Rozdział 22: Niepewna przyszłość
Witajcie skarbeńki moje x Rozdział pełen słodkości dla Was <3 To już prawie 40 000 wyświetleń! Dziękuję Wam! Buziole x
Uwaga! Rozdział nie kończy się moją notatką... idę się uczyć a Wam miłego czytania!
Holly nigdy nie spodziewała się, że tydzień później znajdzie się z Oliverem w małym letniskowym domu nad brzegiem oceanu. Leżała w stroju kąpielowym na środku tarasu. W dłoniach trzymała, pochłaniający kryminał, a gdzieś z tyłu usłyszała cichą melodię, którą nucił Oliver podczas pieczenia szaszłyków na grillu.
— Zaraz będą gotowe — oznajmił wesoło.
Chryste, w nieskończoność mogłaby patrzeć na jego uśmiech. Dwa urocze dołeczki zdobiły jego twarz, ilekroć unosił kącik ust naprawdę wbrew sobie. Był cholernie przystojny, ale również piękny. Zwyczajnie wewnętrznie i zewnętrznie piękny a ona to piękno chciała chłonąć całą sobą.
— Nie podejrzewałabym cię o zdolności kulinarne — parsknęła.
Ułożyła zakładkę między śnieżnobiałymi, zadrukowanymi stronami i spojrzała na niego spod ciemnych, przeciwsłonecznych okularów. Oblizał wargi na jej oczach, rozpalając w jej brzuchu zalążek pożądania i zrzucił z siebie biały fartuch. Teraz pozostawał przy niej jedynie w spodenkach kąpielowych.
— Dlaczego? — spytał z przekąsem.
Przysiadł na brzegu wiklinowego leżaka. Dłonią zawędrował na jej udo. Kochał gładzić jej aksamitną skórę.
— No wiesz... — wzruszyła ramionami. — Zazwyczaj gotowała gosposia, a ty tylko raz pichciłeś coś na moich oczach — wyjaśniła.
— Posądzasz moje naleśniki z czekoladą o brak wykwintności kulinarnej? — parsknął.
— Nie śmiałabym, panie Agrest — odparła rozbawiona.
Zrzuciła nogi na panele imitujące drewno. Oparła się o jego ramię. Trudno było jej powstrzymywać uśmiech, gdy tak siedzieli obok siebie i wpatrywali się w bezkres idealnie czystej, oceanicznej wody. Oparł głowę o jej włosy.
— Nie sądziłam, że kiedyś znajdę się z tobą w takiej sytuacji — wyszeptała.
— Przykułem cię do stołu — przypomniał jej lodowatym głosem. Używał go, kiedy był zły na samego siebie. Z czasem zaczęła to dostrzegać — on nigdy nie był wściekły na nią. Było wręcz przeciwnie. — Sądzę, że sam nie spodziewałbym się na twoim miejscu takiego zwrotu akcji.
— Zapomnijmy o tym — bąknęła. — Nie jestem tą samą kobietą, co kiedyś — chrząknęła gorzko.
Prawda była okrutna. Holly Grant nie była już jedynie dziennikarką z ostrym językiem, którego nie sposób było utemperować. Kilka miesięcy zamieniło ją w kobietę pełną wątpliwości co do ludzkiej moralności, napełniło ją bezwzględnością i szaleńczą próbą przetrwania. Lecz to wszystko nie było takie złe, gdy wiedziała, że nie przeżywa tego sama. Wina leżała po obu stronach — on zamknął drzwi, ona wybiła okno. Nie liczyło się dla niej to, czego zmienić nie mogli.
— Ja również nie jestem tym, kim byłem — szepnął.
Podnieśli się z miejsca. Mięso zaczęło skwierczeć. Musieli czym prędzej ściągnąć je z ognia, jeśli chcieli nacieszyć się przysmakami.
— Czym ci przełożyć? — spytał odrobinę weselej. Wyjął drewniany patyczek.
— Hmmm... — zerknęła na stosy przepysznego, smażonego jedzenia. — Ogórek, ziemniaki i sałata — wymieniła.
Pokręcił głową z niedowierzaniem. Uniosła zdziwiona brew, kiedy bez słowa zaczął formować jej szaszłyka. Podał jej na talerzu przysmak ociekający tłuszczem i mrugnął wesoło.
— Co cię tak bawi? — spytała zdezorientowana.
— Nie rozmawiajmy o tym — westchnął. Wyłączył grilla.
Ruszyli do niewielkiego stolika, rozstawionego na tarasie. Olbrzymia, niebieska parasolka chroniła ich przed górującym słońcem. Zabrali się do jedzenia. Holly syknęła cicho pod nosem, kiedy gorące, palące mięso zetknęło się z jej językiem.
— Uważaj — zaśmiał się. Patrzył na nią, jak na małe nieporadne dziecko — Gorące — skinął głową.
Odchylił głowę do tyłu. Potrzebował odpoczynku. Osoba Holly niesamowicie go koiła. Przymknął powieki.
— W takim razie możesz mi odpowiedzieć — skwitowała. — O czym nie rozmawiamy? — chrząknęła wymownie.
Jęknął przeciągle. Wrócił do niej wzrokiem. Była piękna, ale również wymagająca. Szaleńczo inteligentne kobiety miały do siebie to, że nie znosiły pozostawać bez odpowiedzi. Badała jego twarz zaciekawionym wzrokiem i doskonale wiedział, że nawet nie powinien próbować uciekać przed odpowiedzią. Prędzej czy później z pewnością domyśliłaby się, co chodziło po jego głowie.
— O tym, że układasz szaszłyki, dokładnie tak jak moja zmarła żona — westchnął przeciągle.
Spuściła wzrok na swoje nagie stopy. Złotawa bransoletka, którą jej podarował, błyszczała na jej kostce, odbijając od siebie światło. Zagryzła niewinnie wargę. Wiedziała, że ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, ale nie mogła się powstrzymać. Chciała wiedzieć o nim jak najwięcej.
— Wiem już, że posiadasz prywatny śmigłowiec... — zaczęła ostrożnie. — Kochasz muzykę, wino, taniec i potrafisz gotować — wymieniła, nerwowo się śmiejąc.
— Pytanie jest proste, pani reporter — rzucił nonszalancko. Oparł przedramiona o blat i zbliżył się do niej. — Czego nie wiesz i o co chcesz zapytać? — wymruczał.
Skradł jej krótkiego, wręcz dziecięcego buziaczka, po którym roześmiała się na całe gardło.
— Czasami zapominam o pańskiej przebiegłości, panie Agrest — parsknęła cicho.
— A ja o pani wścibskości, panno Grant — chrząknął.
Zasznurowała własne usta. Przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywała się w jego ciemne oczy. Pociągały ją barwy, jakimi mieniły się tęczówki Olivera. Oczy były zwierciadłem duszy. Był tego najlepszym dowodem. Kiedy był zły jego oczy, zatapiały się w czerni, gdy pałał energią, przebijała się w nich karmelowa nutka.
— Pytaj — skinął głową. Zabrał się za spożywanie przygotowanej przekąski. — Będę dzielnym chłopcem, obiecuję — zasalutował.
— Chciałam, żebyś opowiedział mi więcej o Violett — westchnęła niepewnie.
Przymknął powieki. Wciągnął powietrze nosem. Jego szczęka znacznie się wyostrzyła. Uciekła od niego wzorkiem. Nie znosiła wpatrywać się bezczynnie w jego cierpienie, szczególnie gdy to ona mu je sprawiała, robiąc to całkowicie świadomie.
— Nie ma takich słów, w których mógłbym ci opowiedzieć o niej naprawdę dokładnie — wychrypiał po chwili milczenia.
— Więc opowiedz tyle, ile możesz — westchnęła.
Odetchnął głęboko. Potrzebował spokoju i skupienia, by mówić o Violett bez zbędnych emocji. Zwiesił dłonie między własnymi kolanami i zerknął na jej twarz. Zarumieniła się.
— To jak wyglądała, nie ma znaczenia — wzruszył ramionami.
— Widziałam zdjęcie — przyznała nieśmiało. — Nie musisz o tym opowiadać, była piękna.
— To prawda — przyznał skruszony. — Była też niesamowicie uparta, wyszczekana i zaradna — parsknął. — Te trzy słowa, to chyba cała jej natura — zaśmiał się gorzko. — Zabawna, prowokacyjna, wesoła i żywiołowa ... — wymieniał. — Prawda jest taka, że była promieniem w moim całym, szarym świecie — westchnął. — A potem pojawiła się nasza córka i byłem pewien, że ...
— Że?
— Że będzie lepiej — wzruszył ramionami. — To było tak szalenie normalne — wyszeptał. — Wchodziłem z krwią na rękach do naszego domu, a ona nie była mną przerażona — mruknął. — Była kobietą, która potrafiła przyjąć potwora w swoje drobne ramiona — rzucił cicho. — I w tym leży wasze podobieństwo — szepnął, sunąc dłonią w jej kierunku. — Ty też potrafisz i właśnie to jest twoje podobieństwo do niej — dodał cicho.
Zamilknęła. Ciarki przeszły przez jej kark, kiedy uświadomiła sobie, jak wielkie nadzieje w niej pokładał. Uniosła kącik ust niemal siłą. Zacisnęła smuknęła palce na sygnetach, którymi zdobił swoje wytatuowane palce.
— Jak miała na imię wasza córeczka? — spytała cicho.
— Diana — odparł, spoglądając w niebo. — Druga miała mieć na imię Audrey — dodał gorzko.
— Violett...
Holly miała wrażenie, że za moment się udusi tlenem. Czerwone wykwity powiększyły się na jej twarzy. Odsunęła gwałtownie dłoń, jakby czymś się sparzyła i zerwała się na równe nogi. Zerknęła na niego zszokowana.
— Była w ciąży — mruknął.
Ich oczy zaszły mgłą. Jego tęsknotą, jej przerażeniem. Przełknęła ślinę, patrząc na niego z niemałym przestrachem. Ruszyła w kierunku drzwi na domku. Zszokowany zerknął przez ramię.
— Gdzie idziesz? — zapytał zdziwiony.
— Po krem przeciwsłoneczny! — krzyknęła za siebie. — Zaraz wrócę! — odkrzyknęła.
Wpadła do sypialni. Dostała do własnej torebki. Niemal modliła się, by nie szedł za nią. Czuła jak każde słowo, które z miłością wypowiadał o swojej zmarłej żonie i zamordowanych córeczkach przytłacza ją coraz bardziej. Doskonale czuła też swego rodzaju presję na sobie, by nie sprawić mu zawodu i dodatkowych kłopotów. Dziecko niewątpliwie byłoby kłopotem i choć, jak dotąd nie dopuszczała do siebie myśli o byciu w ciąży, Roseline zasiadła w niej ziarno niepewności. Ziarno, które wykiełkowało pod naciskiem jego wspomnień.
Zabrała ze sobą niewielkie pudełeczko i przemknęła do łazienki, w której się zatrzasnęła. Ostrożnie wyjęła z opakowania test ciążowy.
— Miejmy to już za sobą — mruknęła w stronę lustra.
Jak w amoku postępowała zgodnie z zapisaną na kartonie drobnym druczkiem instrukcją. Potem? Potem po prostu usiadła. Skuliła się pod ścianą, jak małe dziecko, rozpatrując wszelkie istniejące możliwości, a im więcej myślała, tym bardziej przerażona była. Wymioty? Brak krwawienia? Chryste, jak mogła się nie zorientować, że coś jest nie tak.
Podskoczyła w miejscu, kiedy po pomieszczeniu rozległo się ciche pukanie do drzwi.
— Jesteś tam? — spytał Oliver.
Przez niewielką, zacienioną szybkę w drzwiach widziała, jak oparł się o nie ramieniem. Próbował wcisnąć klamkę, ale szło mu to z oporem. Prze kluczyła zamek. Chciała być sama na wypadek gorszego ze scenariuszy.
— Jestem — bąknęła.
— Źle się czujesz? — dopytał troskliwie.
Znów naparł na klamkę. Przewróciła oczami. Chryste, jakiż on był kontrolujący. Oliver Agrest lubił wiedzieć o wszystkim, a ona nie miała mu zamiaru na to pozwolić. Przynajmniej jeszcze nie wtedy.
— Nie — odkrzyknęła. Poderwała się na równe nogi i puściła wodę w umywalce. — Po prostu musiałam się odświeżyć! — skłamała. — Zaraz przyjdę! Odgrzej mi jedzenie!
— W porządku — westchnął.
Fala ulgi rozlała się po jej ciele, kiedy odszedł od drzwi. Zerknęła na niewielki budzik, który nie wiedzieć czemu znajdował się akurat w łazience. Być może łatwiej było w ten sposób nie zasiedzieć się w wannie. Wzruszyła ramionami. Na czarnym ekranie pojawiła się godzina prawdy. Minęło dokładnie dziesięć minut, które wcześniej dzieliło ją od rozwiania wątpliwości. Chwyciła test w dłoń, zasłaniając okienko własnymi palcami i zastygła w miejscu niczym woskowa figura. Nigdy nie sądziła, że coś doprowadzi ją do takiego stanu. Zazwyczaj radziła sobie ze wszystkim, ale dziecko? Dziecko było zupełnie innym wymiarem kłopotu, a raczej przymusowym radzeniem sobie z nim.
Jęknęła żałośnie pod nosem.
— Kurwa — zaklęła. — To się nie dzieje — burknęła sama do siebie.
Odwróciła głowę w kierunku lustra. Czy tak wygląda kobieta, która miała zostać matką? Nie, zdecydowanie nie. Przez myśl przeszło jej, że nie podźwignęłaby z tym zadaniem. Czuła się przytłoczona.
— Raz... — westchnęła.
Zawsze radzono jej, by w stresowych sytuacjach głęboko oddychała i liczyła do trzech. Nie miała zielonego pojęcia, jak miało jej to pomóc, ale wiernie stosowała tę metodę, zastanawiając się, co ona właściwie wyprawia.
— Dwa... — ciche słowo wymknęło się spomiędzy jej ust. — Trzy — bąknęła.
Wlepiła swoje tęczówki w piekielny test. Przytknęła dłoń do ust, by przeraźliwie nie krzyknąć i opadła na posadzkę. Jej spojrzenie zaszło taką mgłą, że nie była w stanie rozpoznawać kształtów dookoła siebie. Widziała tylko małe, cholerne okienko, które przedstawiało dwie czerwone kreski. Dwie, cholerne i naprawdę widoczne kreski.
Pobladła na twarzy, czując jak odchodzi z niej cała krew i pokręciła przecząco głową, jakby nie chciała dopuścić do siebie tego, co się stało. To po prostu było niemożliwe. Nie było w stanie się wydarzyć, a jednak patrzyła na ten pierdolony test z żalem do całego świata i wiedziała, że niczego nie jest w stanie zmienić.
— Wyjdziesz kiedyś do mnie? — parsknął za drzwiami Oliver.
Uniosła przerażona wzrok. Podkurczyła kolana aż pod samą brodę. Głos ugrzązł w jej gardle. Co miała mu powiedzieć? Nie była nawet w stanie drgnąć, a do tego wszystkiego dochodziła niepewność związana z tym, co on powie na taką sytuację. Czy on w ogóle jest gotowy przechodzić to wszystko po raz kolejny? Jak zareaguje człowiek, który patrzył na śmierć własnych dzieci?
Zacisnęła boleśnie powieki. Miała wrażenie, że grunt osypał się pod jej nogami. Strach pomieszany z bezsilnością rozrywał ją od środka. Nie mogła się nawet odezwać, by się nie martwił. Coś zablokowało jej krtań. Kiedy tylko otwierała usta, spomiędzy nich nie wypadało nic poza cichym świstem powietrza. Ostatkiem sił sięgnęła do metalowego kosza na śmieci i wyrzuciła test. Tak po prostu. Nie miała pojęcia, co innego mogła zrobić.
— Holly?
Pukanie znacznie się nasiliło. Zacisnęła powieki jeszcze mocniej. Nie widziała nawet cienia szansy na to, by rozmawiać z nim od razu. Łzy ciurkiem zaczęły spływać po jej opalonych policzkach. Pociągnęła nosem.
— Idź sobie, Ollie — wydusiła z siebie drżącym głosem. — Zaraz przyjdę.
Zamrugał zdziwiony powiekami. Nie wydarzyło się nic złego, a ona siedziała sama,zatrzaśnięta w łazience i najprawdopodobniej nie czuła się najlepiej. Przyłożył ucho do drzwi. Ciche łkanie, które wpadło w zatrważającym tempie do jego bębenków, potrząsnęło nim. Na jego sercu zacisnęła się pętla zmartwienia, która doprowadzała go do szaleństwa.
— Płaczesz? — spytał jak głupiec. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Czuł się jak głupiec, nie potrafiąc rozmawiać o czyiś uczuciach. Zawsze była przy nim a teraz uciekła. Nie miał zamiaru na to pozwolić.
— Nie — burknęła. — Sikam — odparła ironicznie.
Czarny tusz, którym pomalowała rzęsy o poranku, spłynął razem ze słonymi łzami prosto na jej twarz. Wyglądała jak obraz nieszczęścia i bezsilności i właśnie tak się czuła. Zegar cicho tykał, a ona miała wrażenie, że czas biegnie ku ich końcu.
— Holly — westchnął zrezygnowany. — Co się dzieje?
Jestem w ciąży, pomyślała. Zaraz potem dodała w swojej głowie coś na rodzaj „i nie spałam z nikim innym" od naprawdę długiego czasu. A on mijał nieustannie, wydłużając ich znajomość na okres znacznie dłuższy, niż zakładała, gdy napotkała na jego oczy po raz pierwszy. W Londynie lało zimnym deszczem, podczas gdy ona wygrzewała się na Malediwach w towarzystwie obrzydliwie bogatego mężczyzny, który pociągał ją na wszelkie możliwe sposoby. Problem polegał na tym, że nie była pewna czy pociągał ją na tyle, by była w stanie związać się z nim na wieki.
— Nic — odkrzyknęła spanikowana.
— Przecież...
— Po prostu idź sobie stąd ! — warknęła stanowczo.
— Ty byś nie odpuściła! — uderzył dłonią w drzwi. — Więc dlaczego każesz robić to mnie, do cholery?! — podniósł głos. — Nie chcę dla ciebie źle!
Wiedziała, że miał rację, ale nie była w stanie zmusić się do wstania i otworzenia mu drzwi. Trzęsła się na zimnej posadzce, a im bardziej podnosił głos, tym bardziej przytłoczona się czuła. Znów utkwili w naprawdę chorej sytuacji.
Przeczesał palcami potargane włosy. Jego serce wprost krzyczało z niepewności. Chciał jej jedynie pomóc i choć wiedział, że robi źle, wsunął w zamek uniwersalny klucz. Nacisnął na metalową klamkę i ciężko dysząc, dostał się do pomieszczenia. Kobieta, którą uważał za niezłomną, skuliła się na podłodze, jak przestraszone szczenię.
— Czego, kurwa, nie zrozumiałeś?! — zaklęła przez łzy.
Pokręcił przecząco głową. Nie chciał się kłócić. O nie, on chciał jej jedynie pomóc. Dążył tylko do tego i nie widział innej możliwości. Potrafiła zrozumieć jego ból bez słów. Chciał jej podarować to samo. Nie chciał dopytywać, wyciągać z niej krzykiem, tego, co niewątpliwie przed nim ukryła. Och, nie. Chciał tylko słodkiego zadośćuczynienia, spłacenia długu, który u niej zaciągnął. Podszedł do niej naprawdę ostrożnie, jakby bał się, że zrobi jej krzywdę i klęknął przed jej ciałem. Schowała twarz w kolana. Ujął dłońmi jej poliki i zmusił ją, żeby spojrzała prosto w jego oczy.
— Jestem tutaj — wyszeptał. — Obiecuję, że nie będę pytał, po prostu tutaj jestem — szepnął.
Prędzej czy później i tak się zorientujesz, pomyślała. Nie miała jednak siły, by wydusić z siebie choćby słowo. Objął ją swoimi silnymi ramionami i liczyło się tylko to, że mogła się w nich schować. Zatopiła twarz w jego szyi. Chłonęła charakterystyczny dla jego ciała zapach wody kolońskiej i powoli oddychała, by nie popaść w paranoję.
— Lepiej ci? — pytał, co jakiś czas, głaszcząc jej aksamitne włosy.
— Tak — odparła cichutko.
— Dowiem się kiedyś, o co chodziło, panno Grant? — zapytał nieśmiało, siadając obok niej.
Podpierali plecami ściany wanny i spoglądali przed siebie. Trochę przestraszeni tym, jak wiele potrafili zdradzać w swojej obecności a odrobinę tym, co czekało na nich w przyszłości.
— Czy to wywiad, panie Agrest? — parsknęła zachrypniętym głosem.
— Być może — wzruszył ramionami.
— Więc być może, kiedyś się pan dowie — zażartowała.
Milczeli dłuższą chwilę. Oparła głowę o jego ramię. Lubiła to robić. W takich chwilach czuła, że nie jest sama. On zaś czuł nadzieję na lepsze jutro. Wpatrywali się więc w nicość, łudząc się, że kiedyś będzie po prostu lepiej. Łatwiej? Tak, chyba tego oczekiwali. Lecz marzenia nie spełniały się często. Telefon rozbrzmiał w łazience. Donośny dzwonek odbił się echem pomiędzy kolorowymi kafelkami.
— Przepraszam — bąknął pod nosem.
Wygrzebał urządzenie z kieszeni długich kąpielówek i zmarszczył brwi. Na wyświetlaczu pojawił się numer Roseline.
— Nic się nie stało — zapewniła Holly. — Odbierz — poleciła.
Splotła ich dłonie ze sobą. Gładził kciukiem skórę na jej maleńkiej dłoni, kiedy przyłożył telefon do ucha. Nie zdążył się nawet przywitać z rozmówczynią, która jak w szale opowiadała o tysiącach rzeczy na raz. Oliver musiał się naprawdę skupić, by nie zgubić się we wszystkim, o czym go informowała.
— W porządku — skinął głową. — Będziemy najpóźniej jutro, zabezpiecz — mruknął.
— Jutro?! — warknęła wściekle.
— Jestem na pierdolonych Malediwach! — przypomniał jej. — Lot trochę mi zajmie! — warknął.
Nie miał zamiaru się spieszyć. Pośpiech za kierownicą czy sterem śmigłowca nigdy i nikomu nie wychodził na dobre. Do spraw technicznych starał się podchodzić z rozsądkiem, szczególnie kiedy na pokładzie miał pasażera. Bądź pasażerkę, której miał chęć podarować wszechświat. Rozłączył się.
— Wracamy? — spytała Holly, która usłyszała jakąś część wypowiedzi Roseline.
— Wracamy — westchnął zrezygnowany. — Wdarli się do skarbca Agresta i znaleźli paliwo — mruknął.
W tej sytuacji nie mieli nic do gadania. To było zupełnie, jak nagłe wezwanie od szefa, na które musieli odpowiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top