17
Nienawidzę go. Spałem zaledwie godzinę, a później wygonił mnie z łóżka i kazał się ubrać. Już od czterdziestu minut biegam za nim pomiędzy ludźmi i nie dość, że jestem zmęczony, to nawet się odezwać nie mogę. Czuję się jak chodząca ozdóbka: mówią jaki to jestem śliczny, ale oni wszyscy chyba ślepi są, bo w pewnych momentach aż prawie zasypiałem na stojąco. Boże, czemu ten palant nie pozwoli mi samemu zostać w pokoju?! A jak tak bardzo się o mnie martwi, to mógł zostać, a nie ja teraz muszę się męczyć! Dlaczego on ma wciąż tyle energii? Czy naprawdę nie zmęczył się po seksie?!
Nudziło mi się strasznie, więc wzrokiem zacząłem błądzić po ludziach. Między milionem bogatych, nieznanych mi ludzi, ujrzałem dziwnie znajomą mi złotawą czuprynę. Chłopak stał sam, oparty o jeden z filarów z markotną miną. Nie myśląc ani chwili dłużej, pobiegłem w jego stronę.
- Eiji! - zawołałem, skupiając na sobie zdziwiony wzrok chłopaka.
- Co ty tutaj robisz?! - niemalże krzyknął.
- Subaru mnie tu przywiózł - uśmiechnąłem się od ucha do ucha, ale chłopak nie podzielał mojego entuzjazmu.
- Uciekaj stąd!
- Czemu? - zmarszczyłem brwi.
- Wracaj do domu i zapomnij o tym swoim Subaru! Zapomnij o wszystkim!
- Dlaczego? - naciskałem.
- To nie miejsce dla kogoś takiego jak ty!
- O czym ty mówisz?!
- Naprawdę mam ci powiedzieć? Jeszcze nikt ci nie wyjaśnił?
Pokręciłem przecząco głową.
- Tu się sprzedaje niewolników. A teraz biegnij, jeśli ci życie miłe!
Chwilę stałem zszokowany, ale uznałem, że nie teraz czas na przemyślenia. Pędem ruszyłem w stronę schodów, mijając tłum ludzi. Wszystko nagle straciło barwy i stało się koszmarem, więc biegłem ile sił w nogach ku wyjściu, jednak gdy miałem już wbiec na drzwi z impetem, ktoś złapał mnie od tyłu i pociągnął w swoją stronę. Zapadła ciemność, ale nawet jeżeli nic nie widziałem, próbowałem się wyszarpać i pewnie gdyby nie ta pieprzona chusteczka z czymś dziwnym, może bym uciekł.
~~~
Nie wiem ile czasu minęło. Kilka godzin, dzień... Nie miałem nawet choćby pojęcia, gdzie jestem. Czułem jedynie, że mam związane oczy, usta, nadgarstki oraz kostki. Prawdopodobnie siedziałem na krześle z założonymi do tyłu rękoma. Po chwili zdjęto mi materiał znajdujący się między moimi wargami, ale nic po za tym.
- Ahato Iwasaki, czy wiesz cokolwiek? - rozbrzmiał kobiecy głos w pomieszczeniu, jednak nie odbijał się on echem od ścian.
- Nie rozumiem pytania - przyznałem całkowicie szczerze.
- Cały Subaru! - zachichotała - Nawet swojej zabawce nie powiedział...
- Nie jestem jego zabawką! - warknąłem zirytowany.
Nie wiedziałem, o co tu chodzi, ale miałem zamiar bronić siebie i czarnowłosego, cokolwiek by się nie wydarzyło.
- Głupiutki, mały aniołek - musnęła palcami mój policzek - On nie przyjdzie po ciebie, nie ma czasu. Też byłam kiedyś taka naiwna, wiesz? On mnie zniszczył.
- K - kim pani jest? - zapytałem cicho.
- Och, przepraszam! Andrea Margini, szefowa jednej z mafii w Los Angeles. Mogę ci opowiedzieć pewną bajkę, kochanie?
Czule pogłaskała mnie po włosach, aż miałem ochotę ją trzasnąć w to wredne łapsko. Ostatkiem sił wstrzymałem się i przytaknąłem głową.
- Wcale nie tak dawno temu, żyła sobie księżniczka - zaczęła, kładąc mi głowę na ramieniu - Pewnego razu do jej zamku przybył przystojny i bogaty książę, który chciał się w niej zakochać, jednak on nie umiał kochać. Nim księżniczka się spostrzegła została sama ze złamanym sercem, a książę ukazał swoją prawdziwą twarz: demona. Próbował ją zabić, ale koniec końców biedaczka schowała się między murami zabiedzonego miasteczka. Tam odbudowała się na nowo, a teraz przyszła by zniszczyć księcia. Koniec.
Chwilę zastanowiłem się nad tą bajką, dopóki nie doszedłem do pewnego wniosku.
- Jestem przynętą?
- Nie - zaprzeczyła dobitnie - Ofiarą. On jest potworem.
- Co on takiego robi, że go wszyscy nazywają demonem?! - wrzasnąłem.
Miałem już dość życia w niewiedzy. Jakoś niebieskooki nic mi jeszcze nie zrobił! Pomińmy jedną, małą próbę uderzenia mnie, bo to było wynikiem braku narkotyków.
- A jak inaczej można nazwać kogoś, kto sprzedaje chłopców w twoim wieku?! Kto bije ich, wykorzystuje, a nawet trenuje na posłusznych niewolników?! Kto ogląda gwałty i morderstwa bez mrugnięcia okiem?!
- Wytłumacz mi to jaśniej! - zażądałem, mając w dupie, że to właśnie ja powinienem okazać skruchę.
- Co tu do wytłumaczenia?! - prychnęła Andrea - Po prostu już od urodzenia miał zapewnione układy z mafią, a potem to już tylko zarządzał swoją działką w ukryciu.
Zatkało mnie. Dosłownie.
A co jeśli kłamie ta kobieta?!
- A jaką mogę mieć pewność, że masz rację?
- Masz pełno dowodów wokół siebie! - zachichotała - Naprawdę aż tak oślepłeś od tej dziwnej relacji?
Chciałem powiedzieć, iż to nie jest dziwna relacja, ale się powstrzymałem, ponieważ miała rację. Za mało się rozglądałem, idąc jak posłuszny piesek za swoim panem. Nie wiedziałem, gdzie lecę, a jednak pojechałem z nim na lotnisko z jedną wielką niewiadomą w głowie. Podobnie było teraz, gdy znalazłem się w sali teatralnej. Czemu mi nie mówił? Nie ufa mi? Czy przypadkiem nie na tym się opiera miłość? To smutne, że wszyscy wiedzą o nim tak wiele, tylko nie ja...
- Może przyjedzie niedługo i mam nadzieję, że dotarło do ciebie to, co ci powiedziałam. Możliwe, że się nie raz jeszcze spotkamy.
Po chwili usłyszałem zamykanie drzwi i stwierdziłem, iż nie zostało mi nic innego jak czekać. Z tego, co wywnioskowałem, to Andrea zostawiła mnie na pastwę losu. Najśmieszniejsze jest to, że tak naprawdę nie wiedziałem nawet gdzie ani po co tu jestem. Mogłem jedynie liczyć sekundy, minuty oraz godziny lub rozmyślać nad wszystkim, chociaż i tak pewnie nic bym z tego nie wywnioskował. Nie miałem niczego, czym bym mógł przeciąć linę ściskającą moje nadgarstki.
Byłem ciekaw, jak wygląda pomieszczenie, w którym właśnie siedziałem. Szczerze, nie potrafiłem sobie go jakoś wyobrazić, może dlatego, iż mam kiepską wyobraźnię. Jednak moim największym zmartwieniem był Subaru oraz co teraz zrobię. Nie mogę uciec, bo sam się zgodziłem, żeby zostać. Upierałem się jak osioł, olewając, co inni mają do powiedzenia. Co mi da wytłumaczenie, że serce nie wybiera? Teraz na nic się to wszystko zda, po prostu muszę się przyzwyczaić, a może uda mi się przetrwać. Zawsze mogę popełnić samobójstwo, w końcu to też jest jakieś wyjście, ale zostawiam je na chwilę ostateczną.
~~~
Miałem już dość: byłem wygłodniały, spragniony i zmęczony liczeniem na to, że ktokolwiek po mnie przyjdzie. Nadzieja powoli traciła swoje światło w moim sercu, ginąc gdzieś w ciemnym mroku przed moimi oczami. I może gdyby nie ten trzask niemalże wyważanych drzwi, umarłbym zapewne z nudów. Niedługo potem czułem, jak ktoś wyswobadza mnie z więzów. Nieprzyjemny materiał opadł na podłogę, odsłaniając mi rzeczywisty obraz. Słabe światło było dla mnie niczym promienie słoneczne w bezchmurny dzień, ale szybko się przyzwyczaiłem.
Czyjeś ręce zasłoniły mi widzenie, przez co znowu miałem przed sobą tylko czerń. Nie znałem tego dotyku ani zapachu perfum rozprzestrzeniającego się w powietrzu.
- Subaru nie przyjechał po ciebie? - szepnął mężczyzna - Jakie to smutne...
Gdzieś już kiedyś słyszałem ten głos, nie wiedziałem jednakże gdzie i kiedy. Skup się, sklerotyku! Dlaczego zawsze, kiedy muszę sobie coś przypomnieć, to akurat o tym nie pamiętam?!
- Poznajesz mnie? - zapytał, gdy zmarszczyłem brwi.
- Nie pamiętam dokładnie twojego imienia... - bąknąłem.
Nieznajomy powoli przejechał językiem po moim karku, aż się wzdrygnąłem z obrzydzenia. Fuj! Ja... Z nim... Mam...? Tfu! W życiu! Tak facet z facetem?! No pomińmy jeden wyjątek od tej zasady... Który jak na razie mnie olewa. W sumie, czy nie było już tak przypadkiem od samego początku?
Chwila... Czy to nie...? O nie, nie... Tak kumpla zdradzać? Ty chuju!
Colin włożył mi rękę w spodnie, a gdy próbowałem się wyszarpać ze łzami oczach, wsunął dłoń pod materiał moich bokserek. Krzyknąłem z przerażenia, zanosząc się głośnym szlochem.
Błagam, niech Bóg ześle mi anioła! Nie chcę tego gwałtu!
Blondyn jednak nie przestawał, a nawet zaczął całować mnie po szyi, mimo głośnych protestów z mojej strony. Zdjąwszy ze mnie górną część ubrania, przymocował mi ręce do oparcia krzesła. Następnie zabrał się za spodnie i bieliznę. Tak bardzo nie chciałem tego widzieć ani czuć, że zaciskałem mocno zęby, szlochałem najgłośniej, jak potrafiłem, wrzeszczałem, miałem cały czas oczy zamknięte, a nawet wierzgałem nogami, ale skończyło się to tym, iż brązowooki uziemił je i rozłożył na dwie strony, umożliwiając łatwy dostęp do moich genitaliów.
Drzwi po raz kolejny tego dnia (chyba) dały o sobie znać. Ręce Colina ześlizgnęły się z moich kolan, ale wciąż wolałem mieć oczy zamknięte. Podkuliłem nogi, czekając na dalszy bieg wydarzeń.
- Spóźniłeś się - mruknął blondyn.
- Na co? Na twoją beznadziejną imprezę dziesięć lat temu?
Subaru! Nareszcie, jak ja za tobą tęskniłem...
...skurwysyn...
Przepraszam, że wtedy uciekłem!
Te sekundy wolności... Ach, piękne...
Tak tu zimno i pusto bez ciebie...
W sumie, oprócz tej próby gwałtu, to przynajmniej się czegoś konstruktywnego dowiedziałem!
Już nigdy, nigdy, nigdy cię nie opuszczę...
...No może popełnię samobójstwo.
- Ten maluch jest już mój - zachichotał brązowooki.
Co?! Jakim prawem?! Tylko spróbuj mnie jeszcze raz tknąć ty nieparzysta liczbo, a ci tak przypierwiastkuje, że cię twój własny iloraz nie pozna!
- Nie wygląda na zadowolonego tym faktem.
- I co z tego?
Później już tylko słyszałem głośny strzał, po czym nastąpił odgłos kroków. Bałem się choćby spojrzeć, kto stał jeszcze na nogach. Moje ręce zostały uwolnione, więc skuliłem się jeszcze bardziej niż przedtem. Serce waliło mi tak głośno, że myślałem, iż połączyli mi do niego jakieś wzmacniacze.
- Ej, możesz już otworzyć oczy.
Głos czarnowłosego dotarł do moich uszu i zadałem sobie wtedy pewne pytanie: czy na pewno chcę do niego wrócić? Czy jestem pewien, że Andrea kłamała? Co on robił przez tyle czasu, kiedy ja tu umierałem? Odpowiedź jest oczywista: nie potrafiłem rozróżnić prawdy od kłamstwa. I to było najgorsze w tym wszystkim.
Uchyliłem powieki, napotykając lodowate tęczówki. Faktycznie, były one groźne, ale miały w sobie coś, czego nie miał nikt. Dopóki się nie dowiedziedziałem o kilku rzeczach, to to "coś" trzymało mnie przy chłopaku.
- Anders, koc! - krzyknął w stronę wyjścia - I weź się pośpiesz!
Po chwili wszedł dziewiętnastolatek z puszystym, niebieskim kocem na rękąch. Podał go licealiście, niedostrzegalnie spoglądając litościwie w moją stronę, ukłonił się i wyszedł z pokoju. Przez półmrok panujący w pomieszczeniu, nie potrafiłem się dokładnie przyjrzeć, co w nim było, ale wydawał się pusty. Był zadbany, jednak chyba nic w nim nie było.
Subaru kazał mi wstać, a następnie okrył mnie przyjemnym materiałem i wziął na ręce w stylu panny młodej. Wtuliłem się w tors czarnowłosego, zamykając ze zmęczenia oczy. Chłopak w tym czasie wyszedł na dwór i usiadł ze mną na kolanach na tylnym siedzeniu jakiegoś auta. Położyłem głowę na jego ramieniu, szczelniej okrywając się kocem.
~~~
*Subaru*
Chciałem mu pokazać, jak to jest...
Chciałem go kochać...
Chciałem go niszczyć...
Chciałem, żeby widział krew...
Chciałem go uwięzić...
Chciałem go zamknąć w sobie...
...Nie potrafię. Nie chcę.
On jest inny. Nie wiem czemu. Idealny. Posłuszny. Wesoły. Dobry. Kochający.
Wiem, że się dowiedział. Widziałem tą niepewność w jego oczach, po za tym Andrea nie przepuściłaby takiej okazji.
Jednak nie mogę puścić go wolno. Może to śmieszne, głupie i żałosne, ale boję się, że kiedy tak zrobię, on nigdy do mnie nie wróci. Uzależniłem się od tego aniołka, zdecydowanie.
Zdaję sobie sprawę, iż będzie mi trudno go teraz chronić. Ktoś może pomyśleć: jak taki potwór mógł się zakochać? Mógł. Bo tak jak demon jest w stanie zrobić dla swojego ukochanego anioła wszystko, tak ja jestem w stanie oddać wszystko dla tego kociaka.
Staram się być lodowaty i go nie zranić, ale to nie ma sensu. Zawsze, gdy się budzi i próbuje się wyplątać z mojego uścisku, ledwo powstrzymuję się od uśmiechu. Potem, jak go nie ma, jest pusto. Nie daję rady zasnąć, więc zamęczam się własnymi sprawami.
Nigdy nikt nie powiedział mi, co to znaczy kochać, więc nie wiem, czy naprawdę go kocham. Mam lęk przed tym, że okłamuję samego siebie i nigdy nic do niego nie czułem. Jednak to nie to samo, kiedy widzę przypadkowego chłopaka na licytacji. Ostatnio nawet myślałem, co gdyby to ten maluch tam się znalazł. Doszedłem do jednoznacznego wniosku: zamordowałbym wszystkich, którzy się do tego przyczynili.
A seks...? Hmm... Nie wydaje mi się, żeby to sprawiało jakieś większe problemy. W końcu on chyba to lubi... Ale raczej tylko ze mną. Widziałem jego przerażenie, obrzydzenie i mokre policzki, kiedy Colin próbował go zgwałcić. Co za chuj...
Nie wiem, czy dam radę kochać, ale na pewno nie pozwolę mu uciec...
____________________________________
Elo!
Z przykrością oznajmiam, że...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nie, spokojnie, to nie Subaru nabroił. Nie tym razem.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
...że do drugiej połowy lutego (czyli do moich ferii) musicie przetrwać z jednym rozdziałem na tydzień.
No chyba nie myśleliście, że zamknę tą książkę?! Musiałabym upaść na głowę, żeby coś takiego zrobić!
Powiem jedno na zakończenie: będą ferie, będzie czas wolny, będą rozdziały.
★ Do nexta! ★
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top