11
Przewróciłem oczami, dodając sobie otuchy, po czym odwróciłem się do chłopaka z grymasem na twarzy. Nie miałem z nim ochoty gadać, nie po kłótni z rodzicami, kiedy straciłem wszystko.
- Czego?
- Zawsze będziesz mnie tak witał? - parsknął.
- Chcesz to cię mogę witać inaczej - sarknąłem - Nie wiem, może coś w stylu: odwal się albo spierdalaj...?
- Ahato! - szepnęła zirytowana Miyu.
Nawet na nią nie spojrzałem. Nie mam już ochoty dłużej tego ciągnąć i zamierzam skończyć z tym wszystkim raz na zawsze.
Subaru uśmiechnął się wrednie pod nosem, widząc moje walizki.
- Co, wyprowadziłeś się?
- Nie twój zasrany ineteres! - warknąłem.
- Racja.
- To kim on dla ciebie jest, Subaru?! - krzyknęła blondynka, gdy czarnowłosy odwrócił się w stronę swojego domu - Bo nie sądzę, żebyś przyszedł tu tylko po to, aby się z nim przywitać.
Prychnąłem na słowa dziewczyny, chichocząc przy tym troszkę.
- Daj spokój, Miyu. Oczywiste jest, że dla niego nic nie znaczę - mruknąłem, kierując się w stronę wyjścia z ulicy.
- Dobrze, że to wiesz.
W pierwszej chwili poczułem ostry ból, rozdzierający mi serce, ale zniwelowałem go prostym wytłumaczeniem, że jak jemu nie zależy, to dlaczego ma mnie zależeć.
~~~
- Ty dupku! - wrzasnęła zielonooka, po raz dwu tysięczny waląc mi po głowie poduszką.
Już od godziny wyżywała się NA MNIE, że niebieskookiemu nie zależy na naszej relacji. Po co miałem robić z siebie idiotę? To jego wina, iż teraz jestem, gdzie jestem. Co, miałem rzucić mu się na kolana i przepraszać go? Jakim prawem?! To ja tu powinienem domagać się odszkodowania za złamane serce, skrzywdzonych rodziców oraz dziewczynę, stracone dziewictwo i koszmary w nocy. Za co ja mam ponosić karę?!
- Ty kretynie! Nie dało się delikatniej tego załatwić?! On też ma uczucia, wiesz?! - załamał się jej głos.
- A co miałem robić?! Czy ty wiesz, jak ja się teraz czuję?! - podniosłem się do siadu, próbując ratować się od kolejnych uderzeń - Z resztą sama słyszałaś...
- Ale ty pierwszy to przyznałeś!
- Bo jak można kochać takiego sukinsyna?!
Zielonooka przystanęła w jednym miejscu, jakby zaczęła analizować dane. Zamrugała prędko oczami, marszcząc przy tym brwi. Korzystając z chwili przerwy, odetchnąłem z ulgą, łapiąc oddech.
- Można - przyznała - Ty go kochasz.
- Dowód? - zaśmiałem się.
- Widziałam twoją minę, jak ci powiedział.
- Co?
- "Dobrze, że to wiesz" - zacytowała, udając chłopaka.
Parsknąłem śmiechem, kładąc się na sofie. Pokręciłem rozbawiony głową, uśmiechając się do siebie.
- Miyu, ja już nie chcę go znać.
~~~
*Kazuya*
- Jak mogłeś?! - wydarłem się na czarnowłosego - Ten dzieciak stracił wszystko: rodzinę, dom, dziewczynę!
- To nie mój interes - wzruszył ramionami.
Od godziny powtarzał to jedno zdanie jak mantrę. Mimo jego obojętnego wyrazu twarzy widziałem, że jasnoniebieskie oczy patrzą się smutnie na panele. Rozłożył się beszczelnie na kanapie i siedział niczym hrabia, udając, iż ma w dupie sytuację Ahato.
Ja wiem, jak bardzo cię to boli...
- Zadam ci jedno pytanie: chcesz, żeby ten malec był z tobą czy nie?
- A co to za różnica?
Woah, jakie postępy! Przynajmniej przestał się zawieszać na jednej frazie. Ale to i tak niewiele da, dopóki nie ruszy tego swojego idealnego dupska. Już ja mu w tym pomogę...
- Duża! Zacząłeś tą relację najgorzej jak się dało, to chociaż skończ to jakoś logicznie!
- To już jest skończone.
Wstał, nie dając mi dojść do słowa. Ubrał się i trzaskając drzwiami, wyparował z domu. Westchnąłem ciężko, spuszczając głowę w dół. Miałem nadzieję, że to, co powiedziałem, chociaż w maleńkim stopniu do niego dotarło. Chciałbym, żeby tego nie schrzanił, nawet jeśli już zadecydował. Dopóki któryś z nich nie wyjdzie naprzeciw, ich relacja pójdzie się bujać, a tego bym nie chciał. Za dużo widziałem napalonych na Subaru lasek, które odrzucał jedną po drugiej. Nagle pojawił się ten jasnowłosy chłopak i już drugiego dnia niebieskooki oznajmił, łamiąc przy tym długopis, że chce go widzieć w swojej sypialni. Pamiętam, jak się wtedy przeraziłem, ale żadnymi słowami nie mogłem go przekonać, aby zrobił to jakoś delikatnie. Zrobił jak chciał: wlazł gimnazjaliście w życie niczym czołg, rozwalając wszystko. Wiedziałem, że tak to się właśnie skończy: wejdzie niczym huragan, a potem nic nie poskłada - typowy Subaru.
~~~
*Ahato*
- Ahato, wpuść mnie, proszę.
Zebrałem się i wydukałem:
- Nie, naprawdę, nic mi nie jest.
W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Siedziałem nad wanną, szlochając najciszej jak potrafiłem. W łazience siedziałem już pół godziny, od momentu, w którym blondynka wyszła do sklepu. Nie miałem zamiaru wychodzić z pomieszczenia, dopóki się nie uspokoję. Nigdy bym się nie pokazał w takim stanie, w jakim właśnie byłem.
- Na pewno?
- Tak, po prostu muszę się ogarnąć! - odkrzyknąłem, pociągając delikatnie nosem.
Usłyszałem jak zielonooka wraca do swoich zajęć, więc odetchnąłem z ulgą, zanosząc się łzami. Kolejny, ledwo słyszalny szloch wydobył się z moich ust, gdzie pozostawał słonawy posmak. Siedziałem na podłodze, a głowę miałem położoną na rękach na brzegu wanny, na której dnie widniała niewielka kałuża. Kapanie wody zagłuszył mój następny płacz.
Dlaczego mnie to tak boli, a jednak się tego trzymam? Dlaczego chcę ciągle do tego wracać? Ból rozszarpuje mi serce, ale mimo wszystko pragnę tego ognia, żeby spalić się po raz kolejny. To wszystko jest bez sensu... Ten układ był bez sensu. Życie jest bez sensu. Ja jestem bez sensu. Nie chcę go znać, z resztą siebie też...
Co się ze mną stało? Kim teraz jestem? Nie mam zamiaru się dowiadywać. Opadłem na dno: sam muszę iść dalej. Nie ma nikogo, kto mi pomoże. Gdzie stoję? Między załamaniem nerwowym a koszmarem. Co zrobię dalej? Za chuj nie wiem i raczej mało mnie to obchodzi.
Po godzinie podniosłem się z ziemi, a następnie stanąłem przed lustrem. Wyglądałem jak duch, jeszcze te białe włosy... Tak naprawdę tylko moje ciemne pasemko się wyróżniało, reszta była blada jak u trupa. Oparłem się o zlew, chwilę czekając aż mniej więcej będę wyglądał normalnie. W końcu odkluczyłem drzwi i wyszedłem z łazienki.
Było tak cicho, że bałem się oddychać. Ledow słyszalnie przeszedłem po schodach, po czym prędko dobiegłem do przedpokoju.
- Gdzie idziesz?
Odwróciłem się w stronę Miyu, uśmiechając się do niej ciepło.
- Na spacer, będę za godzinę - zapewniłem, ubierając buty.
Wyszedłem na świeże powietrze, kierując się w stronę długich łąk, rozciągających się niedaleko domu dziewczyny. Idąc wzdłuż niewielkich pagórków, dotarłem do bardziej zalesionych terenów, skąd udało mi się dojść do schodów prowadzących na punkt widokowy. Po jakimś czasie dobrnąłem na sam szczyt i zobaczyłem piękny widok przed sobą. Im dalej wgłąb miasta się patrzyło, tym więcej było domów, aut, ulic... Dostrzegłem nawet swoją szkołę oraz dom. Oparłem się o barierkę, spoglądając w dal. Wiatr przyjemnie rozwiał moje włosy, muskając przy tym twarz.
Znacie taką chwilę, w której nie myślicie o niczym? Po prostu ślepo wlepiacie wzrok na niebo przed sobą, a wasz mózg wyłącza myślenie. Ja właśnie miałem taki moment, który trwał na tyle długo, żeby blondynka zdążyła do mnie zadzwonić, przerywając mój błogi stan uspokojenia.
- Co się stało? - zapytałem, wcisnąwszy zieloną słuchawkę.
- S - Subaru... On... - dukała, ale nic więcej z tego nie zrozumiałem.
- Co się stało? - powiedziałem dobitniej.
- Subaru... P - przedawkował! - wykrztusiła.
W pierwszej chwili zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc o co jej, do jasnej cholery, chodzi oraz po co mi dupę zawraca tym gnojkiem, aż nagle mnie oświeciło: narkotyki.
- Miyu, gdzie on teraz jest?
Zacząłem biec, ledwo trzymając urządzenie przy uchu.
- W sz... Szpitalu, k - kilka ulic dal - lej.
- Spotykamy się tam za piętnaście minut.
Nie wiem, co mi odbiło, ale biegłem ile sił w nogach, ignorując cholerną zadyszkę i mocną kolkę w brzuchu. Miałem w dupie ludzi patrzących się na mnie jak na kretyna, aż wreszcie dobiegłem do ogromnego budynku w okolicy, zwanego szpitalem. W wejściu spotkałem zielonooką ze łzami w oczach.
- Jak on ma na nazwisko? - spytałem, ledwo oddychając.
- Y - Yok - kin - nawa...
Podbiegłem do recepcji, gdzie siedziała kobieta z wysoko upiętymi, rudymi włosami i okularami na nosie. W pierwszej chwili mnie olała, kiedy powiedziałem "dzień dobry", więc za drugim razem odezwałem się już trochę mniej grzecznie...
- Czy pani słyszy?! - warknąłem.
- Och, tak, przepraszam, w czym mogę pomóc? - zamrugała oczami.
Suka.
- Subaru Yokinawa. Przedawkował narkotyki.
- Jest pan rodziną?
- Kuzynem.
- A gdzie rodzice tego chłopaka? - zapytała wrednie.
- Na wyjeździe, nie ma rodzeństwa.
Spojrzała w dokumenty, kiwając ze zrozumieniem głową. Chyba udało mi się strzelić, że jego rodzeństwo nie istnieje.
- Sala numer sto trzydzieści jeden.
Podbiegłem do Miyu, po czym złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem wzdłuż korytarza. W tym czasie doszedł do nas Kazuya, nawet się z nim nie witałem.
- Co się dokładnie stało? -zapytałem go w biegu.
- A jak myślisz?! - bąknął zirytowany - Oboje jesteście takimi samymi kretynami.
- N - nawet nie zaprzeczaj - dodała dziewczyna, widząc moją minę.
Gdy wreszcie dobiegłem do drzwi z odpowiednim numerkiem, zapukałem, a następnie ostrożnie wszedłem do środka. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to czarnowłosy chłopak leżący nieprzytomny na białym łóżku z podłączoną kroplówką i innymi dziwnymi urządzeniami. Obok stał lekarz, który skinął na naszą trójkę. Przyjaciołom nakazałem wyjść.
- Co z nim? - podszedłem bliżej niebieskookiego, smutno na niego spoglądając.
- Pan z rodziny?
- Kuzyn.
- A tamci?
- Przyjaciele.
- Dobrze, w takim razie... - westchnął mężczyzna - Zrobiliśmy już płukanie żołądka, teraz wystarczy czekać, aż się obudzi. Za wiele insuliny do krwi się nie dostało dzięki naszej szybkiej pomocy, więc myślę, że wkrótce wstanie. Zostawiam panów samych.
Skinąłem z wdzięcznością głową, po czym jak doktor powiedział, tak zrobił. Usiadłem na krześle obok łóżka i popatrzyłem na licealistę. Serce biło mi tak mocno, iż myślałem, że za chwilę połamie mi wszystkie żebra. Powoli przybliżyłem rękę do jego twarzy i delikatnie odgoniłem kosmyki włosów, wchodzące mu do oczu, po czym musnąłem opuszkiem palców miękkie, lekko rozchylone usta chłopaka. Potem złapałem jego dłoń, splatając ze sobą nasze palce. Wargi mi zadrżały, a do oczu napłynęły łzy. Już po raz kolejny dzisiaj zaszlochałem, układając głowę na materacu.
To wszystko przeze mnie...
- Poszedłbyś do piekła - zachichotałem przez łzy.
Po jakimś czasie zmęczenie dało o sobie znać, karząc moim powiekom powoli się zamknąć.
Kocham cię... Nie wiem czemu, po co ani dlaczego.
~~~
*Miyu*
- Po tym jak przyszliśmy do mnie, nie chciał nic jeść ani pić. Próbował spać, jednak miał koszmary. Potem wyszłam do sklepu, a gdy wróciłam, słyszałam, jak płacze w łazience. Mówił, że wszystko okay, ale gdy wyszedł wyglądał jak duch - wyznałam.
Poprawiłam się na krześle, odchrzakając. Czułam się dziwnie, siedząc obok Kazui po tak długim czasie. Dawno z nim szczerze nie rozmawiałam. Szkoda, że udawaliśmy przyjaciół, zamiast być nimi naprawdę...
- Z Subaru też nie było najlepiej - przyznał beżowooki - Też go coś ewidentnie dręczyło.
Westchnął ciężko, spuszczając głowę w dół. Wszystkie włosy opadły mu na twarz tak, że jej nie potrafiłam dostrzec. Te białe włosy... Pamiętam ich miękkość i puszystość.
- Myślisz, że mają szansę?
- Oczywiście! - parsknęłam - Tylko lepiej dla nich, jeśli tego nie schrzanią!
- Tak jak my...? - wyszeptał smutno.
Zdzwiłam się, słysząc od niego taką rzecz. Tamten Kazuya, którego znałam, nigdy by czegoś takiego nie powiedział. Czy on dostał młotkiem w głowę...? Nie, mówił poważnie. Może się zmienił? Lepiej jednak, żebym nie wyciągała pochopnych wniosków.
- Kazuya... Wszystko okay...? - spytałam niepewnie.
- Żałuję, że byłem takim dupkiem... - zaśmiał się - Ale na nic już nie mogę liczyć, prawda?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami.
Zerknął na mnie z nadzieją, ale ja jedynie posłałam mu puste spojrzenie. Nie jestem w stanie mu powiedzieć, czy dałabym radę jeszcze raz wszystko powtórzyć. Na pewno nie przeżyłabym końca, które miało wtedy miejsce. Nie chciałabym znowu czuć tego niemiłosiernego bólu oraz płakać godzinami, wyczerpując całą swoją energię. Czy dam radę znowu go pokochać? Czy podniosę ciężar tamtych dni, odrzucę go i pójdę dalej? Nie potrafię dać mu fałszywej nadziei...
- To zależy od ciebie.
Popatrzył w moją stronę z błyskiem w oku. Naprawdę zamierza walczyć o serce, które sam zniszczył? Czy on jest tego pewien? Jak może być tak zdesperowany po tym wszystkim?
- Więc daj mi czas - poprosił.
- Nie potrafię ci tego obiecać - spuściłam wzrok na podłogę - Ale rób, co uważasz.
- W takim razie będę walczył.
Rozszerzyłam oczy na wydźwięk tych słów, a serce zabiło mi mocniej.
Subaru, bądź dobry dla Ahato. Ahato, kochaj mocno Subaru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top