03 | Streferzy
Pomrugałam szybko oczami i zadarłam głowę wysoko, nadal celując pistoletem między oczy chłopaka. Zadziwiał mnie jego spokój. Nie patrzył na mnie ze strachem bądź błaganiem, tak jak to patrzyli wszyscy na widok lufy blisko swojej skóry. Nawet palec mu nie zadrżał. Po prostu stał i się gapił.
Miałam do czynienia z totalnym wariatem.
— Nie mamy złych zamiarów — zapewnił spokojnie, przykładając dłoń do serca.
— Nie ruszaj się — warknęłam i zacisnęłam palce na uchwycie. — Bo strzelę.
Chłopak z powrotem uniósł rękę nad głowę, reagując nijak na moją groźbę. To znów nieco mnie rozproszyło. Powinien się bać, do cholery. Trząść portkami jak wszyscy.
— Ej! — krzyknął chłopak z głębi dołu. — Przypominam, że ja wciąż siedzę w dziurze! Co się tam dzieje?
Nikt nie pognał mu z odpowiedzią. Uwaga wszystkich była poświęcona mnie – a bardziej broni w moich rękach. Ja swoją musiałam dzielić na każdego po trochu, choć to blondyn przede mną miał wolne ręce, gotowe zapewne do zaatakowania mnie w każdej chwili.
Rozejrzałam się uważnie po twarzach wszystkich.
— Coście za jedni?
Blondyn i Azjata, który wciąż z kolegą dyndał na linie, wymienili się krótkimi spojrzeniami. To był czas, kiedy mogłam zmierzyć go wzrokiem i poszukać możliwych czułych punktów. Nie musiałam długo szukać. Jeszcze zanim chłopak wrócił do mnie wzrokiem, ja dokładnie obejrzałam jego nogę. Często ją obciążał, polegał tylko na drugiej. Kulał.
— Jesteśmy przyjaciółmi! — wypalił czarnoskóry chłopak, zanim blondyn zdążył otworzyć choćby usta. Ten, którego nazywali Minho, trzepnął go za to w głowę.
— Przyjaciółmi kogo? — prychnęłam, zaraz natychmiast poważniejąc. Przybliżyłam się o krok do chłopaka przede mną, prawie dociskając lufę do jego klatki piersiowej. — DRESZCZU-u?
— Na mózg ci padło? — odezwał się ten sam wisielec. — To właśnie przed nimi uciekamy!
Chłopak ponownie oberwał od kolegi w głowę.
Zmarszczyłam brwi pod kapturem, analizując w myślach jego słowa. W końcu opuściłam delikatnie broń, a usta otworzyły mi się z wrażenia, co starannie ukrywała chusta na mojej twarzy. Nie dowierzałam, że miałam przed oczami ludzi, których od początku spisywałam na straty.
Rozejrzałam się jeszcze raz po twarzach wszystkich. Zatrzymałam się dłużej przy koszulce Azjaty, która na rękawku miała taką samą naszywkę D.R.E.S.Z.C.Z. jak skrawek materiału znaleziony w galerii. To naprawdę byli oni.
— To wy — mruknęłam z pewnego rodzaju podziwem. Oni żyli. — Ci z Labiryntu...
Mięśnie blondyna gwałtownie się spięły. Jego wcześniej czekoladowe oczy, które w pierwszym momencie tak bardzo uderzyły mi do głowy, nagle utraciły całe ciepło jakie w sobie miały i pociemniały. Nie patrzyły już na mnie ze spokojem, tylko z dystansem i irytacją.
— Skąd ty...
— Ej, ludzie — spojrzałam na chłopaka zaplątanego w siatkę. — Winston zemdlał.
To był moment mojej nieuwagi. W jednej chwili stałam na nogach i obserwowałam nieprzytomnego bruneta, a w drugiej już przytulałam policzkiem piasek, przygwożdżona ciężarem blondyna do ziemi. Docisnął kolano do moich pleców, na sekundę zabierając mi dostęp do tlenu. Szarpnęłam się i sięgnęłam ręką do pasa, gdzie miałam zaczepiony scyzoryk. Ze zdziwieniem poklepałam tylko puste miejsce. Dopiero później zrozumiałam, że chłopak musiał mi go zabrać i rzucić koleżce pod siatką, który już zajmował się rozcinaniem więzów.
Przestałam się szamotać, kiedy poczułam lufę przyciśniętą do mojego karku.
— Teraz słuchaj uważnie i rób co mówię, albo przedziurawię ci tchawicę — szepnął oschle tuż obok mojego ucha, a mi nie zostało nic innego od pokiwania głową. — Jak rozbroić laser?
Spojrzałam w stronę dziewczyny, która nadal dygotała pod spojrzeniem lasera. Tuż obok niej uwolniony z siatki blondyn szarpał się z linami wisielców, którzy warczeli na niego za każdy większy wstrząs.
— Delikatniej, krótasie! — syknął Azjata. — Nie jestem żadnym workiem ziemniaków, którym możesz sobie majdać w te i wewte!
Parsknęłam śmiechem, który natychmiast ugrzązł mi w gardle, gdy chłopak mocniej przycisnął kolanem moje plecy. Złapałam kilka niepełnych wdechów wraz z garścią piasku, czując jak płuca trawi mi ogień.
Lęk znów wychylił się zza rogu. Cień uśmiechał się zjadliwie, wyciągnął ku mnie ramiona. Serce zaczęło biec, podejmując się ucieczki.
— Gadaj! — warknął.
— On nie jest... prawdziwy — wysapałam z trudem. — Zwykłe... światełko...
Brunetka początkowo nie uwierzyła w moje słowa. Dopiero po dłuższej chwili opuściła powoli ręce, a gdy nic się nie wydarzyło, zerwała się gwałtownie z miejsca i podeszła do samochodu, skąd tryskał czerwony promień światła. Odkleiła przyklejoną do spodu dachu niewielką latareczkę, aby potem rzucić ją na ziemię i zgnieść butem. Twarz miała wykrzywioną w grymasie.
— Nie wierzę! — fuknęła ze złością. — Tyle lat w laboratorium, a wystraszyła mnie głupia zabawka!
— Nie taka pani naukowiec świetna jak się wydawało, co? — mruknął złośliwie Minho, który właśnie wtedy spadł z łomotem na ziemię. Jęknął żałośnie i złapał się za głowę. — Chyba zaraz krew pocieknie mi uszami albo wyrzygam mózg. A może jedno i drugie.
Moment później dołączył do niego czarnoskóry chłopak. Wtedy już obaj turlali się po piasku i użalali się nad sobą, a jeden co chwilę jęczał głośniej od tego drugiego.
Mój oprawca nieco zelżał swój nacisk, dzięki czemu mogłam wziąć normalny wdech. Oddychałam głośno i nierówno, walcząc z napadami kaszlu i piaskiem w ustach. Cień lęku zniknął, zostawiając po sobie kłujący odcisk na moim sercu. Było lepiej. Czułam jak stopniowo moje płuca otula ulga. Jakby osoba, która najpierw rozpaliła pod nimi płomień, potem oblała je kubłem zimnej wody.
I to był ten brązowooki blondyn, który wciąż przyciskał pistolet do mojej szyi.
— Teresa, sprawdź co z Winstonem — rozkazał, a brunetka posłusznie ruszyła do przeciętej siatki, pod którą wciąż leżał nieprzytomny brunet. — Wy trzej wyciągnijcie Thomasa.
— No wreszcie!
Po chwilach pełnych trudu i plugawych przekleństw, chłopcom udało się wyciągnąć ostatniego członka bandy, który także był ubrany w koszulkę DRESZCZU-u. Poklepał Minho po ramieniu, po czym rozejrzał się wokół, zatrzymując wzrok na mnie.
— Wszyscy jesteście cali? — spytał, posyłając troskliwie spojrzenie dziewczynie.
— Jest wyczerpany i stracił sporo krwi, ale będzie z nim w porządku — powiedziała i położyła dłoń na czole tego całego Winstona, a Thomas pokiwał głową. Choć miałam wrażenie, że to nie o niego mu chodziło.
— Ale ze mną nie jest w porządku, do fuja! — warknął groźnie Azjata i wycelował we mnie palcem. — Patelniak, dawaj mi ten sznur. Niech teraz on podynda sobie do góry nogami, a ja skwaszę mu mordę jakby to był Szczurowaty.
Minho już stawiał krok w moją stronę, ale zatrzymała go dłoń Thomasa na ramieniu. Brunet pokręcił głową i sam zbliżył się do naszej dwójki.
— Wylaksuj, Minho — powiedział spokojnie i kucnął tuż przed moją twarzą. — Poznajmy jego twarz zanim się do niego dobierzesz. Newt, podnieś go.
Newt podniósł się ze mnie i szarpnął moim ciałem do góry. Pomógł mi stanąć prosto, nie starając się robić tego delikatnie, po czym odsunął się i stanął obok Thomasa. Nadal celował do mnie z broni, ale i tak poczułam ulgę, że nie musiałam już jej czuć na skórze.
— Zdejmij kaptur i chustę.
— Albo ci w tym pomogę — burknął niemiło Minho.
Westchnęłam, nie widząc innego wyjścia. Wedle rozkazu zsunęłam z głowy kaptur i ściągnęłam chustę, wreszcie mogąc wypluć z ust piasek, który dostał się tam przy moim obezwładnieniu. Westchnęłam z ulgą i oparłam dłonie o kolana, przymykając na moment oczy. Było znacznie lepiej.
Gdy z powrotem przeniosłam na nich swój wzrok, spotkałam się z samymi zdezorientowanymi minami oraz zagubieniem w ich oczach. Brunetka świdrowała moją głowę nieufnym spojrzeniem, a Newt opuścił całkowicie broń. Plecak Patelniaka znów znalazł się na ziemi, choć przed momentem on sam otrzepywał go z piasku, a Minho musiał przetrzeć dwa razy oczy. Widok jednak pozostawał ten sam.
— Cholera — sapnął Newt.
Nie mogłam powstrzymać kpiącego uśmiechu, jaki wpełzł na moje usta.
— Zaskoczeni? — parsknęłam.
Minho odwrócił się twarzą do całej grupy i wyrzucił ręce w powietrze.
— Dlaczego każda laska próbuje nas zabić? — spytał z niedowierzeniem.
— Racja. Najpierw rzut kamieniem — Patelniak spojrzał sugestywnie na brunetkę, która uciekła wzrokiem w bok. — Teraz to...
— Jeśli to ma być wasz sposób na podryw, to jest fujowy!
— Nie chciałam was zabić — zapewniłam, ignorując marudzącego chłopaka. — Pułapki nie mają na celu nikogo zabijać.
— Same w sobie nie — mruknął blondyn siedzący wcześniej pod siatką.
— Co innego Poparzeńcy — dodała dziewczyna.
— Hola, hola, moment — Minho pomachał chaotycznie rękami w powietrzu. — Chcecie mi powiedzieć, że przez chwilę robiliśmy za ich przystawkę? — spytał, a gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi, głośno przełknął ślinę. — Purwa.
— Pułapki są na tych frajerów z DRESZCZU-u — zirytowałam się. — A przynajmniej były, dopóki ich nie rozbroiliście, wpadając w nie jak dzieci.
— Oh, daruj nam, że...
— Dość. Minho, stul japę — warknął Newt, widząc że Azjata wcale nie zamierza przerywać. On jedyny nie patrzył na mnie z wrogością, nie licząc Winstona, który wtedy patrzeć nie mógł wcale. Wzrok Newta było nie do odczytania. — Thomas, co robimy?
Thomas obserwował mnie jeszcze przez chwilę. Tak samo jak Patelniak, chłopak, którego imienia nie pamiętałam oraz napuszony Minho. Ze skrzyżowanymi przy piersiach ramionami oparłam się o stojący obok śmietnik, oczekując jakiegoś ruchu z ich strony.
Nigdy sobie nie wyjaśniłam, dlaczego tak bardzo się z nimi liczyłam. Czemu nie odebrałam swojej broni i nie zostawiłam ich na środku dawnego rynku, życząc szerokiej drogi. Nie wiedziałam. I od zawsze mnie już potem to gryzło.
— Thomas — dziewczyna położyła dłoń na jego ramieniu. — Musimy ru...
— Wiesz coś o Prawym Ramieniu?
Zmarszczyłam zdziwiona brwi. Od razu utonęłam we własnej głowie i wspomnieniach, próbując skojarzyć, gdzie już wcześniej słyszałam tą nazwę. Od razu przyszedł mi na myśl Danny, bo wszystko co było mi znane, wiedziałam właśnie od niego.
Prawe Ramię. Wtedy usłyszałam w głowie jego głos na tyle głośno, że gdybym nie wiedziała o jego marnym stanie, to pomyślałabym, że stał tuż obok mnie.
— Nie wiem — wyznałam zgodnie z prawdą. — Ale znam kogoś, kto wie.
Znów wzrok wszystkich skupił się na mnie. Nawet Newt, który chyba nie uważał mnie za kogoś na tyle wartego uwagi, posłał mi uważne spojrzenie. Ja jednak wpatrywałam się w Thomasa, który zrobił krok w moją stronę.
— Zaprowadzisz nas do niego? — spytał, wywołując oburzenie u przyjaciół.
— Thomas!
— Stary, zwariowałeś?
— Ona nas prawie zabiła!
Przewróciłam oczami i odwróciłam się do nich bokiem. Nie chciałam wysłuchiwać tego, jak bardzo byłam złym wyborem. Może nie pokazałam się od najlepszej strony, na starcie celując w jednego z nich. Ale wszyscy chyba rozumieli w jakim świecie żyjemy. Nie mogli mnie winić, że troszczyłam się o swoje życie, do licha!
Nagle Newt odłączył się od kłótni, w której chyba i tak nie brał udziału. Obserwowałam go uważnie, gdy on podszedł do latarni i kucnął, podnosząc połyskujący w słońcu scyzoryk. Kilka razy obrócił go w palcach, raz czy dwa podrzucił. Wreszcie wstał, a potem zaczął zbliżać się w moją stronę. Szedł wolno, nierówno i... kulawo.
Blondyn stanął dwa kroki ode mnie. Z pistoletem w jednej ręce, ze scyzorykiem w drugiej. W końcu uniósł głowię i spojrzał na moją twarz, dając mi wgląd na jego oczy. Mocno czekoladowe, pełne ciepła i spokoju. Od początku mi się spodobały. Były takie kojące dla duszy; piękne na tle tej całej beznadziei, która była definicją naszego życia.
— To chyba twoje.
Wystawił dłonie w przód, czekając aż zabiorę broń. Zrobiłam to niepewnym ruchem, kiwając lekko głową. Nożyk wsunęłam za pas, a pistolet schowałam do kabury, którą potem poklepałam z opiekuńczością. Wszystko na swoim miejscu. Newt zadarł usta w lekkim uśmiechu.
— Nie korci cię nawrzucanie mu jak bardzo źle robi? — spytałam, mając na myśli Thomasa.
Chłopak odwrócił się w stronę przyjaciół, gdzie wrzała kłótnia między dziewczyną a wspomnianym brunetem, który tylko słuchał jej wrzasków. A bardziej nie słuchał. Właściwie to żaden z nich jej nie słuchał. Niepotrzebnie próbowała wypluć sobie płuca.
Newt wrócił wzrokiem do mnie, uśmiechając się jeszcze szerzej.
— Nie ważne co myślę — wzruszył ramionami. — Thomas już zadecydował.
Pokiwałam lekko głową, przyglądając się sfrustrowanej brunetce i nieprzekonanym chłopakom. Wtedy to moja niecierpliwa dusza zacisnęła mocno pięści i kopnęła mnie do działania. Odepchnęłam się plecami od śmietnika i dziarskim ruchem przeczesałam swoje jasne włosy, aby następnie ruszyć pewnym krokiem do miejsca ich głośnej narady. Mijając Newta pochyliłam się nieco w jego stronę i na wysokości jego ramienia, bo do ucha nie dosięgałam, wyszeptałam figlarnie:
— Więc czas przekonać resztę.
Stanęłam obok znudzonego Minho, który przyglądał się dwójce ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, po czym chrząknęłam głośno. Zamierzony efekt osiągnęłam, bo wszyscy skupili na mnie wzrok.
— Skończyliście? Już mogę? Świetnie —klasnęłam w dłonie, szukając w głowie odpowiednich słów. — Więc... wiem, że zaczęliśmy ze złej strony i macie obawy... — na to brunetka prychnęła, ale ja ciągnęłam dalej: — zdaje sobie też sprawę, że mi ani trochę nie ufacie i to jest jak najbardziej okej! Ale ja naprawdę mogę pomóc.
— Wiemy gdzie mamy iść — dziewczyna wskazała na zachód. — Góry. Musimy iść w stronę gór i...
— I co dalej? — przerwałam jej i uniosłam brew. — Zamierzacie wypatrywać ich z jakiegoś wierzchołka? Poza tym, nie tylko o to mi chodzi.
Wycelowałam palcem w miejsce, gdzie Patelniak i ten drugi blondyn, którego imię wypadło mi z głowy, wyplątywali z siatki wciąż nieprzytomnego Winstona.
— Pomyślcie o nim. Nie będziecie go chyba wlec za sobą przez całą pustynię — Minho skrzywił się, jakby właśnie tak sobie to wyobrażał. — Ja go opatrzę. Dam antybiotyk. Jednym zdaniem, postawię na nogi.
— Ma rację — poparł mnie Newt i spojrzał na ciało przyjaciela. — Winston nie pociągnie długo w takim stanie.
Uśmiechnęłam się lekko, czego nie mógł zobaczyć. Cieszyłam się, że miałam w nim sojusznika.
— No nie wiem — Azjata podrapał się po karku. — Kiedy ostatnio zaufaliśmy obcym, to prawie podpięto nam elektrody do mózgu.
— Przecież nie zamknę was z powrotem w Labiryncie! — fuknęłam zirytowana. — Ja tylko chcę dać wam informacje, jedzenie i nocleg — uniosłam dłoń w stronę nieba. — Dzisiejszy dzień zaraz się skończy, a uwierzcie mi, nie chcecie iść przez miasto w nocy.
Naprawdę zależało mi, aby jednak poszli ze mną. Poczucie winy gryzło moje sumienie, bo to ja byłam winna stanu ich przyjaciela oraz wszystkim problemom, jakie spotkały ich na tym rynku. Proponując im to, chciałam im to wynagrodzić. Przynajmniej tyle mogłam.
— Nie wiem jak was, ale mnie przekonała.
—Mnie przekonała sama wzmianka o jedzeniu — dołączył do Newta Minho. Uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem. — Prowadź, pani Komandos.
Jedynie dziewczyna wciąż obserwowała mnie nieufnie, przyciskając skrzyżowane ramiona do piersi. Nie ugięłam się pod jej spojrzeniem.
— Daj spokój, Tereso — Thomas położył jej dłoń na ramieniu. — Będzie dobrze.
A więc miała na imię Teresa! Szkoda, że przypomniano mi o tym na końcu naszej rozmowy.
— Pozostaje mi wierzyć, że w razie czego uratuje nas twoje głupie szczęście — burknęła i odeszła w stronę chłopaków, którzy właśnie podnosili Winstona.
— Okej, to jazda w drogę — znów klasnęłam w dłonie i odwróciłam się, ale po paru krokach znów na nich spojrzałam. — I starajcie się być cicho. Poparzeńcy zrobili się ostatnio strasznie wrażliwi.
— Ale jak to? — spytał skołowany Thomas. — Do zmierzchu jeszcze trochę.
— Masz rację, zazwyczaj szwendają się w nocy — zgodziłam się. — Ale żadna pora dnia nie przeszkadza im, gdy chodzi o świeże mięso. A mówiliście, że nie chcecie zostać ich przekąską, nie?
Nikt mi nie odpowiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top