Rozdział 23: Pozytywny
Witam pysie moje! x Życzę miłego czytania! Na dole nie ma notki, kończy się płaczliwie, na pewno się zorientujecie. Kocham Was!
— Wszystko zabezpieczone — rzuciła nonszalancko Roseline, kiedy znaleźli się w jej willi. — Niemniej jednak musimy zachować ostrożność — zwróciła ich uwagę.
Podeszła do barku, który umieściła w starym biurze ojca. Wieko skrytki skrzypnęło nieprzyjemnie. Na twarzy Holly wykwitł dziwaczny grymas. Nie znosiła nienaoliwionych zawiasów. Dźwięk, który wydawały, wywoływał ciarki na jej karku podobnie, jak szuranie kredą po tablicy czy widelcem po talerzu.
Obserwowała Roseline. Ta w całkowitym milczeniu lawirowała pomiędzy swoim biurkiem a barkiem. Wyjęła starego, naprawdę drogiego szampana i kilka kieliszków. Holly zagryzła wargę. Nie miała zielonego pojęcia o byciu ciężarną kobietą, ale to, że nie mogła spożywać alkoholu, było dla niej wprost oczywiste.
— Rose — chrząknęła niepewnie.
Zarówno Oliver, jak i Roseline spojrzeli na nią w jednym momencie. Poczuła się osaczona. Przeżegnała się w głowie. Miała szczerą nadzieję, że nie domyślą się, o co chodzi, a przynajmniej, że nie wpadnie na to Oliver. Odetchnęła. Uśmiechnęła się łagodnie. Tym samym miała zamiar zatrzeć złe wrażenie.
— Tak? — spytała kobieta.
Od dłuższej chwili siłowała się z drewnianym korkiem. Nie zaprzestała czynności. Wbijając otwieracz w sztuczne drewno, patrzyła prosto w oczy zestresowanej Holly.
— Ja dziś podziękuję za szampana — rzuciła stanowczo.
— A to dlaczego? — spytał zaciekawiony Oliver. — Kochasz szampany Russo — zauważył.
Wiedziała, że gdyby tylko byli całkowicie sami, zwieńczył swoją wypowiedź szerokim, śnieżnobiałym uśmiechem. Przy Roseline jednak nic nie było w stanie zmusić go do szczerej radości, jaką zdarzało mu się emanować. Uniósł pytająco brew i właśnie tym gestem musiała zadowolić się Holly.
— Bardziej niż wino — parsknęła dla niepoznaki. — Ale wczoraj się zatrułam i wolę nie ryzykować — skrzywiła się.
— Och — wymsknęło się z ust Roseline.
Przeszyła wzrokiem twarz Holly, która miała ochotę zwyczajnie uciec. O tak, Roseline Russo z pewnością doskonale wiedziała, że nie chodziło o zatrucie pokarmowe. Zatrucia pokarmowe, które zdarzały się średnio dwa razy w miesiącu były naprawdę niepokojące i cóż dużo mówić — w przypadku kobiet albo oznaczały chorobę, albo ciążę. Nie było nic pomiędzy a Roseline była tego w pełni świadoma. Miała okazję być w ciąży i choć usunęła ją we wczesnym stadium, doskonale pamiętała właśnie nudności, które dręczyły ją dniami i nocami. Boleśnie skrzywiła się, gdy zdała sobie sprawę z tego, że Holly znalazła się w jej sytuacji. Różnica polegała na tym, że Oliver szalał za Holly. Roseline przez długi czas była dla niego jedynie seksualną rozrywką. Spojrzała odruchowo na swój brzuch. Obrzydzenie do samej siebie, które się w niej wzmagało na chwilę zasznurowało jej usta. Dopiero po kilku sekundach odetchnęła i kontynuowała otwieranie butelki.
— Nie ma problemu — wzruszyła ramionami. — Napijemy się kiedy indziej — stwierdziła pod nosem.
— Z pewnością będzie jeszcze niejedna okazja — wtrącił Oliver.
— Z pewnością — mruknęła podejrzliwie Roseline.
Podała mężczyznę zapełniony kieliszek. Przyjął go z wdzięcznością i upił łyk. Holly łapczywie spoglądała na ukochany alkohol, który bąbelkował między ścianami naczynia i westchnęła nieświadomie.
— Chcesz trochę? — spytał cicho.
— Moje oczy chcą, ale rozsądek mi odmawia — chrząknęła. — Naprawdę muszę się dziś powstrzymać — bąknęła cicho.
— Nie będziemy cię zmuszać — wzruszyła ramionami Roseline.
Oparła się dołem pleców o blat biurka. Drewno zaskrzypiało pod naciskiem jej ciała. Rozejrzała się dookoła siebie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Nie wiedzieć, czemu nie przeszła od razu do meritum swojej wypowiedzi. Kącik jej ust zawędrował ku dołowi. Pomyślała, że jej ojciec był o wiele bardziej konkretnym człowiekiem niż ona sama. Przymknęła powieki. Alkohol skapnął na jej język, kiedy przechyliła naczynie ku swoim wargom. Oblizała je.
— Tak czy siak — zaczęła. — Musimy naprawdę uważać — przypomniała. — Prędzej czy później ludzie Agresta zorientują się, że paliwo zniknęło ze skarbca. Dodatkowo mamy jedną z części koniecznych do budowy bomby, więc znaleźliśmy się na celowniku.
— My? — Holly zmarszczyła brwi.
— Nasza rodzina, nasi bliscy... — wymieniła zrezygnowana Roseline.
Serce Holly zabiło mocniej w klatce piersiowej. W dziwacznym odruchu ułożyła dłoń na jeszcze stosunkowo płaskim brzuchu i wciągnęła powietrze nosem. Nie mogła pozwolić, żeby cokolwiek złego stało się małej fasoli, która rosła jej w brzuchu. Zaraz potem przypomniała sobie o Katherine, którą coraz częściej zostawiała samą w mieszkaniu. Zamrugała powiekami w zatrważającym tempie. Musiała zachować zimną krew.
— My sami — dokończyła Roseline. — Nie ma, co ukrywać, że niektórzy z ludzi Agresta widzieli nas na różnych akcjach, na czarnym rynku, tu i ówdzie zapewne nawet podczas zwykłych codziennych spotkań, nie mających nic wspólnego z interesami — wyjaśniła. — Pojawia się jeszcze kwestia tego, jak dostali się do skarbca — mruknęła niezadowolona. — Ślady, a raczej ich brak wskazuje na to, że ktoś ich tutaj zwyczajnie wpuścił i zadbał o doskonały porządek.
— Mamy kreta? — Oliver splątał przedramiona na klatce piersiowej.
Błysk szaleństwa znów zawitał w jego oczach. Holly miała wrażenie, że za kilka chwil omdleje. Jakim cudem w ogóle rozważała, że ich znajomość pójdzie w dobrą stronę? Jakim cudem śmiała twierdzić, że ich przyszłość ma prawo bytu? Nie mogła sobie wyobrazić tego, że będzie kołysała dziecko do snu, a on będzie wyciągał z kogoś flaki w piwnicy. Zacisnęła mocniej palce na łańcuszku skórzanej torebki, którą zabrała ze sobą. Musiała wszystko przemyśleć.
— Na to wygląda — wzruszyła ramionami Rose.
— Jesteście pewni? — rzuciła Holly.
— A jak inaczej wyjaśnić brak śladów, brak sforsowanych zamków w drzwiach i oknach? — uniosła brew. Odstawiła pusty kieliszek na biurko. — Ten dom ma zabezpieczenia lepsze niż lokum prezydenta — prychnęła pretensjonalnie. — Tutaj nie można tak po prostu wejść — mruknęła. — Chyba że sama to zrobiłaś...
Oliver rzucił Roseline upominające spojrzenie. Wygadywała bzdury. Holly wręcz z niedowierzaniem spoglądała na swoją przełożoną i marszczyła brwi w paskudnym grymasie. Sądziła, że przełożeni w BBC News są gburami, ale Roseline biła ich na głowę. Oliver już otwierał usta, ale w porę go powstrzymała. Nie była małym dzieckiem, którym można było pomiatać.
— Po pierwsze nie znam zabezpieczeń tego domu — warknęła. — Po drugie byłam z tobą w klubie, ty tępa idiotko — sarknęła.
— Pilnuj słów, Grant — warknęła Roseline.
Nie znosiła nieposłuszeństwa podobnie jak jej ojciec i choć wciąż nie miała tyle doświadczenia, co on, nie miała zamiaru zmieniać zasad, które ustalił. Teraz to ona była głową rodziny i należał się jej szacunek. Bezwzględny.
Odmienne zdanie na ten temat miała sama Holly, która jedynie wywróciła ignorancko oczami. Roseline zmieniała postawę w stosunku do niej w zależności od sytuacji i nie miała zamiaru się tym przejmować.
— Pilnuj swoich debilnych oskarżeń, Russo — skwitowała, jak nastolatka.
— Zachowujecie się jak dzieci — wtrącił Oliver. — Nie mów w ten sposób do głowy rodziny — skarcił Holly. — A ty przestań tworzyć teorie spiskowe, które nie mają pokrycia z rzeczywistością, o czym doskonale, do kurwy wiesz — warknął.
Nie miał zamiaru pozwolić na bezpodstawne oskarżanie Holly, nawet jeśli padało ono z ust Roseline.
— Mojemu ojcu byś się nie postawił — mruknęła szczeniacko.
— Twój ojciec okazywał wszystkim szacunek — przypomniał jej. — Postaraj się być bardziej, jak on i zapewniam, że z nikim nie będziesz miała problemów — skinął głową. — Nawet z Holly, prawda?
Holly miała szczerą ochotę po prostu zignorować jego uwagę lub zaprzeczyć, żeby jeszcze bardziej rozjuszać Roseline. Nie miała jednak zamiaru, zniżać się do jej poziomu, a przy okazji coraz częściej przypominała sobie, że nie może tak po prostu narażać się na dodatkowy stres.
— Prawda — potwierdziła niechętnie.
Roseline odetchnęła. Skinęła głową w przepraszający sposób i ruszyła do biurka. Na nim trzymała akta wszystkich pracowników, których zatrudniał jej ojciec, bądź zdążył zatrudnić jeszcze przed śmiercią. Na niektórych nawet nie zdążył się poznać. Westchnęła.
— Musimy dopaść zdrajcę — mruknęła stanowczo.
— Wycisnę z niego wszystko, aż do cna — rzucił ostro Oliver.
Wyglądał na zadowolonego z faktu, że będzie mógł dopuścić się kolejnej krwawej zbrodni we własnej piwnicy. W głębi duszy jednak wcale nie chciał tego robić. Spokój, który zapewniała mu od jakiegoś czasu Holly, odpowiadał mu znacznie bardziej niż tysiące ofiar, które przewijały się przez jego palce. Lecz nie mógł przestać. Poprzysiągł, że nie wycofa się z powierzonego mu zadania i nie miał zamiaru tego zrobić. Tymczasem jego serce płonęło przestrachem, kiedy Holly zerkała na niego z tym samym obrzydzeniem, co na początku.
— Najpierw go znajdź — mruknęła Roseline.
— Trudno szukać bez żadnych informacji — wtrąciła Holly.
Reaserch był najważniejszy.
— W zasadzie mam podejrzanego — odetchnęła Rose. Podała świstek papieru w kierunku Olivera i Holly. — To haker o pseudonimie „Mefisto" — wyjaśniła. — Ojciec zatrudnił go dwa tygodnie przed swoją śmiercią. Zapłacił mu grube pieniądze za inwigilację konkurencyjnych biznesów i sytuacji na czarnym rynku — tłumaczyła. — Nikt nie wie, kim jest i gdzie pracuje, a zatem jest to przynajmniej dziwne.
— Mógłby się włamać do systemu chroniącego dom — zauważyła trafnie Holly.
— Mógłby nawet sforsować zamek sejfu bez dotykania go — dodała Roseline. — Na ten moment staram się z nim kontaktować, w jakiś drobnych sprawach, żeby nie sprawiać podejrzeń.
— Jeśli jest tak dobry, jak mówisz — westchnęła Holly. — To on już doskonale wie, że go szukamy — wydusiła z siebie.
— Co masz na myśli? — Oliver zmarszczył brwi.
— To proste — wykrztusiła przez zaciśnięte gardło. — Jeśli wdarł się do systemu z pewnością, założył też pluskwy — mruknęła. — Nie mam pewności, ale istnieje szansa, że słyszy każde nasze słowo.
Roseline zamrugała zszokowana powiekami. Nie zleciła żadnemu z informatyków przeszukania systemu i nie sądziła, że ktokolwiek zrobił to z własnej woli. Przyłożyła dłonie do pulsujących skroni. Zerknęła na Holly i skinęła głową, przyznając jej rację.
— Kurwa — zaklęła cicho.
To samo słowo nieustannie krążyło po głowie Holly, która czuła, że wszystko sypie się jak domek z kart. Kilka nieostrożnych decyzji mogło kosztować ich naprawdę wiele.
— Nie sprawdziłaś?! — warknął bezgłośnie Oliver.
Roseline ścisnęła brwi. Miała ochotę zabić go samym swoim spojrzeniem. W świecie, w którym żyli nie miało znaczenia to, co się stało, lecz to, co dopiero miało nadejść. Pomaszerowała do biurka. Wyjęła niewielki notes i przysłaniając papier ręką, nakreśliła coś na nim. Podała świstek Olvierowi.
— Zanieś to do pokoju Valentino — poleciła.
— Zapłacimy za twoje błędy — warknął.
— Próbuję je naprawić, więc wypierdalaj — zaklęła.
Holly widziała, jak bardzo zirytowany był. Wolała nie wtrącać się w tą wymianę zdań. Czasem po prostu należało zamilknąć i wolała trzymać się tej zasady. Spuściła powietrze, dopiero kiedy Oliver znalazł się za drzwiami. Trzasnęły z hukiem. Jęknęła zmęczona i zirytowana.
— Mogę usiąść? — spytała.
Tradycja rodziny nakazywała prosić głowę rodziny o pozwolenie na zajęcie miejsca siedzącego. Roseline spojrzała przez ramię na Holly i łagodnie skinęła głową.
— Jasne — odparła o dziwo łagodnie.
Holly była pewna, że również Roseline dusiła się w całej sytuacji. Wyglądała na wykończoną a kąśliwe uwagi i pretensje, które wyrzucał z siebie Oliver, wcale jej nie pomagały. Z drugiej jednak strony Holly nie mogła winić jego. Miał rację. Rose zachowała się skrajnie nieodpowiedzialnie i naraziła ich wszystkich na szaleńcze niebezpieczeństwo. Na niebezpieczne sytuacje nie mogła sobie pozwolić sama Holly. Przymknęła powieki i ułożyła dłoń na własnym czole. Dlaczego to było aż tak skomplikowany, do cholery?
— Byłaś już u lekarza? — spytała Roseline. Napełniała po raz kolejny swój kieliszek.
Holly zmarszczyła brwi. Uniosła wzrok na ciemnowłosą kobietę, która przyglądała się jej z uwagą. Grant prychnęła. Zdała sobie sprawę, że była naprawdę naiwna sądząc, że Roseline nie domyśliła się prawdy.
— Nie — zaprzeczyła. — Sama dowiedziałam się wczoraj — mruknęła przytłoczona nadmiarem informacji.
— A w ogóle masz zamiar iść? — bąknęła. Upiła łyk alkoholu.
— Chyba nie mam wyboru — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Zaczęła zastanawiać się nad tym, czy właśnie tak irytowali się ludzie, kiedy ona popisywała się swoją nieograniczoną wścibskością.
— Zawsze możesz łyknąć pigułkę i po prostu tego nie rodzić — wywróciła oczami Roseline.
Holly skrzywiła się z obrzydzeniem. Porponowanie komukolwiek nielegalnej aborcji w ukryciu wydało jej się absurdalne, ale nazywanie płodu „tym" wywołało na jej twarzy grymas. Nie była przeciwniczką aborcji, ba nawet nie uważała, że fasola rozwijając się w jej brzuchu była już dzieckiem, ale na miłość boską krew zagotowała się w niej, kiedy Rose mówiła o tym wszystkim w tak beznamiętny sposób.
— Ja tak zrobiłam i nie żałuję — wzruszyła ramionami.
— A ja chcę podjąć decyzję samą i właśnie tak zrobię — zastrzegła.
— Pamiętaj, że do tanga trzeba dwojga — rzuciła ironicznie Roseline. — Rozmawiałaś już z nim?
— A kiedy niby miałam to zrobić? — warknęła Holly.
— Po tym, jak się dowiedziałaś? — parsknęła, jak to było oczywistością.
— Akurat zadzwoniłaś — bąknęła. — A ja nie byłam w stanie wykreślać z siebie choćby słowa — przyznała.
Perspektywa posiadania dziecka wciąż była dla niej odległa. Pomimo tego, że wszystko działo się niewątpliwie w realnym świecie, ona czuła się tak, jakby obserwowała samą siebie z boku. Była zaskoczona i jak mniemała, nikt nie miał prawa się jej dziwić.
— Cóż, prędzej czy później będziesz musiała się zebrać na odwagę — wzruszyła obojętnie ramionami. — Oliver też ma prawo wiedzieć i musisz z nim pogadać — zaznaczyła sucho.
— O czym musimy pogadać?
Męski, donośny głos rozniósł się echem po pokoju. Roseline miała ochotę się roześmiać. Alkohol krążący w jej żyłach odbierał jej zdrowy rozsądek i resztki empatii, jakie w sobie zachowała. Machnęła ręką w powietrzu od niechcenia i ruszyła przed siebie. Stukot jej szpilek kierował się prosto do wyjścia.
Prosto do drzwi, którymi chwilę wcześniej do pomieszczenia wślizgnął się niepostrzeżenie Oliver. Holly nie miała nawet odwagi, by odwrócić się w jego stronę. Jak skamieniała siedziała przygwożdżona do krzesła, które zajęła i wlepiała wzrok w bliżej niezidentyfikowany punkt przed sobą. Nie tak wyobrażała sobie tą rozmowę, ale wiedziała, że Oliver nie odpuści. Nie znosił być oszukiwany.
— Pogadajcie sobie — rzuciła na odchodne Roseline.
Zostawiła ich samych. Przez pierwsze pięć sekund Holly miała ochotę wybiec za nią i rozszarpać jej gardło własnymi paznokciami. Kolejne pięć spędziła w przygniatającym przerażeniu, by następnie przejść do stanu, w którym obojętnie gapiła się jak sroka w gnat ze świadomością tego, że to nie ma prawa skończyć się dobrze.
— A więc? — spytał przenikliwe. Zajął dawne miejsce Russo. Tym samym siedział naprzeciw niej. — O czym powinniśmy porozmawiać?
Spuściła wzrok na własne stopy. W czarnych, matowych szpilkach prezentowały się naprawdę elegancko. Zaczęła się zastanawiać czy coś stałoby się, gdyby po prostu wyszła i pojechała do pracy. Wciągnęła powietrze nosem, odpowiadając sobie na pytanie. Zapewne chciałby ją zabić.
— To nic takiego — mruknęła pod nosem.
— Nie sądzę, że to nic — burknął. — Roseline zdawała się być zachwycona, kiedy się pojawiłem — mruknął.
— Lubi robić mi pod górkę — stuknęła palcem w blat. — Nie zauważyłeś? — spytała kąśliwie.
— Nie rozmawiamy o niej — uciął krótko.
Zamilkła. Mieliła fragment sukienki między palcami. Zamknęła oczy, kiedy trzasnął dłonią w blat. Był szalenie niecierpliwy. Jęknęła.
— Cholera, Holly — westchnął przeciągle. — Nie doprowadzaj mnie do szału, nie chcę się martwić! Jesteś chora? To coś poważnego?
— Co? — spytała zdezorientowana, marszcząc brwi. Zdała sobie sprawę, że właśnie tak to mogło wyglądać. Ciągle wemitowała, nie wysypiała się a jej skóra znacznie pobladła, co skutecznie zakrywała opalenizna. — Nie... — odetchnęła. Przetarła oczy dłońmi. — Nie jestem na nic chora — zaprzeczyła.
— A więc o co chodzi?
Nieśmiało uniosła na niego wzrok. Przełknęła ślinę i usilnie próbowała opanować oddech. Panika płynęła jej żyłami. Nie będzie zadowolony, tego była pewna. Zerknęła na niego. Ciemne oczy wpatrywały się w nią wyczekująco. I cóż, co tu dużo mówić, uznała, że lepszej okazji nie będzie już miała. To była sytuacja z typu — teraz albo nigdy.
— Jestem w ciąży — wydusiła z siebie.
Zagryzła wargę, spoglądając na niego. Oliver momentalnie nieruchomieje i robi się niemal kredowo blady. Oczy ma szeroko otwarte, zupełnie, jakby zobaczył ducha.
— Co takiego? — szepcze ledwo słyszalnie.
— Jestem w ciąży — powtórzyła.
Spojrzał na nią pełnym niezrozumienia wzrokiem. Ręce niemiłosiernie mu się trzęsły, oczy zaszły dziwaczną mgłą, a serce waliło mu o klatkę piersiową z zawrotną prędkością. W gardle zdążyło mu zaschnąć w kilka sekund. Ciąża? Dziecko? Chryste, życie przeleciało mu przed oczami.
— Jak to jest możliwe?
— Mam ci tłumaczyć, co się dzieje, gdy pan i pani się bardzo kochają? — sarknęła zirytowana jego głupawymi pytaniami.
— Mówiłaś, że bierzesz pigułki... — wychrypiał.
— Najwyraźniej coś poszło nie tak — mruknęła. — Do wczoraj brałam je stałych godzinach, potem się zorientowałam — dodała na swoje usprawiedliwienie. — Wiem, że to nie jest odpowiedni moment i że...
— Nieodpowiedni moment?! — warknął.
Zerwał się na równe nogi. Trzasnął pięścią w stół, który podskoczył w miejscu. Holly instynktownie wstała z krzesła i odsunęła się. Z szaleństwem w oczach wyglądał jak syn Mefistofelesa, a ona była tym przerażona. Chciała go wspierać, ale ona pierwszym miejscu stawiała swoje przetrwanie. Swoje i dziecka.
— Chryste, Holly! — krzyknął. — Nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, rozumiesz?! — krzyczy rozdary.
Serce Holly zabiło w zawrotnym tempie. Wyglądał na rozdartego. Łzy stanęły w jego oczach, a ciało drgało bez kontroli. Tego właśnie nie znosił, braku kontroli. Nie mogła jednak poradzić nic na strach i odrazę, które skrywały się na jego twarzy.
— Te dziecko nie ma prawa przetrwać! Nie kurwa ze mną jako ojcem! — warknął, wyrzucając ręce w powietrze.
— Twoja córka nie zginęła przez ciebie... — powiedziała cicho. — Byłeś dobrym ojcem i...
— Nawet, kurwa, nie kończ — ryknął.
Ominął ją szerokim łukiem. Patrzyła, jak chwiejnym krokiem ruszył w stronę holu. Jego kroki odbijały się od drewnianej podłogi. Po samym tempie marszu można było wywnioskować, że jest wściekły. Wystawił dłoń, chcąc go zatrzymać, ale zaraz opuściła ją. To nie miało sensu. Drzwi trzasnęły. Została całkowicie sama. Otępiała i zdumiona zawędrowała do stołu. Ścisk w jej gardle zwiastował tylko jedno. Jedno, które było cichym płaczem roznoszącym się po biurze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top