11. Where are we going now?
- Więc gdzie jedziemy? - spytałam zdenerwowana. Ja nawet bałam się jego odpowiedzi, zaraz zemdleje!
- Mówiłem przecież, musze coś załatwić. - niechętnie powiedział i skręcił w żwirową drogę.
Koła auta jechały po nie równej jezdni, sprawiając że cały samochód kołysał się na boki, a ja chwiałam się, coraz bardziej zdenerwowana, ponieważ wokół nie widziałam nic poza wielkimi koronami drzew i pniami.
Czy ja na prawdę chcę, aby moje życie zakończyło się w ten sposób? Nie chcę umrzeć w jakimś lesie. Ja nawet nigdzie nie chcę umrzeć. Mogłam zostać w domu, odrabiając lekcje, które mam zadane na jutro, poszłabym do pani Adams, u której zapewne leżą nasze listy i paczki, posprzątałabym w domu i miałabym chwilę dla siebie, ale nie, ja wolałam posłuchać Justina i uwierzyć mu że mnie zostawi, choć uwierzyłabym jakby było tam chociaż ziarnko prawdy. To oczywiste, i widać po nim że nie dotrzymuje słowa, tylko grzeczni chłopcy bawią się w takie obiecanki.
Ale pojechałam z nim, ponieważ mu to wypomnę, że mi obiecał i w końcu mnie zostawi, ponieważ jeszcze nigdy nikogo towarzystwo nie przeszkadzało mi tak jak jego. Dlatego że jest nachalny, bipolarny i niezdecydowany, plus jest mordercą, więc jeśli spytacie dlaczego zadaję się i siedzę w jednym aucie, nie wiadomo gdzie jadąc z człowiekiem który nie ma sumienia i wątpię czy zrobi wyjątek dla młodej, niewinnej dziewczyny, odpowiedź brzmi: nie wiem.
- Nad czym się zastanawiasz? - spytał i spojrzał na mnie przenikliwym spojrzeniem.
- Kiedy będziemy na miejscu. - rzekłam i zerknęłam na szybę, po której spływały kropelki deszczu. Ostatnio pogoda odzwierciedla, moje samopoczucie.
- Już. - auto zatrzymało się gwałtownie a ja zobaczyłam przed sobą piękny, biały, ceglany dom. Był przecudny! I pięć razy większy od mojego, choć nawet nie widziałam go całego. Od razu mogę powiedzieć, że to mój wymarzony dom w przyszłości! Jest idealny! Trawa przed domem równo ścięta, fontanna tryskała na lewo i prawo a koło lasu można było zobaczyć, mniejszy kontener i sądzę że to drewutnia, ale pewna nie jestem.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam, można uznać mnie za irytującą, ale boje się. Każdy w mojej sytuacji, zachował by się tak samo!
- Zadajesz zdecydowanie za dużo pytań, a twoja buźka się nie zamyka. Co mam na to poradzić? - zerknął na mnie i zgasił auto. Na siedzeniu obrócił się do mnie i patrzał w moje oczy, świdrował mnie wzrokiem, niczym zwierz swoją zdobycz. Podniósł jedną brew i zaczął skanować moją twarz od oczu aż po moje suche usta.
Sama zaczęłam patrzeć na jego mały, zadarty nos a potem wróciłam do ciemnych oczu, które zmieniały kolor od jego humoru, dziwne. Pieprzyki na jego szyi przyciągały uwagę nie jednego, a pulchne malinowe usta uniosły się w uśmiechu. Prowokacyjnie oblizał je językiem, jakby w zwolnionym tempie, a moje oczy nie wykonywały żadnego ruchu, tak jakby były w transie i nic innego nie przykuwało ich uwagi.
- Mam coś na ustach? -spytał i przybliżył się lekko, ponawiając nawilżanie jego ust. Ugh!
- N-nie. - jęknęłam nadal zaintrygowana jego ogromnymi ustami. Kylie stop! Co on sobie teraz o tobie myśli! - rozbrzmiał rozsądny głos w mojej głowie, a ja oprzytomniałam i potrząsnęłam głową, budząc się z transu.
- Na pewno? - chrypnął i bardziej przybliżył się tak, że nasze twarze dzieliło kilkanaście centymetrów.
Co ja wyprawiam?! Mam piętnaście lat!
- Na pewno. - twardo powiedziałam, wychodząc z auta, czekając na mojego towarzysza. - więc? - przeciągnęłam i czekałam na jego odpowiedź, kiedy razem szliśmy w stronę gigantycznego domu.
- Więc co? - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco.
- C-co zamierzasz zrobić? J-ja - nie dokończyłam zdania bo szatyn niegrzecznie roześmiał się a ja zatrzymałam się na stopniu schodów na które wchodziliśmy.
- Co jest takiego śmiesznego?
- Ty.
- Co ja? - zapytałam podnosząc brwi wysoko do góry.
- Ty na prawdę myślałaś, że będziemy robić coś niezgodnego z prawem? I to jeszcze z tobą?- łapiąc się za brzuch znowu wybuchł śmiechem, a ja patrzałam na niego jak na dziwaka, ponieważ w tamtym momencie na takiego wyglądał.
- Ja tylko...
- Myślałaś że będziemy kogoś zabijać? - patrzył na mnie wzrokiem, w którego oczach widziałam małe iskierki rozbawienia które są tylko raz na jakiś czas.
- Powiedziałeś że masz sprawy do załatwienia. - warknęłam, gubiąc się w tym wszystkim.
- Nie miałem na myśli tego. Moje życie to nie ciągłe zabijanie. - jego humor pogorszył się a on sam ruszył dalej po schodach, nie oglądając się nawet za siebie czy idę tuż za nim.
Poprawiłam moją fryzurę i zrobiłam koka ponieważ wiele kosmyków wypadało mi na czoło i nic nie widziałam. Szybko ruszyłam za nim i w porę stanęłam za nim kiedy otwierał drzwi wejściowe.
Można byłoby pomyśleć, że to jego dom, ale po co taki duży? Może mieszka tu z kimś? Rodzice? Rodzeństwo?
- Mieszkasz tu z kimś? - spytałam. Zamek ustąpił a my weszliśmy do wnętrza po białych płytach, którymi była wysadzona podłoga.
- Tak. - krótko odpowiedział i zaczął ściągać buty, więc zaczęłam robić to samo, poczynając od kurtki.
Nie spodziewałam się od niego takiej odpowiedzi, w sumie na myśl przyszło mi nawet że powie z kim. Ale zapomniałam, teraz jest badboy-time*.
Justin zaczął kierować się w stronę największego pomieszczenia, a ja z dumą podziwiałam idealnie pomalowane ściany na których wisiały obrazy, często jakieś krajobrazy natury lub portrety jakichś ludzi.
- Nie zwracaj na to gówno uwagi. - Justin jakby czytał mi w myślach, zobaczył że moje oczy błądzą po domu, skanując wszystkie rzeczy znajdujące się w nim. Piękne brzozowe meble ze złotymi zakończeniami lub piękne liliowe kwiaty, które można od razu wyczuć po wejściu do domu. Musiała tu mieszkać jakaś kobieta.
- Rozgość się. - wskazał na śnieżnobiałą kanapę która stała przed ogromnym telewizorem i zniknął za framugą. Cicho westchnęłam i postanowiłam usiąść i się odprężyć na kanapie, która była zaskakująco była wygodna. Podniosłam nogi i przyjęłam relaksującą pozę po czym zaczęłam wpatrywać się w chropowaty sufit.
Z innego pomieszczenia zaczęły dochodzić dziwne dźwięki obijających się o siebie misek lub talerzy a ja zmarszczyłam brwi, lecz dalej byłam tak jak przedtem. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego tutaj jestem? Po co dałam się namówić aby przyjechać do miejsca w którym przesiaduje morderca? Co jeżeli jego jest planem zabicie mnie i zakopanie w jakimś dość normalnym niepodejrzanym ogrodzie za jego domem? Przecież to istna katastrofa!
Szybko otwarłam oczy a mój oddech przyśpieszył. Czemu jestem taka głupia?
Masz tylko piętnaście lat! Czego ty od siebie oczekujesz?
Głos w mojej głowie odezwał się a ja szybko skarciłam go i gwałtownie usiadłam. Wdech wydech, wdech i wydech. Zamknęłam oczy i liczyłam aż w końcu dotarłam do liczby trzydzieści, lecz mój umysł przetworzył ponownie to o czym myślałam wcześniej i znowu do mojej głowy wtargnęły myśli że to może być ostatni dzień, w którym oddycham, widzę, czuję i jestem na tym świecie, może i pełnym fałszywości, podłych ludzi, ale chciałabym pozostać na nim jeszcze i nawet sto lat, ponieważ to od nas zależy jak potoczy się nasze życie.
Usłyszałam nadchodzące kroki, a w mych oczach pojawiły się mroczki, teraz będę uprowadzona. To jest bandyta, czego ja się spodziewałam? Że przywiezie mnie tu i będziemy zachowywać się jak przyjaciele, bawić się i śmiać z żartów które by opowiadał? To nie bajka, on nie jest księciem a ja księżniczką i mogę założyć się że w tej historii nie będzie szczęśliwego zakończenia.
- Coś ci jest? - usłyszałam zbliżający się głos więc momentalnie odwróciłam głowę i widziałam jak Justin idzie z miską i jakimś napojem na tacy.
Położył na stół czipsy i jakieś kolorowe żelki, a następnie puszkę pepsi i dosiadł się obok mnie. Lekko odwróciłam się do niego, przy czy zwiększyłam dystans między nami. Tak, nie ufałam mu.
- Nic. - odpowiedziałam krótko i odwróciłam wzrok od jego hipnotyzujących tęczówek.
- Jesteś cała blada. - stwierdził skanując moją twarz, a ja pod wpływem jego wzroku rozpaliłam się i mogę założyć się że na moich policzkach widniały już czerwone plamy, rumieńce.
Justin uśmiechnął się szeroko, ucieszony moją reakcją i poprawił się na fotelu, opierając się i włączając telewizję. Sięgnął po pilot i przełączył na kanał sportowy gdzie właśnie był jakiś mecz, gdzie wysocy mężczyźni w czerwonych strojach, grali z biało niebieskimi, zwinnie kozłowali i z celem, trafiali do kosza i co chwilę zdobywali punkty.
Po prawym boku usłyszałam mlaskanie, więc potajemnie zerknęłam w tamtą stronę widząc skupionego Justina, który co chwilę marszczył brwi o szeptał pod nosem przekleństwa, wcinając żelki i inne przekąski.
- Kurwa! Podaj do Richardsona ty popierdolony palancie! - krzyknął do telewizora, a ja wzdrygnęłam się i przestałam być "wyluzowana" tylko spięta. Współczuję jego lokatorom, którzy mieszkają z nim pod jednym dachem.
Położył miskę na szklanym przed nami stole i sięgnął po gazowany napój od razu wypity do połowy jak mniemam. Od razu moje gardło zawołało o jakieś picie, lecz nie chciałam nic mu mówić ani się upominać, to on zaprosił mnie do siebie a ja jako gość nie powinnam wypominać mu takich rzeczy, ponieważ nie moją winą jest że jest niegościnny.
- Chcesz? - wyciągnął jak na zawołanie rękę z jego pepsi, a ja spojrzałam zaskoczona jego śmiałością, ponieważ czemu miałabym po nim pić?
Moje gardło, a mój rozum toczyły wojnę. Co miałam zrobić? Kiedy Justin zaczął być wnerwiony i już odkładał napój ja sięgnęłam go i jednym dyszkiem wypiłam go, głęboko oddychając.
Od razu pożałowałam tego co zrobiłam, ponieważ wyszłam na jakąś niewychowaną dziewczynę ale byłam taka spragniona że nie wytrzymałabym minuty dłużej.
Justin wpatrywał się we mnie dziwne, penetrując moje usta. Co z nim nie tak?
- Przepraszam. - cichutko powiedziałam, odkładając puszkę na stół. On przybliżył się do mnie i zaczął kierować palec w stronę moich ust. Totalnie byłam zmieszana, tym co się teraz dzieje. Nie panowałam nad ciałem, i pozostało mi tylko czekać co wydarzy się potem.
Jego palec wskazujący przejechał po moich wargach, ścierając resztki napoju, a był tym tak zafascynowany że trzymał go tam jeszcze przez chwilę, wpatrując się ciągle w ten sam punkt. Zaczął się przybliżać krok po kroku, a ja nadal byłam jak zamrożona, aż w końcu zamek przy wejściowych drzwiach, zaczął być przekręcany kilkanaście razy, a do środka weszła jakaś dziewczyna za którą było dwóch chłopaków.
Nerwowo odsunęłam się od Justina a jego znajomi przypatrywali się wcześniejszej sytuacji.
- Nie przeszkadzam? - spytał blondyn, który irytująco wpatrywał się we mnie, jakby nigdy nie widział dziewczyny.
- Spierdalaj. - warknął mój towarzysz i wstał podchodząc do grupki witając się z każdym po kolei oprócz bezczelnego blondyna.
Podszedł do dziewczyny i namiętnie ją pocałował a mi szczęka otwarła się na oścież. Nie byłam zazdrosna, ale kiedy zaprasza znajomą do siebie i zrywa się aby pospędzać czas z inną co to znaczy?
- Ja już pójdę. - odchrząknęłam i chwyciłam tylnej kieszeni aby sprawdzić czy rzeczywiście jest tam telefon, który ciągle tam był.
- Taa. - powiedział tylko Justin i wrócił z kolegami i jego dziewczyną do oglądania meczu.
To zdecydowanie nie jest towarzystwo dla mnie, a ja poczułam się jak dziewczyna która jest tylko do pogadania a kiedy przychodzi jakaś lepsza z "wyższych" sfer, odrzuca i idzie do drugiej.
Gwałtownie wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Jak dostanę się do domu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top