4. Window
Zdecydowanie wolnym krokiem, był coraz bliżej mnie. Jego włosy z lekkimi odrostami odleciały do tyłu kiedy wiatr zawiał a on lekko zmrużył oczy. Lecz nie przeszkadzało mu to i ruszył w moim kierunku by być bliżej mnie.
Poczułam że ławka zatrzymuje się a ktoś dosiada się obok. Dym papierosowy od razu można było wyczuć, więc odwróciłam Luke'a w przeciwną stronę. Przecież dzieci nie mogą mieć styczności z tego typu rzeczami.
- Nic mu się nie stanie. - zachichotał Justin, patrząc na to jak ukryłam dziecko. - Jailynn też przy nim pali, to dla niego nic nowego czego by nie widział. - co? Jailynn pali? Wiem, znam ną dopiero weekend, ale powinna być bardziej odpowiedzialna.
- To nie znaczy że ty możesz. - odwaga pozwoliła mi na tego typu zdanie. Ale ile jeszcze będę miała tą odwagę?
- To nie znaczy że możesz mi rozkazywać. - odpyskował mądrze.
- Cokolwiek. - zaczęłam kołysać małego w jedną i drugą stronę, aby lepiej mu się zasnęło.
- Zajmujesz się nim lepiej niż jego własna matka. - znowu moje brwi złączyły się, nic z tego nie rozumiałam.
- A-le jak to? - spojrzał się na mnie, a ja zadrżałam. Bałam się go, jest nieprzewidywalny, nie wiadomo co przyjdzie mu do głowy.
- Nie powinnaś pytać o tak prywatne sprawy. - warknął.
- A-le sam mi powiedziałeś że...
- To nie znaczy że to twój pierdolony biznes! - krzyknął a Luke otworzył oczy i zaczął się wiercić.
Postanowiłam go zignorować, ponieważ rodzice uczyli mnie że to najlepsze wyjście. Wstałam i skierowałam się ku restauracji, aby wrócić i normalnie coś zjeść. Kiedy byłam już na schodach wrócił mnie głos.
- Nie ignoruj mnie. - podszedł tak blisko że jego papierosowy oddech, czułam na twarzy. Był ode mnie dużo większy i silniejszy, więc nie miałam jak iść, pozostało mi spojrzeć w jego oczy w których nie było nic oprócz czerni. - powinnaś wiedzieć z kim rozmawiasz i do czego jestem zdolny!
- Oświeć mnie. - spokojnie powiedziałam, bo na prawdę nie wiedziałam o co tu we wszystkim chodzi. Wpatrywałam się w niego aby coś powiedział ale z jego strony nic nie otrzymałam, tylko jak moim wzrokiem świdrował mnie i skanował moją twarz. Odwróciłam wzrok, nie mogłam patrzeć na niego, to byłoby dziwne, poza tym żaden chłopak w moim życiu nie stał tak blisko mnie, więc wydało mi się to żenujące, że stoimy przed wejściem do restauracji i patrzymy na siebie. Spojrzałam na niego jeszcze raz, czy w końcu miał zamiar mi coś powiedzieć, ale na to chyba jednak się nie zapowiadało. - no właśnie. - odwróciłam się i poszłam w stronę naszego stołu, nie słysząc za sobą jakichkolwiek głosów. Nie mogłam opisać tego chłopaka, kiedy miałabym napisać o nim charakterystykę, z wyglądem poszłoby nieco łatwiej niż z charakterem. Jest dość skomplikowany i mogę powiedzieć że ma takie humorki jak kobieta. Nie można z nim normalnie porozmawiać ponieważ zawsze musi coś wtrącić, a kiedy powiesz coś źle, rzuca się na ciebie jak na jakąś zdobycz. Nie mówię że chcę go poznać, bo jest wręcz przeciwnie i wolę się trzymać od niego z daleka, ale jest dość dziwny. Tajemniczy. To odpowiednie słowo które jako jedyne go opisuje. Podeszłam do stołu, a przede mną był talerz z jakimś kurczakiem i ziemniakami.
- Kelner już był musiałam coś zamówić, mam nadzieję że to lubisz.
- Tak, to moje ulubione. - nie kłamałam, trafiła z tym do mojego serca.
- Um... Gdzie Justin? - spytała i widać było że była zakłopotana, wspominając go.
- Nie wiem, był na dworze a teraz nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, pomijając kilka szczegółów.
- Działa mi już na nerwy. - dopowiedział Ryan, a jego pięści zamknęły się, w mocnym uścisku.
- Ryan, daj spokój, pomaga nam.
- Czy to nazywasz pomocą? Ja to bardziej dostrzegam jako szantażowanie!
- Nic nie wiesz Ryan, nie wiesz jak było.
- Bo nie chcesz mi powiedzieć! - wstał od stołu a do swoich rąk wziął kurtkę. - i raczej na to się nie zapowiada.
- Chcę ci powiedzieć ale nie mogę! - płaczliwym głosem zawołała Jailynn.
- Przestań, nie wytrzymam już tych kłamstw. - rzucił banknot dziesięciodolarowy na stół i wyszedł.
Jailynn wybuchła głośnym płaczem, niczym małe dziecko które nie dostało upragnionej zabawki na święta. Ukryła swoją twarz w dłoniach i żałośnie płakała.
- Cii... - potarłam jej plecy i próbowałam uspokoić. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś w takim stanie.
- Nic nie wiesz Kylie. - rzuciła mi cichutko.
- Nie musisz mi mówić.
- To co zrobiłam jest niewybaczalne i nawet nie powiedziałam mu dobrego wytłumaczenia. - stękała coraz bardziej, a ja zorientowałam się że ludzie z sąsiednich stolików bardziej zaczęli zwracać na to uwagę.
- Chodź do auta. - wstałam i wzięłam wszystkie potrzebne rzeczy, nawet nie ruszając swojego dania. Luke na moich rękach zdążył już zasnąć więc tylko czekałam aż dziewczyna zbierze się i wyjdziemy. Usłyszałam charakterystyczne odblokowanie auta, co oznaczało że była tuż za mną. Włożyłam małego z tyłu i zapięłam pasami, po czym wsiadłam na miejsce pasażera gdzie była już moja rówieśniczka. Spojrzałam na nią a ona nadal trochę popłakiwała, sądzę że nie powinna prowadzić w takim stanie ale kto inny mógłby to zrobić?
Nie mogłam złożyć wszystkiego do kupy. Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi. To musi być naprawdę jakaś duża tajemnica skoro aż takie wychodzą z tego awantury.
- Nie jesteś na mnie zła? - łamiącym się głosem spytała Jailynn.
- Nie, nawet nie mam o co. - przytulnie powiedziałam i pogłaskałam ją pocieszająco po plecach.
- Przestań, zepsułam cały wieczór który miałyśmy spędzić.
- Będzie jeszcze milion takich i...
- Przepraszam za Justina. - popatrzała na mnie, rozglądając się czy ktoś jedzie z lewej strony. - jeszcze raz za niego przepraszam.
- Nie musisz przepra...
- Wiem do czego jest zdolny, posuwa się do jeszcze gorszych rzeczy. - pokręciła głową i prychnęła. Doprawdy nic z tego nie rozumiałam.
- Czy... - nie wiedziałam jak zapytać ją o to i czy nie osądzi mnie że naruszam jej prywatność. - Czy on cię kiedyś skrzywdził? - wyszło za nim zdążyłam się zorientować. Ona tylko popatrzała się na mnie smutnym wzrokiem i wróciła do patrzenia na jezdnie.
- Słuchaj Kylie. - zaczęła, a mi serce podskoczyło do gardła. - nie znam cię. - powiedziała. - w sumie tylko od dwóch dni. - spojrzała i pokiwała głową. - ale wydajesz się bardzo fajną dziewczyną. - lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy. - mam ochotę wyjawić ci najmniejszy sekret z mojego życia, ufam ci. - zagotowało mi się. Czy ona mi ufa? - to jest chore bo nie można tak po prostu kogoś polubić ale... - zatrzymała się i ścisnęła moją rękę. - nie wiem kto nie mógłby cię polubić. - uśmiechnęła się. - jednak narazie nie chcę o tym mówić nikomu. Pewnie mnie rozumiesz?
- T-tak. - zająknęłam się. - dziękuje że mi na tyle ufasz, ja tak samo ufam tobie. - nie wiem czy tak bardzo jej ufam? Ale musiałam to powiedzieć. Dla mnie to zdecydowanie szybko, chociaż fajnie jest mieć kogoś komu możesz się wyżalić. Nigdy nie miałam takiej osoby, więc może dlatego?
- Obiecuję że ci powiem. Ale nie teraz.
- Do niczego cię nie zmuszam, ja...
- Muszę ci powiedzieć, tak to będziesz miała mnie za jakąś wariatkę. Poza tym mam potrzebę powiedzenia tego komuś. Nie mogę tego dalej w sobie trzymać. - nic nie odezwałam się, kiedy to powiedziała. Tylko przytaknęłam, na prawdę nie wiedziałam co. Zatkało mnie.
Reszta drogi minęła na cichym słuchaniu melancholijnej muzyki, która puszczana była w radiu. Do czasu aż dojechałyśmy na moją ulicę. Było jeszcze jasno, godzina siedemnasta. Myślałam że będziemy chociaż do dziewiętnastej ale cóż.
- Dziękuje Jailynn. - spojrzałam na nią. W jej oczach panował smutek i zażenowanie.
- Następnym razem idziemy same! - krzyknęła i uśmiechnęła się. - muszę odpocząć od wszystkich chłopaków. - odwróciła się i spojrzała na śpiącego malucha. - od ciebie również. - wskazała na niego palcem, a z moich ust wydostał się cichy chichot.
- To do zobaczenia! - złapałam za klamkę i wyszłam. Zamknęłam silnie drzwi i jeszcze raz pomachałam dziewczynie z szerokim uśmiechem na twarzy. Mam nadzieję że się pozbiera, widać na pierwszy rzut oka że ma problemy, ale nie wiedziałam że aż takie.
Auto moich rodziców nie stało jeszcze na ulicy, co oznacza że nie wrócili jeszcze z pracy. Otworzyłam uliczkę, jak mówiłam trzeba ją naprawić. I ruszyłam przed siebie do drzwi. Wyciągnęłam złotawy klucz i wepchnęłam zamek, kręcąc kilkanaście razy, to też trzeba naprawić. - pomyślałam. Kiedy ustąpiły, weszłam do ciepłego domu i zdjęłam buty odprężając się. Mój kochany dom. Kiedy będę już dorosła mam nadzieję że poszukam innego, ale trudno będzie mi go opuścić. Czuję się tu swojo i mogę robić to co mi się podoba, no może nie wszystko ale większość. Tylko to na co pozwalają mi rodzice, czyli na jedną trzecią.
Weszłam do mojego pokoju, od razu uderzyło we mnie zimne powietrze dochodzące z okna. Nie przypominam sobie abym je otwierała? Tym bardziej na oścież, nigdy go tak nie otwieram. Trochę się tym zmartwiłam ponieważ jest to już druga taka sytuacja, nie chcę aby ponownie się powtórzyła.
Podeszłam powoli i wychyliłam się aby zerknąć czy nikogo nie ma koło domu. Zastałam tam kwitnące jeszcze czerwone róże posadzone w dołku, w którym mama sadzi różne kwiaty.
Spojrzałam w kierunku lasu, tu też nic.
Kiedy miałam się już odwracać, moją uwagę przykuło niebieskie światło w głębi lasu, które już wcześniej widziałam. Co to mogło być? Latarka? Światła? Może jakiś człowiek zgubił się i nie mógł znaleźć drogi? Kusiło mnie aby podejść i krzyknąć czy ktoś tam jest, ale po pierwsze ściemniało się, po drugie moi rodzice mogliby mnie przyłapać, po trzecie odrobinę się bałam.
Ten las stanowi atrakcję dla tutejszych, przejeżdżających turystów, niestety są tylko przejezdnymi a nie mieszkają kilka kroków od niego.
Nie podobało mi się to wcale, ten las, te skrzypiące gałązki jakby ktoś po nich chodził i tajemnicze światło. Najchętniej zrobiłabym jakieś wielkie ogrodzenie aby żaden człowiek nie miał tam wstępu. Ale czy to by coś pomogło?
Odkąd poszłam na bankiet, poznałam fajnych ale zarazem tajemniczych ludzi, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Co się dzieję? Czy mogę mieć już paranoje? A może ja na prawdę otwarłam to okno, a światła to droga za lasem?
Kogo ja oszukuje? Ten las ciągnie się parę kilometrów, za nim nie ma żadnej drogi a pola i kolejne krzaczaste miejsca.
Zaczęło się powoli ściemniać, a ja przypomniałam sobie że stoję w otwartym oknie wpatrując się w ten niebezpieczny las. Gdyby rodzice mnie zobaczyli byłabym martwa. Szybko zatrzasnęłam i zasłoniłam roletami okna.
Strzał.
Upadłam na ziemię, kompletnie nie wiedząc o co chodzi.
Strzał.
Co to było? Co się dzieję? Odgłosy niczym strzelanie z pistoletu obijało się o moje uszy. Czy to był odgłos prawdziwego pistoletu? Może petardy? Czy zamknęłam drzwi?
Przeczołgałam się do korytarza, i nasłuchiwałam się okropnych odgłosów.
Mój widok był dość dziwny, ponieważ leżałam na podłodze trzymając w rękach włosy i podpierając się o drzwi.
Upewniłam się że mam je zamknięte i odetchnęłam. Powoli podniosłam się i zaglądnęłam przez wizjer w drzwiach.
Ulica była pusta. Żadnej żywej duszy, wszystkie sklepy pozamykane zważając na to że była niedziela.
Wstałam i poszłam znowu do mojego pokoju, powolutku odsłaniając jedną z rolet. Widziałam tylko uginające się gałęzie drzew pod wpływem wiatru i nic więcej. Pusto. Las był taki jak wcześniej, po prostu. Nic nie przykuło mojej uwagi, nawet to dziwnie błękitne światło nie paliło się. Więc co to mogło być? Przestraszyłam się! Nie jestem do końca pewna czy aby na pewno było to strzelanie z pistoletu, ale na pierwszy rzut ucha można byłoby tak pomyśleć. Pierwszy raz nie czułam się bezpiecznie w moim własnym domu. Czułam że dzieję się coś złego, ale czemu akurat mi? To znaczy nic mi się jeszcze nie stało ale po prostu strasznie się boję. Nie tylko o siebie ale i o rodzinę.
Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, a moje nogi były z galarety. Byłam zbyt przerażona aby wyjść z własnego pokoju, więc weszłam na łózko z podkulonymi nogami i ściśle przykryłam się cieplutką, grubą kołdrą. Nadal zastanawiałam się co to mogło być, dźwięk słyszalny jakby obok mojego domu, ale przecież patrzałam! Nikogo nie było ani na ulicy, ani w strefie lasu, więc co to mogło być? Raczej mi się nie zdawało.
Przekręcanie w zamku zbudziło moją czujność do tego stopnia że skoczyłam na łóżko i przykryłam się kołdrą. Ustąpienie zamka i wejście jakiejś osoby do mojego domu, byłam przerażona? To mało powiedziane. Wyciągnęłam jedną rękę z pod pierzyny i sięgnęłam nią za jedną z książek, która leżała na krzesełku obok łóżka. Musiałam się czymś bronić, nie mam nic innego, chociaż to.
Ciężkie kroki były coraz bliżej, wszystkie skrzypiące deski dawały o sobie znać a ja siedziałam na swoim miejscu trzęsąc się ze strachu, kompletnie nie wiedziałam co robić. Uciekać? Zostało mi tylko okno przez które mogłabym wyjść, ale czy chcę narażać się na niebezpieczny las?
Moje drzwi od pokoju lekko zaskrzypiały co oznacza że ktoś je uchylił. Teraz już nie miałam szans na jakąkolwiek ucieczkę.
Słyszałam jak ktoś swoimi ciężkimi butami był coraz bliżej łóżka na którym się znajdowałam. Zamknęłam oczy i liczyłam. To jedyne co najbardziej uspakajało mnie w tej chwili. Moje sparaliżowane kończyny trzymały książkę w rękach, aby móc bronić się przed kimkolwiek lub czymkolwiek co właśnie jest w moim pokoju.
- John! Sprawdziłeś czy jest w pokoju czy nie? - nagle usłyszałam matczyny głos i szybko uchyliłam kołdrę, nierównomiernie dysząc.
- Tato? - zerknęłam na niego kiedy stał przy moim biurku, szalenie dziwnie się na mnie patrząc.
- Chciałem sprawdzić czy jesteś, myślałem że śpisz.
- Wystraszyłeś mnie! - krzyknęłam i wyszłam z łóżka kierując się do kuchni, zostawiając go samego w moim pokoju. Wyciągnęłam szklankę i nalałam w nią zimnej wody, uwierzcie ale pod pościelą było strasznie gorąco. Uśmiechnęłam się do siebie, jaka ja byłam głupia? Wystraszyłam się własnych rodziców! Zaczęłam śmiać się z własnej głupoty, tak mocno że zaczął powoli boleć mnie brzuch, ale nie przestawałam. Wyglądałam może wtedy jak idiotka, ale nie przeszkadzało mi to. Pierwszy raz w moim życiu miałam ubaw z niczego, przecież nikt nie włamię mi się do domu! Chyba muszę iść do jakiegoś specjalisty.
- Kylie! - zawołała mama, bodajże z mojego pokoju. Wzięłam szklankę w rękę i wolno udałam się w jej stronę.
- Tak? - jeszcze z lekkim rozbawieniem zapytałam ją, jej nie było do śmiechu a raczej na odwrót. - Mamo?
- Czemu otwarłaś okno!? - krzyknęła, ja wyszczerzyłam oczy i kompletnie nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Mamo, nie otwierałam żadne...
- Głupka ze mnie robisz? Przecież jest otwarte na oścież! - wskazała palcem na rzeczywiście otwarte okno. Który to już raz byłam w szoku? Przecież zamykałam, po co miałabym otwierać?
- Ja... ja je zamykałam, nie wiem jakim cudem było otwarte.
- Duchy otworzyły? Przestań Kylie, mówiłam ci że masz nie otwierać okna, kto wie kto mógłby tutaj wejść!
- Mamo uwierz mi ja...
- Nie. Marsz do łóżka i zamknij to okno. - wyszła i trzasnęła drzwiami. Co ja jej takiego zrobiłam? Teraz pewnie nie odezwie się do mnie do jutra.
Wolniutkim krokiem podeszłam już któryś w kolei raz do okna i mocno trzasnęłam nimi, ściągnęłam klamkę aby je zablokować. Upewniłam się chyba trzy razy czy są zamknięte. Może to wiatr je otwiera? Nie mam bladego pojęcia, ale jest to już przerażające, bo ledwo co wyszłam z pokoju a mama do niego weszła, było już otwarte. Postanowiłam nie zastanawiać się nad tym dalej, a położyć się spać. Nie miałam nastroju po kłótni z mamą, nienawidzę kiedy się kłócimy, zawsze w domu jest napięta atmosfera, zazwyczaj przepraszam od razu, ale dziś na prawdę nie mam już siły chcę tylko zasnąć.
Weszłam pod cieplutką kołderkę i w mig zasnęłam, pozbywając się się niepotrzebnych problemów.
Przedzierałam się przez mnóstwo ludzi w tłumie. Wszyscy jakby mnie nie widzieli, jakbym była duchem. Pchałam ich w przeciwne strony aby tylko dostać się na początek sceny. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, przez co co chwilę lądowałam na twardej, śmierdzącej ziemi.
Spojrzałam na ręce, były całe we krwi, a wodowisko powiększało się z każdym przychodzącym człowiekiem aby popatrzał na to co działo się przede mną.
- Nie! - krzyknęłam i upadłam na kolana, rozmasowując krew moich rodziców na głowie.
Gwałtownie się obudziłam i jak z przyzwyczajenia zerknęłam na moje spocone ręce. Nie było tam śladu krwi. To mój pierwszy sen od jakiegoś czasu i pierwszy takiego rodzaju. Czemu to mi się śniło?
Wyciągnęłam rękę i spojrzałam na godzinę na zegarku wiszącym na ścianie. Cała spocona wstałam i wytrzepałam kołdrę. Było około trzeciej w nocy, a ja nie spałam, ten psychiczny sen tak mnie wystraszył że poszłam zobaczyć do sypialni rodziców czy aby na pewno są na swoim miejscu. Wszyscy dobrze spali a ja tylko niepotrzebnie zamartwiałam się, po drodze weszłam jeszcze po butelkę wody i wróciłam z powrotem do mojego "azylu".
Tylko uchyliłam drzwi a poczułam że na mojej skórze wychodzi gęsia skórka. Było tu tak zimno, że trzęsłam się z zimną wchodząc pod kołdrę. Z przyzwyczajenia zerknęłam czy aby na pewno okno jest zamknięte, ale było. Ręką pomacałam grzejnik po prawej stronie łóżka i także był gorący. Czemu tu jest tak zimno?
Położyłam się w takiej samej pozycji w której spałam i próbowałam zasnąć. Z jednego boku na drugi bok przekręcałam się aż w końcu mój wzrok odnalazł okno. Przestałam ruszać się i kilkukrotnie zamrugałam czy aby na pewno nie śnię. Stał tam. Mogę przysiąc na słowo. Ktoś. Tam. Stał.
👑👑👑👑
Hejka! Na poczatku chcialabym podziekowac wam za tyle gwiazdek na ksiazce! Tak sie ogromnie ciesze! Dziekuje ze komentujecie bo to mnie najbardziej motywuje, wasze komentarze nie wazne czy pozytywne czy nie, jednym slowem DZIEKUJE!
Za tydzien w sobote nastepny rozdzial i wiecej Jylie! Wiec czekajcie, tu macie mojego aska (w razie jakis pytan bo w komentarzach czesto NIE odpowiadam) : eyxdlolxd
I snap! : Innocence-pl
Buziaki misie! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top