Rozdział 15: Narodziny potwora

Witam skarbeńki, TW krew, jeśli ktoś nie lubi czytać takich rzeczy <3 Nie mogę się doczekać aż dam Wam w czerwcu niespodziankę, mam nadzieję że się ucieszycie! W sumie to możliwe, że będzie kilka niespodzianek :D A na razie miłego czytania!

Twitter (zerknijcie tam i dajcie opinie!): #interviewwatt

Instagram: only_maleficent_

Oliver nawet nie próbował jej powstrzymywać. Nie wiedzieć czemu nawet nie pomyślał o tym, jak tragiczne w skutkach mogły być jej działania. Z drugiej jednak strony nigdy nie obiecywał opiekować się nią, jak jakaś niańka czy chronić jej słodkiego, niewinnego serduszka. Patrzył na nią ukradkiem, kiedy jeden z żołnierzy Russo sprowadzał uprowadzonego do piwnicy. Stała przy drzwiach, przytrzymując je smukłymi palcami. Beznamiętny wzrok wlepiała w podłogę. Westchnął. Jasnym stało się dla niego, że nie było już dla niej ratunku. Wstąpiła do świata bezwzględności i musiała nauczyć się z nim funkcjonować.

— Jesteś gotowa? — chrząknął.

— Spędziłam w twojej piwnicy kilkanaście godzin — odparła lodowatym tonem głosu. — Z pamięci jestem w stanie wyrecytować, gdzie i jakie narzędzia trzymasz — stuknęła paznokciem w drewno.

— Nie powinnaś była przeczesywać mojego domu, Grant — splótł ramiona na szerokiej klatce piersiowej.

— Nie powinieneś umawiać się z dziennikarką — wzruszyła obojętnie ramionami.

Pokręcił głową z niedowierzaniem. Każda inna kobieta uciekałaby w popłochu, a nawet podejmowała próby przechytrzenia rodziny. Znał już takie. Te niewinne i słodkie, które błagały o litość i te, którym wydawało się, że są sprytne. Wszystkie prędzej czy później kończyły z nabojem w tyle głowy. Jednak Holly Grant nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała żadnej z kobiet, które przewijały się po jego domu po tym, jak został wdowcem. Holly Grant była dziwnie pogodzona z sytuacją i to wzbudzało w nim największe wrażenie. Dodatkowo była piękna i elegancka a tego mógł odmówić wielu damom, które zwodził za nos w miejscowych klubach.

— Być może nie powinienem — mruknął, upychając palce w kieszenie spodni.

— Z pewnością nie powinieneś — bąknęła zrezygnowanym tonem głosu.

Sam ton, jakim się wypowiadała, sprawiał, że wszystko dookoła niej marzło. Widok wykrwawiającej się ciężarnej kobiety wywarł na niej wrażenie, które doprowadziło ją do chęci stania się katem. Zaczynała rozumieć, dlaczego Oliver nie miał oporów. Zaczynała rozumieć, jak bolesnym doświadczeniem było widzieć śmierć swoich bliskich. Nie znała tej kobiety, a jednak poczuła się wściekła. Ludzie, którzy uważali się za panów życia i śmierci powinni zostać zgładzeni i choć początkowo nie chciała w to wierzyć, musiała przyznać, że rodzina Olivera Agresta naprawdę nie była zła. Przynajmniej nie tak okrutna, jak pozostałe zgrupowania.

— Nie wyglądasz najlepiej — zauważył trafnie.

— Jesteś doprawdy spostrzegawczy, Agrest — prychnęła. Nie miała już oporów w naśmiewaniu się z niego. W pewnym sensie była przy nim bezpieczna. — Martwisz się? — rzuciła w powietrze.

Zmarszczył brwi. W ułamku sekundy zaczął się zastanawiać czy potrafił się martwić o kogokolwiek poza samym sobą.

— Obawiam się, że nie potrafię się martwić — pokręcił przecząco głową.

— Więc nie udawaj — splunęła. — Załatwię to sama.

— Jesteś pewna, że nie mam iść z tobą? — spytał ostrożnie.

— Nie byłeś taki troskliwy, kiedy zamykałeś mnie w tym pomieszczeniu z porozdzieranym trupem — wyrzuciła gorzko. — Nie zawracaj sobie dupy i daj mi pracować — mruknęła.

Z tymi słowami ruszyła w dół schodów. Pchnęła niechlujnie wykonaną klapę imitującą drzwi i zniknęła za nimi, informując żołnierza o tym, że może ją zostawić. Skazaniec siedział przypięty do kaloryfera. Nutka adrenaliny przedarła się przez jej ciało, kiedy obserwowała jego wykończoną twarz.

— Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - spytała Roseline, stając za plecami Olivera, który wciąż nie odszedł od drzwi.

— Nie — zaprzeczył stanowczo.

— Na wszelki wypadek zostań tutaj — mruknęła. - Nawet jeśli, jak mniemam, nic was nie łączy poza czystym seksem, to jednak wysłałeś ją do piekła — chrząknęła, wodząc aksamitną dłonią po jego barkach. — To ją zniszczy — wychrypiała mu do ucha.

Potem został sam. Przysiadł pod ścianą i schował twarz w dłoniach. Wiedział, że nie było szans na to, by wyszła z tego bez blizny na swoim sercu.

— Nie jęcz tak, do cholery — mruknęła ostentacyjnie.

Założyła na drobne dłonie odrobinę za duże, lateksowe rękawiczki. Miały rozmiar pasujący na męskie dłonie, ale musiała sobie z tym poradzić. Włosy związała niewielką gumką recepturką, wiedząc, że w geście rozpaczy ofiara mogłaby chcieć za nie szarpać. Ruszyła do drewnianej szafki wypełnionej scyzorykami, palnikami i wszelkiej maści śrubokrętami, które powoli rdzewiały od ciągłego babrania się we krwi.

— Przestrzeliliście mi kolano — warknął.

— A ty głowę tamtej kobiecie — wzruszyła ramionami. — Wiesz... — westchnęła, klękając przed nim ze scyzorykiem w ręce. — Mam jeszcze ludzkie odruchy a bardzo nie lubię mordowania nieświadomych cywili...

— Zabijesz mnie przez jedną kobietę? — parsknął.

— Oh, nie, skarbie — cmoknęła w powietrze. — Najpierw sprawię ci taki ból, który przeszyje cię aż do szpiku — wycedziła, patrząc mu prosto w oczy. — Potem zostawię, aż zakrztusisz się własną krwią i zdechniesz w męczarniach.

Przerażało ją wszystko, co mówiła. Nawet nie sądziła, że będzie zdolna do takich słów a co gorsza do satysfakcji, która zwiększała się z każdą, pojedynczą groźbą.

— Nigdy tego nie robiłaś — zmrużył powieki, chcąc ją ostrzec. — Nie masz siły, żeby choćby mnie...

Chciał powiedzieć „tknąć", ale zamiast tego z jego ust wydarł się jedynie przeraźliwy skowyt. Z ogniem szalejącym w oczach wbiła ostrze prosto w jego ramię, a potem pociągnęła nim w dół. Gorąca krew trysnęła na jej dłonie i podłogę.

— Masz jeszcze coś do powiedzenia? — chrząknęła przez zaciśnięte zęby.

Bordowa ciecz spływająca swobodnie po podłodze obrzydzała ją tak jak zwykle. Musiała naprawdę skupiać się na działaniu, by nie zwymiotować na swoją pierwszą ofiarę. Rozpadające się ścięgna mięśni wypuściły z siebie brudne ostrze. Holly rzuciła się jak w transie po kolejne narzędzie. Pokaźny tasak wylądował w jej dłoni.

— Ty głupia pizdo — wyjęczał mężczyzna. — Agrest cię dopadnie — zagroził.

— Najpierw musiałby wiedzieć o moim istnieniu — rzuciła. — A ty mu nic przecież nie powiesz — parsknęła gorzko.

— On zawsze wie, kogo stuka jego syn — parsknął.

Złość pojawiła się w tęczówkach Holly. Nie była dziwką od zaspokajania i nie miała zamiaru pozwolić komukolwiek na rzucanie w jej stronę takimi obelgami. Zamachnęła się z całej siły tasakiem i ... odcięła mężczyźnie rękę. Jak w transie patrzyła na dłoń, która leżała w oddali od przedramienia. Mężczyzna wił się w konwulsjach bólu, kiedy z knykcia płynęły hektolitry krwi. Fragment kości wciąż wystawał ze skóry, wywołując w Holly odruch wymiotny.

— A potem zabija te suki — zmusił się do dalszych słów. — Młody Agrest pociesza się tobą, jak zabawką po swojej żonie gnijącej w ogrodzie jego ojca — warknął wyzywająco. — Jesteś nic nie znaczącym pionkiem...

I choć Holly nigdy nie chciała znaczyć więcej dla Olivera Agresta, coś potrząsnęło jej ciałem. Krzyknęła rozwścieczona. Szał rozpierał jej ciało. Nie miała tyle opanowania i wprawy w sobie, co Oliver, ale miała własną godność. Dopadła do kolejnej szafki. Postrzępiony nóż kuchenny trafił między jej palce. Dopadła do skazańca i przyłożyła ostrze do jego gardła. Patrzyła prosto w jego oczy wahając się, czy powinna to zrobić. Czy chciała stać się morderczynią?

— Oszczędził cię, bo przypominasz mu żonę — warknął prześmiewczo, napawając się jej roztrzęsieniem.

Zaczęła się zastanawiać kim dla siebie byli. Czy naprawdę Oliver robił z niej marionetkę, do odgrywania roli zmarłej żony? Czuła obrzydzenie na samą taką myśl. Nie chciała uwierzyć w to, że rozpadała się na tysiące kawałeczków przez jakiegoś trupa. Przymknęła powieki. Z gracją zanurzyła ostrze w gardle mężczyzny. Nie powiedział już niczego. Postrzępiony metal rozdarł tkanki i na wieki uciszył cwanego pracownika starszego Agresta. Holly ciężko dyszała, kiedy gorąca krew trysnęła na jej dekolt.

— Pani Grant? — spytał mężczyzna, który przebywał z nią w pomieszczeniu.

Otumaniona spoglądała na niego jak przez mgłę. Ostrożnie podszedł do jej rozgrzanego ciała i podał jej dłoń. Wsparła się na niej. Wzięła kilka głębszych oddechów.

— Potrzebuje pani pomocy? — zapytał cicho.

Spojrzała przez ramię. Prawie odcięta głowa wisiała na resztkach ścięgien. Upuściła nóż. Metal zetknął się z betonową podłogą. Pokręciła przecząco głową.

— Nie — wychrypiała. — Chcę tylko stąd wyjść — dodała otumaniona.

W asyście żołnierza opuściła lochy. Stanęła w drzwiach piwnicy całkowicie pozbawiona logicznego myślenia. Stała się morderczynią.

— Nadal nie wyglądasz najlepiej — zagaił.

Zerkał na jej ciało zabrudzone krwią. Pomyślał, że w takiej wersji była jeszcze bardziej podniecająca. Skarcił się za takie rozumowanie. Niechętnie podniósł się z chłodnej posadzki, na której siedział. Stanął tuż przed nią.

— Czuję się jeszcze gorzej — skomentowała zrezygnowana. — Wygląda na to, że znów musisz posprzątać piwnicę — mruknęła, zaplatając przedramiona pod piersiami.

— To nieistotne — zapewnił spokojnie. — Bardziej interesuje mnie, jak się czujesz?

— Od kiedy interesuje cię moje samopoczucie, panie Agrest? — spytała kąśliwie. Głos wciąż jej drżał, a oddechy łapała naprawdę z trudem.

— Odkąd zabiłaś człowieka w mojej piwnicy — chrząknął beznamiętnie.

Boleśnie zacisnęła powieki. W jej głowie pojawił się oceniający ton. Ktoś krzyczał „morderczyni!" skazując ją na paskudne cierpienia. Wewnątrz wiła się z poczucia winy. Niespodziewanie rozbolały ją skronie. Przyłożyła do nich palce, a kiedy otworzyła oczy zatoczyła się niechybnie w bok. Widziała jedynie ciemne plamki.

— Kurwa — mruknęła, wpadając prosto w ramiona Olivera. Krew odbiła się na jego białej koszuli.

Ku jej zdziwieniu nie puścił jednak jej ciała z obrzydzeniem. Wręcz przeciwnie zaplótł ramiona za jej plecami i przytrzymał ją przy sobie. Oparła głowę o jego obojczyk. W tamtej chwili czyjekolwiek ramiona była w stanie uznać za bezpieczną przystań.

— Mogę zrobić coś, żeby ci ulżyć? — wychrypiał do jej ucha.

— Możesz — chrząknęła. — Daj mi wina — mruknęła jak rozpieszczona nastolatka.

Nie zbeształ jej. Miała rację. Alkohol był najłatwiejszym lekarstwem, które przynosiło zapomnienie. Skinął powoli głową. Wsunął rękę pod jej łokieć i ostrożnie ruszył z nią do przodu.

— Najpierw się wykąpiesz — stwierdził pod nosem. Podprowadził ją pod drzwi łazienki. — Owiń się w satynowy, czerwony szlafrok — polecił, puszczając jej sylwetkę.

— To jakiś fetysz? — spytała kpiąco, choć jej głos wcale nie brzmiał wesoło i pewnie tak jak zazwyczaj. — Lubisz czerwone szlafroki?

— Nie — zaprzeczył chłodno. Przełknął ślinę. — To jedyny damski szlafrok, jaki posiadam w domu — odpowiedział cicho, oblizując wargi. Odetchnął. — Zaczekam w salonie — poinformował, kiedy próbowała coś powiedzieć.

Zmarszczyła brwi. Uciekł przed nią jak szczenię. Nie miała siły, by o tym myśleć. Nacisnęła na mosiężną klamkę i wślizgnęła się do pięknego, wysadzanego drogimi kafelkami pomieszczenia. Podgrzewana podłoga pozwoliła jej się zrelaksować podobnie jak szybki prysznic, który zmył z niej osocze. Spod strumienia letniej wody wyszła dziesięć minut później. Drżące, pomarszczone ciało odziała w satynowy szlafrok, który odnalazła na wieszaku. Pachniał różanymi perfumami. Wciągnęła powietrze nosem. Należał do kobiety, której ślady Oliver chciał zatrzymać w domu.

— Chcesz coś zjeść? — spytał, stawiając na ławie butelkę czerwonego wina.

— Nie — zaprzeczyła. — Wyrzygałabym żołądek — mruknęła obrzydzona swoimi poczynaniami. — Po prostu lej.

Ciemny płyn zakołysał się w wysokich kieliszkach. Holly bez zahamowań chwyciła za przegub jednego i upiła potężny łyk. Oliver znaczenie się skrzywił. Była w paskudnym stanie.

Przez dłuższą chwilę milczeli. Beznamiętnie wlepiała wzrok w ekran olbrzymiego telewizora. Parsknęła pod nosem. Nawet nie był włączony.

— Chcesz coś obejrzeć? - spytał, ostrożnie obserwując jej reakcję.

Uniosła kpiąco brwi. Naprawdę zabawnie wyglądał, próbując zmusić się do ludzkich odruchów.

Z czego się śmiejesz, Grant? — bąknął pod nosem.

— Z ciebie — parsknęła. Upiła kolejny łyk.

— To źle wróży naszej znajomości — skomentował sucho.

— A kiedyś szliśmy w dobrą stronę? — spytała z przekąsem. — Łączy nas seks i cyrograf.

Skinął głową. Miała rację. Odetchnął przeciągle, wlepiając wzrok w czerwień wina. Znów pozostawił jego gorzki posmak na swoim języku. W takich chwilach zastanawiał się nad tym, czego w zasadzie chciał od życia. Kiedyś pragnął jedynie miłości i rodziny, czego pragnął, gdy zdążył się rozpaść?

— A oczekiwałaś czegoś innego? — mruknął po chwili.

— Sama nie wiem — westchnęła. — Raczej nie od Ciebie- wzruszyła ramionami. — Ale są chwile, kiedy potrzebuje wsparcia...

— Nawet ty?— parsknął.

— Nawet ja — zachichotała.

Znów zamilkli. Dolał im wina. Alkohol leczył wszystko. W dniach takich jak tamten był zbawieniem.

— Ile tego świństwa musicie wypić, żeby zapomnieć, o tym co robicie? — spytała cicho, spoglądając na zielonkawą butelkę.

— Więcej niż przewiduje górna granica — powiedział ostentacyjnie.

Zacisnęła wargi. Z daleka przypominali figury woskowe. Nawet nie drgali. Zmęczone spojrzenia wbijali w dopieszczone ściany.

— W takim razie polewaj — chrząknęła.

Trzy butelki wina później ledwo rozumiała, co się działo. W którejś chwili Oliver włączył muzykę. Cicho lawirowała po pomieszczeniu, gdy oni kołysali się wtuleni w siebie ma środku salonu. Miał racje, z alkoholem w żyłach wszystko było lepsze. Nie miała nawet problemu z tym, że tańczyła z nim w samym szlafroku. Przycisnął ja mocniej do swojej klatki piersiowej.

— Masz uczucia? — wychrypiała, wsłuchując się w bicie jego serca. Robiło to tak mechanicznie, że mogła go uznać za maszynę.

— Miewam resztki — odparł.

— Więc, kiedy stanę się taka jak ty? — szepnęła, unosząc na niego nieśmiało wzrok.

Zastanowił się przez chwile. Zatopił się w jej pięknych oczach. Była oszałamiająca. Gdyby tylko wciąż miał serce, mógłby się w niej zakochać. Przymknął powieki i wciągnął powietrze nosem.

— Gdy odbiorą ci wszystko — mruknął.

Oparła głowę na jego obojczyku. Ku jej zdziwieniu uniósł dłoń i ułożył ja na jej głowie. Gładził jej delikatne, miękkie włosy, gdy kręcili się w rytm muzyki po pokoju. Razem łatwiej było im gnić.

---

Trochę fujka, ale mam nadzieję, że Wam się podobało x Coraz więcej emocji się pojawia i na szczęście już mniej ich nie będzie, także szykujcie się na tornado, bo Menel dojebał (chociaż trochę boi się Olgi, pozdrawiam Cię niszczycielki), hihi. Dawajcie opinie i komentarze, bo je kochaaaam a ósmoklasitom życzę powodzenia! Jak Wam poszło na polskim? :D

Menel x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top