26 | Dzień sądu
*stawia chusteczki*
···
Niepewność. To było jedne, co w tamtej chwili czułam.
Wszędzie dookoła nas chodzili żołnierze. Zamaskowani, w czarnych uniformach i z bronią przewieszoną przez ramię, bardziej przypominali spacerującą śmierć niż ludzi. A wtedy my wyglądaliśmy identycznie co oni.
Sami obcowaliśmy ze śmiercią.
— Możesz przestać?
Spojrzałam w bok; na Gally'ego. Ubrany w kombinezon wyglądał jak wszyscy inni żołnierze i gdybym nie wiedziała, że to on przyszedł tam ze mną, to z pewnością nie skapnęłabym się, że on to on. A jeśli każdy żołnierz był tak tępy jak ich przełożony Janson, to na serio widziałam światełko w tunelu dla naszego planu.
Oczywiście, Gally nie mógł zauważyć jak zmarszczyłam brwi, bo sama gotowałam się w czarnej skórze.
— Przestań wierzgać nogą — szepnął poirytowany. — Wydasz nas, purwa.
— Sory — bąknęłam. Mógł mieć rację, ale ja nie byłabym sobą, gdybym nie dodała: — Następnym razem po prostu ci przyfasolę w gębę. Wyjdzie wiarygodnie.
Gally nie skomentował już tego, a tylko pokręcił lekko głową. Cisza znów zadzwoniła mi w uszach. Wróciliśmy oboje do wypatrywania i oczekiwania na znak, który nadszedł niedługo później.
Tuż za szklaną ścianą korytarzem mknęła Teresa w obstawie dwóch żołnierzy. My wiedzieliśmy, że byli to przebrani Newt i Thomas, jednak nikt więcej nawet nie spodziewał się spisku. Jak do wtedy wszystko szło jak z płatka.
Nim się zorientowałam, Gally już był kilkanaście kroków przede mną. Musiałam się potem bardzo natrudzić, aby go dogonić, równocześnie nie wzbudzając podejrzeń. Zadyszka mnie łapała, cholera.
Kiedy doszliśmy do pierwszego przejścia między korytarzem a parkingiem, my szybko przemknęliśmy na drugą stronę ściany. Układ był taki, że ja z Gallym szłam pierwsza, za nami obcasami o podłogę stukała Teresa, a tyły zabezpieczali Newt oraz Thomas.
Teresa nie mogła narzekać na lepszą ochronę.
W końcu dotarliśmy do klatki schodowej, gdzie na ścianie wisiało wiele metalowych skrzynek.
— Czekajcie — zatrzymał nas Gally. — Włamię się tędy.
— Daj krótkofalówkę — zwrócił się do niego Thomas, co blondyn momentalnie uczynił. Urządzenie przeleciało mi przed nosem, z którym Thomas chwilę później zniknął, zbiegając w dół po schodach. Już chciałam iść jego śladem, ale zatrzymał mnie głośny kaszel tuż za plecami.
Z sercem w gardle odwróciłam się w stronę Newta. Blondyn opierał się o barierkę i walczył z kaszlem, który męczył jego płuca, nie chcąc odpuścić. Skórę miał szarą jak papier i lepką od potu, a oczy zaczerwienione; pierwszy raz w czekoladowych oczach dostrzegłam mgłę. Brak płomienia, żadnych iskierek. Tylko mgła.
Jego widok był dla mnie jak uderzenie młotem.
Prędko zdjęłam swój kask i podeszłam do chłopaka. Odgarnęłam jego złote kosmyki, wtedy mokre jak po deszczu, z czoła, tym samym zwracając na siebie jego uwagę.
— Co tam, Newtie? — mruknęłam łagodnie. — Wytrzymaj jeszcze trochę, twardzielu.
Newt zdołał jedynie skinąć głową, bo kolejna fala kaszlu zaatakowała jego płuca. Łzy cisnęły mi się do oczu. Dlaczego to on musiał się tak męczyć? Niczym sobie nie zasłużył. Był takim pięknym człowiekiem; z zewnątrz i w środku.
Śmierć chciała zabrać mi mojego pięknego chłopca. Nie zamierzałam na to pozwolić.
Przyłożyłam czoło do jego ramienia, kątem oka wyłapując, jak Teresa wlepia w nas swoje wytrzeszczone gały. Mogła być w szoku. Nie musiała za to się tak gapić.
Gally zaczął forsować jedną ze skrzynek, a chwilę później wrócił Thomas z krótkofalówką.
— Patelniak? Jesteśmy — powiedział z urządzeniem przy ustach. Nerwowo przeszedł od drzwi do drzwi. — Co u ciebie?
— Jestem w drodze — odpowiedziała krótkofalówka. — Pozdrówcie Minho.
— Trzymaj się — westchnął Tommy.
W tym samym czasie Gally'emu udało się otworzyć skrzynkę pełną kolorowych kabelków. Po szybkim obcykaniu co i jak chłopak skinął lekko głową.
— Wejdę tędy.
— Jak u ciebie, Brenda? — Thomas znów przyłożył krótkofalówkę do ust, maszerując w tamtą i z powrotem jakby w tyłku miał robaki.
— Tak, że nie przeszkadzaj — burknęła po drugiej stronie.
Mały uśmiech zagościł na mojej twarzy. Bałam się jak cholera, Newt wciąż ciężko dyszał gdzieś obok mnie, a Gally rzucał przekleństwami pod nosem; mimo to naprawdę szczerze się wtedy uśmiechnęłam. Potrzebowałam tego.
Migiem znalazłam swoją dłonią tą Newta, po czym splotłam nasze palce. Oddał uścisk. On też tego potrzebował.
— Czekaj na nasz znak.
— Luz, przecież zdążę — i rozłączyła się.
— Okej, chodźmy — zarządził Gally, który najwyraźniej podłączył się już do systemu.
Biegliśmy przez mnóstwo korytarzy, zadziwiająco pustych i niepozornych. Niepewność ponownie ogarnęła moje myśli. Schody w dół, korytarz, w prawo, prosto, kolejny korytarz, znowu w prawo, dalej prosto – i wszędzie była pustka. Podobny schemat powtarzał się jeszcze przez kilka minut, aż nie dotarliśmy do jednych z wielu rozsuwanych drzwi. Thomas ustawił się na wprost nich, a my zaraz za nim. Broń była wycelowana. Czekaliśmy.
Nagle drzwi rozsunęły się, a stojący za nimi strażnik spotkał się z niemałym zaskoczeniem, kiedy oberwał z miotacza. Mężczyzna upadł na ziemię rażony prądem; podobny los niedługo później spotkał pozostałych żołnierzy.
Kaboom.
Mając pewność, że wszyscy faceci leżeli i nie zamierzali wstać, my zaczęliśmy otwierać po kolei cele. Otworzyłam jedne z mosiężnych drzwi, za którymi w kątach kulili się dzieciaki, po czym zdjęłam maskę i uśmiechnęłam się szeroko.
— Strzałka — zagadnęłam. — To jest napad, ale wy nie musicie podnosić rączek do góry.
W międzyczasie Gally dociskał lufę pistoletu do gardła jednemu z strażników, który cudem nie stracił jeszcze przytomności.
— Jak otworzyć wrota? — wysyczał.
— Nie da się.
Te słowa grzmotnęły mną jakby piorunem. Zlęknione serce już zaczynało płakać w ciemnym kącie, czego nie można było powiedzieć o Gallym; chłopak rzucił facetem o ziemię i podszedł do drzwi, przyglądając się im dokładnie.
— To trochę potrwa — rzucił i od razu otworzył torbę z narzędziami.
Nerwowym krokiem chodziłam za Thomasem jak natrętna mucha i przeszukiwałam cele, nie znajdując tego, dla którego tak naprawdę tam przyszliśmy. Nigdzie nie było Minho.
— Cholera. Nie ma go — warknął Thomas, po czym stanął twarzą w twarz z Teresą. — Gdzie jest?
Teresa zadrżała lekko na jego surowy ton. Posłusznie podeszła do komputera i zaczęła w nim szperać, a ja miałam ochotę przywalić jej czołem o klawiaturę, byleby jak najszybciej znalazła Minho.
Gdy ona szukała, ja spoglądałam z niepokojem na Newta. Chłopak podpierał się o blat – blady jak tamta ściana za nim – i łapał ciężkie oddechy. Serce mi się wręcz krajało. Każdy widział, że cierpi, jednak tylko Serum mogło mu pomóc.
Wtedy miałam ochotę krzyczeć na Gally'ego, aby szybciej otwierał tamten pikolony sejf.
— Przenieśli go do skrzydła medycznego... — odezwała się Teresa. — Thomas, to na drugim skraju budynku.
— Dobra, prowadź — rzucił bez zastanowienia brunet.
— Idę z wami — zapowiedział od razu Newt.
Myślałam, że go porypało. Ledwo słaniał się na nogach, a go ciągnęło do harców.
— Nie — zaprzeczył Thomas. To nie był czas ani moment, ale chętnie bym mu zaklaskała. — Zostań z Gallym i zabierz Serum.
— Sam sobie nie poradzisz — wytknął mu. — Pamiętaj o Minho.
— Ja pójdę.
Oboje spojrzeli na mnie ogłupiałym wzrokiem, który dzielnie znosiłam, zadzierając hardo głowę. Newt pokręcił gwałtownie głową.
— Wykluczone. Ty zostajesz — oznajmił stanowczo blondyn i chwycił za kask. — A my idziemy.
— Newt! — złapałam go za rękę, zanim ten zdążył zrobić choćby krok. Spojrzał na mnie niechętnie. — Musisz zażyć Serum — przypomniałam mu.
— A ty musisz być bezpieczna — odburknął. Zaraz potem westchnął i złapał mnie za ramiona. — Ellie, wytrzymam. Spotkamy się przy autobusie — czekoladowe oczy wyglądały tak przekonująco.
Ich pewność burzyła jednak mgła ogarniającego go szaleństwa.
— Newt...
— Dam sobie radę — zapewnił. — Obiecuję, że widzimy się na dole.
Westchnęłam, wciąż nieprzekonana, chcąc jeszcze coś dodać, ale przerwał mi poirytowany głos Gally'ego:
— Idźcie już. Marnujemy czas — fuknął blondyn. — Będziemy czekać z Serum na tyłach.
Newt kiwnął głową i – posyłając mi swój ostatni uśmiech – już chciał odejść wraz z Thomasem i Teresą. Zanim to jednak się stało, ja znów złapałam go za rękę i wcisnęłam mu w dłoń scyzoryk, który w sekundę odpięłam od swojego pasa. Blondyn zmarszczył zdziwiony brwi.
— To jest mój ulubiony scyzoryk, Newt — powiedziałam poważnie. — Masz mi go zwrócić, bo inaczej już nigdy nie pokroję chleba — chłopak uśmiechnął się lekko, na co moje serce podskoczyło. — Oh, no i jeszcze to.
Z tymi słowami stanęłam na palcach i wcisnęłam mu w usta mocny pocałunek, który aż zakręcił mi w głowie. Czułam wilgoć pod palcami, kiedy trzymałam dłonie na jego policzkach, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Newt chyba też nie, bo od razu naparł na mnie z jeszcze większą siłą, ciasno obejmując ramionami moją talię.
Tak bardzo wtedy chciałam, aby tamta chwila się nie kończyła.
Ale się skończyła. Usta Newta po raz ostatni musnęły moje wargi, po czym ten odsunął się i odszedł za Thomasem i Teresą. Zanim zniknął za ścianą, na moich oczach przypiął scyzoryk do pasa, żegnając się z uśmiechem.
A ja miałam ochotę usiąść w kącie i się rozbeczeć.
Nie zrobiłam jednak nic z tych rzeczy. Patrzyły na mnie tuziny oczu, które dopiero co odzyskały nadzieję na wolność; moje załamanie mogło złamać i ich.
— Streszczaj się — bąknęłam w stronę Gally'ego.
— A nie chcesz się jeszcze pomiziać z Newtem? — prychnął. — Dogonisz go, jeśli...
— Jeśli zaraz ty nie stulisz gęby, to wsadzę ci tą wiertarkę w dupę.
I rozmowa się skończyła.
Minęło kilka długich chwil, w których ja chodziłam od ściany do ściany i obgryzałam paznokcie do krwi, zanim Gally wreszcie otworzył wrota. Wtedy byłam pierwszą, która wpakowała się do środka i ostatnią, co wyszła na zewnątrz. Musiałam się upewnić, że wszystkie półki lśnią czystością. Potem dołączyłam do Gally'ego ustawiającego dzieciaki do pionu.
— Ty — zwrócił się do jakiegoś chłopaka i wcisnął mu torbę z Serum w ręce. — Pilnuj tego. To cenniejsze niż twoje życie, kumasz?
Tylko bez presji.
W następnej kolejności Gally przeładował swój miotacz i ruszył ku rozsuniętym drzwiom.
— Idziemy, jazda, jazda! — poganiał. — Ellie, osłaniaj tyły!
— Dobra, szefie!
Znów biegliśmy plątaniną korytarzy. Dzięki wzniesionemu w całym budynku alarmowi wszędzie było pusto, więc szybko udało nam się dotrzeć na parking, gdzie miała czekać Brenda z ukradzionym autobusem. Tak też właśnie było.
Bus zatrzymał się tuż przed nami. Gally rozkazał dzieciakom pakować się do środka, a my wciąż rozglądaliśmy się bacznie wokół, mając broń zwartą i gotową.
— Gdzie Thomas? — zdziwiła się Brenda.
— Nie z tobą?
Serce nagle zabiło mi jak sto dzwonów. Biło szybko, głośno i mocno, aby za chwilę przestać się ruszać całkowicie. Spoglądałam wtedy z nadzieją na Brendę, licząc, że lada moment krzyknie głośne żartowałam, a zza jej pleców wyskoczą Newt oraz Thomas. Błagałam, ażeby tak było.
Jaka ja byłam głupia.
— Purwa pikolona mać! — wydarłam się. — Wiedziałam, żeby nie puszczać ich samych! Wiedziałam!
— Zaraz ściągniesz na nas rój żołnierzy! — krzyknął szeptem Gally.
— W dupie to mam! — odparowałam od razu. — Idę po tych głąbów — powiedziawszy to, założyłam z powrotem kask i pobiegłam drogą, którą wcześniej się tam dostaliśmy.
Słyszałam za plecami krzyk Gally'ego. Potem były kroki i trzask drzwi. Czyżby odjeżdżali? Nie zastanawiałam się nad tym. W głowie miałam jedynie Newta, niepokój i determinację, by go znaleźć i przytargać w bezpieczne miejsce. On musiał być bezpieczny.
Musiał.
Biegłam więc; z duszą na ramieniu oraz sercem w gardle.
···
— Gdzie oni, do licha, są?
Chodziliśmy z Gallym po dziedzińcu głównego budynku DRESZCZ-u, szukając jakichkolwiek oznak, że chłopcy jeszcze żyli. Wszystko na czujce; skradaliśmy się jak drapieżnicy, oddech mając płytki, a broń gotową do odstrzału w każdej chwili. Alarm bił gdzieś w oddali.
— Ej, wy!
Serce mi zamarło, kiedy podbiegła do nas trójka żołnierzy w czarnych uniformach. Jeden z nich wskazywał na nas palcem.
— Idziecie z nami — zarządził i przeładował broń. — Zbiedzy są w basenie. Wyskoczyli z okna, cholera.
Zanim Gally zdążyłby to przemyśleć, ja już biegłam za żołnierzami DRESZCZU-u, słysząc w uszach głośne bicie własnego serca. Takim sposobem dostaliśmy się pod samo wejście budynku, gdzie w wielkiej fontannie po szyję w wodzie brodzili Newt, Thomas oraz Minho. Wychodzili właśnie na brzeg i wszystko byłoby cacy, pewnie nawet rzuciłabym się na nich wszystkich po kolei oraz wycałowała, gdyby nie kazano nam w nich celować.
— Nie ruszać się! — cała trójka przeładowała broń, więc my z Gallym zrobiliśmy to samo.
— No bez jaj.
Thomas próbował sięgnąć po coś do kieszeni, ale choć tamci wszyscy faceci nie byli zbyt mądrzy, to tym razem żołnierze nie dali się zwieść. Zbliżaliśmy się coraz bardziej.
— Nie kombinuj! Na kolana i ręce do...
Dając sobie wcześniej znak, razem z Gallym zaczęliśmy strzelać do swoich braci w boju, jakby to mógł pomyśleć ktoś z boku. Kiedy wszyscy padli rażeni prądem, a chłopcom szczęki opadły na beton, my zdjęliśmy maski.
Podeszłam bliżej telepiącego się mężczyzny, posyłając mu swój kpiący uśmiech.
— Nie w moich chłopców, jełopie — splunęłam na jego kombinezon.
— Gally? — Minho wyglądał na co najmniej wrytego w ziemię.
— Minho — blondyn kiwnął głową. Oboje w tym samym czasie spojrzeliśmy w górę, na dziurę w szybie. — Pogięło was.
Po tym odszedł, a ja – choć nie mogłam się z nim nie zgodzić – nie mogłam też powstrzymać się od zduszonego jęku i późniejszych słów, a raczej słowa:
— Odlot.
Zanim zdążyłam się zorientować, już byłam obejmowana przez silne ramiona, które aż poderwały mnie w powietrze. Minho obrócił nami kilka razy, a nasze śmiechy mieszały się ze sobą, jakby były jednym, pięknym dźwiękiem.
— Też tęskniłam, stary — zaśmiałam się, kiedy ten już odstawił mnie na ziemię.
— Powiedz, że godnie mnie zastępowałaś — pomachał mi palcem przed nosem. — Że trułaś im dupę na każdym kroku.
— Nie bój się, życia przeze mnie nie mieli.
— A Tommy? — szepnął mi do ucha.
— On szczególnie — odszepnęłam.
— Te, pleciuchy — to był poirytowany głos Gally'ego. — Jeśli chcecie przeżyć, to jazda dupa w troki!
Dopiero wtedy mój wzrok trafił na Newta. Chłopak garbił się nisko i podpierał ręce o kolana, dysząc tak, jakby lada moment miał wypluć swoje płuca. Skórę miał popielatą, prawie że przeźroczystą, a niegdyś miękkie włosy posklejane były wtedy potem, tracąc swój złocisty blask. Zakaszlał ciężko.
Podeszłam do niego ze ściśniętym mocno sercem, od razu kładąc dłonie na jego zimnych policzkach. Spojrzenie mętnych, czekoladowych oczu przekuło moje ciało jakby strzałą.
— Hej kochany — uśmiechnęłam się słabo. — Musisz powalczyć jeszcze trochę. Już niedaleko, obiecuję ci to.
Newt tylko zakaszlał w moje ramię.
···
Nieustannie musieliśmy się chować. Przed wojskowymi jeepami, helikopterami, grupkami żołnierzy. Chować się za gruzami budynków, wrakami samochodów, każdym mniejszym czy większym murkiem. Tak to wyglądało przez cały czas.
Po raz kolejny skryliśmy się za drzewami, kiedy niedaleko przebiegł jeden z oddziałów DRESZCZU-u. Razem z Minho oraz Newtem skuliłam się przy ławce, a kilka kroków dalej to samo zrobili Gally i Thomas.
— No, nieźle się wnerwili — parsknął Gally.
— Mało powiedziane — bąknęłam.
— Daleko stąd do tunelu? — Thomas obejrzał się na ulicę.
— Jakieś dwanaście przecznic.
W tym samym momencie Newt zacharczał głośno. Chwilę walczył z napadem kaszlu, kiedy ja głaskałam go po plecach i obserwowałam uważnie załzawionym wzrokiem. Moje serce też płakało. Po drugiej stronie Minho spoglądał na nas ze współczuciem.
— Dobiegniemy.
Gally... tak bardzo chciałam ci w to wtedy uwierzyć.
— Stary, jak się czujesz? — Minho złapał Newta za ramiona, kucając tuż przed nim.
— Koszmarnie — westchnął i zaczął odpinać swoją kurtkę, w czym natychmiast mu pomogłam. — Ale dobrze cię widzieć, Sztamaku — z tymi słowami poklepał go po barku.
Azjata odpowiedział lekko na jego krzywy uśmiech. Potem nas zostawił, przysuwając się bliżej szepczących z boku Gally'ego i Thomasa, mnie też przesyłając lekki uśmiech. Ja jednak nie miałam siły mu go zwrócić.
W moim wnętrzu toczyła się najprawdziwsza bitwa. Nadzieja walczyła z Lękiem i jego demonami, które próbowały obtoczyć moje serce chłodem i zatruć wszystkie myśli. Szeptały, że nie zdążymy na czas. Że wszystko na marne. Że przegramy. Płomień mojej nadziei był wielki, ale z każdym spojrzeniem na ukochanego malał coraz bardziej, bardziej i bardziej. Słabł wraz z Newtem.
— Ellie — Newt złapał za moją rękę. Pierwszy raz jego dotyk nie był taki ciepły i elektryzujący, jakim go zawsze określałam. — Nie płacz... proszę cię...
Nawet nie wiedziałam, że faktycznie płakałam. Pociągnęłam lekko nosem i pokręciłam głową.
— Nie płaczę — zaprzeczyłam samej sobie. — Wcale nie płaczę... — dodałam już ciszej.
— To jest dobry moment na pocałunek, ale pewnie naplułbym ci do buzi.
Uśmiechnęłam się smutno i złożyłam delikatny pocałunek blisko jego ust, potem opierając swoje czoło o jego. Jego urywany oddech łaskotał moją twarz. Dłonie splotły się we wspólnym uścisku.
— Nie poddawaj się, proszę — mój głos się załamał. — Jesteśmy tak blisko. Musisz walczyć... — przerwa na wzięcie oddechu. — Dla siebie, przyjaciół... dla nas.
Jego oczy, zawsze piękne i pełne ciepła, wtedy robiły się coraz bardziej puste. Płomień zastąpiła gęsta mgła, a szalone iskierki stały się czerwonymi żyłkami wokół tęczówki. Sztyletowały moje serce.
Czemu to spotykało właśnie jego?
Newt tylko zacisnął pięści na moim kombinezonie, nie będąc w stanie na nic więcej.
— Ellie, cholera... — zachłysnął się. — ...naprawdę cię kocham...
— Ja ciebie też, Newtie. Nie przemęczaj się.
Jeszcze przez moment trwaliśmy w takiej pozycji, czoło przy czole, dłoń w dłoni, aż za moimi plecami nagle pojawił się Thomas.
— Wstawaj, stary — złapał blondyna za rękę i podciągnął gwałtownie do góry, przez co ten prawie wyrąbał się do przodu. W ostatniej chwili Thomas złapał go pod pachy. — Ejejej, trzymasz się?
— Nie majdaj nim tak, idioto! — wybuchłam. — Bo zaraz ja tobą szurnę!
I wróciliśmy do dalszego krycia się w cieniu ulic.
···
Byliśmy już kilkanaście kroków od tunelu, kiedy wtem gdzieś niedaleko nastąpił wybuch, trzęsący ziemią i prawie powalający nas na kolana. Jęzor ognia wystrzelił na parę metrów w górę, niszcząc grube mury.
— Co do fuja? — warknął Minho, podtrzymujący z Thomasem Newta.
— To Lorenzo — odpowiedział zszokowany Gally. — Ale miał zniszczyć DRESZCZ, a nie całe miasto.
— Widocznie teraz ma już inne widzimisię — parsknęłam. — Spieprzajmy stąd, zanim zrobi się naprawdę gorąco.
— Już czuję ten ogień na tyłku.
Nic już więcej nie mówiąc, ruszyliśmy wszyscy w dalszą drogę. Newt coraz wolniej przebierał nogami, dysząc bardziej i bardziej, ale Minho oraz Thomas przylegali do jego boków i pomagali iść. Gally prowadził. Za to ja osłaniałam tyły, gotowa w każdej chwili zastrzelić bez mrugnięcia okiem.
Musieliśmy zdążyć.
— Tunele są na wprost — oznajmił Gally.
Tak samo na wprost byli też żołnierze.
Szybko schowaliśmy się za jedną z wielkich donic, kiedy kolejny jeep zahamował na skrzyżowaniu ulic. Kolorowe światła kogutów barwiły ściany budynków, syreny wyły w uszach. Gally siedzący obok mnie wychylił się nieco, zaraz znów się kryjąc.
— Purwa — to było jedyne co powiedział.
— Na co czekają? — Minho rozejrzał się po nas zdezorientowanym wzrokiem.
Odpowiedź przyszła sama. Doszło do kolejnego wybuchu, a z chmary dymu i żaru zaczęli wyskakiwać ludzie, drąc się na cały głos. Sunęli na spotkanie DRESZCZ-owi, który nie przywitał ich zbyt ciepło, bo barykadą i okrzykiem ognia! Strzały z obu stron przecinały powietrze, a my musieliśmy przytulić się twarzą do betonu, aby czasem nie oberwać kulką. Wybuchy nie ustępowały.
— Trzeba wiać! — nigdy wcześniej nie zgadzałam się z Gallym tak bardzo jak wtedy.
Jakimś cudem udało nam się przemknąć niepostrzeżenie koło bitwy, dostając się do jednego z zdemolowanych budynków. Pociski waliły w okna i ściany, jakby próbując nas dosięgnąć.
Siedziałam między ledwo zipiącym Newtem oraz spoconym Minho, naprzeciwko Thomasa, więc łatwo mogłam zauważyć, jak ten wyciąga krótkofalówkę z kieszeni. Potem zaczął nawoływać Brendę.
Nigdy wcześniej serce nie biło mi tak szybko jak w tamtej chwili. Szumy w uszach mieszały się z ogólnym hałasem walki, oczy łzawiły od dymu płomieni, ale ja i tak skupiałam się tylko na jednym; na Newcie. Na moim kochanym Newcie.
— Thomas?!
— Bren, nie damy rady.
— Co ty chrzanisz?
— Zabierzcie resztę i... wiejcie stąd. Jak najdalej.
Po drugiej stronie nastąpiła chwilowa cisza. Walnęłam głową o półkę za sobą, czując jak pierwsze łzy spływają mi po policzkach. To był moment, w którym zaczęłam się poddawać. Łamać.
Umierać.
— Nie — jak zwykle Brenda nie odpuszczała.
— Brenda — Thomas fuknął na nią zirytowany.
— Nie zostawię was — odburknęła stanowczo. — Słyszysz? Zapomnij.
Powinnaś, szeptał mój wycieńczony rozum i pokonane serce.
— A powinnaś — Thomas odczytał moje myśli.
Kolejna chwila ciszy. Głowa opadła mi na drżące ramię Newta. Nie miałam siły. Już byłam pewna, że dziewczyna poszła po rozum do głowy i uratowała siebie oraz resztę, tym samym poświęcając nas, ale jej głos znowu wydostał się z krótkofalówki:
— Thomas, bez spiny! Lecimy po was!
— Nie chrzań.
— To nasza bryka! — zaśmiała się — Czekamy przy tunelu!
Wystarczyła jedna wymiana spojrzeń z Thomasem, abym szybko dźwignęła się na nogi z nową dawką nadziei w sercu. Złapałam w dłonie twarz Newta, która już chwiała się z lewej strony na prawą i tak w kółko, po czym uśmiechnęłam się lekko.
— Słyszałeś, Newtie? Lecą po nas.
Chłopak nic mi nie odpowiedział.
Znów przedzieraliśmy się przez pole bitwy. Pociski śmigały nam koło głów, Minho i Thomas ciągnęli za sobą bezsilnego Newta, w pewnym momencie nawet płonące auto zagrodziło nam drogę; mimo tego my nie przestawaliśmy biec. Bo odżyła w nas nadzieja.
Kiedy zrobiło się zbyt gorąco, musieliśmy zatrzymać się i poczekać na lepszy moment. Z Newtem wtedy nie było już najlepiej; chłopak tonął we własnym pocie i dychał ciężko, plując co jakiś czas obrzydliwą, czarną mazią. Na jej widok dreszcz pobiegł mi po plecach.
Widziałam ją już. U Winstona. Brendy. We śnie z Dannym. U taty...
Mój Boże, co mnie jeszcze w tamtym momencie powstrzymywało od kompletnego załamania się?
Nagle nad nami przeleciał ogromny odrzutowiec. To była ta pamiętna machina, która kiedyś uratowała cały wagon Bogu winnych dzieciaków, a wtedy leciała na ratunek właśnie nam.
— Musimy biec.
— Nie, nie... — bredził Newt, kiedy Thomas zaczął szarpać go za ramię. — Zostaw... Zostawcie mnie! — zaraz potem zacharczał i wypluł kolejną porcję czarnej mazi.
Wszyscy spojrzeliśmy na blondyna zbolałym wzrokiem. Jego popielatą skórę przecinała plątanina grubszych i tych cieńszych żył, a czekoladowe oczy – choć zawsze ciemne i tajemnicze – wtedy były już tylko czarnymi węgielkami. Takie puste.
Ścisnęłam mocno jego lodowatą dłoń.
— Minho, pójdziesz z Ellie pierwszy — Thomas spojrzał znacząco na Azjatę. — Łapiesz Serum i od razu tu wracasz. Ty Ellie...
— Zostaję tu — odwarknęłam, nawet na niego nie patrząc. — Nie zostawię go. Nie ma mowy — ta kwestia nie podlegała dyskusji. Po sekundzie spojrzałam jednak na Minho, już nie starając się zatrzymywać w sobie łez. — Proszę... pośpiesz się.
— Będę cię osłaniać — zobowiązał się Gally.
Minho kiwnął głową i już chciał ruszyć, ale w porę zatrzymał go Newt. Blondyn ścisnął mocno w pięści jego koszulkę.
— Dziękuję... — wysapał. — Dzięki, Minho...
— Hej — Minho położył mu dłoń na ramieniu. — Trzymaj się. Wytrzymaj.
I potem odbiegł razem z Gallym w burzę dymu, krzyku oraz śmierci. Ja i Thomas zostaliśmy; chłopak wyglądał co chwilę na ulicę, za to ja klęczałam tuż obok Newta, rysując palcem po skórze jego dłoni. Z całej siły starałam się nie skupiać na czarnych żyłach, ale w końcu nie wytrzymałam; załkałam cicho, czując jak Lęk skacze i pląsa po moim podeptanym sercu. Nadzieja już dawno wyparowała z mojego ciała – to on ją wypędził. Powoli mnie łamał. Przygniatał.
Wygrywał.
Uniosłam gwałtownie głowę, kiedy Newt zaczął warczeć. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem gdzieś w bok, a żadne klepanie po policzkach, potrząsanie, słowa moje czy Thomasa nie zwracały jego uwagi. Był na nas całkowicie głuchy.
— Ejejej, Newtie. Spójrz na mnie — szeptałam z paniką, próbując skierować na siebie jego wzrok. — Kochanie, tutaj jestem. Patrz na mnie... o tak, właśnie tak — czarne oczy wpatrywały się we mnie półprzytomnie. — Dobrze, Newtie...
— Musimy biec, Ellie — odezwał się z drugiej strony Thomas. — Podniesiemy go i...
— Nie!... Ellie... — Newt zaczął szarpać się pod szyją, aż sznurek od wiszącego na niej wisiorka pęknął. Potem wystawił go w moją stronę. — Ellie, weź to...
— Nie teraz, Newt. Musimy wiać...
— Proszę...
— Tommy ma rację, my...
— Bierz to! — wydarł się Newt, na co aż serce podskoczyło mi do gardła. Nigdy wcześniej na mnie nie krzyczał. Nigdy. — Proszę, Ellie... proszę — jego ton drastycznie zmienił się na błagalny. — Weź.
Ze ściśniętym gardłem oraz łzami cieknącymi po policzkach zabrałam od niego wisiorek, na jego oczach wkładając go do kieszeni. Newt odetchnął z wyraźną ulgą, zaraz potem odpływając na krótki moment. Moje serce już nie płakało.
Ono umierało razem z nim.
— Musisz dać z siebie wszystko, stary — wtrącił się Thomas, który z trudem podniósł blondyna na nogi. — Damy radę.
Kolejny raz zmuszono nas do przechodzenia między śmiercią. Pociski latały, ogień płonął, ludzie krzyczeli. Praktycznie co jeden krok odwracałam się za siebie, by spojrzeć na chłopaków. W uszach mi szumiało. Newt nie szedł; on był ciągnięty jak drewniana lalka przez Thomasa. Tommy poganiał mnie. Ja biegłam, aby zaraz znów zerknąć w tył.
Lęk się tylko śmiał. Nie dobiegniecie.
Gdy byliśmy na obszernym dziedzińcu metra, odwróciłam się po raz kolejny. Widziałam dokładnie, jak bezwładne ciało Newta upada na podłogę, ciągnąc Thomasa ze sobą. Moje serce wtedy się zatrzymało. W sekundę do nich doskoczyłam; Tommy pochylał się nisko nad blondynem, który z trudem łapał powietrze. Ten sam problem miałam i ja.
— Pomóż mi!
Nie zamierzałam czekać ani się sprzeciwiać. Od razu chwyciłam jedną rękę Newta – drugą złapał Thomas – po czym wspólnymi siłami zaczęliśmy ciągnąć chłopaka po ziemi. Nie uszliśmy jednak daleko, bo już po kilku krokach brunet potknął się i przewrócił, a ja opadłam wyczerpana na kolana.
Spoglądałam na Newta, nie potrafiąc jednocześnie na niego patrzeć i oderwać wzroku. Płakałam. Nie... ja już wtedy ryczałam. Demon wewnątrz mnie pękał ze śmiechu, kiedy ja dławiłam się własnymi łzami, czując jak jakieś szpony rozrywają mi serce.
Mój Newt. Mój kochany Newtie.
Po jakichś kilku sekundach przez szumy w mojej głowie przedarł się głos, przez który to wszystko się zaczęło.
— Thomas? — słyszałam ją dobrze, ale z pewnością nie stała nigdzie obok. — Słyszysz mnie? Musisz mnie posłuchać. Wiem, że nie masz najmniejszego powodu, aby mi ufać — Tommy wstał powoli na nogi, sam rozglądając się wkoło, jakby liczył dostrzec gdzieś Teresę. — Ale musisz wrócić. Thomas, możesz ocalić Newta.
Wtedy chłopak wymienił ze mną zaskoczone spojrzenia. Nie ufałam jej. Ba, prędzej naplułabym jej na rękę niż bym ją uścisnęła. Ale i tak jej słowa zapaliły nikły płomień nadziei, który aż poderwał mnie na nogi.
— Jest jeszcze czas. Wiesz, dlaczego Brenda wyzdrowiała? Przez twoją krew, Tom — zmarszczyłam brwi i zerknęłam w niezrozumieniu na chłopaka obok. — Jest zdrowa, bo ty ją uleczyłeś. Może przetrwać nie tylko ona. Wystarczy, że wrócisz. I wszystko wreszcie się skończy.
Tak bardzo wtedy chciałam wiedzieć, co siedziało mu w głowie.
— Więc proszę... wróć do mnie. Ufam, że postąpisz...
I wtedy ją urwało. Większość świateł wokół nas pogasło, aby zrobić miejsce dwóm wielkim reflektorom, które rzuciły na nas swoim rażącym światłem.
— Wierzysz jej? — spytałam, widząc jego niepewność. — Pójdziesz tam?
— Muszę, Ellie — Thomas złapał mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy. — Jeśli to prawda, Newt wyzdrowieje. Będzie zdrowy. To dla Newta — zrobił krótką pauzę, zanim dodał: — To dla was obu, Ellie. Dla waszego szczęśliwego zakończenia.
Tym razem łzy zgromadziły mi się w oczach z całkiem innego powodu niż wcześniej. Miałam ochotę rzucić się na Thomasa i wyściskać, dopóki zabrakłoby nam tchu. Czas jednak naglił, więc ograniczyłam się jedynie do małego uśmiechu.
— Dziękuję, Tommy — szepnęłam wzruszona. — A teraz już idź.
Chłopak kiwnął głową i odwrócił się, aczkolwiek nie wykonując nawet kroku. Oczy rozszerzyły mi się do wielkości monet, a on sam nagle zbladł, jakby zobaczył nie wiadomo co strasznego. Szybko zerknęłam w miejsce, na które patrzył.
To był Newt. Stojący na nogach, choć zgarbiony, oddychający z łatwością – ramiona unosiły mu się i opadały – i odwrócony do nas tyłem. W tamtym momencie chciałam skakać z radości po same niebo... dopóki się nie odwrócił.
Jego wzrok przebił na wskroś moje serce; czarne jak noc nad nami oczy patrzyły na nas z nienawiścią, gniewem oraz... szaleństwem. Obłęd musiał wtedy wypełniać go całego. Po kilku długich sekundach, w których słychać było jedynie nasze oddechy — z jednej strony chrapliwy, z drugiej dwa płytkie i urywane — Newt wrzasnął głośno, po czym rzucił się na nas. A ja jakby zastygłam w miejscu. Nie mogłam się ruszyć.
Na szczęście Tommy mógł. Odepchnął mnie na bok, przez co upadłam twardo na beton, a on sam przyjął na siebie atak Newta. W porę udało mu się wykonać unik, ale Newt – choć przewrócił się – nie poddał się i zaatakował znowu.
— Newt! To ja!
Jego krzyki nic jednak nie dały, bo już chwilę później obaj turlali się po ziemi i szarpali, wydając z siebie jęki oraz wrzaski, które raniły moje uszy. Ja natomiast siedziałam obok i przyglądałam się temu wszystkiemu, nie potrafiąc choćby drgnąć palcem. Musiałam patrzeć, jak mój ukochany próbuje zabić mojego przyjaciela. I nic nie mogłam zrobić.
Bo byłam takim cholernym tchórzem.
Thomasowi ponownie udało się odepchnąć Newta, przez co ten wylądował na czworakach. Ślina kapała mu z ust, a jego pomruki przypominały takie wściekłego wilka. Potwora.
— Tommy... — jęknął Newt. — Zabij mnie, Tommy...
— Nie, Newt... To ja...
Zanim Thomas mógłby powiedzieć coś więcej, Newt ryknął i skoczył na niego, powalając na ziemię. Usiadł na nim okrakiem i próbował poddusić, szczękając zębami co jakiś czas, i choć Thomas jakoś dawał radę się bronić, ja musiałam coś zrobić. Wreszcie się ruszyć.
— Newtie! — zapłakałam. Newt zawahał się na chwilę. — Newt, błagam cię. Proszę, zostaw go...
W końcu blondyn uniósł na mnie wzrok. Nadal charczał jak drapieżne zwierzę, ale już nie próbował wgryźć się Thomasowi w gardło. Na mój widok jego wzrok jakby nieco oprzytomniał. Lub tylko pragnienia mieszały mi się z rzeczywistością.
— Ellie... — zaraz potem spojrzał na leżącego pod nim Thomasa. — Tommy... Przepraszam, ja... Ellie... — znów spojrzał na mnie.
— W porządku, Newt — Thomas niepewnie poklepał go po ramieniu.
To była chwila, w której blondyn sięgnął po zaczepiony przy udzie bruneta pistolet. Newt przyłożył go sobie do głowy, a równocześnie z gardła mojego i Thomasa wyrwał się głośny krzyk. Całe szczęście Thomas w porę wytrącił mu go z ręki. Blondyn w odpowiedzi ryknął mu prosto w twarz i znów zaczął szarpać.
Nie wiedziałam co robić. Bałam się. Bałam się jak cholera podejść bliżej Newta, a i Thomas co jakiś czas mi tego zabraniał, więc po prostu siedziałam skulona na ziemi i czekałam na koniec. Tak bardzo wtedy chciałam, ażeby to wszystko się już skończyło.
Wreszcie Tommy zrzucił z siebie Newta. Blondyn chwilę klęczał nieruchomo, aż nie sięgnął po scyzoryk do swojego pasa. Cholera, mój scyzoryk.
Z sercem w gardle oglądałam potem, jak Newt macha Thomasowi ostrzem tuż przed nosem, a gdy nie udało mu się pociąć twarzy, to spróbował przebić serce. Tommy walczył. Za słabo. Kiedy jęk bólu dotarł do moich uszu, coś się we mnie obudziło. Dziwna siła, która odepchnęła na bok moją wewnętrzną beksę i dźwignęła mnie na nogi.
To był mój moment. I nie liczyło się wtedy, jak przez to mogę skończyć.
— Newt, nie!
W sekundę znalazłam się tuż za nim. Złapałam go pod ramiona i zaczęłam odciągać od Thomasa, nigdy wcześniej nie czując w sobie takiej siły, jaka w tamtej chwili płynęła w moich żyłach. A Newtowi... cóż, nie spodobało się to.
Najpierw był wrzask. Potem Newt skoczył w moją stronę. Srebrna klinga błysnęła w powietrzu, ale zdołałam jej uniknąć. Kolejny wrzask. Błysk, świst i ciach – z lewej, prawej, od góry. Cofałam się, a on się zbliżał. Krzyk Thomasa, chwiejne kroki, obłąkane oczy. A potem ból.
Zatrzymałam się, przez co Newt praktycznie zetknął swoją klatkę piersiową z moją. Prawie. Przeszkadzał mu w tym scyzoryk, zatopiony w miejscu mojego serca. I cholera, naprawdę czułam ostrze aż tam; głęboko w środku. Ból szybko rozprzestrzenił się po moim ciele, tak samo szybko jak krew zaczęła kapać na beton. Po sekundzie straciłam czucie w nogach. Po kolejnych trzech czułam krew w płucach. Potem... były szumy w głowie.
Newt pomrugał szybko oczami. Na krótki moment czekoladowe oczy wróciły do mnie. Oh... jak miło było je zobaczyć. Ten ostatni raz.
— Ellie?...
— Kocham cię, Newt.
Mało co pamiętałam z tego, co było później. Ktoś odepchnął ode mnie Newta, a ja sama upadłam na twardy beton. Były też krzyki. Mnóstwo krzyków, mieszających się w jeden ogólny harmider. I wrzask. Ten jego. Do tego szumy w mojej głowie... i ból. On powoli paraliżował moje ciało od środka. Niczym jad.
Nagle nade mną znalazł się Tommy. Widziałam, jak kładzie dłonie na mojej twarzy, ale nie czułam jego dotyku. Ból. Krzyki innych szalały gdzieś w tle. Newt rozpruwał sobie gardło.
— Trzymajcie go!
— Newt, uspokój się!
— Podajcie mu to pikolone Serum!
— Nie utrzymam go długo!
Brenda. Patelniak. Minho. Cody. Byli tam wszyscy.
— Ellie, patrz na mnie — przez hałas wybiły się jakoś szepty Thomasa. — Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Tylko patrz na mnie.
— Nigdy... w życiu bym nie pomyślała... — zakrztusiłam się; nie śliną, a krwią. — ...że to twoją gębę... zobaczę jako ostatnią...
— Wcale tak nie będzie — oczy mu się szkliły. — Rozumiesz ty mnie? Przeżyjesz. Oszczędzaj siły — dlaczego mówił o życiu, kiedy płakał tuż nade mną?
Ostatkiem sił sięgnęłam do kieszeni. Chłód wisiorka od Newta musnął moją skórę, ale to nie jego wyciągnęłam i nie to wcisnęłam Thomasowi w ręce. Chłopak zerknął krótko na szmacianą lalkę, na starą Ruby, zaraz wracając spojrzeniem do mnie. Oczy miał ładne. Piwne.
Ale ja kochałam ciemniejsze. Czekoladowe.
— D-daj mu ją... — wysapałam z trudem. Krew z sekundy na sekundę zalewała moje płuca. — Błagam, Tommy... daj...
— Sama mu ją dasz — upierał się. — Ellie, patrz na mnie...
— Obie-caj, że ją... dasz... — lekko ścisnęłam jego dłoń. Czy to poczuł? — ...i że... n-nie dasz... mu się... — ciężki wdech. — ...obwiniać... proszę, Tommy...
Thomas zacisnął mocno usta, a jego łzy skapnęły gdzieś na ziemię; mimo to pokiwał lekko głową. Oddech miałam płytki. Powoli siły opuszczały moje ciało na rzecz bólu, piekielnego bólu. Szumy w głowie mieszały się z krzykami wokół.
— Jest! — Brenda. Tak, to była ona.
— Połóżcie go — tego już nie rozpoznałam. Był znajomy, ale... nie potrafiłam.
— Fajnie z w-wami... było — wysiliłam się na mały uśmiech.
Ból stopniowo tracił na mocy. A może to tylko ja na niej traciłam?
— Ellie, proszę... — zapłakał Tommy. Tommy... mój przyjaciel. — Nic nie mów...
Po drugiej stronie nagle pojawił się Minho. Traciłam już ostrość w oczach, ale jego poznałabym nawet w ciemności. Minho... mój prawie-brat. Był przy mnie. Chłopak wielkimi oczami spojrzał najpierw na mnie, potem na Thomasa, a na koniec znowu na mnie. Śmiesznie były te jego oczy. Niby zawsze takie małe, a wtedy szerokie jak piłeczki.
— H-hej, brachu... — zakaszlałam. Krew prawie bryznęła im obu na twarze.
— Czołem, El — u niego też lśniły łzy w oczach. — Jak cię poproszę, byś nie odchodziła, to zostaniesz z nami?
— Nie... nie dam ra-ady...
— Już dobrze — uśmiechnął się smutno. — Już dobrze, Ellie.
Skoro było dobrze, to czemu wszyscy płakali?
Gdzieś za nimi dostrzegłam Brendę; poznałam ją po jej dłuższych włosach. Brenda... wspaniała przyjaciółka. Zakrywała dłońmi usta, ale nic więcej nie mogłam zauważyć. Była za daleko. Obraz pogarszał mi się z każdym oddechem. Obok niej stał Patelniak ze swoją ciemną skórą. Patelniak... drugi brat. I Gally za jego ramieniem. Gally... był fajnym kumplem. Jeszcze dalej poznałam loczki na głowie Cody'ego. Nie znałam go długo. Ale i tak zamierzałam tęsknić.
I Newt... mój ukochany, piękny Newt. Kochałam go i cholernie mi go tam brakowało. Pragnęłam zobaczyć go ten ostatni raz. Był jednak bezpieczny. I to było najważniejsze. Ja mogłam przeboleć.
Po następnych kilku sekundach nie miałam już czucia w większej części ciała. Ból przestawał męczyć mnie od środka, a przed oczami jaśniało światło. Jakby... wielka żarówka zapaliła się na tle głów moich przyjaciół.
— Ko-ochałam was... wszy-stkich...
Byli tak niewielką częścią mojego życia; za to jaką ważną. Pamiętałam wszystkie chwile z nimi spędzone. Każdy śmiech. Łzę. Pocałunek. Ci ludzie mnie wychowali; wychowaliśmy się razem. Miałam tylko nadzieję, że w dalszej drodze poradzą sobie już beze mnie. Ja musiałam się zatrzymać. I odpocząć.
Coś jeszcze do mnie mówili, ale nic już do mnie nie docierało. Szumy wypełniły po brzegi moją czaszkę. Jasność przed oczami robiła się coraz bielsza; sprzed oczu zniknęły mi ich smutne miny. Oddech uciekł bezpowrotnie. Ostatnie tchnienie. Poczułam się wtedy, jakbym wznosiła się do lotu. Było odjazdowo.
Oby sobie poradzili.
Oby on sobie poradził.
Ja musiałam się zatrzymać.
Ale hej... było fajnie, no nie?
···
tak El... było fajnie
mam dla was jeszcze trzy rozdziały, ale... muszę to przeboleć. i przepłakać
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top