Rozdział 26: Ciemność

— Nie możesz brać w tym udziału — powiedział stanowczo.

Siedzieli w domu już dłuższą chwilę. Roseline i kilku żołnierzy wynajętych na jej usługach byli już w drodze. Holly stukała stopą w podłogę z zawrotną prędkością. Z każdą kolejną sekundą wymiany zdań, którą prowadziła z Oliverem, robiła się coraz bardziej wściekła. Ledwo była na początku ciąży a wszyscy traktowali ją jak niesprawną kobietę, która musi wiecznie odpoczywać i pławić się w wygodach.

— To moja przyjaciółka — warknęła.

— A ty jesteś matką mojego dziecka, do cholery! — krzyknął, wyrzucając ręce w powietrze. Zdecydowanie był to gest rezygnacji wymieszanej z rozczarowaniem.

— Kilka dni temu nawet nie chciałeś o nim słyszeć! — zarzuciła mu.

Była wkurwiona. W takim stanie nie było słów, których nie była w stanie wypowiedzieć. Wiedziała, że przegina, ale wypowiadała wszystko, co cisnęło jej się na język. Wystawiła palec w jego kierunku, kiedy ułożył dłonie na głowie. Wyglądał, jakby chciał wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy.

— Jak śmiesz?! — warknął.

— Jak śmiesz odsuwać mnie od sprawy związanej z Katherine! — odbiła piłeczkę.

Ich podniesione głosy było słychać w całym domu. Wrzeszczeli na siebie, co jakiś czas odpoczywając od kłótni, by finalnie znów do niej powrócić. Machali rękoma rozjuszeni. Oboje chcieli dobrze, oboje rozumieli drugą stronę i oboje nie mogli odpuścić. On nie miał zamiaru odpuszczać ochrony jej bezpieczeństwa, a ona nie miała chęci rezygnować za ratowania własnej przyjaciółki. Katherine była dla niej jak siostra.

— Zrozum do cholery, że chodzi o wasze bezpieczeństwo — jęknął.

— Zrozum, że nie mam zamiaru czekać jak idiotka w domu, opatulona kocem, kiedy ona może umierać a ty będziesz narażał się na niebezpieczeństwo!

Cała się trzęsła. Wszystko zaczynało ją przerastać. Była w ciąży, jej przyjaciółkę porwano a ojciec jej dziecka zgrywał niezniszczalnego bohatera, którego nie dało się skrzywdzić. Zapominał dość szybko o tym, w jakim był stanie po ostatnim bliższym spotkaniu z człowiekiem Agresta. Jednym. Teraz zapewne chodziło o wielu, co przerastało myśli Holly.

— Jeśli zostanę z tobą, poczekasz w domu? — odetchnął. Rzucił jej błagalne spojrzenie.

— Nie! — warknęła. — Idę z wami i nie ma innej opcji, zrozumiałeś?! — wetknęła oskarżający palec w jego twardy, umięśniony tors.

— Zamknijcie się w końcu — mruknęła gorzko Roseline.

Bez pukania wparowała do willi Olivera i niosąc pod pachą laptopa, przeszła przez cały salon. Rozłożyła sprzęt na szklanej ławie. Holly odetchnęła. Spojrzała na kobietę, która była ubrana w kuloodporną kamizelkę i skórę. Roseline uchyliła wieko laptopa, którego ekran rozbłysnął jasnym światłem.

— Mam jej lokalizację — sarknęła.

Skupiona wlepiała wzrok w ekran. Holly i Olivier w ułamku sekundy znaleźli się za jej plecami. Zerkali na mapę, którą wyświetliła. Czerwony punkcik wskazywał niewielki hangar umieszczony na obrzeżach Londynu. Dawniej znajdowała się tam fabryka zabawek, która straciła swoje lata świetności i splajtowała jeszcze, kiedy Holly i Katherine były studentkami.

— Jest tam z obstawą kilku gości — zaznaczyła. — Valentino dostał się do monitoringu, więc sytuacja jest dość klarowna — wyjaśniła. — Problem polega na tym, że nigdzie nie widzę tego pierdolonego dziennikarzyny, a zdaje się, że to on jest mózgiem operacji.

— Masz paliwo? — przerwała jej zestresowana Holly.

— Zwariowałaś? — jęknęła Roseline. — Chcesz narazić cały pierdolony świat na koniec istnienia? — dodał pretensjonalnie.

— Za życie mojej przyjaciółki? — spytała. Ułożyła przedramiona pod własnymi piersiami.— Tak.

— Idiotka — prychnęła Roseline, sunąc kursorem myszki po ekranie.

Złość rozbłysnęła jeszcze jaśniej w oczach Holly, która czuła się tak, jakby wbito jej nóż w plecy. Zacisnęła zęby z całej siły i zmotywowana, żeby poustawiać wszystkich do pionu, znalazła się za plecami Roseline w ułamku sekundy. Konsekwencje przestały ją obchodzić. W każdej chwili mogła zrzucić swoje zachowanie na hormony i miała zamiar to wykorzystywać. Nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać szarpnęła za kucyka Roseline i spojrzała jej prosto w diabelskie ślepia.

— Posłuchaj mnie, suko — warknęła nieostrożnie. — Jakkolwiek mam do ciebie szacunek, tak nie dam ci zabić mojej przyjaciółki dla odrobiny pierdolonego płynu — sarknęła. — To, że dookoła ciebie wszyscy skaczą, nie oznacza, że tak jest z wszystkimi, a ja nie mam zamiaru jej stracić, zrozumiałaś?! — krzyknęła pretensjonalnie.

Oliver zamrugał zszokowany powiekami. Holly oparła dłoń o koniec kanapy a drugą szarpała za włosy Roseline zupełnie jakby prowadziła na smyczy niesfornego pieska. Zmarszczył brwi. W głowie skarcił się za to, że zamiast reagować, podziwiał jej piękno i niezależność. Cholera, pociągała go jeszcze bardziej, ale musiał ją powstrzymać zanim miało dojść do tragedii.

— Opanuj się, Holly — mruknął.

— Zamilknij — warknęła.

Puściła włosy Roseline i pchnęła jej głowę do przodu. Mało brakowało, a zetknęłaby się twarzą z klawiaturą własnego laptopa.

— Kobietę ci pojebało — wycedziła przez zaciśnięte zęby Roseline.

Oliver przeciągle westchnął. Znalazł się między dwiema wściekłymi kobietami, które posiadały naprawdę niepowstrzymane temperamenty i broń. Stojąc między nimi, zastanawiał się, która pierwsza oderwie mu głowę. Odetchnął. Nie mieli czasu na dziecinne przepychanki.

— Holly... — jęknął, chwytając ją za ramię.

Strąciła zirytowana jego dłoń i posłała mu pełne złości spojrzenie, pod którym prawie się ugiął. Nie poddał się. Determinacja, którą znała z początków ich znajomości wykwitła na jego twarzy. Chwycił ją boleśnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Czerń pojawiła się w jego oczach.

— Posłuchaj, bo więcej nie powtórzę — charknął. — Paliwo nie będzie nam potrzebne, żeby odbić Katherine — zapewnił. — A ty grzecznie, do kurwy, zostaniesz w domu i zaczekasz tutaj za nami — wycedził przed jej twarzą.

O, nie. Nikt nie miał prawa pomiatać Holly Grant i przypomniała sobie o tym właśnie w tamtej chwili. Szarpnęła rękoma z całej siły, pchnęła go do tyłu i bez słowa zawędrowała do sypialni. Walił dłońmi w drzwi, które prze kluczyła. I mógł sobie walić, nie miała zamiaru się ruszyć z miejsca. Obrażona skuliła się na łóżku i czekała.

Czekała na dogodny moment.

Holly Grant nie poddawała się łatwo i nie miała zamiaru wykonywać czyichkolwiek rozkazów. Mogła być w ciąży, a mogła nawet umierać i niczego to nie zmieniało. Zeskoczyła z materaca, kiedy tylko usłyszała trzaśnięcie frontowych drzwi.

— Ignoranci — burknęła pod nosem.

Auto Olivera stało w garażu. Holly nie miała zamiaru prosić o pozwolenie — chwyciła za kluczyki, które jak zazwyczaj zostawił w holu i wślizgnęła się do garażu. Po siłowała się przez chwilę z mechanizmami w samochodzie, który był dla niej o wiele za duży i odpaliła silnik. Miała zamiar załatwić wszystko sama. Przeczucie podpowiadało jej, że bez paliwa niczego nie zadziałają. Nie wspominając o tym, że była stuprocentowo pewna, że zbyt pobłażliwie traktowali Johna. Udawał kochającego chłopaka przez kilka, długich miesięcy, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu o tym, że był cholernym psychopatą. Wygrzebała telefon komórkowy i wydusiła odpowiedni numer. Z zacięciem na twarzy czekała, aż irytujący dźwięk oczekującego połączenia ustanie.

— Słucham? — odezwał się znajomy jej głos.

— Myślę, że doskonale wiesz, o co chodzi dupku — warknęła.

— Nie bądź taka hop do przodu, Holly — parsknął prześmiewczo. — Prędzej czy później może mieć to tragiczne skutki — zauważył ostrzegawczo.

— Zamknij mordę, John — wtrąciła. — Gdzie jest Katherine?

— Słodka tajemnica — cmoknął prześmiewczo. — Szef ma ją pod kluczem do momentu przekazania paliwa, Holly — rzucił nonszalancko.

— Posłuchaj mnie uważnie, Green — zastrzegła. — To ja mam paliwo i nie odpuszczę, dopóki nie zobaczę Katherine żywej, więc lepiej do cholery nie negocjuj ze mną, tylko pomyśl racjonalnie.

— Dobrze, wiemy, że jedziecie do naszej lokalizacji — parsknął lekceważąco.

— Siedzę w domu Agresta w jego samochodzie z cholernym paliwem, więc jeśli możesz, podaj mi miejsce wymiany i miejmy to z głowy do jasnej cholery — sapnęła.

Wywróciła oczami. Chryste, sama nie miała pojęcia, co wyprawia. Była w ciąży, miała szansę na, chociaż odrobinę normalności i jeszcze większe szanse na fenomenalne zniszczenie wszystkiego, co zbudowała. Wciągnęła powietrze nosem. Przekręciła kluczyk w stacyjce.

— Zdjęcie — sapnął.

— Co zdjęcie? — spytała poirytowana.

— Wyślij zdjęcie z samochodu — mruknął.

Jęknęła zażenowana. Jeśli tak właśnie wyglądały rozmowy z wszystkimi porywaczami na świecie, to nie dziwiła się, jak wielu przestępstw udało się uniknąć na świecie, dzięki służbom śledczym. Oddaliła telefon od twarzy i zrobiła sobie zdjęcie. Morderczy wzrok upamiętniła w aparacie, a jej głowa myślała tylko o tym, jakim cudem John Green dostał się do szeregów ojca Olivera. Zdawał się być głupi jak but. Przynajmniej podczas prowadzenia rozmów tego typu. Zamiast podać miejsce, droczył się z nią godzinami, co w jej skromnej opinii było skrajnie nieodpowiedzialne. Skąd pewność, że nie miał podsłuchu w telefonie służbowym? Dlaczego w ogóle podjął się takiej rozmowy przez właśnie to urządzenie, skoro doskonale wiedział, że szefostwo w każdej chwili może wpaść na rejestr rozmowy?

— Proszę — mruknęła. — Lepiej postaraj się, żeby nikt cię nie usłyszał ani nie zobaczył tego cholernego zdjęcia.

— O to się nie martw, cukiereczku — cmoknął. — Potrafię zadbać o szczegóły — mruknął. — Szpiegowanie was nie sprawiło mi problemu, podobnie jak otworzenie sejfu w siedzibie Russo — wywarczał przyciszonym głosem do słuchawki. — Zapewniam, że nie będę miał problemów z usunięciem zapisu rozmowy.

Lampka ostrzegawcza błysnęła w umyśle Holly. Zacisnęła zęby. Stopę z całej siły docisnęła do pedału gazu i w mgnieniu oka znalazła się na drodze. W kwestii posiadania paliwa skłamała wierutnie, ale kogo to obchodziło? Doskonale wiedziała, gdzie się znajdowało i jaki kod do sejfu ustawiła Roseline. Chryste, zabiją mnie w najbrutalniejszy dostępny sposób, pomyślała.

Z drugiej jednak strony miała sporo nowych informacji. Wiedziała, kto był kretem i wiedziała, dlaczego haker Russo nigdy się nie pokazał. Jedna wielka inwigilacja.

— Gdzie mam przyjechać? — warknęła zmęczona wymianą zdań.

Serce kołatało w jej klatce piersiowej. Kamień osiadł na jej żebrach, a niewidzialny supeł splątał żołądek. Modliła się jedynie o to, by nie zwymiotować po drodze. Przy zdrowym rozsądku trzymała ją jedynie niezdrowa chęć wykończenia Greena. Zasłużył na to i co do tego nie miała wątpliwości. Zaczęła rozumieć, dlaczego twarz Olivera nawet nie drgała, kiedy wykańczał swoich wrogów w piwnicy. Zwyczajnie się mścił. A vendetta była słodka. Holly miała ochotę się w niej zatopić.

— Między kamienicami przy Portland Street — warknął. — Godzina ci wystarczy?

— W zupełności — skinęła głową. — Potem zacznij żegnać się z życiem — mruknęła obojętnie. — Oliver nie będzie dla ciebie łaskawy, zapewniam — sarknęła.

Nie dbała o dalszą dyskusję. Stuknęła palcem w czerwoną ikonę, która przedstawiała słuchawkę telefoniczną i odrzuciła telefon na bok. Musiała działać szybko i sprawnie. Niecałe dwadzieścia minut później sforsowała zamek głównych drzwi willi Russo i uśmiechając się przyjaźnie do kilku, stojących na warcie ochroniarzy dostała się do biura Roseline. Sejf kryła w podłodze pod osiemnastą kafelkiem oznaczonym napisem „Ametyst". Stanęła przed wejściem do gabinetu i rzuciła spokojne, stonowane spojrzenie podejrzliwemu żołnierzowi.

— Pani Russo prosiła mnie o zabranie z biurka dokumentów — rzuciła lekkim, pewnym siebie tonem głosu.

— Teraz jest nieobecna — odparł chłodno. Swoim potężnym ciałem zastawił drzwi.

— Wiem — warknęła. — Dlatego poprosiła mnie — zaznaczyła dobitnie. — Wpuścisz mnie tam, czy chcesz wylecieć z hukiem albo wpaść do mojej piwnicy? — ostrzegła go.

— To piwnica pana Agresta.

— A czyj jest pan Agrest? — sarknęła wściekle.

Skonsternowany pracownik rozejrzał się dookoła siebie, jakby próbował odnaleźć odpowiedzi w powietrzu.

— Więc ja ci powiem — warknęła, wsadzając palec w jego tors. — Mój.

Mężczyzna zastanawiał się jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie przepuścił Holly w drzwiach. Trzasnęła nimi z hukiem i dopadła do odpowiedniej płytki w podłodze. Podważyła ją dłonią. Metalowa skrzynia, a raczej jej wieko ukazały się jej oczom.

— 2330666 — wykręciła.

Zamek ustąpił. Niewielka neonowa ciecz spoczywała na dnie. W szklanej osłonie prezentowała się jak kruche dzieło sztuki.

— Że też to cholerstwo potrafi doprowadzić do wyginięcia rasy ludzkiej — mruknęła niezadowolona.

Zabrała to, czego potrzebowała. Pokręciła głową na boki, jakby nie dowierzała w to, co robi. Miała zamiar narazić cały świat na wojenną klęskę. Z drugiej jednak strony Katherine mogła walczyć o życie i mieć coraz mniej sił. Holly odetchnęła. W takich sytuacjach nie było dobrych rozwiązań. Zatuszowała ślady, wyjęła kilka papierów z szuflady Roseline dla niepoznaki i ruszyła w drogę powrotną.

— Znalazła pani to, co było potrzebne? — spytał podejrzliwy ochroniarz.

— Owszem — odparła. — Do widzenia — burknęła.

Miała niewiele czasu. Powietrze zatrzymało się w jej płucach, kiedy mężczyzna wślizgnął się do pomieszczenia, z którego ukradła naprawdę cenny skarb. Oglądając się nerwowo dookoła, siebie ruszyła w kierunku drzwi. Jej kroki były coraz szybsze i szybsze, ewidentnie uciekała, choć sama nie wiedziała przed czym.

— Proszę poczekać, pani Grant — chrząknął surowo mężczyzna.

Zastygła w miejscu. Serce łomotało jej o żebra z zawrotną prędkością. Zaklęła siarczyście pod nosem.

— Niech się pani odwróci — polecił.

— Kurwa — mruknęła.

Spojrzała najpierw w lewo, potem w prawo. Od drzwi dzieliło ją kilka metrów. Zdąży dobiec do samochodu i odjechać? Z niewielką pomocą zapewne tak. Wciągnęła powietrze nosem. Nie chciała nikomu robić krzywdy, ale nie miała wyjścia. Zacisnęła powieki i powoli uniosła dół swojego stroju. Wyjęła niewielki rewolwer. Zasznurowała usta i z żalem w oczach odwróciła się w zabójczo szybkim tempie. Dalej poszło szybko. Przycisnęła spust. Metalowy pocisk wystrzelił z hukiem. Krew trysnęła na boki w akompaniamencie rozdzierającego krzyku mężczyzny.

— Przepraszam — wymamrotała. — Naprawdę muszę iść — szepnęła.

— Dziwka — wrzasnął za nią.

— Chryste, to tylko stopa — wzruszyła ramionami. — Panikarz — przewróciła oczami.

Ruszyła do samochodu. Odjechała niemal z piskiem opon. Miała coraz mniej czasu. Prowadziła jak wariatka, często spotykając się z dźwiękiem klaksonu na drodze. Warczała, ilekroć cokolwiek ją spowalniało.

Uspokoiła się, dopiero gdy rozległ się dzwonek jej telefonu. Przerażenie ogarnęło jej ciało, kiedy zauważyła na wyświetlaczu imię Olivera. Przystanęła na poboczu. Odebrała połączenie. Mówił coś do niej w panice, ale nie słuchała.

— Przepraszam, Ollie — wydukała. — Zobaczymy się później — szepnęła.

Wyrzuciła telefon. Nic lepszego nie przychodziło jej do głowy. Wiedziała, że musi zrobić cokolwiek. Musi pomóc Katherine, o ile wciąż jeszcze żyła. Holly pokręciła głową, chcąc wypędzić z niej złe myśli. Znalazła się na prostej drodze do celu.

Nie wiedziała jednak, że prawdziwy cel oddalał się od niej z każdą minutą i wydawał na nią wyrok.

Wsunęła swoje ciało między dwie kamienice. Ciemny zaułek nie był tak przerażający, jak zazwyczaj, gdy było w nim ciemno. Wyjęła pudełko ze szklanej osłony. Cisza otaczająca jej ciało była przytłaczająca. Oglądała się za siebie i dookoła. Przytłaczający brak czegokolwiek i kogokolwiek przytłaczał ją niezmiernie.

— Czy ktoś tutaj jest?! — krzyknęła. — Halo?!

Podskoczyła w miejscu. Szeleszczący papierek przeleciał pod jej stopami. Odetchnęła. Serce łomotało w jej klatce piersiowej, adrenalina znacznie podskoczyła a ona sama miała wrażenie, że dusi się własnym oddechem. Nieprzyjemne ciarki wspięły się po jej karku. Coś było nie tak. Nadciągała bezwzględna burza pełna piorunów i ulewnego deszczu. Chwyciła trzon rewolweru.

Potem nie pamiętała, co się wydarzyło. Olbrzymia siła pociągnęła jej ciało w tył. Pomimo prób nie potrafiła się wybronić.

— Kurwa! Pomocy! — wrzasnęła na całe gardło.

— Nic ci to nie da — wychrypiał męski głos przy jej gardle.

Coś ostrego wbiło się w jej przedramię. Syknęła przeciągle. W ułamku sekundy poczuła, jak wiotczały jej nogi. Czerwona lampka mrugała w jej umyśle. Spojrzała na brzuch. Dziecko, Chryste dziecko. Ktoś wstrzyknął w nią nieznaną substancję a jej dziecko mogło tego nie przeżyć.

— Weź paliwo — wychrypiała. — I zostaw mnie, błagam — szepnęła słabym głosem.

Coraz bardziej kręciło się jej w głowie. Słaniała się na nogach, czując, że bezwiednie przestała stawiać napastnikowi opór.

— Proszę — odkaszlnęła. — Jestem w ciąży — szepnęła.

— To twój problem — mruknął mężczyzna.

Rzucił jej ciało na bruk. Wzrok zaszedł jej mgłą, gdy boleśnie uderzyła głową o beton. Była jak szmaciana lalka. Syknęła, gdy coś uderzyło w jej kark. Potem w kręgosłup i nogi. Później została już tylko ciemność. Holly Grant upadła razem z pozorami normalności, jakie tworzyła w chorym świecie obłudy.

---

Zapraszam na wtorkowy rozpierdziel moi drodzy XD Zróbcie szum na Twitterze i Instagramie!

Menel x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top