Rozdział 13: Wstąpienie do rodziny
Witam państwa i życzę naprawdę miłego czytania! Coś czuję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu, więc pokażcie mi, jacy jesteście aktywni a jutro może wpadnie bonusowy rozdzialik hihi.
Twitter: #interviewwatt
Instagram: only_maleficent_
Przez ciało Holly przebiegł nieprzyjemny prąd. Przez ponad dwa tygodnie nie spotkała Olivera ani razu. Tym samym nie mogła z nim porozmawiać, a to sprawiało, że nosiła w swoim sercu wręcz irracjonalne poczucie winy związane z tym, że uderzyła w jego czuły punkt. Z reguły nie przejmowała się czyimiś uczuciami. Jednak dostrzeżenie emocji w oczach człowieka, który gnił od środka zatruwany oparami cierpienia i brutalności było dla niej dość szokującym odkryciem.
Na tyle traumatycznym, że jadąc na spotkanie pod umówionym adresem, czuła się zestresowana nie faktem, że nastał dzień, w którym miała podpisać cyrograf z ojcem samego diabła i stać się jego kolejną, wierną córką a tym, że nie wiedziała, jak powinna się zachować w stosunku do człowieka, któremu odebrano wszystko.
Jedyne, czego była pewna, podpowiadało jej, że za szybko wydała na niego wyrok. Być może nie był aroganckim dupkiem a skrzywdzonym, zagubionym człowiekiem, dla którego dawno już nie było odwrotu. Nie usprawiedliwiała w myślach wszelkich zbrodni, których się dopuszczał, ale starała się je zrozumieć. Sprawiał cierpienie tym, którzy rozsypali jego bezpieczną przystań jak wiatr pchnięty na domek ułożony z kart.
Im bliżej wskazanego przez Roseline miejsca była, tym bardziej obawiała się tego, co miało się wydarzyć. Nie miała zielonego pojęcia o tym, jak wyglądał proces wstąpienia do mafii i nie do końca miała pewność co do tego, że chciała się przekonać. Z drugiej jednak strony nie miała wyboru. Słoneczny dzień w Londynie był też dniem, w którym wstąpiła do podziemia ludzkości. Hades miał powitać ją z otwartymi ramionami i pokazać jej najbrutalniejsze tajemnice świata.
Willa, pod którą zaparkowała, nie przypominała w niczym domu, który miał zamieszkiwać Mefistofeles. Zasadniczo był to zwykły, bogato urządzony dom, którego elewacja była wprost wysadzona ozdobami z klasycznym stylu. Zatrzasnęła drzwi swojego samochodu. Wrzuciła kluczyki do torebki i splątała przedramiona pod piersiami. Miała jeszcze trochę czasu. Wsadziła papierosa między wargi i odpaliła go białą zapalniczką. Drugą dłonią chwyciła telefon. Przyłożyła go do ucha ozdobionego długim, srebrnym kolczykiem, który komponował się z perłowym naszyjnikiem.
— Jestem — poinformowała niepewnie, kiedy sygnał trwającego połączenia ucichł.
— My również — odparł spokojnie. Nie wydawał się być urażony. Znów mówił swoim standardowym, lodowatym tonem głosu, który niejednemu człowiekowi zjeżył włosy na karku. — Zaraz po ciebie wyjdę — poinformował.
— Nie mam zamiaru uciekać — parsknęła cicho. Wtłoczyła dym do płuc.
— Inaczej musiałbym cię zabić — wychrypiał do słuchawki. — Jesteś elegancko ubrana, tak jak prosiła Roseline?
Zerknęła z ukosa na swoje matowe, czarne szpilki. Ciche tchnienie wydostało się spomiędzy jej warg.
— Czerwona sukienka i czarne szpilki to chyba dość odpowiedni strój z okazji wstąpienia do mafii, nie uważasz? — bąknęła.
— Już mówiłem — mruknął. — Lubię kobiety w czerwonych sukniach — skwitował.
Pokiwała z niedowierzaniem głową. Rozłączył się. Szybko wywnioskowała, że najwyraźniej był blisko i nie czuł potrzeby kontynuowania z nią rozmowy przez telefon. Wrzuciła komórkę do skórzanej torebki. Jednocześnie upuściła niedopałek, który przydepnęła podeszwą.
— Palenie szkodzi zdrowiu — skomentował, stając na werandzie.
— Skraca życie i czyni ludzi brzydszymi — wyrecytowała.
Z gracją odwróciła się przez własne ramię i ruszyła w jego kierunku. Szpilki stukały o bruk ścieżki prowadzącej na niewielkie schodki, po których się wspięła.
— Więc dlaczego palisz? — spytał z przekąsem.
— Zło nie sięga ludzi piekła, kochanie — parsknęła. — Dobrze o tym wiesz — dodała cicho, kiedy przepuszczał ją w drzwiach. — Inaczej nie chowałbyś paczki papierosów w swoim garniturze — wychrypiała, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Zamrugał zdziwiony powiekami. Kartonik wypełniony tytoniem spoczywał wewnątrz jego marynarki. Jak mniemał, nikt nie miał prawa go zauważyć, a jednak ona doskonale wiedziała, że palił, choć nigdy nie widziała go z używką w ustach. Zmarszczył brwi.
—Masz bujną wyobraźnię, Grant — chrząknął. Ruszył przodem.
— Górna kieszeń marynarki — skwitowała triumfująco.
— Nie mam...
— Wewnętrzna, Agrest — westchnęła znudzona. — Nie oszukuj — dopowiedziała stanowczo.
— Zrobiłaś się naprawdę pewna siebie, Grant — skomentował z nutką niezadowolenia w głosie.
Odnosił wrażenie, że im dłużej lawirowała niczym muza w jego życiu, tym mniej obawiała się jego porywczości. Sam nie wiedział, czy bardziej go to irytowało, czy może jednak pociągało. Pokręcił litościwie głową.
— Nie mam nad czym płakać — wzruszyła ramionami. — W rodzinie jestem bezpieczna, sam tak mówiłeś — dodała, przypominając mu jego słowa.
Przystanął w pół kroku. Nie powiedziała niczego nieodpowiedniego, a jednak poczuł jak jego serce kruszy się pod wpływem jej słów. Słów, które kilka lat wcześniej powiedziała również jego zamordowana żona. Wierzyła w to, że przy jego boku nic jej nie grozi. Świadomie porzuciła swoje spokojne życie, by móc podarować mu miłość a on czuł, że ją zawiódł.
Holly spojrzała na niego zdziwiona. Dziwacznie gęsta atmosfera otoczyła jego ciało. Zaciskał dłonie w pięści równie mocno, co własne powieki. Coś go dręczyło. Przełknęła ślinę. Po cichu podeszła do niego. Zatrzymała się za nim i ułożyła dłonie na jego barczystych ramionach. Drgnął niespokojnie i zerknął za siebie. Nie odsunęła się.
— Nie wiem, co zrobiłam, ale przepraszam, że sprawiłam ci ból — wyszeptała.
Nikogo poza nimi nie było w podłużnym korytarzu. To wytwarzało między nimi naprawdę wyjątkową, intymną atmosferę. Przez kilka sekund Holly przestała widzieć w nim potwora. Przez tych kilka sekund widziała małego, zagubionego chłopca, któremu odebrano matkę. Ten stan nie trwał długo, ale pozwolił Holly zauważyć, że wszystko w świecie miało dwie strony medalu. Również Oliver Agrest, którego twarz stężała. Odszedł od niej.
— Nie odczuwam bólu — odpowiedział gorzko. — I masz rację — odetchnął. — W rodzinie jesteś bezpieczna, Holly — dopowiedział. — Nie pozwolę cię skrzywdzić — zapewnił.
Jego wyznanie wywarło na niej niemałe wrażenie. Z szeroko rozwartymi oczami ruszyła za nim w dalszą drogę. Musiała zadowolić się milczeniem. Tuż przed gabinetem Russo — ojca Roseline, Holly spostrzegła, że dom pełen był żołnierzy. Dwóch postawnych mężczyzn stało przed drzwiami do jego gabinetu. Oliver odetchnął.
— Zasady są proste — zaznaczył. — Nie odzywasz się nieproszona, wykonujesz wszystkie polecenia ojca, nie pyskujesz i nie siadasz, dopóki nie pozwoli — wyliczył.
— Postaram się niczego nie spartaczyć — mruknęła.
Przez myśl przeszło jej, że spartaczenie czegokolwiek mogło wiązać się z natychmiastową śmiercią. Parsknęła pod nosem, kiedy pomyślała, że przynajmniej umarłaby całkowicie bezboleśnie. Oliver pchnął dwuskrzydłowe drzwi, które nieprzyjemnie skrzypnęły. Holly skrzywiła się pod nosem, ale nie odważyła się wydać z siebie nawet dźwięku. Nie spieszyło się jej do grobu.
Do jej nozdrzy wdarł się zapach palonego cygara. Słoneczne światło nieśmiało wpadało do pokoju przez olbrzymie, przeszklone okiennice, w które wpatrywał się starszy mężczyzna. Siedział do nich tyłem. Niewielkie dymki puszczane w powietrze upewniały Holly w tym, że właśnie delektował się cygarem. Roseline stała tuż przy biurku ze złączonymi dłońmi i spoglądała swoimi olbrzymimi, ciemnymi oczami na ojca. Szuflada jego biurka spoczywała otwarta, gdy wszyscy milczeli.
— A więc przyprowadziłeś mi kolejną córkę, Oliverze? — spytał zachrypnięty głos.
— Tak, ojcze — odparł Agrest. Pierwszy raz Holly widziała, by Oliver kogoś się lękał i był posłuszny jak baranek.
— To twoja kobieta?- zapytał z przekąsem.
Holly miała ochotę zaśmiać się na całe gardło. Kim oni w zasadzie dla siebie byli? Panem i niewolnicą? To wszystko zdawało się jej być pojebane i wręcz nierealne. Czuła się jak w filmie akcji.
— Nie, ojcze — odparł zmieszany Oliver.
— A zatem, jak się poznaliście?
Grant już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale surowe spojrzenie Olivera w porę ją powstrzymało. Zasznurowała wargi.
— Holly jest dziennikarką — przyznał. - Przeprowadzała ze mną wywiad a z racji tego, że jak każdy reporter słynie z wścibskiego nosa — wywróciła oczami na jego słowa. — Widziała zbyt wiele.
— A zatem wykazałeś się nieostrożnością synu — Oliver spuścił głowę jak zbesztany pies. — Dlaczego jej nie zabiłeś?
„Świetnie" - pomyślała Holly, przewracając oczami. Wpadła z deszczu pod rynnę.
— Uważam, że jest przydatna, ojcze — odpowiedział spokojnie Agrest. — Potrafi bardzo dobrze dedukować, posiada refleks i udziały w mediach, które w razie problemów mogłyby nas wybielić — wyjaśnił.
Russo odetchnął. Cygaro wylądowało na blacie. Nie odwracając się do nich przodem, sięgnął po coś do szuflady. Mielił do w dłoniach przez dłuższą chwilę. A potem wszystko stało się szybko. Wrzask Holly rozniósł się po całym pokoju, kiedy niespodziewanie Russo odwrócił się przodem do blatu własnego biurka i rzucił w nią niewielkim nożem. Usunęła się w ostatnich sekundach, wpadając w tors Olivera i ciężko oddychając wlepiała wzrok w ostrze, które utkwiło w sponiewieranej ścianie.
— Co do kurwy to miało być?! — warknęła wytrącona z równowagi.
— Refleks niezły — skomentował starszy mężczyzna. — O wiele gorzej z temperamentem — skrzywił się. — Uważaj na słownictwo, młoda damo.
Wyglądał jak mafioza wyjęty z kinowego ekranu. Włosy przyprószone siwizną, surowe spojrzenie, czerwony krawat i biały, dopasowany garnitur, który znacznie go odmładzał. Holly przełknęła ślinę. Jej serce biło jak oszalałe.
— Wybacz — odetchnęła, odsuwając się od ciała Agresta. Wypuścił powietrze ustami, sam nie spodziewał się takiego testu ze strony Russo. Skinął głową.
— Skąd pochodzisz dziecko? — spytał staruszek znów wracając do swojego cygara.
— Stąd - odparła niepewnie. — Urodziłam się w Londynie.
— Ilu masz dookoła siebie ludzi, którzy mogliby wpaść do naszego świata? — spytał podejrzliwie.
— Niewielu jest takich ludzi — odparła. — Mieszkam jedynie z przyjaciółką, nie posiadam ludzi, którzy są mi bliżsi niż ona — starała się zapanować nad drżeniem głosu, ale ciężko jej to szło.
— Rodzice?
Zmieszała się. Chwyciła palcami materiał sukienki, który nerwowo zaczęła uciskać. Ślepia wszystkich obecnych w pomieszczeniu śledziły jej twarz, z której powoli odpływała krew.
— Odpowiedz — szepnął Oliver.
Złe myśli majaczyły po jej głowie. Spojrzała na niego przepraszająco. Tym samym sprawiła, że coś go zaciekawiło. Szklanka w oczach, która pojawiła się na jej źrenicach, zasiała w nim ziarno niepewności, co do nieskazitelności jej duszy. Nawet bogowie mieli swoje słabości i zdawało się, że oni właśnie odkryli ziarnko cierpienia i w niej. Uchyliła usta. Zniecierpliwiony Russo śledził jej twarz.
— Odpowiesz czy mam cię zabić moje dziecko? — spytał ostentacyjnie. Roseline zmarszczyła zirytowana brwi. Jej ojca nie należało wytrącać z równowagi.
— Przepraszam — wychrypiała Holly.
— Ojcze — upomniał ją.
— Przepraszam, ojcze — skinęła głową. Potrząsnęła nią, chcąc się opamiętać. — Nie mam rodziców — odparła. — Matka była alkoholiczką, ojciec zmarł, kiedy byłam młoda — wydusiła z siebie.
— Matka również zmarła? - spytał zaciekawiony.
— Prawdę mówiąc nie wiem - bąknęła, spuszczając wzrok na podłogę. — Nie widziałam jej odkąd uciekłam z domu — przyznała. — Pobiła mnie i zdecydowałam, że lepiej będzie odejść — wyjaśniła. — Kate to moja jedyna rodzina, co nie stanowi wielkiego zagrożenia. Szanuje moje zdanie i wie, że nie powinna wtrącać się w moje prywatne sprawy — zapewniła.
Odetchnęła. Bolesny uścisk w gardle powoli zaczął odpuszczać. Miała jedynie nadzieję, że nie uznał jej za zbyt słabą. On jednak ku jej zdziwieniu zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zupełnie niespodziewanie zaczął przypominać jej uroczego dziadka, który szykował niespodziankę dla swojej wnuczki. Uśmiechnął się pokrzepiająco i wstał. Z szuflady biurka wydobył gruby, podniszczony dziennik i niewielki scyzoryk.
— Nie jestem potworem dziecko — odpowiedział spokojnie. — Nasz świat rządzi się innymi zasadami, ale z reguły nie jesteśmy kreaturami bez serca — dodał. — Jeśli Oliver zadecydował, że powinnaś przeżyć, to ufam mu w to, że dokonał słusznego wyboru — odpowiedział.
Słuchała tego, co mówił z fascynacją. Poczuła się jak na zwyczajnym rodzinnym spotkaniu, co nie nie do końca potrafiło dojść do jej umysłu.
— Rozumiem, że najpewniej nie miałaś innego wyboru, by do nas dołączyć, ale zapewniam, że odnajdziesz tutaj swoje miejsce — powiedział. — Oliverze — poprosił Agresta.
Podszedł do niej. Z dłoni ojca powziął niewielkie ostrze. Sam Russo otworzył zaś dziennik i rozłożył go na linii rąk Holly. Zerknęła na nich zdziwiona.
— Tłumaczono ci, jak wygląda proces podpisania z nami umowy, słonko?
— Nie — wychrypiała.
Cóż, nie jest to najprzyjemniejsze, ale nic złego cię nie spotka — zapewnił. — Umowa podpisana zostanie twoją krwią — wyjaśnił. Ciche tchnienie wypadło z jej ust. Mieli najwyraźniej obsesję na punkcie tej bordowej, lepkiej cieczy. — Kropla krwi rzucona na ten dziennik zobowiązuje cię do posłuszeństwa wobec rodziny i milczenia przed światem cywili. Czy to jasne?
— Tak — zapewniła.
— A więc do dzieła Oliverze — zachęcił mężczyzna.
To właśnie się działo. Jej serce biło jak oszalałe, obijając się o żebra. Przez kilka sekund miała wrażenie, że się przewróci. Chwila dzieliła ją od tego, by wstąpić do podziemia i skazać się na całkowicie nowe życie. Życie jednak uważała za korzystniejsze od śmierci, niezależnie od tego, jakie miało się stać.
— Bądź delikatny, dziecko — poprosił. — Kobiety należy traktować z szacunkiem — pouczył go.
— Nie wiem, czy potrafię, ojcze — mruknął Oliver, ujmując aksamitną dłoń Holly. Zerknęła na niego. Coś sprawiało, że wahał się, by rozciąć jej skórę.
— Po prostu to zrób — mruknęła cicho, napierając palcami na jego rękę.
Uniósł wzrok. Zmarszczył brwi, zastanawiając się kim była. Kim była kobieta, która nie lękała się piekła, jakie na nią czekała? Kim była bogini, która zawierzała mu w swoje bezpieczeństwo? Skinął głową. Przyłożył ostrze do jej palca wskazującego, na którym powoli odrastał paznokieć. Strużka ciepłej krwi pociekła z jego opuszka. Syknęła cicho. Otrzepała rękę, kiedy Russo zamknął z hukiem swój dziennik. Odłożył go na miejsce.
— Witaj w rodzinie, dziecko — wychrypiał. — Roseline, cukiereczku, przynieś szampana — polecił.
— Zawsze pijecie z tej okazji? — szepnęła do Olivera.
— Tak — odparł cicho. — To tak jak narodziny nowego dziecka — parsknął.
Uniosła kącik ust do góry. Widziała śmiejącego się Olivera Agresta i naprawdę nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze będzie miała taką okazję. Zachichotała cicho, przyciągając jego wzrok.
Po raz drugi tamtego dnia przyciągnęła jego wzrok, kiedy szofer Russo odwiózł całkowicie pijaną Holly i przynajmniej wstawionego Olivera do willi Agresta. Nie wiedzieć czemu Holly nie wróciła do swojego mieszkania. Wysłała do Kate SMS-a, że zostaje na imprezie w jakimś klubie (nazwy nie podała) i przetoczyła się przez próg.
— Jesteś pijana, Grant — parsknął, zrzucając ze stóp buty.
— Mam powód! — pisnęła. — Jestem nowym dzieckiem — zaśmiała się melodyjnie.
Jak mała dziewczynka zakręciła się po holu. Czerwona sukienka, którą miała na sobie, zawirowała w powietrzu, gdy ona chichotała słodko jak niewinne dziecko. Ten chichot był mu znajomy. Słodycz wymieszana z goryczą spływała do jego roztrzaskanego serca, gdy podpierał dłonią ścianę i przypominał sobie, jak lata temu w tym samym miejscu widział Violett.
— Twój śmiech doprowadza mnie do szaleństwa, Vi — wychrypiał.
— Dlatego nigdy nie przestanę się śmiać, Ollie — wybuchła chichotem prosto w jego usta, które ucałowała zaraz potem. — A teraz kochajmy się, zanim dziecko wejdzie nam na głowę — uśmiechnęła się łagodnie, spoglądając na swój zaokrąglony brzuszek. Kochała go do szaleństwa a on kochał do szaleństwa ją i to sprawiało, że bajka nie mogła skończyć się dobrze.
Bajka nie miała szczęśliwego kresu. Rozkładające się ciało Violett gniło pod ziemią, podczas gdy Holly Grant zachichotała wesoło w jego holu i bawiła się własną sukienką. Sukienką, która w barwie czerwieni kusiła go swoim aksamitem.
— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — spytała zaciekawiona.
Stanęła tuż przed nim. Nadmiar alkoholu we krwi sprawił, że niechybnie się zachwiała i wylądowała dłońmi na jego torsie. Nigdy nie sądziła, że wieloletnie wina mają aż takiego kopa. Przestrzeń między nimi przestała istnieć. Utkwił wzrok w jej karmelowych tęczówkach, które błyszczały alkoholiczną nieświadomością. Odetchnął. Mógł się wyspowiadać, była na tyle pijana, że był prawie pewny, iż rano nie będzie pamiętała połowy tego, co się stało.
— Śmiejesz się jak najpiękniejsza kobieta, jaką było dane mi spotkać — wychrypiał, patrząc jej w oczy.
— Mylisz się — parsknęła. Wspięła się odważnie na palce. — Ja jestem najpiękniejszą kobietą, jaką spotkałeś — wychrypiała mu prosto w wargi.
Przyjrzał się jej. Nutka prawdy tkwiła w jej słowach, ale nie chciał ego przyznać. Nie chciał zdradzić miłości jego życia. Niemniej jednak nie mógł odmówić temu, że Holly Grant była przepiękną kobietą. Wpisywała się w jego ideał i nic nie mógł poradzić, że drżał, gdy jej oddech błądził po skórze jego szyi.
— Nie najpiękniejszą — zaprzeczył cicho. — Ale z pewnością najbardziej pociągającą.
Alkohol szumiał w jego głowie.
— Więc mnie posiądź — wychrypiała.
Była wprost irracjonalnie bezpośrednia. Nawet nie zapamiętał momentu, kiedy wpił się w jej cudownie miękkie wargi, wciąż smakujące mieszanką wina i szampana. Przywarł do jej ust, jak wygłodniałe zwierzę, które musiało się posilić. Wiedział, że oboje będą żałować. Ona kolejnego razu, w którym poddała się diabłu a on tego, że chciał jej ciała, pomimo tego, że przysięgał wierność innej. Obrączka na jego serdecznym palcu zaskrzeczała, gdy uderzył nią o zamek czerwonej sukienki.
Materiał upadł na podłogę. Błądził ustami po jej aksamitnej skórze tak długo, aż nie straciła cierpliwości. Stół do bilarda umieszczony w salonie zadrżał, kiedy wyrwała się z uścisku oszołomionego Olivera. Nie znosił tracić czujności, ale alkohol i jej dotyk doprowadzały go do szaleństwa i nie potrafił zablokować w sobie tego uczucia. Dopadła do jego ubrań. Drżącą dłonią odpięła sprzączkę jego paska i klęknęła przed nim. Uśmiechnęła się triumfująco. Miała nad nim przewagę, kiedy subtelnie owijała język dookoła jego przyrodzenia. Cicho sapał, gdy sprawiała mu niemal anielską przyjemność. W końcu podciągnął jej drobne ciało ku górze i trzasnął nim o blat stołu. Wbiła paznokcie w drewno i jęknęła cicho, kiedy przejechał dłonią po jej wilgotnej kobiecości.
— Będziesz tego żałować, Grant — wychrypiał.
— Ty już tego żałujesz, Agrest — odparła. — Bardziej już nas nie zepsujesz — mruknęła.
Miała rację. Upadli już dostatecznie nisko. Przytrzymał jej biodra dłońmi. Wypięła pośladki w jego stronę, co jedynie pobudziło go do działania. Syknęła, gdy boleśnie połączył ich ciała ze sobą. Potem czuła już tylko ten charakterystyczny zapach. Zapach spełnienia i zepsucia. Gnili. Ich moralność gniła, gdy delektowali się swoimi ciałami.
---
Heheheheh, oto oni moi państwo, pani Grant i pan Agrest. Jak się bawicie? Podoba Wam się tak historia...? Bo wiecie, jeśli będzie nas więcej, to jest jakaś nikła szansa na 2 tom...
Menel x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top