19
***
Nagle, pewnego dnia, zapomniałem kim jestem. Straciłem swoje cele i uczucia. Wszystko stało się czarno - białe, a świat wydał mi się niczym. W sercu miałem pustkę.
Dałem się złamać, a na mojej twarzy już nigdy więcej nie zawitał uśmiech. Stałem się ciałem bez duszy, chodząc po ziemi jak robot. Miłość została jedną z największych bzdet, jakie kiedykolwiek mogłem spotkać, a moje wspomnienia jedną z gwiazd za ciemnymi chmurami.
Jestem nikim.
***
*Półtora roku później*
Wraz z Eiji szedłem za naszym panem do sali tetralnej, znaną przede wszystkim z licytacji niewolników, nazywaną Turot ze względu na jej założyciela. Sala wyglądała tak samo jak kiedyś: misternie wykonane żyrandole, scena przysłonięta czerwoną kurtyną, udekorowane i przyozdobione filary, bogato nakryte stoły. Nic a nic się nie zmieniła, ale nie robiła już na mnie takiego wrażenia. Po prostu zwykła sala teatralna tylko inaczej urządzona niż zazwyczaj, to wszystko.
Pan odprowadził nas za scenę, gdzie zostawił naszą dwójkę bez słowa. Wiedział, że będziemy grzeczni i nie narobimy mu wstydu nawet, jeśli zostaniemy sami.
Jakiś czas temu byłem przerażony swoim położeniem, nie pozwalając sobie ulegać przed kimkolwiek. Byłem taki głupi... Kiedy się przełamałem, od razu zmieniłem zdanie: kary stały się nagrodami, tortury przyjemnością, a gorycz słodyczą. Teraz nie żałuję niczego, jestem nawet zadowolony z tego, co przeżyłem.
Eiji przejechał językiem po mojej szyi, jednak nawet się nie wzdrygnąłem. Stałem tak jak wcześniej bez żadnego wyrazu na twarzy. Złotowłosy oplótł mnie rękoma, przyciskając do siebie. Obrócił moją twarz w jego stronę i złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Jego język wdarł się po chwili do mojej jamy ustnej, zaczynając walkę o dominację.
Chłopak żegnał się ze mną w ten sposób, przy okazji robiąc powtórkę z tego, co nas uczono. Nie miałem nic przeciwko temu, opór był wręcz zbędny. Nawet jeśli mógłby pójść o cztery kroki dalej, to i tak by mi to nie przeszkadzało.
Zielonooki odsunął się ode mnie, słysząc czyjeś kroki. Chwilę później szliśmy za panem do niewielkiego pomieszczenia, gdzie mnóstwo niewolników po tresurze czekało na swoją kolej. Wszyscy siedzieli na podłodze z rękami zwieszonymi do przodu, pdobnie jak głowa. Każdy z nich siedział w tej samej pozycji, nie odważając się choćby zerknąć w naszą stronę, bo tak właśnie powinno być. Po chwili ja i Eiji dołączyliśmy do nich, cierpliwie czekając na swoją kolej.
Pan oddał nasze papiery strażnikowi i zniknął za drzwiami od pomieszczenia. Kilka minut później rozległ się stłumiony głos ze sceny wywołujący jakiegoś chłopaka. Słysząc wywołane imię, strażnik brutalnie szarpnął siedzącego obok mnie popielatowłosego dziewięciolatka i ruszył z nim przed widownię.
Co czułem, widząc to? Absolutnie nic. Nie bałem się, kto mnie kupi, było mi to obojętne. Eiji, mimo iż jakiś czas dłużej przebywał u tresera, trochę się jednak bał. Zauważyłem kątem oka ten cień przerażenia, kiedy dziewięciolatek został zabrany. No cóż, niektórym wciąż zostaje skrawek człowieczeństwa, inni zaś już na zawsze je tracą, tak jak ja. Cokolwiek ktoś by mi nie robił, nie obchodziłoby mnie to.
W końcu zabrali też innych, w tym złotowłosego, aż przyszła kolej, abym to ja znalazł się w świetle lamp. Tak jak zostałem nauczony, posłusznie stałem na scenie, patrząc gdzieś ślepo w dal. Nie słuchałem, co prowadzący mówi, skupiając się na ciemności przede mną, a jeden ze strażników rozebrał mnie do samych bokserek. Chyba stałem tam jakieś dwadzieścia, może trzydzieści minut, aż w końcu zostałem stamtąd wzięty. Mężczyzna narzucił na mnie przydługawą, podartą w niektórych miejscach koszulę i poprowadził wzdłuż szerokiego korytarza, aż do wyjścia. Stanąłem przed wysokim chłopakiem z niebieskimi, dość nietypowymi oczami oraz czarnymi włosami. Dziwnie się na mnie patrzył, z jakimiś takimi emocjami...
- Ahato Iwasaki? - spytał.
- Tak, panie.
Spojrzał zdziwiony, jakbym był ufoludkiem. Chyba jeszcze nie mam zielonej skóry, dwóch par oczu, ogona i Bóg wie co jeszcze.
- Wsiadaj.
Zgodnie z poleceniem wszedłem do środka czarnej limuzyny, po czym uklęknąłem na podłodze, spuszczając głowę. Po chwili w środku znalazł się również czarnowłosy, który kazał swojemu szoferowi jechać na wybrany adres. Ten tylko skinął głową, a następnie wyjechał ostrożnie z parkingu.
- Usiądź tutaj - mój nowy właściciel poklepał miejsce obok siebie.
Wykonałem polecenie, czekając, czy może jakiś jeszcze dostanę rozkaz.
- Jego słowo ma być dla ciebie świętością: cokolwiek nie powie, nie wahaj się tego wykonać.
- Tak, panie.
- Nie odzywaj się niepytany.
- Tak, panie.
- Masz mu jedynie służyć i sprawiać przyjemność, jesteś tylko jego zabawką.
- Tak, panie.
- A co najważniejsze: jesteś nikim.
- Tak, panie.
Siedzieliśmy w ciszy przez dłuższą chwilę, dopóki nie otrzymałem kolejnego pytania.
- Nie pamiętasz mnie? - zapytał z nadzieją.
- Nie, panie.
Naprawdę nie kojarzyłem tego człowieka: w życiu na oczy go nie widziałem. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek go widział.
- Jestem Subaru Yokinawa.
Nic więcej nie zdążył mi powiedzieć (choć ewidentnie miał taki zamiar), ponieważ auto się zatrzymało. Zgodnie z rozkazem pana wysiadłem z limuzyny, po czym ruszyłem za nim w stronę ogromnej, nowoczesnej willi otoczonej wokół czarnym ogrodzeniem. Przeszliśmy przez maleńkie podwórko, które pełniło funkcję niewielkiego ogrodu. Rosły tam najróżniejsze, kolorowe kwiaty, których słodki zapach unosił się w powietrzu.
Przeszliśmy przez próg willi, po czym miałem za zadanie rozgościć się, choć nie wiem, co miało to do końca oznaczać, jednak postarałem się zinterpretować to jak najtrafniej. Po chwili podszedł do mnie fioletowowłosy chłopak o ciemnych oczach i poprowadził do sypialni pana. Skinąłem delikatnie głową w geście znaczącym "dziękuję", a gdy wyszedł, uklęknąłem na podłodze i ze spuszczoną głową oczekiwałem na mojego właściciela, skupiając wzrok na szarym dywanie.
- Surowo byłeś karany za nieposłuszeństwo? - usłyszałem za plecami.
- Tak, panie.
To chyba dobrze, że mnie karali tak mocno... Nie, to na pewno było dobre, bez tego w życiu nie zostałbym grzecznym chłopcem dla mojego poprzedniego właściciela.
- Ile batów dostawałeś za stłuczony kubek?
- Dwadzieścia pięć, panie.
- Ile za niewykonany rozkaz?
- Czterdzieści siedem, panie.
- Czego chcesz najbardziej?
- Twoich rozkazów, panie.
Te pytania... Były dość nietypowe, jednak miałem nadzieję, że moje odpowiedzi są bezbłędne. W innym wypadku będę błagał o wybaczenie i o sowitą karę, tak, aby mój pan był zadowolony.
Mężczyzna podszedł do mnie i uniósł mój podbródek do góry.
Mój pan jest bardzo młody oraz przystojny... Szczęściarz ze mnie.
Jego oczy świdrowały moje, jakby czegoś szukał. Chyba tego nie znalazł, bo zauważyłem cień zrezygnowania na jego twarzy.
Czy... Czy zrobiłem coś nie tak? Już? Ty kretynie skończony! Jak mogłeś?!
- Czy kochałeś kiedyś jakiegoś licealistę?
- Nie, panie.
- Jesteś pewien?
- Tak, panie.
Gdybym mógł, od razu wybałuszyłbym oczy i stwierdził, że kompletnie nie rozumiem, o co chodzi. Jedynie miałem dziewczynę, z którą zerwałem, nawet nie pamiętam z jakiego powodu. Wiem tylko, że pokłóciliśmy się w moim domu, gdy mieszkałem z rodzicami.
- Umyj się, ubierz w to, co ci przygotuję i połóż się spać.
- Tak, panie.
Mój właściciel wyszedł z sypialni, po czym zabrałem się za wykonanie rozkazu.
~~~
Już chyba od półtorej godziny leżałem z zamkniętymi oczami, ale jak zwykle miałem problem z zaśnięciem. Pana wciąż przy mnie nie było, aż już się zaczynałem martwić, jednak nigdy w życiu nie odważyłbym się złamać jego rozkazu.
Drzwi od pokoju otworzyły się, po czym do środka wszedł mój właściciel. Słyszałem jak wchodzi do łazienki, a po chwili rozległ się stłumiony odgłos szumiącej wody wytryskującej z prysznica. Niedługo potem mężczyzna ułożył się obok mnie, powodując, że serce podeszło mi do gardła.
- Nie śpisz jeszcze? - zapytał zdziwiony.
S - skąd...? Jak?!
- Nie, panie.
- Coś się stało, kiedy mnie nie było?
- Nie, panie.
Czarnowłosy przyciągnął moje ciało bliżej swojego, tak, iż czułem jego gorący oddech na swojej szyi.
- Dobranoc.
Kiedy musnął wargami moje ucho, po kregosłupie przebiegł mi przyjemny dreszcz. Czemu tak na niego reaguję? Nigdy nie zdarzyło się, abym miał takie dziwne reakcje pod wpływem czyjegoś dotyku. Z tyloma osobami byłem już w łóżku, robiąc różne nieprzyzwoite rzeczy, ale nikt nie doprowadzał mnie do takich dziwnych odczuć jak dreszcze czy wypieki na twarzy, czasem ewentualnie udało mi się dojść...
W przeciągu niecałej minuty moje powieki stały się ciężkie i już niedługo potem utonąłem w ciemności przed oczami.
Subaru Yokinawa...
"Subaru!"
" - Nieładnie, że uciekłeś.
- Nie uciekłem, poszedłem zrobić śniadanie."
C - co? Dlaczego ja znam ten głos...?
"Czy mój maleńki chłopczyk chce się przyznać, że zasłużył na karę?"
Maleńki chłopczyk? Ja nic z tego nie rozumiem... Ja...
"- Do czego by nie doszło? Dalej byś udawał, że kochasz tą sukę?
- Wynoś się stąd, skurwielu!"
"- Co dalej? Ko...?
- Wal się."
S - Subaru... T - to... Ja...
Nieważne kim byłem, kim jestem, kim byłem czy kim będę - cholernie cię będę kochał, nawet po śmierci.
~~~
*Subaru*
Otworzyłem leniwie oczy, słysząc znajomy, cichy mamrot.
- Subaru...
Jasnowłosy mówił we śnie moje imię jak mantrę. Nie wiedziałem, co mam robić, więc po prostu na niego patrzyłem. Wyglądał, nawet jeśli spał, jakby czegoś szukał i przez strach nie mógł tego znaleźć. Słodziak...
Tak bardzo bolało mnie, że nie pamięta naszych chwil... Nawet jeśli go raniłem wiele razy, chciałbym, żeby chociaż wiedział z jakim dupkiem stracił dziewictwo, wypadałoby, co nie? Postaram się, aby odzyskał chociaż część wspomnień, nawet jeśli będzie to trwało milion lat. Chcę o niego dbać, żeby znowu go nie stracić. Już nigdy nikomu nie oddam mojego chłopczyka, choćbym miał zostać przestrzelony jak sitko.
Delikatnie przeczesałem ręką mięciutkie, błękitne, prawie białe włosy. Jak zwykle moją uwagę przykuło ciemnogranatowe pasemko, które często przypominało mi, że on należy do mnie, a ja do niego. Ucałowałem go czule w czubek głowy i zanim wyszedłem z ciepłego łóżka, ostatni raz spojrzałem na swój największy skarb. Westchnąłem ciężko, po czym wygramoliłem się spod kołdry, wychodząc na chłodne powietrze, aż się wzdrygnąłem od nieprzyjemnej temperatury.
Wygrzebałem z szafy ciuchy, przeklinając pod nosem na deszcz za oknem. Chciałem gdzieś dzisiaj wyjść z Ahato, ale chyba nici z tego, bo z braku kurtki jeszcze mi się rozchoruje. Będę musiał z nim wyjść na jakieś zakupy, ale dopiero, gdy pogoda się poprawi... Do tego czasu będę starał się odzyskać blask mojego dawnego maluszka. Nie obchodzi mnie, że wznowię jego nienawiść do mojej osoby. Po prostu chcę, żeby znowu był tym słodziakiem, który jest tak zaspany, że nawet nie rozumie najprostszych rzeczy, jednak kiedy potrzeba, potrafi o siebie zadbać. Nawet lubiłem, gdy na mnie wrzeszczał, ale jego największym atutem był poranny wygląd, kiedy był tak zmęczony po nocnych "zabawach", iż ledwo na oczy widział. Brakuje mi tych różnych wyrazów twarzy na tej jego buźce...
Podskakując na jednej nodze ubrałem do końca spodnie, a następnie poszedłem do kuchni, sprawdzić, czy w ogóle jest coś w lodówce. Od półtora roku żadko coś w niej było, jednak tym razem jakimś cudem była pełna. Dopiero teraz mi się przypomniało, że przecież specjalnie zrobiłem zakupy, żeby nie mieć problemu z łażeniem do sklepu, kiedy odzyskam już błekitnookiego.
Pusty żołądek dał o sobie znać na widok jedzenia, więc po prostu na szybko zgarnąłem mleko, płatki, dwie miski oraz dwie łyżki.
Bywało, że przez cały dzień nic nie jadłem, bo po prostu nie miałem ochoty, jednak dziś wyjątkowo mój apetyt wzrósł. Zjadłem dwie pełne miski zupy mlecznej, aż sam się zdziwiłem, co we mnie wstąpiło. Mimo wszystko jedna miska stała pełna, czekając na osobę, która prawdopodobnie spała jeszcze w najlepsze. Nie miałem mu tego za złe, wręcz przeciwnie, cieszyłem się z faktu, że pierwszy raz od półtora roku może się zapewne pożądnie wyspać.
Jednak zdawałem sobie sprawę, iż tego poranka nie usłyszę dreptania dochodzącego z salonu i nie zobaczę w progu niskiego chłopaka z włosami sterczącymi na wszystkie strony oraz z zaspaniem wymalowanym na twarzy, ponieważ on stał się ludzką marionetką, która traktuje mnie jak tego, co pociąga za sznurki przyczepione do jego rąk i nóg. Mam zamiar odciąć go od tego kretyńskiego założenia, może wtedy wrócą mu wspomnienia... Chociaż w sumie to nawet nie wiem, czym go faszerowali...
Zerknąłem na okno, po którym krople deszczu spływały jedna po drugiej, zostawiając mokre smugi. Po słońcu nie było ani śladu przez ciemne, prawie że czarne chmury. Ewidentnie zbierało się na burzę, która w pogodzie zapowiadana była na czas południa. Nienawidzę sprawdzać pogody, ale wczoraj byłem tak szczęśliwy, iż nawet najgorsze rzeczy wydały mi się przyjemne.
Coś miękniesz, koleś...
Uśmiechnąłem się do siebie na tę i kolejną myśl.
Co ten aniołek z tobą zrobił, demonie...
____________________________________
Przepraszam, że dopiero dzisiaj rozdział, ale... No właśnie, ale. Czy mogę wam to jakoś wynagrodzić? (Błagam, tylko nie maraton, bo chyba zwariuję!!!)
Tak w ogóle jutro Walentynki... Więc jak tam wasze przygotowania? ;)
Papatki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top