13 | Prawe Ramię
— Życie mnie chyba nienawidzi.
Tymi słowami rozbawiłam łysawego kierowcę oraz Harriet siedzących z przodu, którzy na chwilę odłożyli swoją rozmowę na bok. Zjechałam w dół po siedzeniu, nie spuszczając wzroku z przedniej szyby auta, za którą kręta droga wiodła nas przez step. Niby się poruszała, ale za cholerę nie zbliżała nas do celu.
Jedyne co wyczyniała to poważne rewolucje w moim żołądku.
Trochę minęło, od kiedy mulatka otworzyła przed nami drzwi od starego jeepa, którym mieliśmy dojechać do siedziby Prawego Ramienia. W tym czasie zdążyła opowiedzieć nam o swoim odbiciu ze śliskich łapsk DRESZCZU-u oraz o sytuacji obecnej, kiedy to żyło im się znacznie lepiej. Pierwszy raz właściwie od wielu lat te dzieciaki czuły powiew wolności. Nie była to pełna wolność. W końcu DRESZCZ nadal łypał na nich jak na smakowite kąski. To była jakaś wolność. Lepsza jakaś niż nijaka, nie?
Dużo razy podkreślała też znaczenie walki. Harriet ogółem używała słowa walka bardzo często. Walka to, walka tamto, walka siamto. Ciekawiło mnie czy poranny prysznic też był dla niej walką.
— Ale o co ci chodzi, co?
Spojrzałam na Minho oczywistym wzrokiem. Irytowało mnie, że śmiał się pytać. Przecież to było jasne jak kiczowate kudły Paige. Niemożliwe, żeby tak wolno kumał.
Ellie, uspokój się, szeptał rozum. Radził policzyć do dziesięciu. Raz, dwa, trzy, cztery...
— El — coś dźgnęło mnie w policzek.
Cholera jasna, fuj mi pomylił.
— Zaraz ci strzelę.
Minho i Thomas wymienili się ze sobą sceptycznymi spojrzeniami. Oboje zajmowali miejsca przy oknach, a ja dusiłam się w środku między nimi, starając się jakoś ogarnąć moje obrażone wewnętrzne ja, któremu znów poszło nie po myśli.
— Chyba krwawi — szepnął konspiracyjnie Minho. — Wiesz...
— Nawet, purwa, nie kończ — warknęłam. — O ile chcesz dojechać do Prawego Ramienia w kawałku, nie miel dalej jęzorem.
Opadłam z siłą na siedzenie, słysząc jak jedna z moich podświadomości głośno stęka i tupie nogą. Naprawdę byłam zła, że znów posadzono mnie między nimi. Jakbym odbywała karę za niewinność. Bo nic nie zrobiłam. Nawet Teresie, choć tej to czasem miałam ochotę powyrywać włosy z cebulkami.
— Ale El, co...
— Nie Tommy — wtrącił się Minho. Jego twarz wykrzywiała się w zadziornym uśmieszku, który jeszcze nigdy nie zwiastował niczego dobrego. — Kapujemy.
— Poważnie?
— Oh, poważnie? — spytałam jednocześnie z Thomasem, tyle że mój głos ociekał sarkazmem, a jego... zagubieniem. Właściwie to on chyba wcale nie ogarniał.
— Rusz mózgownicą — Minho westchnął i walnął bruneta w głowę. — My po prostu nie spełniamy jej oczekiwań.
— Co?
— Hę?
W tamtym momencie już nie wiedziałam, kto dokładnie był tym głupszym; ja i Thomas, bo kompletnie nie łapaliśmy o co biega czy może Minho, bredzący od rzeczy.
— My nie jesteśmy wysokimi, silnymi chłopakami... — sugestywny wzrok w kierunku Thomasa.
— ...o cudownym uśmiechu... — dołączył brunet.
— ...z blond czupryną wpadającą w złoto...
—...i czekoladowymi oczami, w których idzie zatonąć...
NEWT! Właśnie to wykrzykiwało moje serce, chcące wydostać się z piersi. Tłukło, krzyczało i śpiewało ballady, czego mój rozum nie potrafił pojąć. Ono naprawdę chciało wyszarpać się ze swojego miejsca pod skórą, aby znaleźć tego, o kim była mowa.
— ...ale na serio, mogłaś skończyć gorzej — zwieńczył Minho. Nie patrzyłam na niego, ale i tak mogłam wyczuć, że się do mnie zbliżył. Jego ciepły oddech połaskotał moją skórę. — Pomyśl o takiej Teresie — chłopak wzdrygnął się na swoje słowa.
Thomas kopnął go z całej siły w łydkę. Wyczułam, że coś podobnego się wydarzy, dlatego wcześniej podkuliłam nogi pod samą brodę. W końcu był obrońcą żmij i padalców.
Czerwoną twarz ukryłam w dłoniach, za to plecy mocno wcisnęłam w tapicerkę, licząc że mnie pochłonie i pozwoli zniknąć. Myśli gotowały mi się pod czachą, przyprawiając o ból głowy. Jedna krzyczała głośniej od drugiej. Obijały się o siebie. Gdzieś niżej moje własne uczucia podgryzały moje sumienie. Co się ze mną działo? Nie rozumiałam tego. Nie chciałam. Błagałam jedynie, aby to wszystko się skończyło.
Abym nie myślała głową, duszą i sercem tylko o jednym chłopaku.
Po chwili zarumieniłam się jeszcze mocniej. Dotarło do mnie, że... o zgrozo, oni wysnuli nawet idealny opis Newta, który z pewnością zapisałabym w swoim pamiętniku, gdybym tylko go miała.
— Ale Tommy, muszę to powiedzieć — odezwał się po krótkiej chwili Minho. Zerknęłam na niego spomiędzy palców. — Nieźle się wczułeś. Słyszałem te emocje w twoim głosie.
— Co masz na myśli? — zdziwił się brunet.
— No nie wiem, może sam masz coś do Newta? — wzruszył ramionami. Parsknęłam śmiechem w rękaw, za to Thomasowi niebezpiecznie zadrgała ręka. To mogło nie skończyć się na zwykłym kopniaku. — Stary, ja zrozumiem. Możesz mi powiedzieć.
— Jak ja ci zaraz...
— Daleko jeszcze? —przerwałam mu, pochylając się do przodu. Umieściłam wzrok w Harriet, dosłownie błagając ją, aby powiedziała nie.
— Właściwie... to już jesteśmy. Od trzech minut — wzruszyła ramionami. Oczy rozszerzyły mi się gwałtownie, na co dziewczyna zaśmiała się perliście. — Chciałam zobaczyć kiedy się skapniecie.
Nie mówiąc już nic więcej, wyskoczyłam szybko z samochodu, po drodze depcząc Thomasowi po palcach. Kurz piasku wzbił się w powietrze, kiedy moje stopy dotknęły ziemi. Wysoko w górze słońce wylewało na nas swój skwar. Prażyło jak zwykle. Wtedy jednak upał najmniej mi przeszkadzał.
Wszędzie dookoła chodzili ludzie. Prawdziwi ludzie. Jedni nosili pakunki, inni migali mi tylko przed oczami z bronią wywieszoną na ramieniu, a reszta... po prostu była. Rozmowy i śmiechy docierały do mnie z każdej strony. Chłopcy trzymali się wygłupów, dzieci biegały pod nogami, dziewczyny chichotały. Tam było wszystko, czego mnie brakowało od najmłodszych lat.
Normalność. Uderzyła we mnie tak nieoczekiwanie, że aż nogi pode mną zadrżały. Od upadku uchroniła mnie jedynie duża dłoń, która znalazła się na dole moich pleców, wywołując przyjemny dreszcz, przebiegający po moich plecach.
Moje serce już wiedziało kto to taki.
— Jeszcze nam tu nie mdlej — rzucił z rozbawieniem Newt. — To chyba nie koniec wrażeń.
— W razie czego mnie łap — parsknęłam śmiechem. Newt musiał nie wyłapać mojego żartu, bo jedynie uśmiechnął się lekko pod nosem.
— Nie ma sprawy.
Oddech zamarł mi gdzieś w płucach, kiedy sens jego słów do mnie dotarł. Chyba się przesłyszałam. Spojrzałam na niego z wytrzeszczonymi oczami, ale jego zadziorny uśmieszek i wzrok, którym ode mnie uciekał, utwierdził mnie w jednym. Wcale się nie przesłyszałam.
Niedaleko nas zaparkowały kolejne jeepy wojskowe. Stopniowo zaczęli wychodzić z nich chłopcy z karabinami luźno wiszącymi przy łokciach, a jeden z nich, wysoki szatyn z loczkowatą czupryną, skocznym krokiem ruszył w naszą stronę. Broń podskakiwała z każdym jego pokonanym metrem.
— Sonya, stęskniłem się za tobą — zawołał radośnie. Potem swój wzrok przeniósł na mulatkę. — O Harriet, ty też tu jesteś.
Nie trudno było się domyślić, która z dziewczyn uśmiechnęła się jak słoneczko, a która nachmurzyła tak, że obok jej głowy zaczęły walić pioruny. Harriet przewróciła zirytowana oczami, odwracając się w naszą stronę.
— To Cody — bąknęła. — Największy kretyn całego obozu.
Minho uśmiechnął się złośliwie i rzucił okiem na Thomasa, który walnął Azjatę w głowę, zanim ten zdążył się odezwać.
— Tylko ty tak myślisz — oburzył się Cody. Mimo tego szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. — Czołem nowi. Cieszę się, że żadnego z was nie zastrzeliłem.
— Liczysz na oklaski?
Chłopak zmarszczył brwi. Chwilę skakał wzrokiem po naszych twarzach, chcąc odnaleźć tą osobę, która z niego zadrwiła. Kiedy wreszcie mnie odnalazł, wbił w moją twarz swoje intensywne spojrzenie, pełne zaciekawienia i wesołych iskierek. Miał kolor stonowanej zieleni; podobnej do trawy, jaką ciężko było spotkać w postapokaliptycznym świecie. Jakby ostatni jej okaz zamknięto właśnie w jego oczach.
Moja brew wystrzeliła w górę, a cała reszta ciała pozostała w bezruchu, znosząc cierpliwie jego świdrowanie mnie wzrokiem. Choć po chwili noga zaczęła mi drętwieć.
— Co on się tak gapi? — mruknął gdzieś z tyłu Patelniak. — Oczy mu wylezą.
— Jak się zacznie ślinić, to mu przywalę.
Moim sercem, jak i rozumem, wstrząsnął potężny szok. Patelniakiem chyba podobnie gruchnęło, bo oboje w tym samym czasie spojrzeliśmy na Newta, do którego należały wcześniejsze słowa, pełne wrogiej nuty. Miażdżył wzrokiem biednego szatyna, a szczękę i pięści miał mocno zaciśnięte. Bałam się, że zaraz usłyszę dźwięk kruszącego się zęba.
Patelniak poruszył sugestywnie brwiami, wcześniej dźgając mnie łokciem w brzuch. Prawie się przewróciłam. Co innego mogłam, gdy nogi dosłownie mi sflaczały.
— Musimy znaleźć Vince'a — głos Sonyi dotarł do mnie jakby zza ściany.
Moje serce tańczyło wkoło i wykrzykiwało: Newt, Newt, Newt. Bo czy on powiedział to co powiedział, czy tylko mi się wydawało, że to powiedział... cholera. Nawet myśleć nie mogłam logicznie.
Logicznie? Czy Newt wyglądał wtedy logicznie? Czy jego słowa były logiczne? Nic nie było logiczne!
— Vince? Kto to?
Pokręciłam gwałtownie głową, odcinając się od wszystkich myśli, jakie wtedy wrzały w mojej głowie. Zachowywały się jak przekupki na targu. Jedna zagłuszała drugą, a kolejne trzy piały głośniej od wiszącego do dołu łbem Minho.
— Nasz szefuńcio — odpowiedział Thomasowi Cody. Nie patrzył już na mnie, na co odetchnęłam z ulgą. — On zdecyduje co z wami zrobić.
— Jakie są opcje?
Szatyn spojrzał na Patelniaka, stukając palcami o kolbę karabinu. Uśmiechnął się lekko.
— Idziecie z nami albo wypad.
Czarnoskóry skrzywił się, jakby właśnie poczuł coś paskudnego. To był smród porażki. Nam wszystkim nie widziało się, aby po tych całych trudach z pustynią, Poparzeńcami i DRESZCZ-em, ostatecznie nie osiągnąć nic.
— To miała być armia — odezwał się Minho. — Janson mówił...
— ...że jest nas od cholery — dokończył za niego nowy głos. Brodaty mężczyzna podszedł do nas wolnym krokiem. — I tak było. Dopóki jego żołnierzyki nie starły nas w proch — prychnął, krzyżując ramiona przy torsie. Rzucił okiem na Harriet i Sonye, zaraz jednak znów wracając uwagą do nas. — Co to za jedni?
— Odporni — odpowiedziała Harriet. Od razu zerknęłam na Brendę i Jorge. Na jej miejscu nie byłabym taka pewna. — Przyskrzyniłyśmy ich w górach.
— Sprawdziłyście? — nie odpuszczał. Cały czas kosił nas podejrzliwym spojrzeniem.
— Nie, ale Arisa znam z labiryntu — uśmiechnęła się do wspomnianego blondyna. — Ufam mu.
Zaufanie, dobre sobie. Czy ona chciała się ośmieszyć na oczach kolegów?
Nagle moją uwagę przykuła Brenda. Wcześniej nie sądziłam, że jej skóra może być jeszcze bledsza, ale w tamtym momencie była wręcz przezroczysta. Sińce i ciemne żyły uwydatniały się na jej twarzy, za to oczy odpływały w górę, przez co nie widziałam jej tęczówek. Czarnych, matowych węgielków. Dziewczyna chwiała się niebezpiecznie i aż trudno było obstawić, w którą stronę poleci na ziemię.
Serce podskoczyło mi do gardła.
— Cóż, ja nie bardzo — parsknął Vince, pchając Cody'ego w naszą stronę. — Zbadać ich. Wszy...
Głos mu zamarł. W tamtym właśnie momencie Brenda runęła na twarz.
Nikt nie zdążył jej złapać, choć każdy próbował. Brunetka zaczęła telepać się na piasku, a w jednej sekundzie znalazłam się przy niej ja, Jorge oraz Thomas. Hiszpan, cały czas powtarzając jej imię, wziął ją w objęcia i położył sobie jej podskakująca głowę na kolanach. Reszta jedynie przyglądała się w szoku.
— Co jej jest? — obok niego kucnął Vince.
— Nie wiem — odpowiedział Jorge roztrzęsionym głosem. Na jego widok serce łamało mi się na pół. — Brenda! Brenda, odezwij się...
— Przepraszam... — wycharczała z trudem. — Przepraszam...
W czasie gdy Jorge przeżywał najgorsze chwile swojego życia, ja przyglądałam się, jak Vince zbliża dłoń do kostki dziewczyny. Chciałam ją odtrącić. Pacnąć, jeśli będzie trzeba. Nie zrobiłam jednak nic, pozwalając mężczyźnie podwinąć nogawkę jej spodni.
Tak jak się spodziewałam – na bladej skórze odznaczał się wielki, obrzydliwy ślad po zębach. Brenda została ugryziona.
— Poparzeniec! — Vince migiem odskoczył od dziewczyny, prawie potykając się o własne nogi. Wyciągnął zza pasa broń i naładował ją natychmiast, przez co krew we mnie zawrzała. — To Poparzeniec!
Instynktownie stanęłam przed Brendą, gotowa bronić ją własną piersią. Tuż obok pojawił się Thomas, cały zlany potem, jednak równie zdeterminowany co ja. Vince pewnie mierzył chłopaka lufą pistoletu. Tak samo Cody, mimo że nieco drżał, celował w Thomasa ze swojego karabinu.
— Proszę was. Ona nie jest jeszcze groźna... — błagał Thomas. — Ona...
— Powinna tam zostać!
— Wiem! Ale proszę, obiecałem... obiecałem, że jej pomożecie...
Wszyscy spoglądaliśmy z wyczekiwaniem na Vince'a, tak jak on spoglądał na nas ze swoim zawahaniem. Parę razy zaciskał i rozluźniał uścisk na uchwycie pistoletu. Cody widząc to opuścił lekko swoją broń.
— Na pewno możecie coś zrobić — szepnął Thomas.
— Tak, możemy — zgodził się mężczyzna. Jednym ruchem odepchnął bruneta na bok i wycelował w ledwo dychającą Brendę. — Możemy skrócić jej cierpienia.
— Strzel tylko, a wsadzę ci to z powrotem w...
— Vince!
Urwałam, kiedy do gry dołączył kolejny głos. Wzrok każdego skupił się na niskiej kobiecie, która nerwowym krokiem szła w naszą stronę. Brunetka stanęła obok Vince'a i wbiła w niego natarczywe spojrzenie, co jakiś czas rzucając okiem na pistolet w jego ręce.
Uderzyło mnie dziwne déjà vu. Skądś kojarzyłam twarz kobiety, ale za nic nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd. Moje wspomnienia jak na złość milczały.
— Opuść broń, Vince — zarządziła.
— Jest zarażona. W kilka dni zniszczy przystań — wycedził, wciąż celując w Brendę. — Nie pomożemy jej.
Spojrzenie kobiety powędrowało po naszych twarzach, zatrzymując się dłużej na mnie i Thomasie, ale to właśnie na chłopaku skupiła się ostatecznie. Uśmiechnęła się delikatnie.
— My jej nie pomożemy — przyznała rację mężczyźnie. — Ale on może. Witaj, Thomasie.
Zerknęłam zdezorientowana na chłopaka obok. On sam nie wykazywał, że mógłby znać starszą brunetkę. Mówiło o tym zagubienie w jego jasnych oczach.
— Przestało mnie już dziwić, że każda laska jest fanką Tommy'ego.
— Skąd mnie pani zna? — spytał Thomas, całkowicie ignorując wypowiedź Minho.
— Ciekawe. Po tym co zrobiłeś myślałam, że cię zabiją. Ty jednak trafiłeś do labiryntu.
— Co zrobiłem?
— Pewnie coś głupiego — prychnęłam, kucając obok Brendy. — Co innego Thomas mógłby zrobić?
— Już przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałeś, że nie możesz patrzeć na śmierć przyjaciół, tam, w labiryncie — zbliżyła się o kilka kroków. — A gdy się żegnaliśmy, ty podałeś mi lokalizację wszystkich placówek DRESZCZ-u.
Po jej słowach zapadła cisza, przerywana wyłącznie rozmowami pozostałych członków organizacji. Nie rozumiałam za wiele, właściwie to wcale, ale po szybkim rozeznaniu się z reakcją przyjaciół jakoś mi ulżyło, bo nie ja jedyna miałam zdziwienie wymalowane na twarzy.
— Nasze źródło — rzekł z podziwem Vince.
Wiedziałam, że nie groził już nam strzał prosto w łeb. Mimo to wciąż pozostawałam niespokojna. Rozum podpowiadał mi, że to jeszcze nie koniec niespodzianek.
— Zabierzcie ją do...
— Nie.
Kobieta spojrzała na mnie z zaskoczeniem, tak samo jak Thomas, Jorge oraz cała reszta. Stanęłam przed nieprzytomną Brendą i uniosłam hardo głowę, mierząc brunetkę nieufnym wzrokiem. Cholera, znałam ją! Tylko skąd?
— El...
— On ją prawie postrzelił! — wskazałam oskarżycielsko na Vince'a, jakby to miało tłumaczyć moje zachowanie. — Potem celował we mnie i Thomasa. Ludzie, wy na serio chcecie im ufać?
— Posłuchaj mnie... — zaczęła spokojnie kobieta.
— O nie, to ty mnie posłuchaj, paniusiu — przerwałam jej i zrobiłam nerwowy krok w jej stronę. — Nie celuje się do moich...
W tym samym momencie silne ramiona otuliły mnie w talii, aby móc łatwo zaciągnąć mnie na bok. Zaczęłam się szarpać i wierzgać nogami, więc osoba za mną musiała mnie podnieść, aby jakkolwiek mnie ruszyć. Cholera, który z nich był taki silny?
— Puszczaj mnie!
— Tobie już podziękujemy — mruknął Newt, mocniej zaciskając ramiona na moim ciele.
Przepełniała mnie furia. Wręcz kipiałam ze złości, przez co nie myślałam o sercu, które piszczało z ekscytacji i wzdychało ciągle: Newt, Newt, Newt. Ale nie, wtedy nie to mi było w głowie. Wyłącznie złość.
— Przysięgam, że jeśli mnie nie puścisz, to będziesz kulał na obie nogi! — szarpnęłam się. — Puszczaj mnie, Newt!
— Ellie, uspokój się!
— Ellie?
Zamarłam w bezruchu. Rozejrzałam się po zszokowanych twarzach wszystkich zebranych, zatrzymując się na kobiecie, której oczy rozszerzyły się do wielkości piłek golfowych. Za mną Newt przytulał policzek do mojego karku, oddychając ciężko w moją szyję. Zmęczyłam go.
O mój Boże. Wreszcie serce było głośniejsze niż rozum. Biło głośno, szybko, chcąc uciec mi z piersi na piach. Newt mnie przytulał.
— Jesteś Ellie? — powtórzyła zduszonym głosem.
— Mnie też znasz? — prychnęłam. — Nie pamiętam abym sprzedawała ci jakieś informacje czy inne bzdury.
— Nie — kobieta pokręciła głową. W jej oczach lśniły łzy. — Ty... ty byłaś dla mnie jak córka.
To był jeszcze większy szok od poprzedniego. Byłam pewna, że gdyby nie ramiona Newta, ja runęłabym na ziemię jak wcześniej Brenda. Coś wtedy pstryknęło na końcu mojej świadomości. Szybki błysk wspomnienia, który był zbyt krótki, abym zrozumiała co oznaczał. Był jednak wystarczająco długi, by zasiać ziarenko niepewności w moim sercu.
— Jesteś tak podobna do matki — westchnęła, chcąc zbliżyć się o krok, ale ja cofnęłam się jak spłoszone zwierze. Kobieta zawahała się. — Po zachowaniu jednak widać, że wychowywał cię Danny.
Tego było już za wiele. Mogła celować do mnie z broni, przyrównywać do matki, o której nigdy się nie rozmawiało, ale nie miała prawa wspominać o Dannym. Był zbyt świeżą ranną, która nie zdążyła się jeszcze zabliźnić. Wciąż rozdzierała moje serce na pół. Krwawiła.
Już miałam krzyczeć. Zacząć się szarpać i wyrwać, przez co Newt musiałby znów mocno mnie trzymać. Kazał mi to robić. Ten dziwny szept w mojej głowie, który zawsze pojawiał się znikąd i pobudzał wszystkie najgorsze instynkty.
Czy chciałam taka być? Nie. Ale on mi kazał.
Ktoś jednak mnie wyprzedził. Głos mówił, aby zaczekać.
— Mary, co tu się...
— Mary?
Wtedy to się stało. Masa wspomnień przeleciała mi przed oczami, które z uwagą przypatrywały się wzruszonej brunetce. Mary. Wspomnienie, gdy siedziałyśmy razem na starej kanapie i oglądałyśmy bajki. Jak czesała moje włosy, w które zaplątała się guma balonowa. Kiedy tuliła mnie do snu, śpiewając ciche kołysanki. Pamiętałam wszystko.
To była Mary.
Wyszarpałam się z objęć Newta, który już się temu nie sprzeciwiał, widząc nagłą zmianę w moich oczach. Łzy nazbierały mi się pod powiekami, a moje serce pierwszy raz od dawna zabiło szybciej nie od uroczego blondyna, tylko od wspaniałej kobiety. Mojej Mary.
— Mary! — krzyknęłam i doskoczyłam do niej w sekundę, wtulając twarz w jej gęste włosy. Pachniały tak samo jak trzy lata wcześniej – lawendą.
— Ellie! — zaśmiała się przez łzy. Miłość, z jaką docisnęła mnie do swojej piersi, przypomniała mi, jak bardzo za nią tęskniłam.
— Patelniak!
— Minho!
Nie zwróciłam na nich uwagi. Słyszałam, jak Newt beszta ich za głupotę, ale nie rozumiałam słów, jakich do tego użył. Niby wciąż miałam ziemię pod nogami, choć czułam się, jakbym szybowała w powietrzu. Czy to Mary dodawała mi skrzydeł? Nie wiedziałam. Byłam za to taka szczęśliwa, że mogłam trzymać ją w swoich ramionach. Uśmiechniętą, zdrową i żywą.
— No dobra, to serio piękny obrazek — odezwał się Vince. — Ale skąd wy się do cholery znacie? Mary?
Niechętnie odsunęłyśmy się od siebie, nie potrafiąc oderwać wzroku od swoich twarzy. Uśmiech Mary sięgał aż po same oczy. Była taka piękna, kiedy się uśmiechała. Brunetka objęła mnie ramieniem i spojrzała na zagubionego mężczyznę.
— Przyjaźniłam się z jej wujkiem — wyjaśniła pokrótce. — Razem pomagaliśmy dzieciakom w labiryntach.
Prychnięcie cisnęło mi się na usta. Przyjaźń była wielkim niedopowiedzeniem jeśli chodziło o relacje Mary oraz Danny'ego, ale nie chciałam jej poprawiać. Musiała mieć powód, dla którego nie powiedziała nic więcej.
— Zabierzcie ją do namiotu — Mary wskazała na wciąż nieprzytomną Brendę, którą Jorge nie opuszczał nawet na krok. — A im dajcie ciepłe ubrania i coś do jedzenia.
Kobieta przytuliła mnie ponownie, praktycznie łamiąc mi żebra. Nie zamierzałam jednak narzekać, bo ja sama nie mogłam się nią nacieszyć. Dwa lata... Nawet nie sądziłam, że tak bardzo za nią tęskniłam.
— Później wszystko mi opowiesz — pogroziła mi palcem przed twarzą. — Teraz idę się zająć twoją przyjaciółką.
Chwilę później Mary była już daleko przede mną, non stop upominając Cody'ego i jakiegoś innego chłopaka, aby nie bujali Brendą na wszystkie strony. Tuż za nimi podążali Vince, Thomas oraz cała reszta brygady.
Nagle po moich bokach stanęli Newt oraz Minho, przez moment milcząc i przypatrując się naszej grupie. W końcu jednak Azjata szturchnął mnie w ramię.
— Wyszedł już z ciebie szatan? — spytał, na wszelki wypadek robiąc z palców krzyż. Wybuchłam cichym śmiechem.
— Tak. Teraz jestem wesołym chochlikiem.
Newt uśmiechnął się szeroko. Wplątał palce w moje włosy i roztargał je na wszystkie strony, równocześnie mówiąc:
— Taką Ellie uwielbiam najbardziej.
···
hej,
kocham was
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top