11 | Klub Marcusa

W środku klubu było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Ludzie tłoczyli się w każdym kącie, wydzierali się do zdarcia gardła, a smród potu z ich ciał mieszał się z odorem wódki, powodując zawroty głowy. Kolorowe światła przecinały powietrze, rażąc oczy tym, którzy nie byli zaślepieni alkoholem płynącym we krwi. Wszyscy krzyczeli. Gdzieś z prawej strony wydobywał się przeraźliwy ryk, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.

Nie miałam najmniejszych chęci wciskać się w ten tłum. Mimo to zaczęłam przepychać się między ludźmi, pchana silną potrzebą znalezienia Marcusa. Choć bardziej od widoku mężczyzny nie mogłam doczekać się miny Newta, zawstydzonej i pod wrażeniem, kiedy stanę przed nim z kołnierzem szukanego faceta w dłoni. Do tego będąc trzeźwa.

Prychnęłam pod nosem, znów słysząc jego głos i kpiące słowa w głowie.

Odbijałam się od ludzkich ciał jak piłka, którą mogli do woli popychać i podrzucać. Kilka miejsc na moim ciele emitowało bólem, zwiastując siniaki, ale ja wciąż brnęłam dalej. Determinacja była zbyt wielka, aby się poddać.

W centrum pomieszczenia tłum zdecydowanie nie znał pojęcia przestrzeni osobistej. Ciało ocierało się o ciało, krzyk mieszał się z szaleńczym rechotem. Zatęchły zapach ścisnął moje drogi oddechowe, zabierając mi możliwość swobodnego oddechu.

Cudem przecisnęłam się pod ścianę, gdzie świeże powietrze wciskało się przez szczeliny w oknach, kłócąc się z duszną atmosferą w klubie. Moje płuca odetchnęły z ulgą. Krótki moment zajęło mi ogarnięcie zawrotów w głowie, które zamazały mi obraz świata w oczach, a zaraz potem rozejrzałam się badawczo wokół.

Tuż obok dwójka chłopaków śmiała się głośno, tym samym wylewając napój ze swoich kubków. Długo się wahałam, ale w końcu postukałam jednego w ramię. Na początku mulat nie ogarnął co się dzieje, jednak w końcu wyłapał mnie wzrokiem. Stres zżerał mnie od środka, skręcał wnętrzności, czego starałam się nie pokazywać.

— Znacie Marcusa? — spytałam prosto z mostu. Chłopcy wymienili się szybkimi spojrzeniami, zakładając na twarze szelmowskie uśmieszki. Czerwony alarm zawył w mojej głowie.

— Jasne, jestem Marcus.

Zmierzyłam mulata nieufnym spojrzeniem. Nie wyglądał na takiego, który widzi więcej poza czubkiem własnego nosa, tym bardziej nie mógł być kimś, kto wie cokolwiek o Prawym Ramieniu. Nie byłam jednak Newtem, aby oceniać kogoś na pierwszy rzut oka, nawet nie znając człowieka. Czas jednak tykał gdzieś z tyłu mojej świadomości przypominając, że wcale nie było go tak dużo. Nie mogłam sobie pozwolić na nowe znajomości. Pozostało mi zaprowadzić chłopaka do reszty.

Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, drugi chłopak wybuchł głośnym śmiechem, zataczając się i prawie zaliczając glebę.

— Nie ściemniaj, stary — szatyn poklepał mulata po ramieniu, posyłając mi przepraszające spojrzenie z domieszką rozbawienia. Opierał się na barku przyjaciela jakby nie ufał swoim nogom, że zdołają go utrzymać. — Wybacz piękna. To ja jestem Marcus.

— Zjeżdżaj — bąknął ten drugi. Odepchnął wiszącego na nim chłopaka od siebie, przez co tamten potknął się i ostatecznie wylądował na podłodze. Uwaga mulata była jednak skupiona na mnie. — Okej, może nie jestem Marcusem. Ale mogę nim być.

Chłopak oparł się nonszalancko o ścianę i uśmiechnął się łobuzersko. Pod jego nogami siedział pijany szatyn, który wtedy próbował podnieść mokrą plamę alkoholu, jaki wylał mu się z kubka. Nie poddawał się, ciągle maczając palce w plamie. Ja za to stałam naprzeciwko nich, skacząc wzrokiem z jednego na drugiego i do końca nie wiedząc, czy zacząć się śmiać czy może płakać.

— Dla ciebie to mogę być każdym.

Casanova, pomyślałam i przewróciłam zniecierpliwiona oczami. Jego słowa wręcz skręcały mi żołądek z zażenowania.

— Spasuję — mruknęłam kwaśno i odwróciłam się. Byłam już o dwa kroki od nich, kiedy poczułam dotyk na nadgarstku, a potem mocne szarpnięcie.

— Już uciekasz? — mulat, który wciąż trzymał moją rękę, westchnął smutno, choć zadziorny uśmiech nie schodził z jego ust. — Nie zdążyliśmy się poznać.

— Marnujesz mój czas — westchnięcie opuściło moje wargi. Męczyło mnie to bezczynne stanie, na które on mnie skazywał, kiedy ja miałam komuś coś do udowodnienia.

— Jesteś jakaś spięta, mała — stwierdził, a gdybym coś ostatnio jadła, to z pewnością wylądowałoby to na butach chłopaka za określenie, jakiego na mnie użył. Chłopak zgarnął kubeczek z tacy przechodzącej obok kelnerki, wymalowanej i skąpo ubranej, po czym podsunął mi go pod nos. — Dawaj, golnij sobie.

Z obrzydzeniem odtrąciłam napój, który w krótką chwilę zdążył namącić mi w głowie. Znów szarpnęłam ręką, chcąc uwolnić się z jego uścisku i móc wrócić do poszukiwań. Miał mocny chwyt, cholera.

— Puść mnie albo będziesz całował podłogę jak twój kolega.

Mulat zagwizdał pod nosem, co tylko bardziej mnie rozdrażniło. Nagle świat wokół ucichł, jakby odgrodzono mnie od niego szklaną szybą. Jednym co słyszałam były szepty. Mówiły coś, choć ja nie rozumiałam ich słów.

— Podłoga jest za mała na nas dwóch. Lepiej ją puść, stary.

— Chyba będę musiał.

Kpili ze mnie. Ale kto? Chłopcy czy te głosy? Coraz więcej niezrozumiałych słów wypełniało moją czaszkę. Serce tłukło o pierś niczym młot. Niech już będą cicho, błagałam. Głosy, te obrzydliwe typy. Wszyscy.

W pewnym momencie coś mocno szarpnęło moim ciałem. Uderzyłam o twardą powierzchnię, a smród alkoholu otulił moją twarz. Obraz zamazywał mi się przed oczami, ale nie musiałam widzieć, by czuć bliskość chłopaka.

Lęk wyglądał zza rogu. Uśmiechał się.

— Wrzuć na luz — usłyszałam szept przy swoim uchu. Był inny od tych w mojej głowie. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. — Napij się.

Znów ostry zapach rozniósł się bólem w mojej głowie. Zacisnęłam mocno oczy. Dość. Smak plastiku przy ustach. Pokręciłam głową i zacisnęłam usta. Wilgoć dotknęła moich warg, ale nie chciałam poczuć smaku. Rozum krzyczał walcz!, choć serce pytało żałośnie jak?

Lęk wysysał ze mnie wszystkie siły.

Kolejne szarpnięcie. Chciałam krzyknąć, aby nie rzucali mną jak szmacianą lalką, ale moje gardło jakby się ścisnęło. Przebłyski teraźniejszych wydarzeń odznaczały się na ciemność okalającej moje oczy. Potknęłam się o własne nogi, spodziewając się upadku, ale ktoś w porę mnie złapał.

Czyjaś dłoń na moim pasie. Bliskość, dobra bliskość. Lęk schował się z powrotem w cieniu.

Wooo! Ludzie krzyczeli z podniecenia. Czemu? Tak bardzo chciałam już widzieć. Mrugałam szybko oczami, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Wciąż jednak widziałam ciemność przeplataną co jakiś czas strzępami z otoczenia. Zaśmiecona podłoga. Wiele par nóg. Moje buty.

Nie czułam już na sobie kojącego dotyku, ale wiedziałam, że jego właściciel jest gdzieś blisko. Tak mi szeptało serce. Głosy w głowie zanikały. Ciemność zawinęła się sprzed moich oczu, zostawiając po sobie obraz niewyraźny, zamglony. A ludzie krzyczeli.

Kiedy dostrzegałam już szczegóły, takie jak ludzkie twarze czy ich kolorowe stroje, wrócił do mnie ten przyjemny dotyk. Duża dłoń złapała tą moją i pociągnęła ze sobą, zabierając z dala od miejsca, którego nie chciałam pamiętać. Złociste włosy mignęły mi przed oczami.

Zanim Newt zdążył całkiem wprowadzić mnie w tłum tańczących nastolatków, rzuciłam ciekawym spojrzeniem przez ramię. Zobaczyłam rozłożonego na podłodze mulata, z wiszącym nad nim kolegą i metalową rurką, leżącą tuż obok jego głowy. Ślady krwi odznaczały się na nich obu.

Odprowadzały nas zawiedzione jęki widzów.

···

Potem było już lepiej.

Siedziałam na parapecie i wyglądałam zza okno; na ulicę, budynki oraz ludzi, ale nic z tych rzeczy nie zostawało na dłużej w moich myślach. Bardziej moją uwagę pochłaniały dźwięki ciosów oraz jęki uwiązanego mężczyzny, z którego Jorge od kilkunastu minut wydobywał informacje. Bezskutecznie, warto dodać.

Być może Marcus nie mógł tego o sobie powiedzieć, ale za to ja mogłam – czułam się dobrze. Częściowo. Szepty i ciemność całkowicie zniknęły, a lęk nie wstrząsnął moim sercem, więc można było rzecz, że nic się nie stało. Ale stało się. Tamta sytuacja odcisnęła się piętnem na mojej psychice. Za każdym razem, gdy wspomnienie z tamtych chwil nabierało na sile i przypominało o sobie, ja miałam ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka. Doskonale wiedziałam, że gdyby nie szybka interwencja Newta, mogłabym skończyć jak Thomas czy Brenda, a może nawet gorzej. On znów mnie uratował.

I kolejny raz ignorował.

Wzdrygnęłam się na któryś już z kolei trzask uderzającej pięści o ciało. Jorge przeklął szpetnie, a Marcus stęknął z bólu. Tłumaczenia, że komu jak komu, ale temu parszywcowi się należało, wcale nie pomagały. Gardziłam sobą za to. Oblech sprzedał kilkadziesiąt bezbronnych dzieciaków w łapy DRESZCZU-u, bez mrugnięcia okiem oddałby i nas, a ja żałowałam mu lekko obitej mordy.

Wreszcie zdecydowałam się ruszyć z miejsca. Moje skamieniałe kości zagrały nieprzyjemną melodyjkę, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Szłam, po drodze mijając znudzonego Minho, równie skrzywionego co ja Arisa oraz nieprzytomnego Thomasa wraz z wierną mu Teresą przy boku, aż w końcu nie doszłam do Newta, do którego od początku zmierzałam. Siedział pochylony w fotelu i uważnie obserwował poczynania Hiszpana, jakby nijak go nie ruszały. Latały mu koło pióra.

Niepewnie usiadłam na podłokietniku, tym samym dotykając biodrem jego ramienia. Ten drobny dotyk w zupełności wystarczył, aby moja skóra zapłonęła ogniem, a serce zatrzepotało jak motylek. Zacisnęłam dłonie w pięści. Niekomfortowa cisza zawisła nad naszymi głowami, przerywana co jakiś czas kolejnymi zamachami i przekleństwami Jorge. Głowa pękała mi od niewypowiedzianych słów. Musiałam się odezwać. Inaczej wybuchła bym tam na miejscu.

— Często okładasz ludzi rurą po głowach?

Owacje dla Ellie za podziękowania roku!

— Mam doświadczenie z łopatą.

Skrzywiłam się na jego obojętny ton. Nie wiedzieć czemu, ale ten luzacki stosunek do sprawy zabolał mnie bardziej, niżeli miałby się na mnie wydzierać i garbować skórę. Było źle. Moje chęci znacznie opadły, a oczy już poszukiwały dróg ucieczki.

Ogarnij się, Ellie, myślałam. Dokończ co zaczęłaś.

— Newt, słuchaj... — zaczęłam w końcu, nie znajdując odpowiednich słów. Cholera! Lada wcześniej było ich tak dużo! — Ja... — nieudolnie ciągnęłam dalej. Nic jednak nie wypłynęło z moich ust, dopóki czekoladowe oczy nie spojrzały na mnie z zaciekawieniem. Wtedy postawiłam na prostotę. — Przepraszam.

Z obawy przed jego reakcją spuściłam głowę. Serce biło mi szybko, a ręce drżały jak galareta. Nawet złamałam paznokcia od nerwowego wykręcania palców. Stresowałam się, choć do końca nie wiadomo czym. Jego miną czy słowami? A może nie chciał powiedzieć nic, żeby w milczeniu katować mnie tym twardym spojrzeniem czekoladowych tęczówek? Sama już nie wiedziałam, co mogło być gorsze.

Milczał długo. Ucieczka już chodziła mi po głowie, a łzy szczypały w oczy, kiedy on w porę złapał za moją dłoń. Rozluźnił uścisk moich palców, które nieświadomie wbijały paznokcie w moją skórę. Ciepło jego dotyku w trymiga rozniosło się po moim ciele, docierając do serca, które stopniało w kilka sekund. Uniosłam pełen nadziei wzrok na blondyna. Zobaczyłam uśmiech. Taki ładny. Moje serce też się uśmiechnęło.

— To ja przepraszam. Wiesz, za to przed klubem... — wtedy znacznie zmarkotniał. Zagryzł lekko wargę, a ja... błagałam go w myślach, aby oddał mi tamten uśmiech. — Chyba przegiąłem.

— Chyba?

— Pamiętajmy, że ty też nie jesteś święta — przypomniał mi od razu. To była jego taktyka: odwróć uwagę od swojej winy tą moją. — Poleciałaś sobie w kulki i...

— Jeszcze przed chwilą mówiłeś...

— Klump mnie obchodzi co mówiłem — uciszył mnie ostrzeszym tonem. Spuściłam spłoszona głowę, uciekając wzrokiem na nasze złączone dłonie. — Kiedy przypominam sobie, jak ten krótas cię dotykał, to...

Wtedy to on zacisnął mocniej palce na mojej skórze, nie sprawiając mi przy tym najmniejszego bólu. Ot, dla mnie zwykły, silniejszy uścisk. Dla niego jednak było to coś więcej. Byłam pewna, że gdyby mogłabym spojrzeć w jego oczy, które wcześniej ukrył przede mną pod powiekami, dostrzegłabym w nich ogrom poczucia winy.

Nie powinno tak być.

— Przepraszam — sapnęłam, nagle czując się gorzej niż poobijany Marcus. Go bolało tylko fizycznie; mnie wyrzuty sumienia katowały od środka. — Nie pomyślałam o tym co chcę zrobić. Właściwie to ja nigdy nie myślę, tylko od razu pakuję się w kłopoty — parsknęłam przez łzy. — A ty zawsze mnie z nich wyciągasz. Ratujesz...

Czułam się tak cholernie głupio. Poczucie winy ciążyło mi na sercu, a ja sama miałam ochotę wysłać się do kąta, by tam stać i przemyśleć swoją głupotę. Weszłam do tego klubu bez żadnego planu działania, pchana wyłącznie żądzą udowodnienia czego? Że potrafię być odpowiedzialna? W takim razie dałam tego piękny popis. Oscara dla Ellie!

Nie patrzyłam na blondyna; zbyt bardzo się wstydziłam. W końcu musiało go to zirytować, bo jego palce znalazły się pod moją brodą, a on siłą zmusił mnie do spojrzenia w te czekoladowe oczy. Śmiały się ze mnie.

Newt uśmiechnął się lekko, marszcząc zabawnie nos.

— Uszy do góry. Wystarczy, że nie będziesz mi już uciekać, a wszystko będzie cacy.

Zaśmiałam się cicho. Wciąż trzymał moją dłoń, której za nic nie chciałam puszczać. Inaczej ogarnąłby mnie chłód, wspomnienia tamtych chwil znów przypomniałyby o sobie. Newt mnie od tego odciągał. Nie wiadomo jakim cudem, ale swoją obecnością zagłuszał niezadowolone pomruki Lęku, który nie lubił być ignorowany.

Cóż, nie ma co się dziwić. Każdy by był zazdrosny o Newta.

— To... Będziesz teraz nosił łopatę w kieszeni?

Blondyn parsknął śmiechem, równocześnie przewracając też oczami. Miał już coś odpowiedzieć, ale przerwał mu kolejny odrażający plask i zduszony jęk.

— Zacznij w końcu gadać, wszarzu! — warknął Jorge i pomasował się po pięści. Więcej krwi od niej miała już tylko zmasakrowana twarz Marcusa.

Mężczyzna jedynie zaśmiał się pogardliwie. Bąbelek krwi pęknął tuż przy jego ustach, a mnie z obrzydzenia aż zemdliło. Lepiej mi się patrzyło na Newta. Czy możemy wrócić?

— Co wiesz o Prawym Ramieniu, Marcus?

— Więc to jest Marcus?

Spojrzenie wszystkich padło na Thomasa, który nie wiadomo kiedy się obudził ani skąd wziął się obok mnie. Ubranie przyklejało mu się do ciała, czerwone żyłki odznaczały się w jego oczach, natomiast skórę miał bladą jak kreda. Znajomy chłód przekuł moje serce.

To mogłaś być ty, coś szeptało z głębi mnie.

— Łebski chłopak — zakpił Marcus. — To ty tu rządzisz?

Jorge szarpnął mocno za cienkie włosy mężczyzny, odchylając jego głowie gwałtownie w tył i aż nabrałam wrażenia, że lada chwila ona odpadnie. Nic się jednak takiego nie stało.

— Dobrze wiesz gdzie przesiadują — splunął Hiszpan. — Gadaj, a może coś na tym zyskasz.

— Ja cały czas coś zyskuję — szepnął odrażająco. — Widziałeś tych tam na dole. Szczawie przychodzą tutaj, bawią się i chleją, dopóki wódka nie pocieknie im nosem. Potem przychodzi DRESZCZ i... cóż, oddziela ziarno od plew.

Jego beztroski ton w połączeniu z obrzydliwym uśmiechem, dodając do tego mieszankę krwi i potu na jego twarzy, wzbudziły nieprzyjemny dreszcz, jaki przebiegł po moim kręgosłupie. Miałam wrażenie, że przez krótki moment jego wzrok skierował się na siedzącą w rogu Brendę. Dziewczyna wzdrygnęła się lekko. Zauważywszy to, Jorge wycofał się, aby za chwilę móc kopnąć Marcusa z ogromnym impetem. Mężczyzna upadł wraz z krzesłem na podłogę.

— Zmieniłem zdanie — wysyczał Latynos, wyciągając z kabury broń. — Chętnie cię załatwię.

Jorge nie miał zamiaru się patyczkować. Od razu usiadł na skneblowanym mężczyźnie i zacisnął palce na jego szyi, przyciskając mu jednocześnie lufę do skroni. Każdy z nas stanął na baczność, jednak nikt nie wykonał żadnego kroku, kiedy Jorge podduszał czerwonego już nie tylko od krwi, ale też od braku powietrza, Marcusa. Po prostu się temu przyglądaliśmy.

— Gadaj!

— Dobra, już dobra!

Z pomocą Minho i Thomasa krzesło stanęło z powrotem na nogach, a Marcus mógł oddychać spokojnie, choć nie postawiłabym ani grosza na to, że Jorge znów się na niego nie rzuci. Wtedy wyglądał jak wygłodniały lew.

— Ale nie obiecuję, że ich znajdziecie — wychrypiał. — Często się przenoszą.

— Mów co wiesz.

Pochyliłam się nieco bardziej do przodu. Czy to miał być ten wielki moment, w którym mieliśmy zbliżyć się przynajmniej o krok do naszego celu? Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale i tak podniecenie ledwo co dawało mi usiedzieć na tyłku.

— Siedzą w górach. Mają tam posterunek — zaczął od tego, co sami już wiedzieliśmy. — Tyle że to szmat drogi stąd, a DRESZCZ wam depcze po piętach. Nie dacie rady — zarechotał głośno.

Jorge jednak, ku mojemu i całej reszty zdziwieniu, uśmiechnął się lekko. Nie wpadł w szał ani nie zaczął okładać Marcusa kolejną serią ciosów, czego się po nim spodziewałam. Zamiast tego położył mu dłonie na ramionach i nachylił się nad nim, wciąż z tym nazbyt miłym uśmiechem na twarzy.

— Nie na piechotę — sprostował. — W takim razie gdzie jest Berta?

Marcus przełknął ślinę, a mina znacznie mu zrzedła.

— Tylko nie Berta.

···

średnio na jeża ten rozdział, ale trudno. będą lepsze

uśmiechu życzę!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top