18

Mruknąłem niezadowolony, wtulając się w jasną pościel. Głośno zaburczało mi w brzuchu, a zeschnięte gardło dało o sobie znać w trakcie przełykania śliny. Było mi tak ciepło i przyjemnie, że nie chciało mi się wstawać, a już tym bardziej szukać kuchni. Subaru pewnie znowu siedzi w salonie albo robi coś do jedzenia.

Wspomnienia sprzed kilku godzin dały o sobie znać, niczym tsunami wpadając do mojej świadomości. Obawy, które zniknęły razem ze snem, na nowo zawitały w moim sercu. Jednak nie miałem zamiaru rezygnować z mojej decyzji przed pofrunięciem w objęcia Morfeusza: postanowiłem być bardzo ostrożny i nie ufać na razie nikomu, choćby miał mi życie uratować. Znalazłem się w centrum wszystkich mafii nielegalnego handlu, to już jest wystarczający powód dla ostrożności. A jeśli nadarzy się taka okazja, ucieknę. Żartuję, to jest bez sensu, bo w końcu i tak mnie dopadną.

Powoli otworzyłem jedno oko. Niebo było niewiarygodnie błękitne, a żadna, nawet najmniejsza chmura nie odważyła się zasłonić choćby skrawka tego koloru. Falujące od niewielkiego wiatru firanki przepuszczały drażniące oczy promienie słoneczne. Uśmiechnąłem się na widok niewielkiego ptaszka, który usiadł akurat na parapecie. Przyglądał mi się z uwagą, śmiesznie przekręcając główkę na boki. Uchyliłem powieki, kiedy odleciał, a do pokoju wszedł Subaru.

Chłopak jak gdyby nigdy nic położył się obok mnie. Oparł głowę o moje plecy i położył mi rękę na biodrze. Westchnął ciężko, jakby miał milion spraw na głowie, a ja mógłby mu pomóc. Postanowiłem dalej udawać, że śpię i czekać na dalsze zdarzenia, ale nic się dalej nie działo. Po prostu usłyszałem tylko miarowy oddech i cichutkie pochrapywanie. Otworzyłem oczy, nie dowierzając, że licealista tak po prosu zasnął. Aby się upewnić, powoli obróciłem się w jego stronę. Spał jak zabity, nawet nie przykuł dużej uwagi, iż zasnął w codziennych ubraniach.

Pierwszy raz to on wtulał się we mnie podczas snu, a nie ja w niego. Czułem się z tego powodu troszkę dziwnie, ale widok takiego niebieskookiego potrafiłby każdego rozczulić, nawet największego twardziela. Ze zmęczenia z rozchylonej buzi wydostała mu się maleńka stróżka śliny, którą wytarłem kciukiem jak najprędzej. Niepewnie przyciągnąłem bliżej głowę chłopaka do swojej klatki piersiowej, zatapiając palce w jego ciemnych, miękkich włosach. Mruknął coś pod nosem przez sen, przyciągając moje biodra bliżej siebie. To był najsłodszy widok w moim życiu, jaki miałem okazję oglądać.

~~~

- Mały, pobudka...

Co? Jaka mała budka? Po co mi to? To jakieś hasło? Znowu czegoś nie wiem? Co mnie ominęło? A idź z tą swoją małą Alutką na spacer...

- Halo, tu Ziemia...

Nie, bo kosmos! Dajcie mi jeszcze pięć minut...

- Ej, wstawaj! Śniadanie...

Czułem jak na to jedno słowo zaczyna mi burczeć w brzuchu. Na wpół przytomny otworzyłem oczy, ziewając przy tym głośno. Nade mną stał czarnowłosy z jakąś tacą, patrząc na moje poczynania z góry. Podniosłem się do siadu, przecierając oczy i spojrzałem na lustro znajdujące się na ścianie na przeciwko mnie.

Moja skóra od zawsze była blada, ale nigdy tak jak dzisiaj. Włosy sterczały mi na każdą możliwą stronę, a ciało wyglądało tak markotnie, jakbym przeżył drugą wojnę światową.

Niebieskooki usiadł obok mnie, stawiając tacę przede mną na niewielkich nóżkach. Widząc, ile rzeczy mi przygotował do zjedzenia, myślałem, że nie dam rady tego zjeść, ale gdy się za to zabrałem, nie mogłem skończyć. Na koniec popiłem wszystko wodą i oparłem się o ramię licealisty, czując, iż znowu chce mi się spać. Spanie życiem, po prostu mógłbym tylko spać i jeść, zdecydowanie by mi to wystarczyło.

- Nie zasypiaj! - parsknął Subaru, pukając mnie palcem w policzek.

- Daj spokój, i tak nie mam nic lepszego do roboty - bąknąłem.

- Za kilka godzin mam lot do Sztokholmu.

Zamurowało mnie. Ile byliśmy w Los Angeles? Dwa, może trzy dni? Czy tak właśnie teraz będzie wyglądało moje życie: będę ciągle się gdzieś przemieszczał?

- Subaru... - zacząłem, nie do końca będąc pewnym jak to ująć.

- Mm?

- Uhm... Nic, nieważne - spuściłem wzrok na własne ręce.

Chwilę później wygramoliłem się z łóżka, po czym wyciągnąłem ze swojej walizki ubrania. Gdy znalazłem łazienkę, umyłem się i ubrałem. Kiedy otworzyłem drzwi od pomieszczenia przede mną stał nikt inny, jak licealista. Niespodziewanie wziął mnie na ręce, jak gdybym ważył tyle samo co piórko. Ręce chłopaka mocno oplotły moją talię, jakby chciał, abym nigdy go nie opuścił.

- Huh? Subaru, wszystko okay? - zapytałem, kładąc głowę na ramieniu czarnowłosego - Coś się stało?

Niebieskooki mi nie odpowiedział, tylko skierował moją twarz w jego stronę. Namiętnie złożył pocałunek na moich wargach.

Co się z nim dzieje?!

Chwilę później odstawił mnie z powrotem na ziemię i powiedział coś, czego w życiu bym się nie spodziewał:

- Spakowałem cię już. Za chwilę przyjdzie twój nowy właściciel. Tak będzie lepiej.

Stop. Mógłby mi ktoś powtórzyć, bo chyba źle zrozumiałem...

- Subaru, ale ty... - zabrakło mi słów, ale tylko na minutę, bo później krzyczałem na chłopaka - Obiecałeś! Obiecałeś, że będę tylko twój! Nienawidzę cię! I żałuję, że kiedykolwiek cię pokochałem!

W ostatnim zdaniu głos mi się załamał, a pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach. Właśnie zdałem sobie sprawę, jakim jest chujem: najpierw mnie całuje, a później łamie naszą obietnicę. On mnie nie kochał. Nigdy. Byłem dla niego tylko zabawką, która teraz zaczęła mu się nudzić i niedługo wymieni ją na nową. Czułem się zraniony, załamany i zrozpaczony. Bałem się tego co dalej, nie chciałem zmian.

Zatrzasnąłem drzwi od sypialni i zsunąłem się w dół. Starałem się nie płakać, bo nie było warto, ale nie potrafiłem. Wszyscy mieli rację, on jest potworem. Wierzę w twoje słowa, Andreo Margini, bo są prawdziwe. Zabij go jak najprędzej! Bo nie chcę już nigdy więcej widzieć tego sukinsyna!

Zaniosłem się głośnym szlochem. Brałem krótkie, urywane oddechy, nie mogąc zaczerpnąć odpowiedniej ilości powietrza do płuc. Nic nie widziałem przez nadmiar łez cisnących mi się do oczu. Byłem sam, nie miałem nic. Moje życie stało się bezsensowne.

~~~

Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale wiem, co mnie bolało. I to bardzo.

Obudziłem się oparty o drewnianą powłokę, gdy słońce zaczynało powoli zachodzić. Ciągle tu byłem, w Los Angeles.

W kącie stały moje walizki, ale obok brakowało dwóch innych. W ogóle kogoś brakowało. Nie, poprawka: wszystkiego mi brakowało, a szczególnie miłości.

Z trudem podniosłem się na równe nogi i podreptałem do kuchni, gdzie napiłem się wody. Nawet nie zwróciłem uwagi na mężczyznę siedzącego przy stole, czytającego jakąś książkę, o ktorej istnieniu nawet nie miałem pojęcia.

- Wiesz, gdzie Subaru? - zapytał, zerkając na mnie podejrzliwie.

- W dupie to mam - warknąłem, odkładając szklankę do zmywarki.

- A wiesz, chociaż czemu to zrobił?

- W dupie to mam - wzruszyłem ramionami.

Było mi już wszystko jedno, czy żyje czy nie, gdzie jest, co robi i czym się zajmuje. Może to nie jest najlepsze uczucie być wyprutym z emocji, ale to była jedyna rzecz, na którą było mnie stać.

- Chcesz, to ci mogę wszystko wytłumaczyć.

Nie miałem siły na dalsze słuchanie o tym kretynie.

- Nie chcę! - wrzasnąłem - Nie chcę nawet słyszeć jego imienia! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego!

Nieznajomy zaśmiał się pod nosem.

- To będzie długa droga... - westchnął ciężko.

Spojrzałem na niego zaskoczony takim obrotem spraw. Był to dobrze zbudowany białowłosy mężczyzna o miedzianych oczach. Wstał od stołu, zamykając swoją książkę i ruszył w stronę sypialni. Wziął moje walizki, po czym kazał mi iść za nim. Nie miałem innego wyjścia, jak ruszyć za białowłosym do auta.

Usiadłem na tylnym siedzeniu, a mężczyzna wkrótce wyjechał z parkingu przed hotelem, kierując się w jak dotąd nieznaną mi drogę.

~~~

Zakuty w kajdany czekałem spokojnie na "pana", jak to jedna ze służących ujęła. Miałem zdjętą koszulkę, podobnie jak spodnie, skarpety i buty. Tak, byłem w samej bieliźnie, a chłód przedzierał mi się przez skórę.

Facet, który mnie tu przywiózł, nic mi nie powiedział, jedynie poprosił, abym stosował się do poleceń. I zniknął.

Serce mi waliło w żebra jak młot o ścianę. Naprawdę nie wiedziałem, co mam robić, nawet nie miałem pojęcia, co się dzieje. Znalazłem się tu tak szybko...

Nagle drzwi zaskrzypiały głośno, a około trzydziestoletni, czarnowłosy mężczyzna wszedł do pomieszczenia. Tylko tyle udało mi się zobaczyć w półmroku panującym w celi. Usiadł na specjalnie przygotowanym dla niego krześle na przeciwko mnie. Przyglądał mi się przez chwilę, aż wreszcie się odezwał.

- Ahato Iwasaki, ile masz lat?

Odezwać się, nie odezwać...?

- Czternaście.

Mężczyzna mruknął coś z zadowoleniem pod nosem.

- Wiesz, czemu tu jesteś?

- Nie i nie chcę wiedzieć.

- Powinieneś - westchnął - Ale jak nie, to nie.

Zapadła cisza między nami, która ani trochę mi nie przeszkadzała. Dzięki niej mogłem chwilę pomyśleć, odetchnąć od natłoku zdarzeń. Potrzebowałem tej chwili wytchnienia jak wody, te ciągłe zmiany doprowadzały mnie do szaleństwa.

- Eiji! - wrzasnął czarnowłosy, a w drzwiach stanął nikt inny jak złotowłosy.

Podszedł do mężczyzny, a następnie ukląkł przed nim ze spuszczoną głową.

- Jestem, panie.

Co on wyprawia?! Czemu...? Eiji... Ty...

- Zabierz go do sali.

- Tak, panie.

Chłopak wstał i nawet na mnie nie patrząc, rozkuł kajdany, którymi byłem uwięziony przy ścianie, a następnie założył mi nowe. Złapał moje ramię i pociągnął w stronę ciemnego korytarza. Gdy zostaliśmy sami, próbowałem się dowiedzieć od niego czegokolwiek, ale nic nie przynosiło skutku. Ostatecznie zajęty wypytywaniem go, wpadłem na niego, kiedy się zatrzymał. Zielonooki wepchnął mnie do środka jakiejś ogromnej, ciemnej sali. Zakluczył drzwi i nie chciał ich otworzyć, mimo moich błagań.

Eiji... Czemu...? Czemu ty...?

Łzy wydostały się spod moich powiek, skapując jedna po drugiej na podłogę.

Subaru... Dlaczego...?!

- Zostałeś sam, co?

Odwróciłem się w stronę mężczyzny, którego złotowłosy nazwał "panem".

- Od teraz, jako twój pan, nauczę cię posłuszeństwa! - warknął, kierując swój bat w moją stronę.

- Nie - szepnąłem, szlochając - Ja... Nie chcę...

Zsunąłem się powoli na podłogę.

- Nie obchodzi mnie to!

- Nie będę nikomu służył! - wrzasnąłem.

Głośny dźwięk uderzającego bata o moje ciało rozniósł się echem po sali. Ból przeszył mi plecy, a towarzyszący mu krzyk wydobył się z mojego gardła.

B - boli...

- Zamknij się i słuchaj, ty pieprzony bachorze! - bat po raz kolejny uderzył, jednak tym razem w powietrzu obok mojego ucha, przyprawiając mnie o dreszcze - Robisz to, co ci karzę, nie mówisz zbędnie i zwracasz się do mnie "panie".

Nigdy...

~~~

*Subaru*

Co ja zrobiłem...?! Czemu... Ja...

- Panie, herbata wystygnie.

- Zamknij się, Ru! - krzyknąłem, zrzucając wszystko, co leżało na biurku, na podłogę.

Opadłem ciężko na fotel przy biurku, wlepiając wzrok w blat. Oparłem się na łokciach, zaciskając zęby.

On... On mi tego nie wybaczy...

Pierwszy raz od kilkunastu lat w moich oczach pojawiły się łzy. Miałem być silny i już więcej nie płakać. Spieprzyłem wszystko.

Myśl, że on już mnie nie kocha, była moim utrapieniem. Nie chciałem go zniszczyć, a jednak: nie mogłem zmienić tych pierdolonych przepisów i nie potrafiłem przekupić tego dupka. Złamałem zasady, będąc tego świadom. Naraziłem Ahato dla samego siebie. Gdybym tylko wtedy wiedział...

- Ru... - warknąłem - Znajdźcie Ahato, choćbyście mieli wybić całą ludzkość...

- Tak, panie - usłyszałem niemalże od razu.

Zostałem sam.

Myślałem, że chłopak trafi do jednego z moich kumpli, który na pewno wiedziałby co i jak. Taka była umowa. Jednakże nim się spostrzegłem, to dziecko znalazło się u jednego z największych psycholi. Ten facet wyjechał z nim niewiadomo gdzie, zostawiając mnie w tyle. Jeśli cokolwiek zrobi mojemu aniołkowi - nie ręczę za siebie... Powyrywam mu wszystkie flaki gołymi rękoma...

Mówią, że Ryouma Koshibara to jeden z najlepszych trenerów niewolników, jakichkolwiek świat widział. Nieprawda. U niego "niewolnik" znaczy mniej więcej tyle samo co "kukiełka". Ci niewolnicy tracą uczucia, stają się niczym żywe roboty. Ru jest od Koshibary, więc doskonale wiem, co mówię. Chociaż zdaję sobie sprawę, że ten chłopak już prawdopodobnie nigdy się nie zaśmieje, staram się, aby coś jeszcze miał z tego życia, zanim zachce mu się umierać.

Ahato... Boże, jeśli kiedykolwiek istniałeś i nadal istniejesz, ochroń to delikatne stworzonko.

Po prostu siedziałem jak taki debil przy biurku, rycząc niczym dwulatek. Nie miałem już sił, chciałem tylko odzyskać mój największy skarb. Cel mojego życia.

Nie ukrywam, na początku chciałem z niego zrobić tylko coś na styl chłopca do pieprzenia, ale potem... Coś we mnie pękło. Wmawiałem sobie, że on nic dla mnie nie znaczy, ale serce nie sługa. Stał się moim narkotykiem: nie oddałbym go nikomu, a życie bez niego jest jedynie czarnobiałą fotografią.

Ta jedna dusza...
Te błękitne oczy...
Ten uśmiech...
To maleństwo...

...skradło moje serce na zawsze.

____________________________________

No... To trochę się porobiło...

NIE ZABIJAJCIE MNIE! To jego wina! *wskazuje na Subaru*

No, a tak na (nie)serio... Ile chcecie jeszcze rozdziałów? Uprzedzam, że mój rekord to 25, ale ile chcecie, tyle postaram się napisać, bo to chyba jak na razie najbardziej udana książka z tych wszystkich, co napisałam... Jednak jeżeli ktoś jest chętny, to mogę się dla was wysilić we współpracy z moją chorą wyobraźnią i napisać nawet 60 rozdziałów. To co, kto chętny?

*świerszcze i plusk wody*

*odchrząka*

I tym pokręconym jak relacja naszych głównych bohaterów akcentem kończymy dzisiejszy rozdzialik!

Bye, bye!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top