy i pociągnęła za jej drzwi. Zamek skrzypnął.
— To się chyba nada — skomentowała, kiedy charakterystyczny zapach ciała Oliviera Agresta wymieszany z różanym płynem do prania wpadł do jej nosa.
Przetrzepała biały, luźny T-shirt. Pośród setek złożonych w kostkę koszul, wydał jej się najbardziej odpowiedni. Przerzuciła materiał przez szyję.
Westchnęła. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Olivera z pewnością nie było w pobliżu. Nie miała pojęcia, od kiedy nie było go w sypialni, ale wręcz idealna cisza panujaca w jego domu upewniała ją, że nie był blisko.
— Ciekawe, ile rzeczy mogłabym tu odkryć, Oliverze — wychrypiała.
Spędzenie nocy i poranka w jego domu stało się w jej głowie nieoczekiwanie doskonałym wprost materiałem na ognisty reportaż.
Eleganckim krokiem sunęła po jego prywatnej sypialni i zwracała uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół. Zegar tykał cicho na ścianie licząc sekundy od koszmaru, który miał ją spotkać, ale wtedy była tego całkowicie nieświadoma.
Zatrzymała się przy drewnianej komodzie. Jej wzrok przyciągnęła niewielka, szklana ramka. Podniosła ją. Rudowłosa dziewczynka szczerzyła się do obiektywu, swobodnie wisząc na karku przepięknej jasnowłosej kobiety. Odstawiła zdjęcie. Kolejna ramka skrywała w sobie obraz starszego, zadbanego mężczyzny odzianego w biały garnitur. Z kieszeni wystawała mu czarna róża.
— Dziwne zwyczaje ma ta rodzina - bąknęła, pdzypuszajac, że mężczyzna ze zdjęcia był bliskim krewnym Oliver'a. Wyglądali jak dwie krople wody. Krew wyjęta z krwi.
Porzuciła poszukiwania. Ruszyła do drzwi sądząc, że uda jej się wyciągnąć jeszcze kilka faktów z samego Olivera.
Ułożyła dłoń na zimnej, metalowej klamce. Nacisnęła. Zaraz potem znów i znów wykonując coraz mocniejsze i bardziej zirytowane szarpnięcia.
— Kurwa mać - zaklęła siarczyście. — Co to ma znaczyć?! — warknęła, gdy klamka znów nie ustąpiła.
Kropla zimnego potu spłynęła po jej czole.Ponowiła swoje działanie. Jak wariatka szarpała za metal, który chłodem mroził żyły na jej dłoniach. Czerwona bielizna, którą na siebie wciągnęła z każdą sekundą miała wyraźniejsze barwy. Miała, bo sama Holly płynęła czerwienią. Wściekłość wymieszana ze strachem wirowała w jej ciele.
— Sukinsyn! — wrzasnęła na całe gardło. Uderzyła bezsilnie dłonią w drewno.
Nie znosiła przebywać w zamknięciu. Jedyne czego Holly Grant potrzebowała, by być w pełni sił to nieograniczona niczym wolność. Tymczasem Oliver Agrest zamknął ją w pomieszczeniu całkowicie samą i zniknął.
— Wypuść mnie, psychopato! — krzyknęła rozjuszona, wciąż uderzając dłonią w drzwi.
Każde kolejne uderzenie było mocniejsze. Z czasem złączyła dłonie w pięści i waliła nimi z całej siły w drewno, które nie chciało ustąpić. Syknęła z bólu, kiedy jeden z jej paznokci pękł na pół. Krew trysnęła z jej palca, podobnie jak ta, która sączyła się na krawędziach wypielęgnowanych dłoni Holy. Czerwone plamy zasychały na deskach, tworząc nieestetyczne plamy. Bolesne tchnienie wypłynęło z jej ust. Włożyła palec do ust i zaczęła ssać. Metaliczny posmak zetknął się z jej językiem.
— Nie ma kurwa opcji, że będę tutaj czekać aż łaskawie mnie uwolni — sarknęła.
Otrzepała obolałą dłoń. Smuga bordowej cieczy odbiła się na białej koszulce, kiedy wytarła o nią swoje zranienie. Czuła się jak niespełna rozumu wariatka, która wyniszczała samą siebie. Z drugiej strony, kto nie wpadłby w panikę, gdyby zorientował się, że go uwięziono? Zmęczona, obolała i wściekła dopadła do telefonu, który zostawiła zakopany w pościeli. Wybrała numer do Katherine.
— Kate, wstawaj, błagam... — jęknęła, siedząc na brzegu łóżka z telefonem przyłożonym do ucha.
Miała nadzieję aż do ostatniego sygnału. Odezwała się automatyczna sekretarka. Warknęła wściekle. Wybrała numer Molly.
,, Użytkownik nie jest teraz dostępny w sieci lub ma wyłączony telefon'' - informował komunikat.
— Bez żartów, do cholery — westchnęła zestresowana Holly.
Nerwowo stukała stopą w podłogę. Czuła się jak w amoku. Momentami miała wrażenie, że śni. Mrugała jak opętana oczami próbując obudzić się z rzeczywistości. Nie potrafiła sobie logicznie wytłumaczyć, dlaczego ktokolwiek miałby zamykać ją na klucz w pokoju. Zatrzaśnięte drzwi stały się dla niej całkowicie nierealne. W myślach wspominała wszystkie chwile, w których Oliver Agrest wydał się jej być niepokojący. Nie. Wprost przerażający - wyrachowany, opanowany i bezuczuciowy.
— Dlaczego ja zawsze pakuję się w takie sytuacje? — jęknęła pod nosem. Opuszkami palców ścisnęła jego nasadę. — Cholerny, wścibski, dziennikarski nos - warknęła.
Ostatnim pomysłem, który przyszedł jej do głowy było zadzwonienie na policję. Do ostatniej chwili wahała się z wybraniem numeru londyńskiego komisariatu. Przez kilka sekund łudziła się nawet, że się pomyliła.Źle pchnęła drzwi? Pomyliła ciągnij z pchaj? Wymyślała cokolwiek. Podeszła nawet do drzwi, ale te nie drgnęły.
Podobno, gdy czuło się zagrożonym należało prosić o pomoc władze. Władza w końcu miała chronić obywateli. Podobno - nasunęło się Holly na myśl, bo przecież jako dziennikarka wiedziała, że uzyskanie pomocy od miejscowych funkcjonariuszy graniczyło z cudem. W jej przypadku również nie było inaczej, gdy spokojnie tłumaczyła sytuację komisarzowi Westowi.
—I twierdzi pani, że Oliver Agrest zamknął panią na klucz w swojej sypialni a pani nie może się wydostać? — powtórzył jej słowa. Westchnęła.
Wstała z łóżka i zaczęła rozglądać się dookoła siebie. Mówiono, że gdy zamykano drzwi, trzeba było wyjść tyłem, gdy zaś nie było wyjścia ewakuacyjnego, trzeba było ratować się oknem. Pomyślała, że zawsze musi być jakaś droga.
— Dokładnie to powiedziałam — chrząknęła do słuchawki, zaplatając przedramiona pod piersiami.
— Ten Oliver Agrest? — spytał znużony. — Światowej sławy model, Oliver Agrest?
— Czy ja mówię niewyraźnie?! — warknęła.
— Proszę panią — jęknął komisarz. — Kolejny taki żart skutkuje upomnieniem i karą grzywny — zagroził...
— Ale... — chciała mu przerwać. Nie zdążyła. — Szlag — warknęła.
Komisarz West rozłączył się. Zacisnęła z całej siły powieki. Wzięła kilka głębszych oddechów. Nie chciała tracić zimnej krwi. Przełknęła ślinę, nabrała więcej powietrza w płuca i wróciła do obmyślania innego rozwiązania. Jedyne czego chciała to wyjść z pierdolonej sypialni Agresta i znaleźć się w domu. Potem po prostu, by go zignorowała i wróciłaby do spokojnego życia.
Wpatrywała się w okno przez dłuższą chwilę. Okno, które przyniosło jej odpowiedź a w zasadzie pomysł godny wariatki. Podeszła bliżej szyby. Wybałuszyła oczy. Po drugiej stronie domu, który można było dojrzeć z sypialni był pozostawiony uchylony balkon.
— Albo to, albo nic — mruknęła pod nosem.
Wrzuciła komórkę do stanika. Dłońmi zbadała ramę okna. Brak klamek upewnił ją jedynie w przekonaniu, że będzie musiała poradzić sobie niczym Neandertalczyk.
— Odrzucę każde pismo o zniszczenie cudzego mienia, które wyślą mi twoi prawnicy, Agrest — sarknęła, chwytając za wolno stojącą lampę nocną.
Zamachnęła się z całej siły. Żarówka i szyba pokruszyły się w drobny mak. Holly uskoczyła w tył przed odłamkami . Wypuściła z dłoni lampkę, która z hukiem runęła na ziemię. Kobieta odetchnęłą. Jakimś cudem jej porywcze zachowanie nie wprawiło w ruch alarmu, który jak zakładała posiadała bogato zdobiona willa celebryty.
Ostrożnie przeskoczyła przez potłuczoną kiennicę. Kawałek szkła skaleczył jej stopę, ale nieszczególnie się tym przejęła. Wszystko omijało jej umysł. Biegła jedynie do cholernych balkonowych drzwi. Przedarła się przez nie do środka. Salon, w którym się znalazła był pusty. Odetchnęła. Niemal truchtem ruszyła do korytarza, który doskonale widziała między framugami. Dopadła do frontowych drzwi, które zaskrzypiały, gdy naparła na nie dłońmi. Serce biło jej jak oszalałe, kiedy rozbrajała wszystkie zamki zamontowane w drzwiach. Ostatni metalowy fragment wysunął się z zasuwy. Uchyliła drzwi.
I miała szansę po prostu wyjść. Mogła spokojnie uciec, nie martwiąc się o to, co będzie, gdy Oliver zauważy jej nieobecność. Mogła zatrudnić ochronę, opowiedzieć o wszystkim Kate, wrócić do słodkiego życia, w którym nie było jego popapranej osoby. Mogłaby to wszystko, gdyby tylko nie dotarł do niej zapach spalenizny. Odwróciła się zszokowana za siebie. Smuga ciemnego dymu wypływała ze szczeliny pod jednymi z drzwi pokojowych.
Nerwowo rozglądała się spoglądając to na piękny, słoneczny dzień, który widziała za progiem, to na powiększającą się chmurę dymu.
— Będę tego żałować — wymamrotała pod nosem.
Przełknęła ślinę. Ciekawość nie pozwoliła jej zawrócić. Mozolnym krokiem ruszyła przed siebie. Stanęła naprzeciw drzwi i niepewnie szarpnęła za ich klamkę. Metal szczęknął i jakimś cudem ustąpił. Uniosła zdziwiona brwi. Przed nią rozciągały się kamienne schody. Przytknęła dłoń do ust i nosa, blokując dym wpadający do jej płuc. Z załzawionymi oczami przedzierała się przez szarą chmurę stąpając po chłodnych, betonowych stopniach.
Wszędzie dookoła siebie czuła jedynie odór spalenizny i coś, co nie przywodziło jej dobrych myśli. Krew, wszędzie czuła krew. Metaliczny zapach czerwonej cieczy mieszał się ze smrodem stęchlizny i przypalenia. Napotkała kolejne drzwi. Ciche jęki dochodziły zza kawałka drewna. Przełknęła ślnę. Przylgnęła plecami do ściany. Lodowaty dreszcz przebiegł jej ciało na wylot. Wstrzymując powietrze wydobyła z koronki stanika swój telefon i zrobiła kilka zdjęć. A potem zauważyła. Zauważyła, że w drzwiach sklejonych z poszarpanych paneli była znaczna szpara. Na palcach zbliżyła się do niej i wetknęła wzrok w głąb tajemniczego pomieszczenia.
— Nie przemyśleliście tego zbyt dobrze, panowie — usłyszała stonowany głos Oliver'a.
Czarny fartuch, maska tlenowa i lateksowe rękawiczki przywiodły jej na myśl średniowiecznego kata, który nie chciał ubrudzić sobie rąk krwią ofiar. Przełknęła ślinę. Alkohol i mróz przywierający do jej żył powodował, że poczuła w swoim gardle odruch wymiotny. Zacisnęła mocniej dłoń na telefonie.
Zaskamlała cicho, kiedy Oliver nieznacznie odsunął się od człowieka, do którego mówił. Człowieka, który zwisał z sufitu przybity do haka własnymi nadgarstkami. Krew z rozerwanych żył ściekała z góry prosto na jego głowę.
— Musicie nauczyć się, żeby nie wtykać nosa w nieswoje sprawy — zaczął opanowany Oliver.
Narzędzie, które trzymał w palcach błysnęło złowieszczym płomieniem. Znów pojawił się dym.Męczennik jęczał błagalnie, ale nie został wysłuchany. Kat był nieubłagany. Diabelskie dłonie Olivera Agresta niemal z finezją lawirowały pomiędzy narzędziami, które miał rozłożone na stole.
— Proszę nie... — wychrypiał młody zmasakrowany mężczyzna.
— Dałem mu wybór — westchnął ostentacyjnie Oliver.
Holly wstrzymała powietrze. Pojedyncza łza wytoczyła się spod jej powieki, gdy Agrest bez zawahania przesunął po koszuli swojej ofiary ostrzem skalpela. Chłopak wrzasnął przeraźliwie, gdy zaostrzony metal zetknął się również z jego aksamitną skórą. Oliver nie przejął się tym ani trochę. Zerwał kawałek koszuli z torsu torturowanego.
— Wybrał walkę — zmarszczył brwi. — Wysłał cię na pewną śmierć — zaśmiał się gorzko.
Jego głos był oschły i pusty. Wprost lodowaty i do krańców przerażający.
— A ja mam zamiar wysłać mu wiadomość na twoim ciele — skwitował.
Potem był już tylko krzyk. Holly wrzasnęła na całe gardło, kiedy Oliver bez najmniejszej emocji wymalowanej na swojej twarzy nacisnął na włącznik palnika i ustawiając go na największej mocy skierował płomień na skórę męczennika. Rozrywający wrzask ofiary mieszał się z krzykiem Holly, która zadrżała. Oliver instynktownie odwrócił się za siebie. Z całej siły zacisnął szczękę, która wyrażała jedynie determinację. Ruszył na nią, jak byk na czerwoną płachtę.
Rzuciła się do panicznej ucieczki. Nie patrząc pod nogi biegła do otwartych drzwi, które były jej jedyną nadzieją. Dopadła do nich, jak wygłodniałe zwierzę, które pragnęło jedynie pokarmu. Jej pokarmem było zapomnienie i bezpieczeństwo. Zapłakana i roztrzęsiona, jak małe dziecko szarpnęła za klamkę.
— Stój! — wrzasnął wściekły.
Bezwzględny ogień wirował w jego pustych oczach napełnionych czernią. Nie miała zamiaru się zatrzymywać. Pisnęła przerażona, gdy ostrze noża smagnęło jej ucho i wbiło się w ścianę. Spudłował. Miała ostatnią szansę.
— Boże, ratunku — wychrypiała.
Przebiegła przez próg. Żwirową ścieżką ruszyła do przodu nawet nie patrząc na siebie. Nim zdążyła pomyśleć wypadła na pełną aut ulicę. Klaksony roznosiły swoje donośne tony po okolicy, gdy ona zakrwawiona, zapłakana i półnaga stała pomiędzy dwoma pasami i spoglądała martwym, wyczerpanym wzrokiem na jego dom.
Patrzyli na siebie na zawsze połączeni piętnem jego mrocznej tajemnicy. Zatrzasnął drzwi. Oparł się o nie plecami. Urywany oddech wypadał z jego ust. Plecionka żył wykwitła na jego przedramionach ukazując jego prawdziwe oblicze. Był bestią. Przyłożył telefon do ucha.
— Roseline? — spytał, gdy ktoś odebrał pomieszczenie.
— Zgadza się — odparła. — Czerwony diament — mruknęła, wyrzucając z siebie ich umowne hasło.
— Ametyst — wysapał. — Mamy niewielkie komplikacje — wydusił z siebie.
— Czy komplikacje noszą nazwisko Holly Grant? — parsknęła znużona.
— Skąd...
— Właśnie stoję w olbrzymim korku w okolicach twojego domu — zaśmiała się ironicznie. Oparła szczupły nadgarstek na skórzanym obiciu kierownicy. — Podobno zakrwawiona i półnaga dziennikarka blokuje ruch — prychnęła, pocierając długimi paznokciami o siebie.
— Musimy się nią zająć — skwitował dosadnie.
— Twoje życzenie jest moim rozkazem, mon amour — wychrypiała kusząco. — Czekam na szczegóły — ucięła.
Koniec połączenia trwającego na linii Oliver'a Agreste'a i Roseline White był również końcem znanej wszystkim Holly Grant.
---
Hihi, klimacik się zrobił. Dajcie znać, jak Wam się podobało. Dziękuję, że jesteście i niech nas będzie więcej!
Kocham,
Mal.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top