24 | Okrutna prawda
Zastanawialiście się kiedyś, skąd się wzięły lęki Ellie?
zapraszam do rozdziału
···
Sala narad wrzała od podenerwowanych głosów. Jeden sprzeczał się z drugim, zaraz potem ktoś inny dorzucał do tego swoje trzy grosze. Chaos, burdel, rozpusta.
A my tylko zastanawialiśmy się nad dalszym planem.
Następnego ranka po naszym powrocie z miasta, Gally od razu zwołał zebranie, na którym mieliśmy zaplanować nasze kolejne ruchy. Zaszyliśmy się więc w jednym z pokojów na ostatnim piętrze budynku, gdzie prości ludzie raczej się nie zapuszczali i nie mogli nas podsłuchać. Choć chyba nikt nie chciałby słuchać przekleństw Jorge, którymi rzucał na prawo i lewo.
W samym rogu pokoju siedziałam ja, bujając się na krześle i obserwując z obrzydzeniem, jak Thomas i Gally plują sobie prosto w twarze. Obok siedziała praktycznie śpiąca Brenda, a zaraz za nią znajdował się Jorge, krążący w tamtą i z powrotem niczym tygrys w klatce. Patelniak stał przy oknie i wyglądał za nie tęsknie, za to Newt pochylał się nad stołem, milcząc od samego zamknięcia drzwi. I rzecz jasna stojący nad mapami Gally oraz Thomas... oni tylko darli na siebie mordy. Wszyscy inni trzymali gęby na kłódkę.
— Nie zgadzam się — upierał się twardo brunet. — Musi być jakieś inne wejście.
— Więc pokaż mi je, purwa — Gally walnął pięścią o stół, przez co opierająca się na łokciu Brenda poderwała się gwałtownie. Po chwili blondyn westchnął. — Thomas, widziałeś budynek. Jeśli wejść, to tylko z nią.
— Przegapiłam coś? — szepnęła mi na ucho Brenda.
— Nic a nic — pokręciłam głową.
Prawda była taka, że przez godzinę gadki-szmatki nie doszliśmy do niczego. I choć wszystkich to już powoli męczyło, włącznie z Thomasem oraz Gallym, to jednak żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. Uparte osły.
— Ty na serio myślisz, że ona nam pomoże? — parsknął niedowierzająco Thomas. Nerwowym krokiem przeszedł wzdłuż stołu, zaraz potem wracając w to samo miejsce. — To niedorzeczne.
— Nie zamierzam jej prosić.
— Czekajcie, bo chyba nie bardzo czaję — Brenda zmarszczyła brwi i spojrzała na nas z zagubieniem. — To ona nas zdradziła, no nie?
— Ona — kiwnęłam głową.
— Znaczy się, ta sama jędza?
— Ta sama.
— I teraz Thomas ją broni?
— Tommy jest głupszy niż myślisz.
To były moje słowa, choć nie mogłam też powiedzieć, że go całkowicie nie rozumiałam. Wręcz przeciwnie – byłam tą, która rozumiała go najlepiej. Thomas kochał Teresę. Była dziewczyną, która jako pierwsza skradła jego serce, może nawet jedyną; trudno było to stwierdzić, kiedy utraciło się wszystkie wspomnienia z przeciągu jakichś szesnastu lat. I cholera... potrafiłam postawić się na jego miejscu. Nie chciał wystawiać Teresy na nasz ostrzał. Ja też robiłam wtedy wszystko, byleby tylko Newt był bezpieczny. Niecały dzień wcześniej byłam gotowa wskoczyć po niego pod pędzący pociąg. Serca moje i Thomasa biły więc podobnym, miłosnym rytmem.
Tyle że to Minho powinien być najważniejszy. Jego kochali wszyscy. A Teresę tylko on.
Na moment twarz Gally'ego rozciągnęła się w małym uśmiechu, by zaraz wrócić do swojej kamiennej maski.
— Lubię je — wskazał na nas palcem. W odpowiedzi zasalutowałam mu niczym żołnierz.
— O co tu biega?
Na pytanie Brendy Thomas zgarbił się nieco. Przez kilka chwil milczał, skubiąc zębami dolą wargę i uciekając od nas wzrokiem, a kiedy już chciał coś odpowiedzieć, ktoś mu przerwał:
— Nie chcesz skrzywdzić swojej laski, hm?
Wszyscy w zbiorowym szoku spojrzeliśmy na Newta, dotychczas zagłębionego we własnych myślach, który wtedy kosił Thomasa nieprzyjemnym spojrzeniem. Blondyn walnął lekko pięścią w stół, kontynuując:
— Widzę, że nie chodzi tylko o Minho.
— O czym ty gadasz? — spytał Thomas, który zdawał się być najbardziej zaskoczony z nas wszystkich.
Dawno przestałam bujać się na krześle, całkiem kamieniejąc na wrogi ton Newta. Nigdy taki nie był. Był znany z tego, że zawsze trzymał nawet najgorsze emocje na wodzy, za to w tamtym momencie... jakby kompletnie stracił nad nimi kontrolę.
— O Teresie — wypluł z jadem. — Tylko przez nią Minho zaginął. I teraz, kiedy mamy cholerną szansę go odbić, to ty patrzysz na nią? — z każdym słowem zbliżał się coraz bardziej do bruneta, aż ten nie dotknął plecami ściany. — Dalej ci na niej zależy? Przyznaj się.
Nie zauważyłam nawet, że wstałam. Wszyscy nagle poderwali się z siedzeń, kiedy Newt przyszpilał ogłupiałego bruneta do ściany, wręcz plując mu w twarz. Ich nosy niemal się stykały. Moje niespokojne serce martwiło się wtedy o nich obu; o Thomasa, któremu nie wiadomo co groziło oraz o Newta... który nie był sobą.
— Newt, ja...
— Nie bredź! — ten, który na pewno nie był wtedy moim Newtem, walnął pięścią w ścianę tuż obok głowy Tommy'ego, na co moje serce podskoczyło, a ja wraz z nim. — Nie okłamuj mnie!
Gdzie wtedy był mój Newtie?
Nagle chłopak zawahał się. Oderwał powoli drżącą dłoń od ściany, oddychając z trudem, jak po męczącym biegu. Coś wymamrotał pod nosem, pokręcił głową, aż wreszcie zerknął przez ramię, skąd wszyscy wypalaliśmy mu dziurę w plecach. Czekoladowe oczy zatrzymały się na mnie.
Nigdy wcześniej nie widziałam ich takich pogubionych.
— Przepraszam.
Odwrócił się do nas, jakby chcąc dopowiedzieć coś jeszcze, ale żadne słowo nie opuściło już jego ust. Każdy z nas przyglądał się potem, jak Newt wychodzi chwiejnym krokiem na dach, zaciskając palce jednej ręki na nadgarstku tej drugiej. Napięta atmosfera uderzyła o obdrapane ściany.
Parszywie niepokojące uczucie podgryzało gdzieś w środku moje serce. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co ono oznacza. I cholernie bałam się tego dowiedzieć.
Od razu wyrwałam się w stronę drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknął blondyn, ale ktoś złapał mnie za rękę. To była Brenda. Patrzyła na mnie szklanymi oczami, które wiedziały. Wszystko wiedziały.
— Ellie...
Nie dokończyła, a tylko spuściła głowię w dół. Zmieszana podążyłam za jej wzrokiem, natrafiając na wysuniętą w przód nogę dziewczyny. Kiedyś zainfekowaną nogę.
Nie.
Parsknęłam histerycznym śmiechem. Im dłużej jednak spoglądałam na przygnębioną brunetkę, tym bardziej śmiech zamierał mi w gardle. Coś silnego złapało w szpony i ścisnęło moje serce, które nadziało się na ostre pazury, próbując się wyszarpać. Do tego tamten chłód...
Lęk usiadł na moim ramieniu. I czekał.
Nigdy potem nie przypomniałam już sobie momentu, w którym biegiem opuściłam pokój. Pamiętałam jedynie zamazany obraz przed oczami, zimno oraz szepty, które chichrały się w mojej głowie jak hieny. Były też krzyki. Ktoś krzyczał, ale szepty wszystko zagłuszały. I pamiętałam też swój cel. Newt.
A potem były już tylko wspomnienia.
···
Siedziała w kuchni. Z żółtych ścian uśmiechały się do niej obrazki, które własnoręcznie namalowała kredkami. Za jej plecami czajnik gorączkował się i gwizdał, buchając parą jak ten pociąg, co codziennie przejeżdżał niedaleko ich domu. Ona jednak nie skupiała się na nim. Całą uwagę poświęcała swojej szmacianej laleczce, świeżo co uszytej przez jej mamę ze znalezionego w szufladzie materiału. Włosy miała wełniane, oczy guzikowe, a uśmiech szeroki i lśniący od srebrnej nitki.
Nadała jej imię Ruby.
— Ruby! — zawołała ze śmiechem. — Będziemy się superaśnie bawić, zobaczysz!
Dziewczynka zeskoczyła z krzesła i zaczęła tańczyć po kuchni, trzymając swoją partnerkę za malutkie rączki. Jasne pukle wirowały dookoła jej głowy, dopóki nie stanęła gwałtownie, sparaliżowana głośnym krzykiem. Przebiegł on dreszczem po jej plecach.
Dobiegał z góry.
Migiem znalazła się u stóp schodów, gdzie kilka minut wcześniej zniknęła jej mama, aby zanieść miskę zupy choremu tacie. Niepewnie postawiła nogę na pierwszym stopniu.
Tata ostatnio nie czuł się dobrze, pomyślała. W ostatnich dniach dużo się złościł, obijał o ściany, z twarzy ciekło mu jak z nieba w deszczowy dzień, a gdy widziała go poprzedniego wieczora, to skórę miał bladą i poprzecinaną czarnymi krechami. Razem z mamą martwiły się o niego.
Kolejne trzy stopnie. Ruby wciąż trzymała ją za rękę, dzięki czemu blondynka nie bała się tak bardzo. Tylko ociupinkę.
— Mamo?
Była już w połowie schodów, gdy usłyszała dziwne pomruki. Siódmy stopień, ósmy...
— Tato?
Zostały jej ostatnie parę stopni. Widziała już wyściełaną dywanem podłogę oraz szeroko otwarte drzwi od sypialni rodziców. Dzięki następnym dwóm stopniom dostrzegła ruch. Jakąś postać. Była tuż przy drzwiach.
Całkowicie zastygła na przedostatnim stopniu.
Czarnowłosy mężczyzna klęczał tuż przy ciele kobiety, pochylając się nisko nad jej szyją. Dawniej beżowa sukienka leżącej wtedy miała na sobie wielką czerwoną plamę, na wysokości brzucha. Brunet kucał plecami do schodów, więc dziewczynka nie widziała jego twarzy, ale słyszała jego mlaskanie oraz chrapliwe jęki.
Od razu pomyślała, że mama musiała upaść i oblać się pomidorową, a tata pomagał jej się oczyścić w nieco... dziwny sposób. Z kwaśną miną zakryła oczy małej Ruby.
Już chciała zawołać do taty; pokonać ostatni stopień i podbiec do niego z pytaniem, czy już mu lepiej. Jednak nie zdążyła tego zrobić. Drzwi na dole gruchnęły, blondynka pisnęła wystraszona, a mężczyzna poderwał gwałtownie głowę i obrócił w jej stronę.
Jego oczy już wcale nie przypominały tych, które ona sama posiadała na twarzy. Były czarne i lśniące; jak kamień w pierścionku mamy. Ale to nie oczy przeraziły małą najbardziej. Nie były to nawet zielone żyły na policzkach, czole, brodzie... jego wszystkim. Nie, nic z tego.
Tylko krew. Ściekała rzeczkami po brodzie mężczyzny, co chwilę kapiąc kropelkami na nieruchome ciało jej mamy.
— Sara?! Ellie?!
Znała ten głos. O wiele bardziej wolała wtedy pobiec do niego, niżeli patrzeć na własnego tatę, ale nie mogła się ruszyć. Stopy wrosły jej w stopień, łzy cisnęły do oczu. Niby-tata czołgał się do niej na czworakach. Warczał. A ona stała.
— Halo? Sara, gdzie jesteś?
Pierwszy raz w życiu czuła strach w pobliżu taty. To przecież on zawsze podnosił ją po upadku na rowerze, przeganiał światłem potwory spod łóżka, zabijał pająki. Chronił przed niebezpieczeństwem. Gdzie był jej bohater?
Ale w tamtym momencie to on groził niebezpieczeństwem jej.
— Ellie! — usłyszała z dołu. Bała się jednak odwrócić. — Ellie, gdzie...
Dłużej nie wytrzymała. Z krzykiem zaczęła zbiegać po schodach, słysząc jednocześnie przeraźliwy wrzask jej taty i piskliwe szumy w uszach. Noga plątała się o nogę, ale ona nie przestawała biec. Musiała uciec.
— Danny! — krzyczała płacząc. — Danny, to nie tata! Boję się!
Czuła ścisk w płucach. Coś nie pozwalało jej oddychać. Jednak biegła dalej. Słyszała wrzaski za swoimi plecami. Biegła, choć mało co widziała. Nie tylko przez łzy. Widziała ciemność. Jakby ktoś magicznie zdjął słońce z nieba.
— Cholera jasna, Ellie szybciej! — długowłosy mężczyzna u dołu schodów wyciągnął coś z kieszeni kurtki. To coś potem skierował w ich stronę. — Colin, zatrzymaj się!
— Danny!
— Cholera, stój! Colin!
To był ostatni stopień, gdy usłyszała strzał. Chwilę później czymś gruchnęło o ziemię. Zdążyła jeszcze przytulić się do ciała wujka, nim zakrwawione ciało nie spadło w dół po schodach, prosto pod ich nogi. Tulący blondynkę mężczyzna szybko odciągnął ją na odległość kilku kroków.
— Danny — załkała w jego koszulkę. — M-mama... ona n-nie...
— Już dobrze, Ellie — głos mu drżał. — Poradzimy sobie.
Krew. Chłód. Tlen. Łzy. Ciemność. Śmierć.
Lęk.
···
Newt siedział przy samej krawędzi. Nogi zwisały mu tuż nad przepaścią, w którą spoglądał z zaciśniętą szczęką, ostrą niczym brzytwa. Złociste włosy tańczyły z wiatrem do melodii, jaką wygrywały jego kości, gdy ten wykręcał palce we wszystkie strony. Po za tym mało co się ruszał.
— Newt?
Po moich słowach znieruchomiał już na dobre.
— Już przeprosiłem — rzucił sucho, nawet na mnie nie spoglądając. Bardziej interesujące wydawały mu się jego własne palce. — Poniosło mnie.
— Ciebie nigdy nie ponosi — zauważyłam.
Głowa opadła mu nieco w bok – jakby już chciał na mnie zerknąć, w ostatniej jednak chwili się temu powstrzymując. Westchnął; ramiona uniosły mu się, aby zaraz znów nisko opaść.
— Stare dzieje.
Jego słowa, wypowiedziane tak obojętnym tonem jakiego w życiu nie słyszałam, wbiły się szpilą w moje serce. Jeszcze moment stałam w miejscu i zagryzałam wargę do krwi, niepewna swoich dalszych ruchów, ale w końcu podeszłam bliżej krawędzi. Kilka kroków i parę sekund, a ja już siedziałam obok niego, ramię przy ramieniu.
Przez dłuższą chwilę wokół panowała cisza, przerywana jedynie wyciem wiatru, głosem miasta pod nami oraz głośnym łomotem mojego serca. To ostatnie, miałam nadzieję, słyszałam tylko ja.
— To prawda? — spytałam ze ściśniętym gardłem. Choć jeszcze nic nie powiedział, mnie już łzy zbierały się w oczach, a oddech umykał spod kontroli. — Błagam, powiedz, że to nie prawda.
— Wolisz kłamstwo?
Z tymi słowami podwinął rękaw lewej ręki do łokcia. Czarne żyły przeplatały się i odznaczały na jego bladej skórze, rosnąc oraz pulsując, kiedy Newt tylko zaciskał mocniej pięść. Ten widok zakuł nie tylko moje załzawione oczy, ale też duszę oraz serce. Przez dobrą chwilę nie mogłam oddychać. Dopiero gdy blondyn z powrotem zakrył żyły rękawem, ja mogłam wrócić do żywych.
Choć ten parszywy obraz pozostał w mojej głowie już na stałe.
— Czemu nic nie mówiłeś? — udało mi się powiedzieć bez zająknięcia.
— A czy coś by to zmieniło? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Wciąż musielibyśmy uratować Minho.
— Pomyślelibyśmy co zrobić potem.
— Potem... — Newt uśmiechnął się smutno. — Potem już nic nie będzie, Ellie. Nie dla mnie.
Zacisnęłam mocno palce na krawędzi murku. Cisza ponownie zawisła miedzy nami, jednak już nie na tak długo, bo po parunastu sekundach przerwał ją Newt.
— Obiecasz mi coś?
Nie byłam w stanie zdobyć się na słowa, więc jedynie spojrzałam na jego twarz w tym samym momencie, kiedy on spojrzał na mnie. Nigdy wcześniej czekoladowe oczy nie były tak puste jak wtedy na tamtym dachu.
— Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa —w tym samym momencie Newt chwycił moją rękę i splótł nasze palce. — Że wciąż będziesz najsilniejszą kobietą jaką poznałem.
— Newt, o czym ty do cholery mówisz? — zdenerwowałam się. Nawet jego ciepły dotyk nijak nie uspokajał mojego łomoczącego serca. — Kiepski moment na żarty sobie wybrałeś.
— Chodzi mi o to, że... — zawahał się, zaraz kontynuując: — ...cholera, że jak odejdę...
— Ale ty się nigdzie nie wybierasz, Newt — odparłam, akcentując każde jedno słowo. — Na serio ja ci muszę o tym mówić?
— Ja umieram.
— Zaraz to ty możesz umrzeć, o ile się nie zamkniesz.
— Ellie...
— Nie umierasz! — krzyknęłam. Czułam na sobie jego zaskoczone spojrzenie, które nie powstrzymało mnie przed ciągnięciem dalej: — Znajdziemy na to lek, kapujesz? — Newt skrzywił się znacznie, już chcąc coś dodać, ale nie pozwoliłam mu na to. — I nawet, purwa, nie próbuj zaprzeczać.
W tamtej chwili wiele myśli kotłowało się mi pod czaszką. Pruły się, uderzały o siebie; jedna próbowała wybić się ponad drugą, bym to właśnie ją posłuchała. Ale ja nie chciałam ich słuchać. To był czas na posłuchanie własnego serca.
Pierwszy raz nie mówiło tylko bum bum.
— Ty naprawdę wierzysz w to ich Serum? — parsknął kpiąco. — Klumpa mają, nie żaden lek.
— Gally mówił, że mają cały sejf — upierałam się przy swoim. — Znajdziemy je, choćbym miała wyszarpać je Paige z gardła.
— Cholera, Ellie, jak ty nic nie ogarniasz — Newt złapał mnie za ramiona i lekko mną wstrząsnął. — Zrozum to wreszcie, że to koniec.
— Nie! To ty zrozum, że nie pozwolę, aby to cholerstwo zabrało mi kolejną osobę, którą kocham!
Wtedy Newt znieruchomiał. Uścisk na mojej skórze zelżał, a on sam patrzył na mnie spod zmarszczonych brwi, ze skupieniem próbując odczytać coś z moich oczu. Było w nich jednak zbyt dużo łez, aby cokolwiek prócz nich mógł zauważyć.
— Do dzisiaj szajba mi odbija, kiedy przypomnę sobie jak mój ojciec rozszarpał zębiskami moją matkę, a potem próbował zabić i mnie. — mówiłam, płakałam i katowałam się wspomnieniami jednocześnie, kiedy on milcząco mnie słuchał. — Potem była śmierć Danny'ego, Mary, porwanie Minho... — przerwa na większy wdech. — Ja... ja cię nie puszczę, Newt. Nie pozwolę ci odejść.
Przez pierwsze kilka sekund Newt jedynie przyglądał mi się uważnie, nie mówiąc nic. W tym czasie ja starałam się uspokoić oddech oraz wzburzone serce, które dla mojej przemowy otworzyło stare rany, nigdy tak naprawdę nie będące niezabliźnione.
Rodzice. Danny. Mary. Ich stara nigdy nie przestała boleć.
Kolejna blizna z imieniem Newt... tego moje serce już by nie zniosło.
Wreszcie blondyn położył dłonie na moich policzkach, z których kciukami zaczął ścierać mokre ślady po łzach. Robił to przez jakiś czas, delikatnie jak piórko, aby potem pochylić się i pocałować mnie z taką mocą, która nieco zakręciła mi w głowie. Prawie natychmiast oddałam pocałunek. Dłonie Newta nadal spoczywały na mojej twarzy, kiedy ja położyłam swoje na jego karku, potem jedną wsuwając w złote włosy. Smak jego ust mieszał się ze smakiem moich łez, ale żadnemu z nas to wtedy nie przeszkadzało, aby cieszyć się tamtą słodką chwilą.
Kochałam takie momenty równie mocno co jego całego.
Oderwaliśmy się od siebie dopiero gdy zaczęło brakować nam tchu. Newt oparł swoje czoło o moje i przymknął oczy, co zaraz za nim uczyniłam i ja. Przez następne sekundy mogłam wsłuchiwać się w jego oddech jak w najpiękniejszą melodię.
— Też cię kocham, Ellie.
Coś łupnęło. To chyba moje serce gruchnęło o żebra.
Gwałtownie otworzyłam oczy, od razu zderzając się z czekoladowym spojrzeniem Newta, w którym znów płonął dawny płomień, przecinany skocznymi iskierkami. Chłopak zaśmiał się, kiedy przez dłuższą chwilę w szoku otwierałam i zamykałam buzię, zapominając jak się używa języka. Cholera!
— Powtórzyć?
— Tak proszę.
Zadziorny uśmiech wstąpił na jego twarz, kiedy Newt ponownie przybliżył swoje usta do moich, drugi już raz powodując palpitacje mojego serca. Jednak on jedynie je musnął. Nie wystarczało mi to. Spragniona pocałunku chciałam już sama złączyć nasze wargi, ale jego palce na mojej brodzie mi na to nie pozwoliły.
Niech go szlag.
— Kocham cię — wyszeptał, potem łącząc nasze wargi.
I kolejny raz. Kolejny i kolejny. Kolejny... o matulu.
— Przysięgnij mi — pogroziłam mu palcem już po naszych pieszczotach. — Tu i teraz masz mi przysięgnąć, że się nie poddasz. Że wybierzesz życie i razem zdobędziemy dla ciebie Serum — widząc, że chłopak już chciał przewrócić oczami, w porę dodałam: — Przysięgaj! Inaczej zrzucę cię stąd w trymiga.
Na sekundę jego wzrok poleciał w przepaść, zaraz wracając nim do mnie. Newt założył na twarz udawaną, skwaszoną minę.
— Wysoko jak cholera.
— Właśnie. A uwierz mi, możesz być sobie drobniutki i szczuplutki, ale jak piórko to nie zlecisz.
Blondyn parsknął szczerym śmiechem, na co uśmiechnęłam się pod nosem. O wiele bardziej moje serce wolało oglądać radosnego Newta, pełnego beztroski i młodzieńczego bryku, zamiast nastolatka zobojętniałego na cały świat, jakby nic nie dawało mu już szczęścia. A on na nie zasługiwał. Jak nikt inny.
— To może wrócimy do...
Nigdy nie zdążył skończyć, bo gdzieś za naszymi plecami rozbrzmiał głośny huk, a zaraz potem donośne przekleństwo, które wybiło go z rytmu.
— Purwa, sory!
Oboje z Newtem odwróciliśmy głowy do tyłu, gdzie Thomas podnosił właśnie przewrócony przez siebie śmietnik. Prychnęłam rozbawiona, bo przecież Tommy nie byłby Tommym, gdyby czegoś nie odwalił, po czym dźwignęłam się na nogi. Odrętwiałe mięśnie zagrały na moich kościach jak na cymbałkach. Zanim to jednak, zostawiłam na policzku blondyna szybkiego całusa.
— Przyszedł czas na męską rozmowę, więc się zmywam — poklepałam go po ramionach, a następnie ruszyła w stronę wejścia do budynku , zatrzymując się jeszcze obok bruneta. Mój palec machnął mu tuż przed nosem. — Tylko ty mi go nie pocieszaj buziaczkami, jasne?
Thomas uniósł dłonie w obronnym geście.
— Ma się rozumieć, to twoja fucha.
— Mądry chłopiec — poczochrałam go po włosach.
Parę sekund później byłam już w pokoju narad. Brenda na mój widok zerwała się szybko z krzesła i w mig znalazła się przy mnie, chwytając opiekuńczo za moje ramię. Pozostali tylko wlepili we mnie ciekawy wzrok.
A ja dopiero wtedy zrozumiałam w jak wielkim gównie tkwiliśmy.
Nagle wszystkie myśli, których wcześniej do siebie nie dopuszczałam, zalały moją głowę jak grom z jasnego nieba. Ugięłam się pod nimi; moje kolana zadrżały, już chwile później nie wytrzymując. Z pewnością bym upadła, gdyby nie Brenda oraz Patelniak.
Bo co jeśli Serum faktycznie nie istniało?
Łzy ponownie zaczęły kreślić dróżki po moich policzkach, na co dobrowolnie im pozwalałam. Nie miałam siły z nimi walczyć. Na nic jej już nie miałam. Serce już nie wyrabiało. Poddawało się.
Nie było gotowe na kolejną bliznę z imieniem Newt.
···
to był trudny rozdział. ważny. chciałam, aby był idealny. to jest jego piąta wersja
tak samo pięć rozdziałów dzieli nas od końca. napisałam je już
czekają
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top