Rozdział 14: Pierwsza iskra

Witam moje perełki x Jestem pewna, że będziecie coraz bardziej zachwyceni postacią Holly i mam nadzieję, że z Oliverem też się niebawem polubicie. Życzę Wam miłego czytanka! x

Instagram: only_maleficent_

Twitter: #interviewwatt

Z głową na jego ramieniu budziła się średnio trzy razy w tygodniu. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego tak się działo, ale od momentu, w którym dała się ponieść alkoholowi kilka tygodni wcześniej, błądziła po jego sypialni niczym gospodyni domu. I cóż, scenariusz za każdym razem wyglądał tak samo — umawiali się z handlarzami, chodzili na drogie wystawy i jeszcze wytrawniejsze bale, a kiedy tylko czuli się dość pijani, by połączyć swoje zepsute, zgniłe od brutalności i obłudy świata dusze po prostu uciekali przed londyńskimi światłami prosto do jego lokum.

Każdego poranka budziła się z wyrzutami sumienia, samotnie jadła śniadanie, a kiedy on zajmował się rozszarpywaniem czyiś żył, przysłaniała uszy jedwabnymi poduszkami. Poranki przypominały jej bowiem o tym, że zatraciła swoją moralność do reszty. Szybko zepsuła się pod wpływem nowych warunków życia i jeszcze szybciej zapomniała, gdzie leżała granica, którą postawiła sama sobie. Przygnieciona ciężarem winy leżała również jakiś czas po dostaniu się do świata mafijnego podziemia. Jej włosy układały się w finezyjnym nieładzie na szerokiej klatce piersiowej Olivera. Ciche tchnienie wypadło z jej ust, kiedy poruszył się niespokojnie.

— Wyspałaś się? - spytał ostentacyjnie.

Jak zwykle zaczęła zastanawiać się nad tym, czy tym samym głosem mówił do niej poprzedniej upojnej nocy. Nigdy nie pamiętała lub nie chciała pamiętać. Wszystko co wypływało z jego ust pamiętały jedynie gwiazdy. Westchnęła.

— Jęki twojego skazańca budziły mnie co godzinę — wychrypiała zmęczona.

Oliver przysłonił przedramieniem oczy. Nie miał zielonego pojęcia, co tak bardzo osłabiało jego ciało i umysł. Być może było to zwyczajne przepracowanie, a być może była to kobieta, której włosy gładził dłonią. Niemniej jednak jakiś niewidzialny czynnik sprawiał, że nie miał najmniejszej ochoty nawet drgnąć. Ciche pojękiwania cwanego oszusta, który próbował zhakować urządzenia, należące do Russo roznosiły się po domu.

— Podziękuj architektowi — mruknął chłodno. — Nie wiem, kto normalny tworzy wydech pomiędzy sypialnią a piwnicą.

Coś w tej uwadze wydało się Holly szalenie zabawne. Nie miała jednak siły, by choćby zachichotać. Ciężko odetchnęła, jakby chciała zasygnalizować, że nie czuje się najlepiej. Przesunęła udo bliżej brzucha mężczyzny. Ciepła, śnieżnobiała kołdra otulała ich ciała. Oczy Holly wywróciły się w drugą stronę.

— Kto normalny jest wiecznie napalony? — spytała z przekąsem, czując wybrzuszenie formujące się pod jej nogą.

— Moje fanki, śliniące się do plakatów — bąknął ironicznie.

— Powiedziałam '' normalny'' — zacytowała swoje słowa.

— Odpowiadam tak głupio, jak pani głupie uwagi czyni w moim kierunku, panno Grant — wychrypiał. Potarł oczy opuszkami palców.

— Oh — wtłoczyła powietrze w płuca. — Czyżby, panie Agrest? — zapytała kąśliwie.

Uniosła wzrok na jego twarz. Trupi odcień skóry i fioletowe wory pod oczami zdradzały, że nie był w najlepszej kondycji. Zmarszczyła brwi. Był zagadką, którą momentami miała ochotę rozwiązać. Bycie posłuszną córką mafii bywało doprawdy na tyle nużące, że musiała szukać sobie pospolitych zajęć z gatunku odkrywania najboleśniejszych kart ludzi, z którymi przebywała. Roseline zdążyła jej już opowiedzieć o swojej zamordowanej matce, lokaj James wypłakał jej się w ramię, po tym jak stracił psa a gospodyni, krzątająca się po domu Olivera wielokrotnie wspominała swojego zaginionego syna. Tylko sam Oliver milczał jak grób i to było dla Holly punktem zapalnym, który sprawiał, że nie chciała od niego uciekać. Ilekroć miała ochotę zwymiotować, obserwując jego poczynania wmawiała sobie niczym wariatka, że woli rozwiązać układankę.

— Owszem, doprawdy, panno Grant — mruknął, przyciągając ją bliżej swojego ciała.

— Wyglądasz na strapionego — skomentowała.

Obrzucił ją karcącym spojrzeniem. Robił to, ilekroć pytała o cokolwiek powiązanego z jego przeszłością. Wiedziała tylko tyle, co każdy - stracił rodzinę i odszedł od poprzedniej mafijnej rodziny. To zaś było dla niej stanowczo zbyt mało.

— To nie twoja sprawa, panno Grant — burknął.

— Jesteśmy podobno rodziną — zauważyła sarkastycznie. — Powinniśmy być wobec siebie szczerzy.

— Powinniśmy też sobie pomagać — chrząknął. — Gadanie o wszystkim, co mnie osłabia, nie sprawi, że poczuję się lepiej, Holly — odparł odrobinę łagodniej.

Bywały nieliczne chwile, kiedy jego surowy, lodowaty ton głosu ulegał nagłemu ociepleniu. Takie stany trwały maksimum kilka sekund, ale zawsze napawały Holly niesamowitą ciekawością i nutką satysfakcji.

— A co sprawi, że poczujesz się lepiej? — spytała z zadziornym uśmieszkiem, wdrapując się na jego kościste kolana.

Otworzył jedną powiekę. Rzucił jej przelotne spojrzenie pełne zadziorności. Czarne tęczówki, które dotychczas wydawały się jej być swego rodzaju oznaką chłodu i brutalności momentami przemieniały się wręcz w wir pożądania.

— Ojciec mawiał, że nie ma lepszego lekarstwa niż to, które podaruje mężczyźnie piękna kobieta — wychrypiał, znów zamykając oczy.

Holly przewróciła oczami. Zerknęła za siebie, słysząc kolejne bolesne pojękiwanie i westchnęła. Flirtowanie ze światowej sławy modelem nie było ani trochę zabawne, kiedy wiedziała o tym, że piętro poniżej sypialni znajdował się mężczyzna z wyłupanymi oczami i rozprutym brzuchem. Wróciła wzrokiem do opalonego Olivera. Naparła dłońmi na jego tors i delikatnie go rozmasowała. Ciche sapnięcie wydobyło się z jego spierzchniętych, wydętych ust.

— Zaraz się nim zajmę - wycharczał.

Czuł się tak, jakby po jego skórze błądziły palce samej Afrodyty. Nie mógł zaprzeczyć, że choć jej ostry język potrafił rozcinać duszę bardziej niż miecz, to jej dłonie bywały zbawieniem.

— Na razie zajmij się mną — chrząknęła pospieszająco.

Holly Grant lubiła wyznawać zasadę, że najlepszym lekarstwem na kaca był alkohol. W przypadku słuchania nocnych jęków ofiar najlepszym remedium stawał się po prostu seks. I choć nie była podniecona, wiedziała, że odrobina fizycznego odreagowania pozwoli spędzić jej w całkowitej obojętności kolejne godziny.

Gwiazdka porannego podniecenia zapłonęła w źrenicach Agresta. Z warknięciem na ustach poderwał się i wywrócił jej ciało w tył. Pisnęła zaskoczona jego gwałtowną reakcją. Zawisnął nad jej ciałem. Biały T-shirt należący do niego wylądował na posadzce podobnie jak koszula, w której spała. Łapczywie przejechał językiem po jej łabędziej szyi. Sapnęła cicho. Kochał to całym sercem. Kochał fakt, że mógł posiąść jej ciało bez konieczności odkrywania swojej uszy i cieszyć się nim dłużej niż przez jedną noc.

— Czy to poprawi twój nastrój, panie bezwzględny? — wychrypiała, kiedy opuszczał z jej kolan koronkową bieliznę w szmaragdowym odcieniu.

— Czy to kolejne pytanie, pani dziennikarz? — mruknął pomiędzy pocałunkami.

Sunął językiem po jej wrażliwej skórze. Przyjemne ciarki przechodziły przez jej ciało z zawrotną prędkością, kiedy zajmował się jej najczulszymi miejscami w odpowiedni sposób.

— Powinien pan odpowiedzieć, opinia publiczna nie lubi milczących gburów — odparła perwersyjnie, kiedy rozrywał paczkę prezerwatyw.

— Mam gdzieś opinie publiczną — skomentował grobowo.

— A ja gumki — jęknęła niezadowolona. — Po cholerę to zakładasz, skoro truję się regularnie chemią — bąknęła jak rozwydrzona nastolatka.

Rzucił jej z lekka kpiące spojrzenie. Przeturlał jej ciało po materacu i zasiadł na końcu nóg tuż przed pośladkami. Schylił się do jej ucha i szarpiąc za włosy, ucałował płatek jej ucha.

— Wolę mieć pewność, panno Grant — wychrypiał.

— Nigdy nie ma pewności — bąknęła.

Wrzasnęła na całe gardło, całkowicie zagłuszając niechybne odgłosy prawie martwego więźnia, który przeszkadzał im w korzystaniu z uroków snu. Oliver niespodziewanie wbił się między jej pośladki bez uprzedzenia i pchnął z całej siły.

— Kurwa — warknęła. — Pewność przed czym?! Że świat zginie pod toną plastiku?! — zarzuciła mu.

Parsknął. Kilka pchnięć skutecznie uciszyło ciekawską panią reporter. Zacisnęła powieki z całej siły. Instynktownie podkurczyła palce, kiedy kilkukrotnie wbił się w jej ciało aż po nasadę swojego przyrodzenia. Brutalność, z jaką się z nią obchodził, miała w sobie coś pociągającego. Nawet jeśli była niewłaściwa i uwłaczała kobiecej godności, to Holly musiała przyznać, że seksualnie dawno nie czuła się tak zaspokojona, jak przy Oliverze. Tudzież bywały momenty, w których sama sobie przyznawała, że nie dziwi się Roseline, która czasami również korzystała z męskości swojego mafijnego brata.

Ciało Holly wygięło się w nienaturalny łuk, kiedy do precyzyjnych ruchów dołączyły pieszczoty w okolicach jej kobiecości. Wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc i opadła na materac. Przetoczył się tuż obok niej. Równali oddechy jak wykończone biegiem zwierzęta. A potem znów zapadła ta nurtująca cisza przerywana jedynie stłumionym błaganiem o pomoc dochodzącym zza murów piwnicy. Rozchyliła wargi, by powiedzieć, cokolwiek, ale ją uprzedził.

„Jak zwykle" - pomyślała znurtowana.

— Pójdę ogarnąć ten syf — chrząknął, naciągając jeansy na nogi.

Stare, czarne a przede wszystkim sprane jeansy były wprost doskonałym strojem do wykańczania przerażonych ofiar.

— Jasne — mruknęła cicho.

Jej głowa opadła w drugą stronę. Znów nie chciała na niego patrzeć. Momenty, w których wydawał się jej całkowicie normalny, odchodziły równie szybko, co przychodziły. Wina wtłoczyła się do jej żył. Nagie piersi pokryły się gęsią skórką, kiedy Oliver uchylił okno. Zarzucił na tors czarny golf i pokrył go obrzydliwym, brudnym fartuchem przesiąkniętym krwią w każdej, pojedynczej nitce.

— Zrób sobie śniadanie — bąknął, odwracając od niej wzrok. — I bądź gotowa na piętnastą — polecił.

— Mamy plany? — spytała zdziwiona.

— Jedziemy na akcję — wychrypiał, stając przy drzwiach. — Ojciec nas wzywa — skinął głową.

Wstrzymała powietrze. Nigdy wcześniej nie była na akcji. Zazwyczaj zajmowała się drobnymi przesłuchaniami, kradzieżami czy zdobywaniem informacji, bo właśnie w tym była świetna. Nie spodziewała się, że ktoś ktokolwiek pośle ją na prawdziwą akcję w terenie. Zamrugała zszokowana powiekami.

— Nie mogę — odparła lodowatym tonem głosu. — Mam wywiad o siedemnastej — chrząknęła.

Usiadła na brzegu łóżka. Ciało pięknej Wenus układało się w naturalny sposób przyciągając jego uwagę. Był pewien, że niejeden mężczyzna padłby do jej stóp i zgodził się na wszystko, gdyby tylko pstryknęła palcami. On sam miał na to ochotę, jednak nie posiadał takiej możliwości. Rozkaz był rozkazem, a on był bezwzględnie posłuszny.

— To go odwołaj — wzruszył ramionami.

Z tymi słowami przyklejonymi do ust opuścił pokój. Samotność wypełniła wnętrze, przyprawiając Holly o nieprzyjemne ciarki. Zadrżała. Zamglony wzrok wlepiała w zatrzaśnięte drzwi. Zaraz potem schowała głowę pod poduszką, chcąc zapomnieć o wszystkim, co się działo. Przeraźliwy wrzask wypełnił cały dom.

***

— Nie mogłem przez ciebie spać — warknął Oliver. Kolejne uderzenie wylądowało na twarzy szpiega, którego Roseline przyłapała na gorącym uczynku. Poza byciem zabójczą pięknością była też uzdolnioną hakerką, o czym wiedziało naprawdę niewielkie grono osób.

— Nie chciałem... — wychrypiał wykończony mężczyzna.

Ta jednak odpowiedź w żadnym stopniu nie satysfakcjonowała Olivera. Z zaciśniętymi zębami zakładał na swoją dłoń specjalny rzep zaopatrzony w ostrza. Ostrza, które zaraz potem wylądowały w skórze ofiary. Carlos zakrztusił się własną krwią. Zwymiotował, kaszlnął kilka razy i w rozlewającej się plamie krwi wyzionął ducha.

***

On nie był jednak jedyną osobą tamtego dnia, która sądziła, że wyzionie ducha. Wchodząc do gabinetu Russo na wysokich, czarnych szpilkach Holly miała wrażenie, że zemdleje. Nie wiedziała jedynie, czy powodem jej omdlenia będzie irracjonalny stres przed tym, w co się wpakowała czy może jednak wściekłość spowodowana faktem, że odwołała kolejny wywiad. Kolejny, który przejmowały od niej młode debiutantki.

— Jesteś blada — skomentowała Roseline.

— Zaraz się zrzygam — chrząknęła nieelegancko Holly.

— Jakiś konkretny powód... — Roseline chrząknęła z przekąsem i spojrzała na oponkę, która wystawała spod materiału obcisłej sukienki spoczywającej na ciele Holly.

Ta skarciła wspólniczkę ostrym wzrokiem. Rozprostowała plecy i odetchnęła.

— Owszem — odparła niepocieszona. - Wplątaliście mnie w jakieś niebezpieczne gówno i stracę pracę, jak tak dalej pójdzie.

— Masz za co żyć — wzruszyła ramionami ciemnowłosa.

Holly pokręciła głową z politowaniem. Nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem ktokolwiek mógł się cieszyć z posiadania brudnych i zarobionych na czyimś życiu pieniądzach. Wszelkie dogodności, które zapewniała rodzina były być może przydatne i niewątpliwie przyjemne, ale przynajmniej dla Holly świadomość była wręcz przygniatająca.

— Nie chodzi o pieniądze — bąknęła.

— Więc o co?

Przekroczyły próg gabinetu Russo. Żołnierze wpuścili je do środka i wskazali dłońmi na wygodne, skórzane fotele. Zajęły w nich miejsce.

— Pan Russo i pan Agrest zaraz się pojawią — mruknął jeden z ochroniarzy.

Skinęły głowami. Russo skierowała zaciekawione spojrzenie na Holly. Zarzuciła nogę na nogę i wyczekiwała.

— Być może ty pragniesz jedynie forsy — mruknęła szorstko Holly. Oparła dłonie na wypielęgnowanych nogach. — Ja oddycham swoją pracą — podsumowała.

W pokoju zapanowała cisza. Przerwały ją dopiero kroki mężczyzn, na których oczekiwały. Oliver podał po kieliszku szampana zarówno Holly, jak i Roseline. W jednym momencie upiły po łyku. Starszy Russo zawędrował do swojego biurka, z którego szuflady powziął cygaro. Odpalił je.

— Nie będę was zatrzymywał — odparł, pokasłując od nadmiaru dymu. — Sprawa nie jest szczególnie skomplikowana — zapewnił.

W myślach Holly wykwitło krótkie „Bogu dzięki".

— Agrest ma coraz więcej dojść do rynku — westchnął.

Kątem oka Holly obserwowała, jak po twarzy Olivera przechodzi cień zażenowania, który potem przeradza się w czystą niechęć. Upił szampana. Przepłukał nim usta i wsłuchiwał się w słowa mentora.

— Brakuje mu jeszcze kilku składowych, ale jeśli je zdobędzie, możemy liczyć się z tym, że wysadzi świat w powietrze — chrząknął.

— Ma kontakty z ISIS — przyznał Oliver. — Jeśli dużo zapłacą, wybuchnie konflikt, który może zakończyć istnienie tej cholernej planety — wycedził.

— ISIS zapłaci za wszystko, co pozwoli im przejąć władzę — skinął głową Russo. — Nie jesteśmy superbohaterami czy jasną stroną tej bezwzględnej planety... — mruknął. — Ale zyskując przewagę na rynku, Agrest zyska również przewagę nad nami.

— Więc co mamy zrobić? — spytała całkowicie opanowana Roseline. Kostką machała w powietrzu i przekrzywiała pytająco głowę.

Russo spokojnym, stabilnym krokiem przeszedł do swojego biurka. Wyjął z niego kilka przedmiotów, które przyprawiły Holly o jeżenie się włosów na głowie, a potem znów stanął przed nimi, jak niepowstrzymany przywódca, planujący zemstę.

— To dla naszej nowicjuszki — zaśmiał się przyjaźnie.

Był na tyle sympatycznym człowiekiem, że Holly ledwie była w stanie uwierzyć w to, jak straszne rzeczy wyczyniał podczas swojej wątpliwie legalnej kariery. Jeszcze mniej nie dowierzała w to, że w jej rękach znalazł się czarny, błyszczący pistolet. Trzymała broń niejednokrotnie w swoich dłoniach, ale celowanie do tarczy znacznie różniło się od celowania do żywego człowieka.

— A to wskazówki dla was — podał Oliverowi białą kopertę zapieczętowaną czerwonym woskiem. — Musicie znaleźć się na tej aukcji i zabrać odpowiednie części — wyjaśnił. — Ich brak znacznie utrudni Agrestowi osiągnięcie celu.

— Wszelkie chwyty dozwolone? - spytał z przekąsem Oliver, odstawiając kieliszek na niewielki stolik.

— Jak zwykle synu jak zwykle.

***

Olbrzymi stół zasłany czerwonym obrusem wywoływał na Holly niemałe wrażenie. Aukcja przebiegała spokojnie przez naprawdę długi czas. Mogła wręcz pokusić się o stwierdzenie, że bawiła się całkiem dobrze. Tu i ówdzie wymieniała sobie przyjemności z innymi gośćmi, żartowała z Roseline czy po prostu delektowała się potrawami przygotowanymi przez kuchnię.

— Zaraz rozpocznie się licytacja — skomentował Oliver, wycierając kąciki ust białą chusteczką.

— W takim razie zajmij miejsce — skinęła głową Roseline. — Będziemy gdzieś w tłumie — zapewniła.

Oliver posłał Holly dziwaczne spojrzenie, którego nie potrafiła odczytać. Przez chwilę miała wrażenie, że w jego pustych ślepiach błysnęło coś na kształt zmartwienia, ale szybko odgoniła od siebie taką myśl. Oliver Agrest się nie martwił. A nawet jeśli to nie miał o co. Spluwa wsunięta pod koronkę jej pończoch uciskała udo, nie dając o sobie zapomnieć.

— Idzie stanowczo zbyt łatwo — chrząknęła Roseline.

— Być może jesteś pesymistką — wzruszyła ramionami Holly.

— Albo ty wierzysz w cuda — burknęła, wbijając widelec we włoski makaron polany sosem i kupką żółtego sera. — Daję ci słowo, że zaraz coś się spierdoli — mruknęła wulgarnie. Holly zamrugała zdziwiona powiekami. Nie spodziewała się takiego słownictwa z ust córki samego Russo.

— Nie jestem pewna czy chcę, żeby twoja obietnica się ziściła — wymamrotała Grant.

Światła na sali przygasły. Nie było tam wielu ludzi. Zasadniczo Holly podejrzewała, że przybyła jedynie elita. Elita, wśród której znajdowała się ona i ludzie Agresta. Zagwostka polegała na tym, że wśród przyjaznych twarzy trudno było rozpoznać swojego wroga. Roseline i Holly instynktownie odwróciły się w kierunku podestu imitującego scenę. Orkiestra, która dotychczas pieściła uszy gości zeszła odpocząć. Zamiast nich w promieniu światła reflektorów pojawiła się krępa, ciężarna kobieta ubrana w czerwony jedwab.

— Szanowni państwo... — przyłożyła usta do mikrofonu. — Kolejny przedmiot na naszej licytacji jest już gotowy do sprzedaży — zapowiedziała. — Cena wyjściowa to osiemdziesiąt tysięcy dolarów. Otwieram licytację.

— Nie martw się — szepnęła Roseline do ucha Holly. — Oliver prześciga wszystkich w umiejętnościach handlowania.

— Sądzę, że to raczej jego nieskończone zasoby — skomentowała sucho Holly.

Kupcy przekrzykiwali się żywo jeden przez drugiego. PRowadząca co jakiś czas przerwała, by wtrącić tradycyjne ,,po raz pierwszy''..., ale nigdy nie dochodziła do sprzedaży. Walka była naprawdę zacięta. Kawałek metalu wypełnionego jakimś fluorescencyjnym płynem stanowił kość niezgody między licytującymi. I wszystko szło naprawdę dobrze aż do momentu, w którym w grze pozostało dwóch uczestników. Holly wciągnęła nosem powietrze, obserwując barczystego łysego mężczyznę, który nie odpuszczał pomimo irracjonalnych cen. Musiał być z ramienia starszego Agresta.

— Przygotuj się do wyjścia — uprzedziła Roseline. — Limuzyny czekają na nas przy każdym możliwym wyjściu z tego cholernego budynku — dodała, żwawo kierując się przed siebie.

Holly zmarszczyła brwi. Roseline stała się niesamowicie spięta. Zaczęły przepychać się między ludźmi rozwierającymi w szoku usta. Kierowały się prosto do sceny, choć Holly nie do końca miała pojęcie po co. A potem zrozumiała. Ze sceny najbliżej było do wyjścia.

— Po raz pierwszy! Po raz drugi! Po raz trzeci...! Sprzedano! — krzyknęła uradowana kobieta.

Oliver nie zdawał się jednak zachwycony swoim zwycięstwem. Podejrzliwie wlepiał wzrok w łysego przeciwnika, który niespodziewanie odpuścił. Agrest nie wierzył w przypadki. Wiedział, że nic się jeszcze nie skończyło a był tego pewien, kiedy jego rywal zmieszał się z tłumem.

— Zapraszam na scenę, panie Agrest — pisnęła do mikrofonu ciężarna.

Oliver wtoczył się niewielkimi schodkami na podest. Uścisnął dłoń kobiety, a ta ruszyła z nim prosto do gabloty skywającej przedmiot licytacji. Dalej wszystko zadziało się szybko. Zza kurtyny wypadł łysy mężczyzna. Zamknął w szczelnym uścisku prowadzącą, która wrzasnęła przerażona. Oczy wszystkich na sali padły na scenę. Holly wciągnęła powietrze w płuca. Mimowolnie ułożyła dłoń na gnacie. Porozumiewawcze spojrzenie, które wymieniła z Roseline, upewniło ją w tym, że właśnie była świadkiem komplikacji, o których każdy wspominał.

— Oddaj mi to albo kurwa strzelę jej w łeb — warknął osiłek.

Oliver zasznurował usta. Nie mógł nic zrobić. On jeden na sali wiedział, że ta biedna, niewinna kobieta zginie a wraz z nią, obumrze nowe życie, które nosiła pod swoim sercem.

— Oddaj mi to, słyszysz?! — warknął.

— Nie — zaprzeczył stanowczo Oliver.

— Błagam, niech pan...

Nie dokończyła. Huk strzału przeszedł na wskroś całą salę. Kobieta zatoczyła się niechybnie i upadła. Plama krwi wylała się z jej głowy prosto na posadzkę. Holly wysapała coś zdruzgotana. Patrzyła w wywrócone białka kobiety. Kobiety, która miała przed sobą całe szczęśliwe życie. Kobiety, która pod sercem nosiła niewinne, bezgrzeszne dziecko. I im dłużej Holly wpatrywała się w jej martwe ciało, tym bardziej rozumiała, że stanęła po właściwej stronie barykady. Podczas gdy Oliver potrafił okazywać litość, jego ojciec bawił się w pana życia i śmierci. Czerwone rumieńce wykwitły na jej twarzy, kiedy z zapartym tchem oglądała zwłoki.

— Ostrzegałem — warknął mężczyzna. — Oddawaj albo przestrzelę łeb również tobie! — zastrzegł.

Roseline z determinacją wymalowaną na twarzy wycelowała broń w przeciwnika. To jednak okazało się nie być koniecznym. Nim jej palec zdążył znaleźć się na spuście, mężczyzna leżał już na posadzce, jęcząc z bólu. Oliver instynktownie kopnął w jego dłoń, pozbywając się z niej pistoletu. A potem odwrócił głowę. Spojrzał tam, gdzie bał się najbardziej i ujrzał boginię, która drżała przed tym, co zrobiła. Z twarzy Holly odpłynęła cała krew, ale nawet na moment nie straciła ostrzegawczego wzroku.

— Spadamy stąd — mruknęła Rose. — Zanim zleci się policja.

— Zabierzcie tego skurwesyna — wychrypiała roztrzęsiona Holly.

— Co? — spytała skonsternowana Rose.

— Zabierzcie tego skurwesyna — warknęła wściekle Holly. — Będzie kurwa cierpiał jak ta kobieta i jej rodzina — wycharczała zdeterminowana.

Patrząc na ruchy jej ciała i pusty wzrok Oliver był pewien jednego. Stworzył potwora.

---

Będzie krew, pot, łzy i wymioty. No i seks. Bardzo dużo seksu, ale przecież niejako Was ostrzegałam... zapraszam dalej, jeśli macie ochotę i koniecznie dawajcie mi tu o sobie znać, kocham Wasze komentarze! x

Buziole,

Mal.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top