09 | Burza

Następnego dnia widziałam tylko słońce.

Minęło sporo czasu od momentu, w którym zwinęliśmy manatki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Piasek rozsuwał się nam pod nogami, skwar lał się po głowach, ciepło uderzało do głowy. Było tak gorąco, że aż chwilami zapominałam jak się nazywam. Upał przegrzewał moje przewody.

Nie tylko ja, ale i wszyscy byli otumanieni i wyczerpani, choć ostatniej nocy dano nam się przespać kilka godzin. Czym jednak było kilka marnych godzin, gdy słońce wysysało z nas wszystkie siły, jakie mieliśmy szansę zebrać podczas snu. Było za gorąco.

Obraz miałam zamazany, ale widziałam chwiejącego się na boki Arisa, zbolałą i ogłupiałą minę Patelniaka, a nawet Newta, którego głowa zwisała do dołu tak bardzo, jakby lada moment miała się oderwać od szyi i poturlać po ziemi. Gdzieś dalej szła Teresa potykająca się o własne nogi, a obok niej jak zawsze wierny Thomas, który już dawno przestał nas poganiać, bo sam ledwo słaniał się na nogach. Nie zapominając o idącym po mojej prawej Minho, milczącym i jakże wyprutym z emocji, których przecież zawsze był pełen. Wtedy wszyscy ledwo żyli.

Pomrugałam leniwie oczami, które wydawały mi się tak samo suche jak moje gardło, niewidzące wody od przeszło kilku godzin. Minho dawno wyrzucił pustą butelkę, a resztę nie śmiałam o to prosić. Prawdopodobnie też jej nie mieli. Ból uwierał mnie w każdym miejscu na oraz w moim ciele, począwszy od zmordowanych nóg a kończąc na ciężkiej głowie. Mimo tego starałam się nie mdleć ponownie, aby Teresa nie miała więcej powodów do marudzenia na temat przyłączenia mnie do grupy.

Śmiać mi się chciało, gdy myślałam o pozytywach tej całej kaszany, jak to określił Minho, zanim ten nie zamilkł z przegrzania. Słońce nie dawało mi się skupić. A gdy nie potrafiłam się skupić, nie mogłam też myśleć. W tamtym momencie w mojej głowie było całkowicie pusto i cicho, bo wszystkie myśli wyparowały wraz z wodą z mojego ciała. Nie myślałam o Dannym, Winstonie, Pożodze czy... Newcie.

Gdyby słońce tak nie grzało, zapewne nie mogłabym nawet spojrzeć na blondyna. Czułabym się cholernie niezręcznie, mając z tyłu głowy naszą wieczorną rozmowę i fakt, że na drugi dzień obudziłam się stanowczo zbyt blisko niego, z dłonią wsuniętą w jego dłoń. I choć Newt tego nie wiedział, bo nadal spokojnie spał, ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię za każdym razem, gdy on na mnie spoglądał.

Słońce jednak robiło mi wodę z mózgu, więc wtedy o tym nie myślałam.

···

Obudziło mnie mocne szturchanie w ramię. W pierwszej chwili zignorowałam to całkowicie, ale gdy szarpanie nasiliło się, a plątanina różnych dźwięków zaczęła drażnić moje uszy, otworzyłam z westchnięciem oczy.

— Newt? Co się...

— Nie ma czasu na gadkę — przerwał mi i szarpnął do góry. — Wstawaj. Musimy iść.

— Purwa, Thomas, jak nie przestaniesz mną majdać to...

Nikt nigdy nie dowiedział się, co Minho zamierzał zrobić z Thomasem, bo głośny grzmot zagłuszył wszystko wokół, włącznie z moimi myślami. Z piskiem w uszach podniosłam się z ziemi, przyglądając się zachmurzonemu niebu na horyzoncie, które co jakiś czas przecinała błyskawica wraz ze ścinającym z nóg hałasem.

— Musimy tam iść! — krzyknął Thomas. — Już!

Na początku nie wiedziałam o co mu chodzi, zbyt oszołomiona gwałtownie przerwanym snem i rozgniewanym niebem. Dopiero gdy wszyscy zaczęli biec, a Newt pociągnął mnie za rękę, dostrzegłam plamki światła majaczące w oddali. Budynki. Ludzie.

— Nie zatrzymywać się!

Po kilku minutach zaczynało brakować mi sił. Biegłam do utraty tchu, choć potem też biegłam. Serce biło mi szybciej niż kiedykolwiek, a płuca powoli zajmowały się ogniem, ale nie zatrzymywałam się. Grzmoty nie ustępowały.

— Prędzej!

Co chwilę pioruny waliły się z nieba i trzęsły ziemią, utrudniając nam ucieczkę. Każdy centymetr mojego ciała, wewnątrz i na zewnątrz, krzyczał z bólu. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Wszystko we mnie skamlało i błagało, abym w końcu się zatrzymała, ale ja biegłam dalej.

— Do budynku!

Krzyki Thomasa ginęły w burzowych gromach, które rozwalały moje bębenki. Byłam pewna, że z gardła wydobył mi się głośny pisk, kiedy piorun walnął w mijane przez nas auto, ale nic nie usłyszałam. Widok zamazywał mi się przez łzy, co jakiś czas przejaśniając się przez oślepiające smugi światła. Pozostawało mi jedynie trzymać się nadziei, że uda nam się na czas schronić w budynku.

Kilkanaście kroków dzieliło mnie od drzwi budynku, gdy gdzieś za mną nastąpił wybuch, który aż odrzucił mnie do przodu. Przejechałam dobre parę metrów bo chropowatym betonie, jedyne co słysząc w głowie to przeraźliwy pisk. Ktoś szarpnął mnie za ramiona do góry, chyba coś krzycząc, ale byłam zbyt skołowana, aby zrozumieć cokolwiek.

Jak przez mgłę widziałam dwa ciała leżące niedaleko wraku starego jeepa. Smugi światła przecinały powietrze. Przyjrzałam się uważniej, w końcu rozpoznając Minho i Thomasa, który krzyczał nad ciałem tego pierwszego, a mnie serce podskoczyło do gardła.

Nie Minho. Błagam, tylko nie on.

— Nie! — krzyknęłam rozpaczliwie i zaczęłam wyrywać się z uścisku Patelniaka. Chciałam przy nim być. Musiałam tam być. — Minho!

— Ellie, musimy się schować! — czarnoskóry chłopak mocniej zacisnął ramiona na moim ciele. — Nie pomożesz mu!

— Ja muszę!

Moje nogi, jak i oszalałe serce, pragnęły gnać tylko w jego kierunku. Zapomniałam, że wcześniej ból zmęczenia chciał mi powyrywać kończyny ze stawów. Wtedy miałam w głowie tylko obraz nieprzytomnego Minho.

Patelniak wciąż mnie trzymał i małymi krokami ciągnął w stronę budynku, kiedy Newt i Aris podnosili z ziemi przerażonego Thomasa, a potem zajęli się ciałem Minho. Uwiesili go sobie na ramionach, a następnie skierowali się w naszą stronę. Za nimi pioruny uderzały w ziemię.

— Ellie! — krzyknął Newt. — Właź do środka!

— Minho...

— Powiedziałem właź, do cholery!

Zazgrzytałam zębami, ale posłusznie przestałam się wierzgać i dałam się poprowadzić do środka. Kiedy już wszyscy byli wewnątrz, Patelniak zatrzasnął z hukiem drzwi. Burza nagle przestała być taka straszna, choć ciemność panująca w budynku nie wyglądała wcale przyjemniej. Zamiast na wystroju wnętrza skupiłam się jednak na bezwładnym Minho, którego chłopcy położyli na podłodze.

— Minho! — klęknęłam tuż obok jego głowy i poklepałam go po policzku. — Ej, słyszysz mnie?

— Aris, poświeć latarką.

— Minho, ocknij się — spróbował Newt z jego drugiej strony.

— No dawaj, stary.

— Trzymaj się.

Wszystkim dech zamarł w piersi w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję ze strony chłopaka. Łzy powoli wzbierały mi się w oczach na myśl, że miałabym stracić kolejnego przyjaciela. Kiedy miał wyczerpać się ten limit?

Nagle Azjata stęknął głośno i skrzywił się. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, widząc jak chłopak powoli otworzył oczy. Żył.

— Co się stało? — sapnął słabo.

— Trzasnął cie piorun.

— Oh — Minho westchnął. — W dechę.

Thomas i Newt parsknęli śmiechem, a ja miałam ochotę dokończyć to, co wcześniej zapoczątkował piorun.

— Co ty gadasz, kretynie?! — uniosłam się i trzepnęłam go kilka razy w ramię. — Martwiłam się! Mogłeś zginąć!

— Na serio? — czarnowłosy uśmiechnął się głupkowato. — Ej Newt, słyszałeś? Nic nie mów. Już widzę jak ci żyłka na szyi pulsuje z zazdrości.

Trzepnęłam go po raz ostatni, po czym wstałam i odeszłam na parę kroków. Ciemność pierwszy raz wydała mi się przydatna, mogąc ukryć moje czerwone policzki oraz zażenowaną minę. Chłopaki postawili Minho na nogi, który zaczął dziękować każdemu po kolei. Ja bardziej niż na nich skupiłam się na cuchnącym smrodzie, jaki zakręcił mi porządnie w głowie.

— Co tak śmierdzi? — spytała Teresa, jakby czytając mi w myślach.

Nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, bo chwilę potem z ciemności wyskoczyły na nią blade ręce, chcące złapać i najpewniej rozszarpać dziewczynę. Nic się jednak takiego nie stało. Teresa odskoczyła z piskiem, ale jeszcze przed tym Poparzeniec wyrżnął o ziemię, powarczał wściekle, wciąż jednak próbując nas dosięgnąć. Miał łańcuch zawiązany wokół kostki.

Niedługo później nastąpił kolejny skowyt, a szponiaste łapy przecięły powietrze koło mojego ucha. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, a ktoś już pociągnął mnie za kołnierz i schował za swoimi plecami.

— Trzymać się razem! — krzyknął Newt, któremu wbijałam palce w ramię.

— Patelniak, zabieraj te łapy!

— Wolisz przytulać mnie czy tamtą szpetną mordę?!

Gdzie by nie spojrzeć, tam Poparzeniec szarpał się z łańcuchem, byleby tylko móc się do nas dostać. Szczęk metalu mieszał się z przeraźliwymi jękami. Wreszcie zrobiło się na tyle głośno, że aż miałam ochotę wydłubać sobie bębenki z uszu.

Nagle po prawej otworzyły się drzwi. Po smudze światła, jakby po czerwonym dywanie, szła krótkowłosa dziewczyna, sprawnie manewrująca między wyciągającymi się ku niej pazurami Poparzeńców.

— Zluzujcie, to nasze psy stróżujące — wyjaśniła, stając naprzeciwko nas.

— Pieski — prychnęłam pod nosem.

— Waruj — stojący obok Minho pogroził jednemu ze stworów palcem, a ten kłapnął zębiskami. Chłopak schował się za moim ramieniem. — Rozpuszczone te pieski.

— Ruszajcie się — dziewczyna zrobiła kilka kroków, ale widząc naszą niepewność, uniosła kpiąco brew i dodała: — Wolicie z nimi zostać?

Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, wymieniając się zdecydowanymi spojrzeniami. Mogliśmy być nieufni, ale każdy był pewny co do tego, że nikt z nas nie zamierzał dłużej znosić towarzystwa Poparzeńców, więc ostatecznie ruszyliśmy za brunetką.

···

Przechodziliśmy przez któreś z rzędu pomieszczenie, które tak samo jak poprzednie było pełne ludzi. Głównie były to zwykłe oprychy, posyłające nam swoje pogardliwie spojrzenia i kpiące uśmieszki, jakby doskonale wiedzieli co nas czeka.

— Nie wyglądają na mieszkańców ulicy Sezamkowej — mruknęłam posępnie. Czerwony alarm głośniej zadzwonił w mojej głowie gdy skumałam, że niektórzy idą za nami. — Odcinają nam drogę.

— Mam złe przeczucia — dołączył Newt.

— Nie marudzić! — zbeształa nas krótkowłosa. — Rzadko miewamy gości. Jesteśmy was... ciekawi.

Schodami dostaliśmy się na górę, gdzie powoli siwiejący mężczyzna majstrował coś przy biurku. Nasza przewodniczka klapnęła na kanapie, a cała reszta obstawy poustawiała się po kątach, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę.

Sytuacja przedstawiała się nieciekawie.

— Jorge, to oni — zwróciła jego uwagę dziewczyna.

Mężczyzna w końcu rzucił czymś na blat, po czym odwrócił się w naszą stronę. Podparł sobie ręce o biodra i zlustrował nas ciekawym spojrzeniem.

— Mam trzy pytania — zaczął bez ogródek. — Skąd was przywiało, gdzie was niesie i co na tym zyskam?

Rozejrzeliśmy się po sobie, wspólnie decydując, że będziemy milczeć.

— Tylko nie wszyscy naraz, ludzie — parsknął, unosząc wysoko ręce.

— Szukamy Prawego Ramienia — odezwał się Thomas, na co mężczyzna zmarszczył brwi.

— Czyli duchów — skwitował, powodując złośliwy rechot u swoich towarzyszy. Instynktownie zbliżyłam się do Newta, który osłonił mnie swoim ramieniem. — Skąd was przywiało?

— To nasza sprawa — odburknął wojowniczo Minho.

Zapamiętać: nigdy nie pyskować osobie, która ma pod ręką uzbrojonych koleżków.

Mężczyzna wydął lekko wargi, co musiało być jakimś niemym rozkazem, bo w tej samej sekundzie reszta oprychów rzuciła się na nas i obezwładniła. Wtedy dziewczyna wstała z kanapy z jakimś dziwnym urządzeniem w ręku i podeszła do szamotającego się Thomasa, przykładając mu owe ustrojstwo do karku.

— Uspokój się, dzieciaku — bąknęła, przyglądając się małemu ekranikowi. Posłała znaczące spojrzenie mężczyźnie. — Miałeś rację.

— O czym ona mówi? — spytał zdziwiony Thomas.

Latynos nie odpowiedział od razu. Pierw spoglądał z szokiem na ekranik urządzenia, przecierając dwukrotnie okulary, które zdążył założyć, jakby nie dowierzając temu co widzi. Dopiero potem uniósł na nas wzrok i uśmiechnął się lekko, za czym nie mogło się kryć nic dobrego.

— Muszę was zmartwić, ale zostaliście oznakowani — powiedział lekko. — To oznacza, że jesteście bardzo cenni.

Wtedy obleśna i duża dłoń zatkała moje usta.

···

na dobry początek tygodnia przywitajmy Brendę i Jorge

szkoła postanowiła zawalić mnie sprawdzianami w tym tygodniu, więc rozdziały będą rzadziej

do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top