10. On the best day of your life
Obudziły mnie rano dziwne trzaski, dochodzące zza zamkniętych drzwi mojego pokoju.
Niechętnie podniosłam się z łóżka i przetarłam oczy, aby więcej widzieć. Zabrałam moje okulary z półki, które nosiłam tylko czasami, ponieważ na prawdę mi nie pasowały. Związałam moje brązowe włosy w luźnego koka, zarzuciłam szlafrok i wyszłam na korytarz, przysłuchując się głosom. Od razu w mojej głowie ukazała się wczorajsza sytuacja, na którą wyszły mi ciarki na skórze. W pewnym stopniu cieszyłam się że to właśnie Justin tam stał, przecież to mógłby być każdy, dosłownie, ale jednak to on tam był, więc jak zwykle sprowokował mnie i sprawił że byłam zdenerwowana, cały on.
Analizowałam w nocy, całą naszą konwersację i nagle coś zaświtało mi w głowie. Gdyby nie fakt, że był pod wpływem narkotyków, za te moje "odzywki" zrobił by mi coś gorszego, i powiem wam że wolę kiedy jest naćpany, niż kiedy myśli racjonalnie.
- J-ja myślałam że to jakiś morderca lub włamywacz...
- Włamywaczem nie jestem. - odrzekł i podniósł się na równe nogi, odzyskując równowagę.
I nagle te słowa uderzyły we mnie niczym fala wspomnień. Przecież to oczywiste, że to on jest sprawcą tych wszystkich morderstw, a ja na prawdę nie chcę mieć z takimi nic wspólnego. Tacy ludzie powinni zgnić w więzieniu, a nawet dostać dożywocie i dziwię się że policja w miasteczku, jeszcze go nie namierzyła. Przecież to absurdalne! Ten człowiek bawi się innymi ludźmi, a potem niewinnie ich zabija, nie myśląc jak cierpi ich rodzina, bliscy, przyjaciele. Ja, nie mogłabym pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego, i nawet nie chcę zostać w takiej sytuacji. Najchętniej teraz, pojechałabym do rodzin tych ludzi, którzy zostali zabici w nim i powiedziałabym kto za tym stoi.
Ale jakie poniosłabym tego konsekwencje? Justin dowiedział by się a potem moi rodzice przeżywali to samo co inni, nie chcę ryzykować, może to wydaję się dość samolubne ale po prostu za bardzo się boję, poza tym coś nie każe mi tego mówić. Mam mętlik w głowie, a poza tym to nie moja sprawa. Na razie...
- Oh, Kylie, widziałaś dzisiejsze wiadomości? - krzyknęła mama, wychodząc zza framugi salonu.
- Nie, a co? - spytałam wolno, dosłownie niewiedząc o co jej chodzi.
- Córka państwa Holly nie żyje! - zawyła i wyrzuciła ręce do góry, sygnalizując tym rozpacz. Moi rodzice bardzo dobrze znali się z państwem Holly, często odwiedzali się, wiedziałam że mają córkę, ale nigdy nie wiedziałam jak wygląda, ponieważ tam nie przebywałam, ale podobno była trochę starsza ode mnie. - chodź sama zobacz! Jest w telewizji! - podążyłam za mamą i usiadłam na miękkiej kanapie, rozsiadając się aby zobaczyć o co w tym wszystkim chodzi.
- Siedemnastoletnia Courtney Holly, została brutalnie zamordowana. Ciało znaleziono nieopodal lasu High-West, gdzie ostatni raz ją widziano. Z zeznań świadków dziewczyna wyraźnie wracała do domu, a następnie weszła w małą drogę obok lasu, po czym zniknęła. Ciało odnalazł niejaki Ryan Cowel, który tamtędy przechodził. - następnie na ekranie pojawiło się zdjęcie chłopaka Jailynn. O.mój.boże.
- Zobacz! To chłopak twojej koleżanki! Tej ze szpitala, która cię tak odwiedzała! Jak dobrze że ją znalazł! - coś mi nie pasowało.
- Jeśli widziałeś tą oto nastolatkę, wczoraj, około godziny dwudziestej trzeciej, skontaktuj się pod numer... - numer jak i zdjęcie dziewczyny wyświetliły się, a ja przestałam oddychać.
Przecież to była ta sama dziewczyna, którą widziałam z Justinem, pod szkołą! On napewno musi mieć coś z tym wspólnego! Nie wierzę, po prostu nie mogę w to uwierzyć! Jeszcze wczoraj był ze mną! Co w niego wstąpiło? To musiał być on, bo kto inny? Skoro to jest jego las, może robić wszystko co mu się w nim spodoba. Nawet zabić. A wiem że jest do tego zdolny.
- Kylie, mam dziś wolne, ale razem a tatą pojedziemy do państwa Holly, sprawdzić czy wszystko dobrze.
- Dobrze mamo, jedźcie. - odpowiedziałam. Może jej rodzicom przyda się teraz wsparcie, więc czemu nie.
- Idę się ubrać. Johny! Ubieraj się! - wrzasnęła i z dziwną miną wyszła z pokoju. Czemu oni tak bardzo przeżywali śmierć nieznanej osoby? Co prawda byli bardzo przywiązani do tej rodziny i raz w miesiącu starali się organizować grila, ale bez przesady. Niestety nigdy u nich nie byłam, ponieważ zawsze musiałam się uczyć, nie też żebym chciała, po prostu.
- Wychodzimy, będziemy w kontakcie! - ostatni raz mama powiedziała i razem z tatą wyszli.
Głośno jęknęłam. Moja głowa buzowała a ja nawet cieszyłam się że jest niedziela, bo nie wiem czy wytrzymałabym w szkole.
Dziewczyna, która padła ofiarą podobno miała na imię Alicia. Była typową szkolną gwiazdką i zawsze uczestniczyła na wszelkich imprezach. Należała też do wielu grup w szkole, w tym tanecznej. Nie lubiła mnie, czułam to. Nie lubiła żadnych "dobrze uczących" się osób, nie wiem czy była zazdrosna, o co jej chodziło... Najwyraźniej już się nie dowiem.
Kolejny temat. Jailynn. Co mam zrobić? Czy mam po prostu jej powiedzieć co podejrzewam? Ale co jeśli ją urażę? Kompletnie tego nie rozumiem! Najchętniej powiedziałabym im wszystko co myślę, ale tego nie zrobię ponieważ nie chcę się wtrącać, chociaż na pewno ktoś już to zrobił, a nie chcę skończyć ofiarą Justina.
Poszłam do pokoju i odsłoniłam rolety w pokoju, przez które wpadały promienie wschodzącego słońca. Spojrzałam na widniejący las za moim oknem i cicho westchnęłam, nie chcąc myśląc o tej sprawie.
Ruszyłam w kierunku biurka aby odrobić lekcje, ale przeszkodził mi w tym dźwięk dzwoniącego telefonu. To pewnie mama.
Szybko podbiegłam do półki na której leżał i wzięłam go patrząc na ekran.
Numer: Nieznany
Odbierz Odrzuć
Zmarszczyłam brwi i nacisnęłam drugą odpowiedź odrzucając telefon na łóżko.
Po paru sekundach telefon znów rozdzwonił a ja powtórzyłam moją czynność. Nie miałam pojęcia kto to był, rodzice mnie uczyli aby nigdy nie odbierać nieznanych telefonów, ponieważ nigdy nie wiadomo kto może być po drugiej stronie.
Telefon dzwonił i dzwonił nie dając mi spokoju, to było męczące! Nie mogłam nic zrobić jak tylko wyciszyć go, lecz i tak po głowie chodziło mi kto mógłby do mnie dzwonić. Moja ciekawość znów nie ma granic...
Odbierz.
- Halo? - spytałam, poważnym głosem, a przez chwilę nie słyszałam nic, tylko ciężki oddech.
- Twoi rodzice są w domu? - usłyszałam znany mi ciężki głos, który na zawsze zostanie w mojej pamięci.
- Czego chcesz? - warknęłam przez telefon, gwałtownie wstając.
Lecz z drugiej strony otrzymałam tylko ciszę i rozłączenie się o czym poinformował mnie charakterystyczny dźwięk pikania.
Nie wytrzymam, mówię wam, to nie przerasta emocjonalnie i fizycznie, nie mogę już po prostu normalnie żyć, ponieważ za każdym razem musi się coś stać. Jak nie Justin przychodzi naćpany pod mój dom, to ginie dziewczyna Justina, następnie lub wyprzedzając, dziwną zagadkę o dziecku Jailynn to jeszcze nie wiadomo z jakiej przyczyny Ryan znalazł tą dziewczynę będąc "przypadkiem" w lesie. Nie jestem Sherlockiem ale to chyba wszyscy zobaczyli by na kilometr. Coś jest nie tak.
Poszłam do kuchni, ponieważ byłam głodna jak nigdy. Po drodze biorąc produkty z lodówki, udałam się je robić.
Wyciągnęłam talerz ze zmywarki i położyłam na nim cztery kawałki chleba po czym skierowałam się do salonu, włączając na kanał muzyczny. Może się odstresuję.
Już miałam zabrać się za moją pierwszą kanapkę, lecz przeszkodził mi dźwięk dzwonka do drzwi. Wywróciłam oczami i prawie się popłakałam, dlaczego nie mogę zjeść tych kanapek?! - Mój humor zwiastował nic innego jak miesiączkę, więc niech wszyscy domownicy, wyprowadzą się z domu na tydzień.
Wolnym krokiem udałam się do drzwi i otworzyłam je, zapominając nawet zerknąć w wizjer.
- Taa?... - już miałam spytać kto to, lecz nawet nie byłam zaskoczona spoconym Justinem przed moimi drzwiami. - Czego chcesz? - mój ton głosu, momentalnie odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie mógł zrozumieć że ma dać mi spokój?
- Też mi miło że cię widzę. - z kpiną w głosie powiedział i popchnął mnie, aby mieć miejsce na wejście do mojego domu. Niewychowany palant.
Zamknęłam drzwi wejściowe i ruszyłam za nim, podążając do salonu, gdzie już się rozsiadł, zabierając talerz z kanapkami.
- Po co tu przyszłeś?
- Nie mogę cię odwiedzić? - spytał mnie z miną kota ze Shreka i od razu parsknął.
- Nie, jeszcze mnie zabijesz, Ryan znajdzie mnie w lesie i będę w wiadomościach. - chamsko odezwałam się, od razu żałując tych słów. Czemu ja nad sobą nie panuję? A raczej nad swoimi słowami?
Justin rzucił talerzem o podłogę i gwałtownie wstał, przybliżając się do mnie.
- Nie pozwalaj sobie suko. - warknął i złapał za moje nadgarstki, przygwożdżając do ściany.
- Puść. To boli. - jęknęłam z bólu.
- Nie jęcz, to na inną okazję. - puścił oczko i odwrócił się, choć widziałam że głęboko oddychał, więc nadal było źle. Jego zachowanie diametralnie zmieniło się, nawet nie mrugnęłam oczami a już stał przy mnie i głęboko patrzał w moje oczy.
- Przepraszam, ja nie...
- Mam to w dupie. - powiedział obojętnie a ja znowu się spięłam. Powinnam nie otwierać tych drzwi.
- Więc po co tu przyszłeś? - spytałam.
- Nie wiem. - sam wzruszył ramionami i zapatrzał się w jedno miejsce przed sobą, zawieszając się.
- Zabiłeś ją? - wystrzeliłam jak z armaty, tylko chcąc uzyskać odpowiedź. On tylko ma mnie spojrzał.
- Nie wiedziałem że nosisz okulary. - skanował mnie swoim wzrokiem, a ja zaczęłam się wiercić, to niekomfortowe.
- Tak czy nie?
- Pasują ci.
- Przestań! Odpowiedz.
- Kim niby dla mnie jesteś, że miałbym mówić ci takie rzeczy? - spytał z głupim uśmieszkiem, pełnym kpiny. Już miałam odpowiedzieć ale on wyprzedził mnie. - nikim. A teraz wybacz, mam sprawy do załatwienia.
- Tak, znowu kogoś zabijesz. - wywróciłam oczami i już chciałam wyjść, ale silna ręka złapała moje ramię i obróciła. Chciałam zamknąć oczy, wiedząc że uderzy mnie za pyskowanie, wiedziałam że to się tak skończy. Ale nic takiego nie nastało, patrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Więc chodź ze mną. - powiedział i złapał mnie za rękę ciągnąc ku drzwiom.
- Nie? - wyrwałam się i stanęłam jak wryta, on jest normalny? Nie chcę być zamieszana w morderstwo!
- To nie było pytanie. - warknął i ciągnął mnie w stronę drzwi wyjściowych.
- Puść mnie! - krzyknęłam na cały dom, stałam przerażona, nie chciałam w tym wszystkim uczestniczyć.
- Nie zostawię cię, dopóki nie pojedziesz ze mną.
- Obiecujesz że potem mnie zostawisz?
- Ta. - po usłyszeniu jego obojętnych słów, założyłam trampki i byłam gotowa. Nie musiałam się stroić, bo po co?
- Inne dziewczyny szykowały by się z dwie godzinę i...
- Nie jestem jak inne dziewczyny. Możemy jechać? - skinął głową, a ja wzięłam kluczyki z półki i wyszłam zamykając dom.
- W co ja się pakuje... - powiedziałam cicho sama do siebie. Rodzice mnie zabiją, przyrzekam wam to.
- Na najlepszy dzień w twoim życiu, skarbie. - odpowiedział i obdarzył mnie jego wielkim uśmiechem, aż sama to zrobiłam.
Ciekawe czy potem będzie mi do śmiechu.
🔥🔥🔥
Tak się cieszę! Moja mama sprawiła mo na urodziny bilet na koncert w Justina w Manchesterze! Jeśli ktoś z was tam jedzie, napiszcie mi w wiadomości prywatnej!
Poza tym nowy post jak obiecałam co tydzień, nie długo będzie się działo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top