Epilog
Witam Was pysie na zakończeniu x
Twitter: #interviewwatt
Instagram: only_maleficent_
Ból. Tylko to czuła Holly, kiedy otworzyła powieki. Nic poza piekielnym odczuciem bólu nie pałętało się po jej ciele. Paskudne otępienie dawało o sobie znaki w jej skroniach. Pulsowanie w głowie, suchość oczu i brak nawet krzty sił, by powiedzieć cokolwiek, sprawiały, że miała ochotę odejść. Raz na zawsze.
Szarpnęła dłońmi, próbując sprawdzić, gdzie jest i co się stało, ale to nie było możliwe. Jedynie dołożyła sobie cierpienia. Metalowe kajdanki werżnęły się w jej nadgarstki, kiedy poruszyła dłońmi. Szybko zrozumiała, że były splecione z tyłu. Z trudem rozchyliła ociężałe powieki. Spojrzała pod własne stopy. Zniszczone szpilki łączyły się ze sobą. Kostki też miała związane. Jęknęła przeciągle. Krzesło, do którego została przytwierdzona, było niewygodne i zimne.
Syknęła pod nosem. Ilekroć próbowała skupić wzrok na czymkolwiek czuła, jak wszystko dookoła niej się rozmazywało. Niekształtne plamy krążyły dookoła niej. Szmery i trzaski, które powoli dochodziły do jej uszu, drażniły ją przynajmniej tak bardzo, jakby ktoś uderzał w metalowe talerze tuż przy jej uchu. Czuła się tak, jakby trafiła do piekła.
Ba, być może to właśnie było piekło? Może umarła i właśnie czekała na sąd ostateczny? Dziewięć dantejskich kręgów pochłaniało ją, a przynajmniej tak właśnie się jej zdawało. Parsknęła pod nosem. Z piekła trafiła do piekła, gorzej być nie mogło.
Odruchowo zerknęła na swój brzuch. Czy jej dziecko jeszcze istniało? To było naprawdę dobre pytanie, które chodziło jej po głowie. Zerkała w dół. Przynajmniej tak jej się wydawało, bo obraz wciąż był naprawdę nieostry. Ktoś do niej podszedł. Zadarła hardo głowę. Od razu przymknęła powieki. To nie był dobry ruch.
— Księżniczka się obudziła — parsknął John.
— Zamknij się, kutasie — wychrypiała.
W ułamku sekundy na jej policzku pojawiło się nieznośne pieczenie. Syknęła obolała. Siła uderzenia była naprawdę duża. Miała wrażenie, że jej głowa odskoczyła w bok. Mimo tego nie miała zamiaru nikomu dawać satysfakcji. Splunęła na ziemię i ostrożnie odwróciła się w kierunku oprawcy.
— Uważaj na słowa, Grant — skomentował.
— Nie jesteś nikim, kogo powinnam szanować — wychrypiała.
Kolejne uderzenie padło prosto na jej szczękę. Metaliczny posmak krwi rozlał się po jej ustach. Przejechała językiem po zębach. Na szczęście wszystkie tkwiły na swoim miejscu. Wypluła nadmiar śliny zmieszanej z bordową cieczą i zaśmiała się ironicznie. Znalazła się w tak tragicznym położeniu, że wszystko stało jej się obojętne. W tą czy w tą albo miał ją zabić John, albo zrobiłby to Oliver za to, jak bardzo naraziła siebie i własne dziecko.
— Uważam inaczej, moja droga — warknął.
Kilku ludzi za jego plecami pakowało olbrzymie kartony. Najpewniej znajdował się w nich nielegalny towar z czarnego rynku i części, których potrzebowało ISIS do wybudowania bomby. Ubrani w czarne kominiarki i równie ciemne stroje przypominali postacie z filmów akcji. Holly miała ochotę się roześmiać.
— A ja uważam, że mam to absolutnie wyjebane — mruknęła. — Przywiozłam ci paliwo skończony debilu, więc czego chcesz więcej? — sarknęła.
— Jesteś naprawdę głupia, jeśli sądziłaś, że nie skorzystam z okazji do obłupienia rodzinki Russo — wywrócił oczami. Spoglądał na nią z góry, zupełnie, jakby chciał jej pokazać swoją wyższość. Nie sądził jedynie, że nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia, jakie dla niej tworzył, będzie uważała go za prostolinijnego dupka z małym kutasem i zbyt dużym ego. — Jesteś doskonałą zakładniczką, by przekazali mi wszystko inne w zamian za twoje pierdolone życie — zaśmiał się gardłowo.
— To ty jesteś głupi — zapewniła opanowanym tonem głosu. — Oliver i Roseline to nie potulne owieczki — wzruszyła ramionami, na tyle, na ile mogła. — Nawet jeśli odbiją mnie, to potem skończę jako przedmiot ich tortur — przewróciła oczami.
— To twój problem — chrząknął.
— Albo twój, jeśli nigdy tu nie przyjadą — parsknęła rozbawiona.
Kochała wyprowadzać zbyt pewnych siebie ludzi z równowagi i nawet kiedy czuła na własnym karku oddech mistycznej śmierci czerpała z tego niesamowitą, wręcz chorą satysfakcję.
— Za dużo szczekasz, Holly — wciągnął powietrze nosem.
O tak, była tak cholernie zadowolona z siebie, gdy John Green zaczął pąsowieć ze złości. Nigdy nie była tak dumna z siebie. Przez myśl przeszło jej, że całe mafijne życie musiało nieźle spaczyć jej umysł. Nie była nawet przerażona. Obawiała się jedynie o własne dziecko i życie swoich bliskich. Ona sama? Ona sama nie czuła niczego poza chorą fascynacją.
— Ty również — skontrowała. — Masz za duże ego i ewidentnie próbujesz zaimponować szefowi, który prędzej czy później wytłoczy z ciebie krew — rzuciła ostrzegawczo.
Green zadrżał w miejscu. Doskonale widziała cień niepewności, który przeszedł po jego twarzy. Zaraz potem zacisnął zęby.
— Zamilknij suko i czekaj po prostu na finał tej sytuacji — warknął.
— Finał? — zaśmiała się rozbawiona. — Mówisz, jakbyś miał mnie torturować oglądaniem tego, jak się masturbujesz, a potem dochodzisz w seksualnych konwulsjach — chrząknęła z obrzydzeniem.
— Po prostu...
— Po prostu, co?
— Zamknij się, rozumiesz?! — wybuchnął.
John Green miał dość. Holly Grant doprowadzała go do szału i był pewien, że robiła to celowo. Nawet nie miała pojęcia, z jakim trudem krzywdził najpierw Katherine, a potem ją samą. Nie miała nawet krzty wyobrażenia tego, jak mocno zaciskała się pętla na jego szyi. Jego ojciec zaciągnął lata wcześniej dług od Agresta a za formę zapłaty zaproponowął lojalność swojego syna. Nie miał wyboru. Musiał być potworem, bo gdyby tego nie zrobił, rozlałaby się krew. Najpierw jego własna a później jego starszego ojca, który żywił się nadzieją i dobrem ludzi. Każdy, kto przyglądał się bezwzględności mafii Agresta, sądził, że pracują dla niego jedynie potwory. Prawda była zupełnie inna. Medal miał dwie strony. Starszy Agrest budował armię, którą sam wypleniał, gdy tylko coś mu nie odpowiadało. Był przełożonym diabła i kreaturą o tysiącach oblicz. Psychopatą, którego nie sposób było powstrzymać. Przetrwanie zapewniało jedynie posłuszeństwo, którego John miał zamiar się trzymać.
— Bo co? Bo się zdenerwujesz? Pogrozisz mi paluszkiem? — ironizowała.
Przesadziła. Wściekłość wybuchła w jego oczach. Chwycił za metalowy, olbrzymi zszywacz, przy którym pracował i z całej siły uderzył nim w jej głowę. Zszywka, która wypadła wbiła się w jej zmiażdżony łuk brwiowy, z którego wyciekała krew.
— Skurwysyn... — wychrypiała.
Zaraz potem zamknęła oczy. Nie miała siły utrzymywać głowy w pionie. Piorunujący ból sprowadzał ją na samo dno nicości. Przed oczami stawała jej powoli jedynie ciemność. Piekielny ocean bezkresu, z którego nie mogła się wydostać, pochłaniał ją swoimi ramionami.
— Kate też zdążyłeś wykończyć? — wyszeptała ostatkami sił.
Zmarła, kiedy usłyszała w oddali jedynie jego gorzki śmiech. Był przerażający. Zupełnie jakby sam Hades śmiał się z kolejnej oiary z pełną świadomością tego, że już nigdy nie pojawi się poza granicami Styksu. Niby smutek gościł w tym geście, a jednak wciąż wzbudzał on przerażenie doczesnych.
Holly nie widziała już niczego. Czuła coraz mniej. Czy tak właśnie wygląda śmierć? - myślała. Czy tak miał wyglądać koniec Holly Grant? Oczami wyobraźni, które zachodziły coraz większą mgłą i coraz gęstszą nieświadomością widziała czarne paski w BBC News, które informują o jej śmierci. Serce załomotało jej mocniej, kiedy zdała sobie sprawę, ilu rzeczy nie zdążyła jeszcze zrobić. A kiedy odezwał się udzielając jej odpowiedzi na pytanie, które zadała czuła, że nie było już szans na lepsze jutro.
— Kate nie żyje — odparł lodowatym tonem. — Zrobiłaś to wszystko na marne — chrząknął.
Holly otoczyło wszechogarniające poczucie żalu, zdrady i pustki. Wzdrygnęła się przestraszona. Czuła jak łzy stają w kącikach jej oczu. Dreszcz przebiegł po jej plecach. Miała ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie, ale na to zabrakło jej już sił. Ciemność opatuliła jej umysł i bezwładne ciało.
***
Donośne dźwięki zmusiły ją do obudzenia się. Z pewnością nie siedziała już na krześle. Czuła chłód podłogi na swoim ciele. Jej kończyny były sztywne i obolałe. Posmak krwi, wciąż błądził po jej ustach.
— Ja pierdole... — jęknęła.
Nie miała nawet siły, by drgnąć. Jedyne, na co miała ochotę to niekończący się sen i wymioty. Tak, zdecydowanie było jej zbyt niedobrze. Wprost irracjonalne mdłości targały jej organizmem. Miała ochotę odwrócić się na plecy. Realizacja tego planu była jednak o wiele trudniejsza niż zakładała. Nie mogła nawet drgnąć.
— John — usłyszała męski głos. — Naprawdę nie lubię negocjować — warknął. — Nie jestem człowiekiem, na którego można pstrykać palcami.
To były słowa, które przywołały ją do porządku. Harmonijna melodia, która pojawiła się niespodziewanie w jej obolałej głowie, przypomniała jej do kogo należał głos. Wbrew sobie otworzyła oczy niemal do granic możliwości. Zamglonymi tęczówkami spoglądała na to, co działo się tuż obok niej. I choć widziała jedynie podeszwy butów i kostki sprzeczających się ze sobą mężczyzn była pewna.
Oliver Agrest po nią wrócił.
Prawda była jedna, lecz ona nie zdążyła jej poznać. Była kobietą, którą pokochał równie mocno, co swoją zmarłą żonę. Był kobietą, dla której postanowił wejść w paszczę lwa i którą miał zamiar chronić nawet własnym życiem.
Westchnęła cichutko, jakby chciała zaprzeczyć. Nawet nie powinno go tam być. Z pewnością nie samego a była pewna, że w pomieszczeniu poza nim i Johnem nie znajdował się zupełnie nikt.
— Oddaj ją — mruknął ostrzegawczo.
— Znasz rozkazy swojego ojca — sarknął John. — Sprawa jest przesądzona.
— Nie tym razem.
— Owszem — zapewnił John.
Holly miała szczere chęci zerwać się z ziemi, chwycić pierwszy lepszy przedmiot, który udałoby się jej znaleźć i zwyczajnie roztrzaskać mu czaszkę. Pragnęła widzieć krew płynącą z jego zmiażdżonych oczodołów i paskudne mięso wylewające się z jego policzków. Sęk w tym, że nie mogła ruszyć choćby palcem. Zacisnęła zęby z całej siły. Bezsilność zabijała ją znacznie skuteczniej od fizycznego bólu, który nieustannie jej towarzyszył.
— Słowa twojego ojca są świętością — szepnął.
Holly rozszerzyła oczy z przerażeniem, kiedy zdołała usłyszeć ciche brzdęknięcie metalu. John coś kombinował.
— To cud, że cię oszczędził — dodał po chwili.
— Cud? — parsknął Oliver. — Nie masz bladego pojęcia, o czym mówisz — wycedził. — To najgorsza kara, jaką mógł mnie potraktować — odetchnął.
Holly zacisnęła powieki. Sprawa była zakończona, choć wciąż rozmawiali. Ona wiedziała już, że dyskusja z Johnem nie ma prawa się udać. Nie w pojedynkę i nie kiedy Oliver całkowicie stracił panowanie nad sobą. Odsłaniał wszystkie karty, gdy tylko chodziło o jego rodzinę. Przestawał zachowywać zimną krew a jego spryt i uwaga odchodziły na drugi plan. To dyskwalifikowało go z sukcesu.
— Nie wiesz, o czym mówisz — splunął John.
— Czyżby? — Oliver uniósł brew.
Złość szalała w jego ciele z zawrotną prędkością. Mieszała się również ze strachem, którego dawno nie miał okazji doznać. Po śmierci Violett nie sądził, że jeszcze kiedyś będzie drżał o drugą osobę, a jednak kiedy spoglądał na ledwo przytomną Holly, miał wrażenie, że jego serce obumiera. Zmierzył spojrzeniem Johna. Obchodzili swoje ciała dookoła jak dwa spierające się zwierzęta. Znalazł się naprawdę blisko Holly i jedynie to zdawało się go uspokajać.
— Patrzył mi prosto w oczy, kiedy przestrzelił mojej żonie najpierw w brzuch, w którym nosiła nasze drugie dziecko — powiedział podniesionym tonem głosu. — Zaraz potem wpakował jej kulkę między oczy, a następnie oddał trzy strzały w serce mojej córki, która krzyczała przerażona, ściskając za rękę swoją matkę — wyrzucił z obrzydzeniem. — Zrobił to, bo uważał, że były moją ''słabością'' — warknął.
— A teraz historia się powtarza — zaśmiał się gardłowo John. — Spójrz na miłość boską na siebie — parsknął prześmiewczo. — Przyszedłeś tutaj bez ludzi, żeby zabrać stąd tę wywłokę ...
— Nie waż się tak o niej mówić! — wrzasnął na całe gardło Oliver.
Dopadł do wątłego ciała Johna. Pchnął go kilkukrotnie, lecz Green zdołał odeprzeć atak. Szarpali się zawzięcie. Oliverowi kilkukrotnie udało się wymierzyć w twarz Johna soczyste ciosy. Ten jednak nie pozostawał mu dłużny. Holly obserwowała, jak szastali swoimi ciałami po całym pomieszczeniu.
— Osłabiła cię, Agrest — wywarczał John, z którego ust wyciekała stróżka krwi.
— Uczyniła mnie człowiekiem z krwi i kości — odbił piłeczkę. Wymierzył kolejny cios. Niestety John skutecznie go zablokował. — Oddała mi emocje i ludzkie odruchy — warknął obolały.
John pchnął go w kierunku Holly. Oliver zachwiał się. Zatoczył się niechybnie w tył. Jego kolana ugięły się. Klęczał przy ciele Holly. Mrugała powiekami, próbując zapamiętać cokolwiek. Zbierała siły, by oglądać tylko jego. Błyszczącymi tęczówkami spoglądał na jej posiniaczoną twarz i kręcił przepraszająco głową. Lecz ona się nie gniewała. Niezależnie od tego, jak bardzo bała się tego, co miało nastąpić, nie była zła. Wręcz przeciwnie, pragnęła dziękować mu za to, że oprowadził ją po piekle.
— Więc zginiesz tak żałośnie, jak każdy człowiek — chrząknął John.
Nim Oliver zdążył się zorientować, co się dzieje, broń spoczywała już wymierzona w jego klatkę piersiową. Holly zacisnęła powieki. Wilgoć, która się pod nimi zbierała jedynie dokładała jej cierpienia. Później? Później był już jedynie strzał. Ciało Olivera padło bezwładnie do tyłu.
— Nie, nie, nie — szeptała zachrypniętym głosem z niedowierzaniem.
Potężne kroki informowały ją o tym, że John odszedł. Chwilę później potwierdziło to donośne trzaśnięcie drzwi. Zostali sami. Krew rozlewała się po podłodze. Leżał twarzą do niej. Jego powieki drgały. Wciąż żył a ona nie potrafiła mu pomóc.
— Oliver musisz wytrzymać — chrząknęła.
Zaraz potem wydała z siebie jęk bólu. Klatka piersiowa była obolała. Ciche świsty powietrza, które wydobywały się z ust Holly były jasnym sygnałem, że była w tragicznym stanie. Miała połamane żebra i coraz mniej sił.
— Wiesz, że z tego nie wyjdziemy? — wychrypiał.
Krople krwi staczały się po jego ustach. Kaszlał cicho, próbując nie zadławić się własnymi plwocinami.
— Nie ma się co łudzić, Holly — mruknął słabym głosem. — Przepraszam...
— Nie przepraszaj — wychlipała. — Doskonale wiem o tym, że nie ma już szans — dopowiedziała. — Po prostu nie wierzę w to, że daliśmy się tak załatwić...
— Chciałem tylko oglądać cię z naszym dzieckiem — wydusił z siebie.
Czas zdecydowanie się kończył. Zaczynał majaczyć, a jego oddech robił się coraz słabszy. Gdzieś przed swoimi oczami widział białą smugę światła. Może były to promienie? A może ścieżka? Niewątpliwie towarzyszyło mu poczucie, że musiał gdzieś odejść.
— Chciałam ci dać to, czego potrzebowałeś... — wychrypiała.
— I dałaś — zapewnił ostatkami sił. — Oddałaś mi to, co zabrał mi mój ojciec, Holly — szepnął wdzięcznie. — Oddałaś mi serce..., a teraz przeze mnie zgnijesz... — dodał z wyrzutem.
— Nie, Ollie — szepnęła zapłakana. — My już dawno zgniliśmy — stwierdziła. Przymknęła powieki. Tylko tyle mogła zrobić w oczekiwaniu na średniowieczną śmierć. — Teraz już nic nie mów — poprosiła. — Nie marnujmy sił, gdy nie wiemy, czym przywita nas piekło.
Nie odpowiedział. Kilka słonych łez przetoczyło się przez jej poliki. Leżała całkowicie obezwładniona jeszcze przez dłuższą chwilę. Ktoś otworzył drzwi. To wszystko było bez znaczenia. Pewna swojej porażki pogrążyła się w obezwładniającej ciemności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top