22 | Stary przyjaciel
Od razu po zatrzaśnięciu drzwi samochód ruszył z piskiem opon. Zamaskowani faceci rzucili mnie oraz Patelniaka na same tyłu pustego vana, brutalnie i bez skrupułów, jakbyśmy byli cholernymi workami ziemniaków, a oni sami rozsiedli się na ławeczce przed nami. Nie spuszczali z nas wzroku, co jakiś czas stukając palcami w kolebki swoich karabinów. Przypominali, że byli uzbrojeni. A my, no cóż... no nie bardzo.
Nie liczyłam starych miętówek w kieszeniach.
Im więcej minut mijało, tym bardziej przyzwyczajałam się do wszechobecnej ciemności, jaka zalegała w każdym kącie. Dzięki temu mogłam zauważyć, że przytulający się do mojego ramienia chłopak drżał ze strachu, klekocząc zębami jak koń kopytami o beton. Niedługo później poczułam też obrzydliwy smród; podobnie jechało w kuchni Patelniaka, gdy przyrządzał swoją rybną potrawkę. Gdzieś wewnątrz mnie wnętrzności przewróciły się na drugą stronę. Wtedy akurat żałowałam, że nie miałam czym wymiotować, bo chętnie zrobiłabym to na buty naszych porywaczy.
Podsumowując, ocena przejażdżki dwa na dziesięć.
— Jak myślisz... — zaczął nieco uspokojony już Patelniak. — Co z nami zrobią?
— Nie wiem... — wzruszyłam ramionami, przez co głowa chłopaka lekko podskoczyła. — Te, zakute łby!
Jeden z facetów powoli uniósł głowę, przestając bawić się swoim karabinem. Minęło kilka długich minut aż kiwnął leniwie głową. Jakbym jeszcze potrzebowała jego pozwolenia.
— Po co to wszystko, co? — zmarszczyłam brwi i machnęłam ręką w powietrzu, aby jakoś objąć wszystkie ściany samochodu. — No? O jaką cholerę wam chodzi?
Mężczyźni wymienili się spojrzeniami. Dalej nie widziałam ich oczu, ale byłam pewna, że te śmiały się z tego całego bagna, w które sami nas wkopali. Po chwili jeden wrócił do wyglądania przez okno, za to ten drugi, który jakkolwiek wcześniej zareagował na moje słowa, zabrał się za polerowanie karabinu skrawkiem swojej koszuli, burcząc jeszcze pod nosem:
— Nie interesuj się.
Mój Boże, rozmawiałam z dziećmi.
— Żenada — prychnęłam oraz walnęłam tyłem głowy o drzwi za sobą. Podczas całej podróży kilka razy pomyślałam, ażeby je otworzyć i wyskoczyć, ale karabiny na ich kolanach mnie zniechęcały. — Porywają, a nawet języka w gębie nie mają.
— Może nam go wyrżną? — mruknął spanikowany Patelniak. — Na pewno. Utną, włożą do słoika i postawią na półce!
— Po cholerę komuś twój jęzor na półce? — zmarszczyłam z obrzydzeniem brwi.
— Fuj wie, to pomyleńcy!
Westchnęłam i ukryłam twarz w dłoniach, nie wiedząc dokładnie, czy zacząć się śmiać czy może płakać. Strach i mnie zżerał od środka; moje serce już dawno popadło w panikę, tłukło i biło o żebra jak opętane, ale trzeźwy rozum jakoś je ogarniał. Emocje trzymał na wodzy. Bo wiedział, że za tym słabym teatrzykiem kryło się coś więcej. Dlatego się nie bał. Ja się nie bałam.
Za to Patelniak trząsł portkami za nas dwoje.
— Niczego ci nie będą wycinać — powiedziałam wolno, aby każde słowo do niego dotarło. Chłopak nie przestawał dygotać. — Skumaj to wreszcie.
— Gówno możesz wiedzieć — odparł oschle.
Uniosłam obronnie ręce w górę, bo okej, chciał się wydurniać, to proszę bardzo. Nie zamierzałam psuć mu zabawy. W pewnym momencie Patelniak złapał za moje ramie i szarpał, szarpał, szarpał... i chyba wtedy mózg obijał mi się o czaszkę, bo świat przed oczami wywijał koziołki.
— A co jeśli nas poćwiartują i sprzedadzą w częściach? — nadal majdał mną jak szmacianą lalką. — Nie chcę tak umrzeć!
— Czy ty zbaraniałeś do reszty? — bąknęłam, starając się od niego uciec. — Patelniak, obiecuję, że jeśli nie przestaniesz, to z rąk zostaną ci same kikuty! I już żadnym szampanem nie wstrząśniesz!
Chłopak posłuchał i od razu odczepił swoje drżące palce od moich ramion, aby potem wplątać je w jego krótkie włosy. Dłuższą chwilę zajęło mi przezwyciężenie zawrotów w głowie, a kiedy mój świat zszedł z szybkiej karuzeli, samochód gwałtownie się zatrzymał. I znów wszystko kręciło piruety.
Sekundę później drzwi za nami otworzyły się. Opierający się o nie Patelniak poleciał do tyłu i wyrżnął o beton, a mnie na moment oślepiło jasne światło, od którego tak bardzo się odzwyczaiłam w egipskich ciemnościach vana. Ktoś w końcu szarpnął mnie do góry i postawił na nogi.
Ostrość w oczach powoli do mnie wracała, ale i bez tego udało mi się zauważyć, że w ruinach starego budynku znajdowało się znacznie więcej zamaskowanych gości z karabinami, gotowymi postrzelić nas w każdej chwili. Automatycznie moja dłoń sięgnęła w stronę pasa. Nie było na nim kabury.
No tak, przecież zabrali mi pistolet. Warto było o tym pamiętać.
— Wstawaj ślamazaro — jeden z nich kopnął leżącego Patelniaka w bark.
— Tu mi wygodnie, dzięki — odparł, ale szybko zmienił zdanie, kiedy tamten wycelował w niego broń. Zerwał się na nogi jak oparzony. — Mówisz masz!
W tym samym momencie podjechał kolejny van, z którego wyszli Thomas oraz Brenda, a niedługo potem obok nas znalazł się też wojskowy jeep. Serce zabiło mi mocniej, kiedy wóz zakołysał się, a ze środka doszły nas stłumione krzyki i jęki.
— Co jest...
Facet nie zdążył skończyć, bo drzwi odskoczyły gwałtownie, zza których wypadł i od razu też upadł na ziemię następny z porywaczy. Zdołał odczołgać się od samochodu na kilka kroków, ale szybko doskoczył do niego Jorge, który usiadł na nim i zaczął okładać pięściami. Porywacze i my jednocześnie rzuciliśmy się na ratunek. Oni mordowanemu koledze, a my mordującemu Jorge.
— Gdzie ona jest, gnoju?! — Hiszpan krzyknął mu prosto w twarz. Potem był kolejny cios w szczękę. — No gdzie?!
Tylko Brendzie udało się do niego podejść. Całej naszej reszcie zamachano lufą karabinu przed nosem, więc chcąc nie chcąc, musieliśmy się odsunąć. W tej samej chwili kątem oka dostrzegłam Newta. Choć przyciskano mu broń do torsu i grożono śmiercią, to moje serce i tak odetchnęło z ulgą.
— Ej, tu jestem! — Brenda szarpnęła Latynosa za ramię. — Wrzuć na luz i zejdź z niego!
Jorge – co prawda niechętnie, ale jednak – zszedł z pojękującego mężczyzny, którym od razu zajęli się inni zamaskowani. Następnie otrzepał ubranie i poprawił rękawy, obrzucając otoczenie wrogim spojrzeniem.
— Czekajcie — uwagę wszystkich zwrócił na siebie jeden z facetów. — My jesteśmy z wami.
— Co to znaczy? — oburzył się Thomas. — Kim wy jesteście?
Blondwłosy spuścił na moment głowę. Minęło parę napiętych sekund, nim chłopak ściągnął z twarzy maskę, tym samym wpędzając Thomasa w osłupienie. Podobnie było z Newtem oraz Patelniakiem. Ich twarze zamarły w szoku.
Na początku ja też próbowałam udawać zaskoczenie, ale odpuściłam. Nie znałam typa.
— Czołem Świeżyno — rzucił w stronę Tommy'ego.
— Gally?
A więc Gally. Kim był Gally?
— Lubimy go? — szepnęłam cicho do Patelniaka.
— Eee... — chłopak zaczął kręcić dłonią, jakby właśnie wkręcał żarówkę, ale ostatecznie machnął tylko ręką. — ...meeh — na koniec skrzywił się na twarzy.
Okej, to było jasne jak słońce.
Znacznie lepiej wytłumaczył mi to Thomas, który rzucił się na Gally'ego z pięściami, przygważdżając go do ziemi. Natychmiast z szeregu wyrwał się Newt i Patelniak, a ja pomknęłam zaraz za nimi. Lufy karabinów znów były wycelowane w nasze głowy.
— Thomas, opanuj się! — Newt złapał za łokieć bruneta i kucnął obok niego, za to my z Patelniakiem obstawialiśmy ich tyły. — Już wystarczy. Słyszysz ty mnie?
— On zabił Chucka — sapnął roztrzęsiony Thomas.
Mogłam się tylko domyślać, jakie emocje wtedy nim targały. Złość. Żal. Smutek. Na dole natomiast Gally obserwował wszystko z nadzwyczajnym spokojem. Jakby godził się na wszystko, co tylko zadecyduje Thomas.
— Pamiętam. Byłem tam — pokiwał głową blondyn. — Pamiętam też, że go użądlono i mało co ogarniał.
To samo można było powiedzieć o mnie, choć nic ani nikt mnie nie użądlił. Dlatego bardziej niż na ich słowach, które i tak nie za wiele mi mówiły, skupiałam się na wymierzonych w nas karabinach. Czy oni wszyscy słyszeli wtedy moje łomoczące serce?
W końcu Thomas odpuścił. Powoli zszedł z opanowanego chłopaka, który z pomocą kolegów stanął na własnych nogach. Pomasował się po szczęce, zaraz potem prychając cicho.
— Okej, zasłużyłem — stwierdził obojętnie. — Kto teraz? Patelniak? Newt? — jego wzrok przejechał po chłopcach, końcowo zatrzymując się na mnie. — A może ty?
— Nie kuś — rzuciłam oschle.
— Cholera, jakim cudem? — Newt pokręcił głową z niedowierzeniem. — Przecież zginąłeś.
Zmarszczyłam oszołomiona brwi. Niby zginął, ale jednak wciąż żył i stał przed nami. To nie było ani trochę logiczne. Dyskretnie zmierzyłam potężnego blondyna wzrokiem, gubiąc się jeszcze bardziej. Na Boga nie wyglądał.
— Nie, choć przez was sam tak wtedy pomyślałem — gestem ręki nakazał reszcie, aby opuściła broń. — Wy pewnie dzisiaj też myśleliście o śmierci. Ale żyjecie. Dzięki nam.
— Nie pochlebiaj sobie.
— Ellie, nie teraz.
Przewróciłam oczami, nic już więcej nie mówiąc. W końcu Thomas nasz pan.
— Czego tu do cholery szukacie? — spytał Gally z lekką pretensją w głosie.
— Minho — mruknął po chwili Newt. — Trzymają go za tymi murami. Chcemy tam wejść.
Oczy Gally'ego delikatnie się rozszerzyły, a szczęka mocno zacisnęła. Milczał dłuższą chwilę, zapewne zbierając myśli, ale wreszcie uniósł z powrotem na nas wzrok, koncentrując się głównie na Thomasie.
— Pomogę wam — rzucił bez ogródek. — Chodźcie za mną.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy, jednocześnie czując głos rozsądku dobijający się do mojej świadomości. Nie ufałam mu. I szczerze liczyłam, że nie tylko ja.
— Nigdzie z tobą nie idę.
O rany, Tommy mnie poparł.
— Łaski bez — Gally wzruszył ramionami, jakby serio go to nie obchodziło. — Ale wiem jak się dostać za mury.
Wszyscy równocześnie zerknęliśmy na bruneta, który w zastanowieniu zagryzał wargę. Kolejna minuta minęła mu na myśleniu – z czym uwinął się zadziwiająco szybko – aby ostatecznie głośno westchnąć. Westchnęłam i zwiesiłam smętnie głowę.
— Cholera, a może zrobimy głosowanie?
Thomas nie rozważył mojej sugestii, nawet chyba jej nie usłyszał, tylko od razu ruszył za oddalającymi się Gallym i jego bandą. Jęknęłam zirytowana. Przechodzący obok Jorge poklepał z rozbawieniem moje ramię, a Brenda pociągnęła z uśmieszkiem za kosmyk moich włosów. Gdy odeszli, ja tupnęłam wściekle nogą.
Cholerny Thomas!
— Już się tak nie gorączkuj — Patelniak kilka razy szturchnął mnie łokciem. — Bo ci facjata zbrzydnie.
— Jej to nie grozi.
Newt podszedł do mnie wolnym krokiem. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku, kiedy swoje dłonie położył na moich policzkach, a lekki uśmiech na jego wargach wręcz roztopił na ciapkę moje serce. Czekoladowe oczy śmiały się do mnie; iskierki hulały w nich jak opętane, a ciepły płomień tlił się gdzieś głęboko, emitując ciepłem. Kochałam tamte oczy.
— Jeny, no nie przy ludziach — gdzieś z boku jęknął Patelniak. Wtedy jednak Newt był jedynym, którego widziałam i słuchałam. — Bo spawiuję.
— Nic ci nie zrobili? — Newt całkowicie go zignorował, w czasie swoich słów gładząc kciukami moją skórę. Jego dotyk zostawiał po sobie ogień.
Zadarłam hardo głowę i wypięłam pierś z dumą.
— Błagam cię, oni nawet...
— Trochę się bała, ale postawiłem ją do pionu.
Wytrzeszczyłam szeroko oczy i spojrzałam na Patelniaka, a raczej jego na plecy, bo ten właśnie odchodził w stronę, gdzie zniknęli wszyscy inni. Migiem wyplątałam się z objęć Newta i zostawiając za sobą jego samego oraz należący do niego śmiech, pobiegłam od razu za chłopakiem, do tego krzycząc na cały głos:
— Wracaj tu, cholerny chojraku! Czas postawić cię do pionu!
···
W opuszczonym magazynie byli też zwykli ludzie. Nie mieli masek, brakowało im przewieszonej przez ramię broni; zajmowali się raczej nudną codziennością. Prali, gotowali, w jednym kącie nawet oglądali telewizję. I to właśnie oni spoglądali na nas ciekawie, jakby grupka nastolatków robiła wokół siebie jakąkolwiek sensację.
Gally prowadził nas do niejakiego Lorenza, który podobno znał sposób, dzięki któremu mieliśmy dostać się za mury. Przy tym opowiadał nam o swoich przeżyciach: jak to się stało, że był tu gdzie był i bla, bla, bla... Z zainteresowaniem słuchali go jedynie Thomas, Newt oraz Patelniak, bo tylko oni rozumieli jego gadkę. Primo, nie interesowało mnie to.
To właśnie dlatego ja, Brenda i Jorge robiliśmy za szary koniec. Żadne z nas nie odnajdywało się w rozmowie, a machanie do roześmianych dzieci było serio ciekawszym zajęciem niż historia takiego Gally'ego. I dokładnie tym się zajmowaliśmy, choć Jorge zgrywał ważniaka.
— Okej, to tutaj — oznajmił Gally, stając przed schodami prowadzącymi w dół.
— A stoimy, bo...
— ...bo trzeba was nauczyć manier — odpyskował mi i zgromił wzrokiem. — Sprawa ma się tak, że nie dotykacie niczego, nie gapicie się, a gadanie zostawiacie mnie — wyliczył to wszystko na palcach, po czym uniósł brew. — No, kumando?
— My w ogóle jesteśmy tam potrzebni? — prychnęłam sarkastycznie, krzyżując ramiona przy piersiach. — Może sam wszystko odwal.
— Ty się wcale nie przydajesz, więc możesz tu zostać.
— Idziemy wszyscy — Newt wciął się w porę, widząc jak już rwę się do kłótni. Posłał mi swoje stanowcze spojrzenie. — I będziemy cicho.
Wydęłam obrażona wargę, ale też pokiwałam lekko głową.
Schodami dotarliśmy do przestronnego pomieszczenia, które pełne było kwiatów. Większość z nich zachwycała swoim pięknem oraz zapachem, za to nieliczne całkowicie zwiędły, a więc były tylko suchymi badylami w wazonach. Można było pomyśleć, że właściciel tamtego ogrodu miał swoich faworytów oraz outsiderów. Co nie zmieniało faktu, że było tam cudownie.
— Róży mój nos nie czuje... Róży, ah, róży mój nos nie czuje...
Uwaga wszystkich skupiła się na wychudzonym mężczyźnie z kępką włosów na głowie, stojącym do nas bokiem. Tą połowę twarzy, którą pozwalał nam widzieć, przecinały ciemne i grube żyły, mocno uwydatnione pod cienką skórą. W dłoniach miał czerwony kwiat róży. Gdzieś obok stał stojak z kroplówką.
Ah, no i nie miał też nosa. Drobiazg.
Wymieniłam się z Brendą zszokowanymi spojrzeniami.
— Gally! — zawołał radośnie, choć nawet nie zerknął w naszą stronę. — Cieszę się, że żyjesz. Jasper wspomniał co się stało.
— To była rzeź. Nie mamy szans z tymi działkami.
— Może nie. Ale niech dalej uderzają w gniazdo szerszeni... — z tymi słowami przybliżył kwiat do miejsca, w którym, do cholery, powinien był mieć nos. — ...a w końcu poczują żądło — rzucił różę na stół. — Co to za ludzie? Czego chcą?
— Chcemy się dostać za mury — odpowiedział Thomas, wychodząc na krok z szeregu. — Gally obiecał, że nam pomoże.
Lorenzo prychnął głośno. Złapał za swój stojak z kroplówką i podszedł bliżej nas, tym samym wychodząc z cienia i eksponując drugą część swojej twarzy. Była jednym wielkim zlepkiem strupów, obślizgłej mazi i zaschniętej krwi.
Odwróciłam szybko wzrok, aby nie drażnić dłużej mojego żołądka.
— To nie ładnie składać obietnice, których może się nie dotrzymać — mruknął sucho, na co Gally spuścił lekko głowę. — Poza tym, mury nie są jedynym problemem. Nie sposób dostać się do środka.
— Być może już się da — odparł cicho krótkowłosy blondyn. — Ale tylko z Thomasem.
Brunet na moment zerknął na niego w zdziwieniu, za to ja przewróciłam oczami i skrzyżowałam ramiona przy piersiach. Zbawca Thomas.
— Doprawdy? — prychnął sarkastycznie Lorenzo. — A czy Thomas wie kim jestem? — z każdym kolejnym słowem zbliżał się do chłopaka, w końcu będąc na tyle blisko jego twarzy, by móc szepnąć mu do ucha: — Jestem biznesmenem. Tacy ludzie nie ryzykują bez zysku — ironiczny uśmiech wykrzywił jego paskudną twarz. — I niby dlaczego mam ci zaufać, hm?
— Bo ci pomogę — odparł pewnie Thomas. — Pomóż mi się dostać za mury, a ja dam ci to, czego ci trzeba.
— A czego mi trzeba?
— Czasu.
Lorenzo cofnął się o krok, zadzierając głowę do góry.
— Obaj czegoś od nich chcemy — dodał brunet.
Wtedy cicho go podziwiałam, że dawał radę wytrzymać tamto ciężkie spojrzenie mężczyzny. Ja bym się na to nie zdołała. A on dźwigał je z taką łatwością.
— Zróbmy tak... Pójdzie dwójka, a reszta zostanie tutaj — uśmiech obrzydliwie rozciągnął strupy na jego policzku. — Żebyś nie zapomniał wrócić.
Wszyscy wymienili się spojrzeniami pełnymi obaw, za to ja zagotowałam się w sobie, mocno zaciskając dłonie w pięści. Nie leżał mi ten plan. Cholera, on był beznadziejny.
— Umowa stoi?
— Nie.
Dłoń mężczyzny zamarła w powietrzu. Jego wzrok – tak samo jak i całej reszty – skierował się na mnie, a ja wszystkimi siłami starałam się nie ugiąć pod tamtym ciężarem. Zadarłam wysoko brodę.
— Nie — powtórzyłam oczywistym tonem.
— Ellie...
— Nie! — przerwałam Newtowi, zanim ten mógłby spróbować mnie zniechęcić. Marne by to były działania. — Nie zostanę tutaj. A wiem, że nie pozwolisz mi iść w tej dwójce — oczy blondyna definitywnie przyznawały mi rację. Odwróciłam się w stronę Lorenza. — Więc idzie trójka.
— Nie stawiaj warun...
— Już raz was puściłam! — krzyknęłam, palcem celując Thomasowi prosto w pierś. — Cholerny raz! I jak to się skończyło? A tak, że dziwolągi podobne do niego prawie rozszarpały was na strzępy!
— Cholera jasna, Ellie!
— No to kaplica.
— Ay caramba!
— To ja wracam do samochodu.
Zignorowałam wszystkie ich komentarze, oburzone oraz zszokowane spojrzenia, patrząc tylko i wyłącznie na Thomasa, który wtedy otwierał i zamykał usta niczym ryba. Serce łomotało o moją pierś, gotowe do dalszej walki. Adrenalina skakała. Nie zamierzałam odpuścić.
Zbyt wiele już straciłam.
— Niech będzie.
W tamtym momencie ponownie Lorenzo zebrał na sobie uwagę wszystkich. Mierzył mnie tajemniczym wzrokiem, w który nie chciałam się zagłębiać, do tego uśmiechając się lekko. Dłuższą sekundę później uniósł kościstą rękę i zaplątał kosmyk moich włosów na palec, potem odrzucając go na plecy. Nie wzdrygnęłam się. Ale mało brakowało.
— Pokaż tą swoją waleczność za murami — zamruczał chrapliwie. — Zaprowadź ich, Gally.
Nie minęła chwila, a jego już nie było. Zostaliśmy my oraz moje szybko bijące serce, które nie dowierzało w swoje zwycięstwo. W końcu jednak zaczęło skakać z euforii. Udało mi się. Uśmiech mimowolnie wstąpił na moją twarz. Rany, naprawdę osiągnęłam sukces!
Gally był kompletnie oszołomiony. Szczena opadła mu prawie do podłogi, a oczy rozchyliły się tak szeroko, jakby planowały wyskoczyć z oczodołów. Wreszcie jednak odchrząknął niezręcznie, następnie podchodząc leniwie do Newta.
— Niezła jest — burknął w pięść, chcąc zapewne bym tego nie usłyszała.
Newt tylko uśmiechnął się szeroko, nie potrafiąc oderwać ode mnie swojego spojrzenia. Widziałam w jego oczach, że był pod wrażeniem. Cholera, sama byłam. A kiedy powiedział to, co powiedział lada później, moje serce zbzikowało do reszty. Oszalało dla niego.
— Do tego moja.
···
mogę już policzyć na palcach rozdziały, które dzielą nas do końca
i'm crying
i woh, dziękuję za 200 gwiazdek, bo...
nie spodziewałam się ani trochę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top