Rozdział 19: Nienawiść bywa pociągająca
Dzień dobry moje pysiulce! 19 rozdział już dla Was <3 Miłego czytania życzę!
Twitter: #interviewwatt
Instagram: only_maleficent_
— Gdzie jedziemy? — spytała Holly.
Tydzień później siedziała w olbrzymim SUV-ie Roseline. Wprost nie mogła uwierzyć, że tkwiła w mafijnym syfie od kilku miesięcy i wciąż udawało się jej panować nad sytuacją. Jak dotąd sądziła, że prowadzenie podwójnego życia jest nierealne. A jednak, ona była dziennikarką, Roseline wybornym architektem a Oliver Agrest światowej sławy modelem i absolutnie nikt nie zorietnował się, że w podziemiach wychodziły z nich prawdziwe kreatury.
— Jesteś okropnie niecierpliwa — skomentowała Roseline skręcjąc w kolejną uliczkę.
— Jestem dziennikarką, Rose — skarciła ją. — Lubię zadawać pytania i mieć grunt pod stopami — murknęła.
Odwróciła głowę w kierunku okna. Obraz za szybą był jej znajomy a jednak wciąż ją zachycał. Londyn po zachodzie słońca był miejscem pełnym tajemnic, ale niebotycznie pięknym. Przypominał ją samą.
— Ostatnim razem zadawanie pytań nie wyszło ci na dobre — parsknęła, uruchamiając kierunkowskaz. — Niby wywiad a jednak śmietelne zagrożenie — zaironizowała.
— Wyrwałaś mi paznokieć — bąknęła z wyrzutem Holly.
— Stare czasy — machnęła dłonią Roseline. — Teraz jesteśmy prawie siostrami.
— Bez wzajemności — wywróciła oczami. — Ani ty, ani Oliver nie jesteście dla mnie bliscy.
— Z przypadkiem Oliver'a zdecydowanie bym się kłóciła... — parsknęła Roseline.
— Co masz na myśli? — sptała zdezorientowana Holly.
— Nic takiego — wzruszyła ramionami.
Zatrzymała samochód na parkinug przed dwoma obskurnymi kamienicami. Holly skrzywiła się pod nosem. Okolica, w której się znalazły była paskunda. Zniszczone budynki, bezdomni szwędający się w każdym możliwym kącie i zaciemnione uliczki. Wysiadły. Drzwi SUV-a nieprzyjemnie trzasnęły.
— Po prostu dobrze się dogadujecie — westchnęła. — A przynajmniej Oliver czuje się przy tobie, jak ryba w wodzie, nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tak szalał za jakąś kobietą — zaśmiała się przyjaźnie.
Supeł zacisnął się na żółądku Holly. Nie znosiła mieć niestabilnej sytuacji. Teraz jednak nie rozumiała czy powinna brnąć w ich realcję czy usunąć się w cień, by nie ranić go wyobrażeniem zmarłej żony. Westchnęła przeciągle.
— Za pewne za Violet — mruknęła.
Roseline rzuciła jej zszokowane spojrzenie. Pokręciła z niedowierzaniem głową i ruszyła przed siebie. Holly śledziła jej kroki. Dwie pary szpilek stukały donośnie o spękany bruk. W eleganckich sukniach, futrach i drogiej biżuterii zdecydowanie odstawały od otaczającego je krajobrazu.
— Nie wierzę, że ci o niej powiedział — rzuciła. — Wiedziałam o tym ja i mój ojciec, jakim cudem to z niego...
— Wierz mi lub nie, ale sam mi powiedział — wzruszyła ramionami.
— Więc musisz mieć coś w sobie — bąknęła Roseline. — Nie skrzywdź go, to mały chłopiec w ciele dorosłego przystojniaka — zaznaczyła płytko.
— Nie sądzę, by był powód dla którego miałabym go krzywdzić — odparła. — Czasem się bzykamy, nic poza — dodała gorzko. Oblizała wargi.
— Szkoda byłoby, gdybyś naprawdę tak uważała — szepnęła Rose. — Ten chłopiec lgnie do ciebie, jak do matki — westchnęła.
Holly rozchyliła usta, by coś powiedzieć. Szybko jednak znów je zamknęła. Nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Czuła się przytoczona a jedynym pytaniem, którego nie potrafiła mu zadać było to, które mogłoby rozjaśnić jej sytuację.
— Masz broń? — rzuciła Rose, zmieniając temat, kiedy znalazły się przed wejściem do ciemnego zauka między budynkami.
— Przyda mi się? — Holly uniosła ciekawsko broń. Uniosła delikatnie sukienkę ukazując podwiązkę za którą spoczywał błyzczący rewolwer.
— Zawsze powinnaś być przygotowana — poradziła jej Roseline. — Oliver czeka tam za nami, miał załatwić od handlarza kolejny rodzaj paliwa do bomby — skinęła głową. — Do dzieła.
— Jasne — skinęła głową.
Wdarły się między kamienne ściany. Światło pochodzące z ulicznych latarii prowadziło je jedynie przez chwilę. Holly naprawdę gubiła się między tym czy powinna się czuć jak pani świata, czy może jednak przykurczać ramiona w przestrachu. Miejsce było paskudne.
Spokojnie spacerowały wgłąb zauka. Był szalenie długi . Holly szybko znudziła się niekończącą drogą. Z na wpół przymkniętymi powiekami śledziła kroki Roseline. Sarknęła wściekła, kiedy wpadła w jej plecy. Zatoczyła się w tył. W ostatniej chwili złapała równowagę. Dłonią przytrzymała się brudnej, porośniętej luszczem ściany. Najpewniej skomentowałaby to zdarzenie, jakimś siarczystym ''ohyda'', ale nie wtedy. wtedy miała ochotę spłonąć w piekle i błagać o zapomnienie. Powietrze wdarło się w jej płuca w nadmiernej ilości, kiedy przeraźliwie jęknęła, niemal popychając zszokowaną Rpseline.
— Kurwa mać! — warknęła wściekle. — Cholerny chuj nas oszukał!
— Naprawdę teraz to cię obchodzi, do kurwy? — warknęła Holly pretensjonalnie.
Zrzuciła szpilki ze stóp i czym prędzej dopadła do miejsca, na które spoglądała Roseline. Oliver leżał na bruku ledwie przytomny. Krew wrzała w jej żyłach. Oglądała jego ciało z rozchylontmi ustami. Chciała powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafiła. Głos utkwił jej w krtani i nie było szansy, by się stamtąd wydostał. Wiecznie wyszczekana i nieomylna Holly Grant właśnie straciła głos. Straciła głowę dla mężczyzny, którego nie potrafiła zrozumieć.
Wyglądał prawie tak samo jak zwykle. Elegancki garnitur i biała koszula, którą uwielbiał. Wciąż czuła jego intensywne perfumy. Mimo tego, jak bezbronny się zdawał wciąż był sobą. Wciąż był przystojny, abusralnie pewny siebie i bezgeanicznie tajemniczy. Ta aura po prostu go otaczała, biła od niego.
— To tylko Oliver — wzruszyła ramionami Roseline. — Zaraz będzie wymachiwał bronią jak James Bond — parsknęła obojętnie.
Wściekłość przepłynęła rpzez żyły Holly. Właśnie dlatego nie potrafiła przywiązać się do Roseline. Właśnie z powodu tego, że była wyrachowaną i bezduszną suką. Nawet najbliższemu bratu nie potrafiła pomóc. Ba, ona nawet nie miała takiego zamiaru!
— Przydaj się, kurwa na coś i podprowadź tutaj samochód — warknęła nieprzyjemnie Holly.
— Poradzę sobie — wychrypiał ledwie słyszalnie.
To, co wyprawiali było dla Holly absurdem. Miała zamiar zdzielić go w twarz, ale obawiała się, że niewiele bólu by mu to przyniosło. Wyglądał tak, jakby i bez jej fizycznego upomnienia bolała go każda, najmniejsza część ciała. Żywy trup. Zdawało się, że ten oksymoron najlepiej opisywał Oliver'a Agrest'a w tamtym momencie. Lewe oko miał sine, koloru śliwki, a nawet jeszcze bardziej fioletowe. Na polikach nosił ślady zadrapań a z jego łuku brwiowego nieestycznie spływała stróżka krwi. Usta nie były w lepszym stanie. Wyraźnie były zapuchnięte, porozcinane i pozagryzane. Krwi było pełno. Z pewnością więcej było krwi niż chęci do walki w jego poharatanym ciele.
— Co tu się w zasadzie, do cholery stało?! — spytała pretensjonalnie Roseline.
Nie umiała odpuścić. Holly wciągnęła powietrze nosem, by nie wyjąć pistoletu spod powiązki i nie użyć go na swojej rodzinie.
— Zaszedł mnie... — kaszlnął nieprzyjemnie, wypluwając odrobinę bordowej cieczy na własną brodę. — Od tyłu — wydyszał. — Nie widziałem...
— Nie mów więcej — szepnęła Holly.
— Martwisz się? — spytał przekornie siląc się na zadziorny uśmiech, który od razu przemienił się w grymas bólu.
Holly pokręciła z niedowierzaniem głową. Miała wrażenie, że trafiła nietylko do mafii, ale również do stowarzyszenia wariatów i masochistów.
— Zamknij mordę, skoro nie rozumiesz po dobroci — warknęła. — A ty przyprowadź to cholerne auto, jeśli nie chcesz, żebym wjechała nim w latarnię — dodała złowrogo. — I tak, kurwa — wyrzuciła z siebie. — Martwiłam się — odpowiedziała, kiedy Roseline ruszyła w kierunku parkingu.
Spojrzał w niebo. Przepięknie mieniło się gwiazdami. Lecz ona wciąż była piękniejsza nawet od gwiazd. Kobieta, która potrafiła przejmować się losem potwora musiała być najpiękniejszym człowiekiem stąpającym po ziemi. Przynajmniej dla niego była aniołem, który zstąpił do piekła.
***
— Poradzisz sobie z nim? — bąknęła Roseline, pomagając podprowadzić Olivera do drzwi.
— Poradzę sobie sam — warknął.
— Milcz — mruknęła Holly.
Miała naprawdę dość jego aroganckiej natury. Nie znosiła ludzi, którzy na siłę pokazywali, że są silniejszy niż w rzeczywistości. Słaniał się na nogach. Ledwo wykonywał nawet niewielkie kroki a mimo tego wciąż gadał. W kółko i w kółko zaznaczał jak niezależny jest, co doprowadzało ją do szału.
— Nie powinnaś się tak do mnie odzywać — wyburczał.
— A ty mielić językiem jak katarynka, w takim stanie — odpyskowała z lekka dziecinnie. — Idź już Roseline, zajmij się tym cholernym paliwem — skinęła głową.
— Jasne — odparła Rose, obserwując pokaleczone ciało Olivera. Skrzywiła się. Musiał naprawdę mocno oberwać. — Zrobię wszystko, co się da — westchnęła.
Odwrócila się na pięcie. Każdy znajdujący się w holu był pewien, że nie miała zamiaru pomagać. Skoro wolała sobie nie brudzić rąk, to Holly nie mogła nic z tym zrobić. Prosiła tylko by nikt jej nie przeszkadzał. Sam Oliver był już dość trudnym pacjentem.
— Co ty wyprawiasz? — bąknął, kiedy pociągnęła jego ciało za sobą.
— Idziemy do łazienki — oznajmiła. — Musisz się umyć i opatrzeć.
— Naprawdę...
— To nie podlega dyskusji — urwała. — Zaczekaj tutaj — dodała, sadzając go na brzegu olbrzymiej wanny. — Możesz puścić wodę, jeśli dasz radę — wzruszyla ramionami.
Powolnym krokiem dotarła do drzwi łazienki, które uchyliła. W ostatniej chwili zatrzymała się jeszcze na chwilę. Odwróciła głowę przez ramię i spojrzała na niego. Zdeterminowany sięgał kurka, choć naprawdę bolały go dłonie.
— Nie próbuj stąd wychodzić, Oliver — mruknęła. — Nie komplikuj tego bardziej — poprosiła.
Poza łazienką spędziła może pięć minut. Dokładnie wiedziała czego potrzebuje i gdzie to znajdzie. Nie wiedziała jedynie czy właśnie tak powinno to wyglądać. Spędzała w jego domu tyle czasu, że mogłaby się odnaleźć w układzie pomieszczen całkowicie ślepa. Westchnęła przeciągle, kiedy stanęła przed olbrzymią szafą. Z półki ściągnęła szare luźne dresy i białą koszulkę.
— To też chyba powinnam odnieść na miejsce — bąknęła, spoglądając na czerwony, satynowy szlafrok.
Wróciła żwawym krokiem do łazienki. Ku jej zdziwieniu wciąż grzecznie siedział w miejscu. Uległy Oliver był kimś, kogo nie miała okazji poznać.
— Wyłączyłeś już wodę? — spytała, rozstawiając apteczkę na umywalce.
— Tyle wystarczy — wychrypiał zmęczony.
Skinęła głową. Chwyciła w dłoń białą buteleczkę. Zmoczyła jedną z gaz oczyszczającym płynem i zerknęła na Olivera. Nieświadomie zagryzła wargę. Jego tęczówki były zbyt absorbujące.
— Może szczypać — mruknęła.
Gdy płyn zetknął się z pierwszym rozcięciem na jego twarzy, Holly miała wrażenie, że był skałą. Nawet nie drgnął. Zaciskał szczękę i tak jak zwykle sprawiał pozory chłodnego i beznamiętnego. W ciszy przyjmował wszystko, co się działo a kiedy przesunęła mteriałem po najgłębszym zramieniu nawet nie syknął. Skrzywiła się pod nosem. Ból psychiczny, jaki w sobie nosił musiał być na tyle silny, by zagłuszać fizyczne doznania.
— Chyba nie wyszło mi to najgorzej — bąkneła pod nosem.
— Jesteś tak delikatna, jakbyś nie była sobą — zapewnił. — Jakie są dlasze plany, pani doktor? — parsknął cicho.
Odkaszlnął niemal od razu. Starał się dać jej do zrozumienia, że nie ma się czym martwić, ale to definitywnie była bzdura. Rozpadł się na kawałeczki i stracił czujność. Już bardziej nie mozna było naruszyć jego dumy.
— Sądzę, że dobrze byłoby cię wykąpać — wzruszyła ramionami. Uprzątnęła w mgnieniu oka zużyte waciki i odłożyła apteczkę. Nie znosiła bałaganiarstwa.
— Będziesz mnie rozbierać? — zaśmiał się cicho.
Ostatkami sił podźwignął się ku górze, by nie musiała znów taszczyć całego jego ciała. Przytrzymał się brzegu wanny i rozprostował plecy, które niemiłosiernie bolały. Zerknęła na niego niemalże z litością. Łagodny uśmiech wdarł się na jej usta. Powoli i naprawdę ostrożnie podeszła do niego i bez słowa zaczęła rozpinać guziki marynarki.
— Dokładnie tak — parsknęła. — Nie ma tu nic, czego nie widziałam, panie Agrest — dodała żarobliwie.
Niczym dzieci żartowali sobie ze spraw poważnych i bolesnych. Krótkimi uśmiechami i ukradkowymi spojrzeniami próbowali uciekać w normalność i kpić ze wszystkich tragedii, których doświadczali na co dzień.
Zrzuciła z niego czarną marynarkę a zaraz potem koszulę. Jak skała stał przed nią, choć jego ciało błagało o litość. Sine ręce, roztrzaskane kostki smukłych placów i sinikami na torsie sprawiały, że Holly sama czuła się obolała. Spuściła wzrok na własne stopy. Przesunęła dłonie na pasek spodni.
— Tutaj też nie ma niczego, czego nie widziałem — chrząknął ostrożnie wyciągając dłoń.
Ramiączko jej sukni zsuneło się niefortunnie. Wciągnęła powietrze nosem. Krótki ruch, który wykonał zdołał ją pobudzić. Odetchnęła, gdy drugi pasek podtrzymujący materiał zjechał w dół. Szarpnęła za jego spodnie. I znów, znów znaleźli się w chwili, która była niesamowicie intymna. Stali na przeciw siebie z zapartymi tchami i rozbierali się fragment po fragmencie, oglądając z zaciekawieniem piękno swoich ciał. Serce łomotało w klatce piersiowej Holly, kiedy pokaleczoną dłonią przesunął po jej biodrze.
— Nic z tego nie będzie, Oliver — wychrypiała. — Nie dasz teraz rady...
— Sądzisz, że przyjemność sprawia mi chodzenie do łóżka zz tobą? — spytał, unosząc brew.
Znalazła się dziwnie blisko niego. Nawet nie wiedziała, kiedy zdązyła się do niego zbliżyć. Gdy opuszczała jego spodnie ku ziemi? A może kiedy próbował pozbyć się jej sukni? Stali wśród własnych ubrań, spoglądając sobie w oczy. Unosiła nieznacznie głowę zerkając na niego niepewnie.
— Sądzę, że to nie jest dobry moment, na taką przyjemność — wyszeptała.
— Wiem o tym — zapewnił słabym głosem.— Nie miałem takiego zamiaru — dodał. Jego drżące palce przesuneły się po jej włosach. Założył niesforny, ciemny kosmyk za jej ucho. — Jesteś piękną kobietą, Holly — wychyrpiał jak w transie.
Wodził wzrokiem po jej sylwetce z zachłannością, jakiej nigdy nie doświadczyła. Zapominając o bólu, który mu towarzyszył wodził rękoma po jej doskonałym ciele. napawał się widokiem jej boskości, perfekcją, jaką była i był już pewien. Przepadł. Oliver Agrest przepadł dla Holly Grant. Ona zaś upadała, coraz niżej i niżej pchana tragicznymi wspomnieniami swojej przeszłości i strachem przed zaangażowaniem w cokolwiek. Świat, w któym mieszkali nie miał miejsca na uczucia. Emocje osłabiały.
— Znacznie większą przyjemność sprawia mi patrzenie na ciebie — bąknął przed jej twarzą. — Umyjesz mnie? — spytał cicho.
Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Pokiwała jedynie głową przygnieciona jego uwielbieniem. Odwróciła się do niego tyłem. Cierpiąc diabelskie katusze schylił się do niej i ucałował jej kark. A pocałunek ten był delikatny jak trzepot skrzydeł motyla. Zacisnęła z całej siły powieki. To wszystko było tak łagodne, nienaturalnie normalne, takie... jakim zawsze tego pragnęła. Rozpiął suwak jej sukienki. Upadła. Podobnie, jak bielizna, która chwilę później znalazła się na posadzce.
Ostrożnie zanurzyli się w wodzie. Kołysała się pod ciężarem ich ciał. Spoglądał na jej nagie, krągłe piersi, gdy ona przybliżała się do niego z kolorową gąbką. Bez pośpiechu przecierała jego ciało miękkim materiałem. Z każdym kolejnym pociągnięciem woda barwiła się czerwienią. Diabły kąpały się w krwi nieszczęśników.
— Dlaczego robimy to wszystko? — wyszeptała cicho.
— Co takiego?
— Dlaczego robimy wszystko, by o siebie zadbać? — westchnęła. — To do cholery absurdalne, my się nawet nie znamy...
— Nie wiem, dlaczego Holly — mruknął. Zdawało jej się, że nieznacznie wzruszył ramionami. — Coś sprawia, że czuję potrzebę dbania o ciebie — dodał cicho. — Sądziłem, że po śmierci Violet — przełknął ślinę. — Sądziłem, że już nigdy nie odzyskam w sobie człowieczeństwa. A jednak, gdy patrzysz mi w oczy pragnę być człowieczym — szepnął w jej usta. Musnął je delikatnie.
— Sądziłam, że mnie nienawidzisz — wychrypiała, oddając niewinny pocałunek.
Przez chwilę gładził jej polik chropowatą dłonią. Wpatrywał się w nią jak w obrazek, po czym nieznacznie się uśmiechnął.
— To prawda — mruknał. — Są momenty, w których nienawidzę cię bardziej niż czegokolwiek — przyznał. — Są też takie, gdy pragnę, żebyś stała się moją religią — szepnął wpijając się w jej wargi. — Pociągasz mnie na tyle, że chciałbym cię wyznawać — mruknął niczym szaleniec.
Potem nie mówili już niczego. Czuli jedynie swoje dłonie i wargi. Tak było prościej. Prościej było nie mówić o tym, co złe.
---
Hihi, powiało słodyczą. Jak Wam się podobał ten rozdział, kochani?
Ja walczę z sesją, ale spokojnie, w lipcu wrócę ze zdwojoną siłą x
Kocham Was najmocniej perełki,
Menel x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top