16
Gdy Catalin wrócił z laboratorium, zastał Dali w głównej części mieszkania. Siedziała na wypoczynku, a obok niej leżała Maisy z zimnym okładem na czole.
Ale nawet gdyby go nie miała, jedno spojrzenie na dziewczynkę wystarczyło, by zrozumiał, że dzieje się coś niedobrego. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, a białka jej oczu wypełniały pajęczynki jakby popękanych naczynek krwionośnych. I nie byłoby w tym nic aż tak przerażającego, gdyby nie fakt, że te drobne naczynka były czarnego koloru. Catalin by nie denerwować bardziej Dali, nie skomentował od razu wyglądu oczu jej córki, a jedynie spytał łagodnie.
- Kochanie? - ukucnął przy niej - co się stało?
- Nie mam pojęcia. Obudziła się dość późno, cała rozpalona, a przecież my nie chorujemy. Zawołała mnie i powiedziała tylko, że bardzo źle się czuje. Właśnie miałam dać Ci znać - odpowiedziała ze łzami w oczach.
- Pokaż ją - kobieta przesuneła się do tyłu, a wojownik usiadł obok, biorąc małą za rączkę.
- Maisy, słyszysz mnie? - jednak nie było żadnej odpowiedzi. Zsunął z czoła dziewczynki okład i od razu rzuciły mu się w oczy powiększone i sine tętnice skroniowe.
- Cati, co to jest? - spytała Dali zdławionym głosem.
- Nie wiem, jej żyły i tętnice wyglądają bardzo podobnie jak jeszcze wczoraj u Carolyn.
- Jak to wczoraj? - spytała zdziwiona.
- Wyobraź sobie, że Carolyn obudziła się dziś bez jakichkolwiek objawów. Wygląda i czuje się jakby jej nigdy nic nie dolegało.
- Boże, jeśli to dla nas zakaźne? Jeśli w jakiś sposób przeniosło się na moją córkę?- kobieta schowała twarz w dłoniach, a kilka łez uciekło spod powiek.
- Nie wydaje mi się. Julian twierdził, że u Carolyn to geny Arcanosa. Chodź, zabierzemy naszą dziewczynkę do Juliana. Musisz wiedzieć, że być może nie zajmie się nią od razu, bo Kathatuka znalazła rano rannego Mariada na bagnach, aligator go zaatakował. Niestety Mariad stracił nogę, ale może Marta będzie mogła wyjść choć na chwilę.
- Dobrze - Dali przyniosła z sypialni ulubiony koc Maisy, a Catalin owinał nim dziecko i wziął na ręce.
- Zapowiada się dlugi dzień - mrukneła wychodząc za Catalinem.
- My chyba nie możemy mieć spokoju...
Innego zdania były Sara i Kathatuka, którym w obecnej chwili dopisywał humor . Eksperyment picia krwi zmieszanej z winem powiódł się na tyle, że gdy spróbowały wina, sięgnęły do barku po whisky.
- Carolyn nie urwie nam głowy, że pijemy jej alkohol? - spytała Katha, podążając wzrokiem za Sarą, która uzupełniała schłodzoną krwią, szklanki z bursztynowym płynem.
- Jest w ciąży, więc póki co, nie może pić, zresztą mogła go u mnie nie zostawiać - zachichotała Sara, podchodząc tanecznym krokiem do nowej przyjaciółki.
- Czyli luz - Katha upiła łyk mieszanki i zakasłała - mimo pieczenia w gardle nawet dobre - podsumowała. Rozluźniona usunęła z ciemnych włosów gumkę i rozpuściła warkocz.
- Jesteśmy genialne, wiesz? Powinnyśmy to opatentować i produkować. Sargassom, też się coś od życia należy - poddała pomysł Sara.
- Może i tak, chciała byś to komuś sprzedawać?
- W sumie nie musimy sprzedawać, po prostu powiemy wszystkim, że to całkiem dobre - roześmiała się, ale po chwili spoważniała.
- Może pójdziemy zobaczyć jak z Mariadem? Mam wyrzuty sumienia, że tak dobrze się bawimy - mrukneła pod nosem Sara.
- Zawsze gdy go widzę...- pod wpływem alkoholu Katha, choć była twardo wychowywana rozczuliła się - mam ochotę go przytulić i odgonić z twarzy jego smutek. Zwróciłaś uwagę, jaki jest zamyślony i poważny na codzień? Ta zmarszczka na jego czole... Mam ochotę wygładzić ją,
by już nigdy nie miał trosk...
- Kiedyś nie był taki. Pamiętam go przecież od małego. Zawsze był bardzo honorowy. Nigdy nie pozwolił nikomu opatrywać ran po walkach, nawet gdy skaleczenie było głębokie i wymagało szycia, sam się tym zajmował. Tak naprawdę mało o nim wiem, choć mija teraz chyba trzecie stulecie odkąd jest z Nadianem. Jest bardzo zamknięty w sobie, ale... -
Sara zrozumiała od razu co czuje do Mariada ta dziewczyna o skośnych lekko oczach, dlatego dodała - myślę, że gdy się obudzi będzie naprawdę zmierzły i okropny i będzie potrzebował obok siebie kogoś, kto sobie z tym poradzi.
- Ja umiem sobie radzić tylko z niedźwiedziami - mrukneła Katha.
- O zapewniam Cię, on będzie groźny jak niedźwiedź, ale jeśli otworzy się na Ciebie i pokonasz jego blokady, jeszcze zrobisz z niego misia przytulankę.
A teraz musimy zobaczyć jak się czuje, zbieraj się.
Pociągnęła Kathę za rękę i wyszły z mieszkania.
W części kwatery, w której królował Julian byli prawie wszyscy. Operacja trwała około dwóch godzin, więc gdy dotarł tu Catalin z Dali, Julian mógł już całkowicie poświęcić się Maisy. Marta natomiast tłumaczyła pozostałym, że teraz Mariad będzie potrzebował snu, wsparcia i jednocześnie spokoju. Sara i Kathatuka weszły cicho i przysłuchiwały się temu co mówiła. Kathatuka zerkała za szybę, którą miała za plecami Marta. Widziała śpiącego Mariada i nie mogła sobie wyobrazić jak zareaguje, gdy się dowie, że to ona go uratowała. Z tego co mówiła Sara był Sargassem dumnym i honorowym. Jednak wolał śmierć niż poddać się mrokowi. Do jej uszu jak z zaświatów dobiegał głos, ale kodowała w głowie wszystko co słyszała: jak się opiekować pacjentem po amputacji, kiedy znika wrażliwość kikuta na dotyk i opuchlizna, kiedy zacząć bandażować i formować kikut, by za kilka miesięcy łatwiej było go zaprotezować. Chciała wiedzieć wszystko dokładnie, gdyby dane jej było się nim opiekować. Była pewna, że będzie na nią zły, ale wojownicy mieli co innego do roboty, a Marta będzie potrzebowała pomocy. Więc gdy tylko skończył się "wykład", a przyjaciele Mariada wchodzili po kolei do pokoju, w którym leżał po operacji, ona udała się do Juliana. Nie zwróciła kompletnie uwagi na Luka, który z drgającą ze zdenerwowania, dolną szczęką odprowadzał ją wzrokiem.
Zapukała cicho i nacisneła pewnie klamkę, jednak gdy weszła do pokoju zamarła. Na podłodze leżała Maisy, a jej ciałem wstrząsały silne dreszcze. Dali próbowała utrzymać głowę córki na grubo złożonym kocu, by nie zrobiła sobie krzywdy, natomiast Catalin próbował utrzymać rękę, by Julian mógł wbić zastrzyk.
- Pomóc? - spytała niepewnie, a trzy pary oczu popatrzyła na nią jak na zbawienie. Rzuciła się zatem szybko w ich kierunku i chwyciła małą za rękę poniżej łokcia, dzięki czemu Catalin mógł złapać dwoma rękami od spodu za łokieć. Julian cały czas był w gotowości, dlatego błyskawicznie gdy tylko ręka przestała się trząść, wbił igłę i wycisnął zawartość strzykawki prosto do żyły.
- Co to? - spytała Dali.
- Alprox by ją wyciszyć i pyralgina na zbicie gorączki. To ona wywołały drgawki.
- A nasza energia? - spytała Katha.
- Nie działa - odpowiedział Julian - jak gdyby coś, broniło dostępu do organizmu Maisy.
- Coś lub ktoś - wyszeptała Katha. Czuła, że z dzieckiem dzieje się coś strasznego.
Maisy czuła, jak jej ciało zaczyna się uspokajać. Choć nie mogła otworzyć oczu, słyszała obok głos mamy i Catalina. Silne ręce uniosły ją, by po kilkunastu krokach ułożyć jej ciało na miękkim łóżku. Została przykryta puszysty kocem, z czego się ucieszyła. Nigdy wcześniej nie czuła takiego zimna jak dziś. Wypełniało ją od stóp do głowy, a myśli zostały opanowane przez mrok. Próbowała przywołać w wyobraźni kolor oczu Lina, ściany w swoim pokoju, czy nową sukienkę mamy, ale nie mogła przywołać nawet podstawowych barw. Wszystko było czarne lub ciemno szare.
Chciała wyciągnąć rękę do Dali, ale nie mogła się ruszyć. Czuła, że mama próbuje dostać się do jej myśli z całych sił, próbowała się na nią otworzyć, ale wzniesione blokady były szczelne. Z każdą sekundą czuła, że mrok staje się coraz gęstszy i wnika w jej żyły i tętnice, by po chwili dotrzeć do serca i nie mogła o tym nawet powiedzieć swoim bliskim, jak nazywała ostatnio wszystkich w klanie. Spróbowała krzyknąć najgłośniej jak tylko się da i udało jej się. Dopiero po chwili dotarło do niej, że był to niemy krzyk. Z jej ust nie wydostał się żaden dźwięk. I choć bardzo chciała płakać, z oczu nie popłyneły żadne łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top