21 | Miasto trupów
Wrzask.
Serce w sekundę podeszło mi do gardła, bijąc tak szybko i głośno, że aż prawie mogłam je słyszeć w swojej głowie. Zagłuszało je jednak przeraźliwe wycie, które zaczęło powtarzać się notorycznie, wychodząc gdzieś z głębi tunelu. Z tamtej mrocznej otchłani.
Znałam te dźwięki doskonale. Poparzeńcy.
Nie zdążyłam nawet złapać oddechu, gdy Jorge już dociskał pedał gazu i wjeżdżał w przerażającą ciemność. Nieco wbiło mnie w fotel, a gałki oczne zapadły się głębiej w czaszkę, ale w moment się ogarnęłam. Musiałam być czujna.
Jorge manewrował między starymi wrakami samochodów na trasie. Pistolet parzył skórę na moim biodrze, ciut łagodniejąc, kiedy złapałam za jego uchwyt. Gdzieś z tyłu Brenda przeładowała magazynek.
— Szybciej! — pogoniłam go.
— Stul dziób, chyba że chcesz się zamienić!
Bulgotliwe jęki robiły się coraz głośniejsze. W okolicy szóstego mijanego samochodu dołączyły też do nich strzały. Zmrużyłam wąsko oczy, kiedy kilkadziesiąt metrów przed maską zamigotały światła, tym samym oświetlając ściśnięte w kupę trzy sylwetki oraz chmarę potworów, otaczających ich z każdej strony. Zniekształcone cienie tańczyły na ścianach tunelu z każdym rozbłyskiem światła.
Serce łomotało mi w piersi niczym dziki zwierz zamknięty w klatce. Lęk spoglądał na nie z dołu, gotowy w każdej chwili po nie sięgnąć.
W pewnym momencie widok chłopców całkowicie zasłoniły mi zgniłe ciała, które małymi krokami zbliżały się do swojej zdobyczy. Strzały ucichły na rzecz powarkiwania Poparzeńców. Musiało zabraknąć im amunicji.
— Światła! — krzyknęłam, równocześnie otwierając szybę po swojej stronie. — Odpal te cholerne światła!
Jorge zrobił jak powiedziałam. Kilka najbliższych potworów odwróciło się i ryknęło w naszą stronę, niedługo potem latając w powietrzu, bo nie wiedzieli kiedy mają zejść z drogi. Co jakiś czas strzelałam do nich przez otwarte okno, gdy ci najgłupsi z nich decydowali się nas gonić. Wreszcie, po wielu strzałach i kilku potrąceniach parszywie wyglądających mord, udało nam się dostać do środka kółeczka. Newt, Thomas oraz Patelniak spoglądali na auto z szokiem, tak samo jak Poparzeńcy, ale ci drudzy szybciej się ogarnęli. Od razu zaczęli atakować z rykiem Bertę.
Wychyliłam głowę przez okno i strzeliłam w czoło szarżującej na mnie kobiecie. Za mną Brenda korzystała ze swojej strzelby, a Jorge zatrąbił głośno. Chłopcy wciąż stali jak kołki.
— Na co tak gały wytrzeszczacie?! — krzyknęłam zirytowana. Kolejny stwór runął na ziemię. — Pakować tyłki do wozu zanim się skapną, że cholerna kolacja wcale im nie ucieka!
Na moje słowa oni natychmiast otrzeźwieli. Biegiem zerwali się w stronę samochodu i wskoczyli na jego tyły. Patelniak to nawet wsunął się oknem, a ja trochę żałowałam, że żaden z Poparzeńców nie ugryzł go w zadek. Należało mu się.
— Za dużo ich! — Brenda walnęła od góry w dach, wciąż posyłając swoje strzały. — Amunicja mi się kończy!
— Jedź!
— Ty, bezmyślny gówniarzu, nawet nie próbuj się teraz rządzić — burknął ostro Jorge na Thomasa. — Najlepiej całkiem się zamknij i...
— Skończ już i gazu! — zirytowałam się. Jeden bezręki mężczyzna prawie dotknął klamki od mojej strony, ale w porę powstrzymałam go kulką w łeb.
Jorge w końcu posłuchał. Przerzucił bieg i wcisnął nogę w pedał; Berta zacharczała głośno, wyrwała się do przodu, a mnie znów wciśnięto w fotel. Jęki powoli cichły, ciemność przejaśniała się – obie te straszne rzeczy zostawialiśmy za sobą. Przed nami wyjście rosło w oczach.
Mimo tego moje serce wciąż biło niewyobrażalnie szybko.
— Gratulacje — prychnął Hiszpan. — Przeżyliście niecałe pół dnia.
— Ledwo — dodałam.
— Co wam w ogóle strzeliło do tych pustych łbów? — do zbiorowej reprymendy dołączyła się Brenda, która walnęła Patelniaka w tył głowy. — Macie w ogóle coś pod czerepem, hę?
— Myśleliśmy...
— Gówno, a nie myśleliście — odwróciłam się do nich i wbiłam w Thomasa swoje chłodne spojrzenie. — To było cholerne zgrywanie bohaterów. Kolejny beznadziejny plan, który prawie skończył się waszą śmiercią. — wysyczałam wolno, aby jak najlepiej to do nich dotarło. — I jestem przekonana, że to ty go wymyśliłeś. Mylę się?
Thomas zacisnął wąsko wargi, znacznie kurcząc się w sobie. Uciekł ode mnie wzrokiem i zwiesił zawstydzony głowę, przyznając mi, że miałam rację. Wiedziałam, że będę żałować swoich słów. Igiełka żalu już kłuła moje serce, ale była ona niczym w porównaniu ze złością, jaka wtedy burzyła mi krew w żyłach.
— Ja już obok niej w życiu nie usiądę.
Siedzący obok niego Patelniak przełknął głucho ślinę i równie skulił się na siedzeniu, kiedy tylko na niego spojrzałam. Na ostatniego idiotę natomiast nie zamierzałam patrzeć.
Zdrada Newta bolała mnie najbardziej. Być może to dlatego, że byłam z nim najmocniej związana. Płakać mi się chciało na myśl, że mogłam go stracić... i tak nigdy więcej nie zobaczyć. Że nasz pocałunek mógł być ostatnim wspomnieniem dla mnie, jak i dla niego. Ale najbardziej chyba bolał mnie fakt, że nic mi nie powiedział. Wolał mnie zostawić ze smakiem swoich ust na moich ustach. Jakby myślał, że to mogłoby wystarczyć.
Ja potrzebowałam go całego.
— Z tobą wszystko w porządku, Newt?
— Tak.
Moje serce odetchnęło wtedy z ulgą. Ucieszyłam się, jednak nie chciałam na niego spoglądać, ażeby samej to sprawdzić, choć czułam na sobie jego parzący wzrok. Pozostawało mi wierzyć w ich słowa i odwrócić się w stronę okna, bo chęć zobaczenia jego oczu robiła się zbyt wielka. Tęskniłam za nimi. A przecież byłam zła.
— Nie róbcie sobie nadziei — po kilku minutach odezwał się Jorge. — To była ostatnia linia obrony. Jeśli ona upadła, to miasto pewnie też.
— Chyba że miasto ogrodziło się murami.
Nie zdążyłam nawet skumać o co mogło Newtowi chodzić, gdyż wszystkimi siłami musiałam się skupić na tym, aby nie przydzwonić zębami w zardzewiały pulpit. Wszystko dlatego, że stara Berta gwałtownie zahamowała. Zdezorientowana rozejrzałam się po reszcie, którzy bez wyjątku z rozdziawionymi ustami przyglądali się wielkiemu miastu, przy którym naokoło wznosił się wysoki mur. Westchnęłam w zdumieniu.
Tamto miasto nijak nie przypominało szczątków, na których żyłam razem z Dannym.
Zanim się zorientowałam, wszyscy całą grupą opuścili samochód i podeszli bliżej klifu. Ja zostałam na miejscu, będąc jeszcze zbyt roztrzęsiona po wydarzeniach z tunelu. Nie nadawałam się zbytnio do pogawędki.
Czego jakiś tępak zdawał się nie pojmować.
Drzwi od mojej strony otworzyły się. Już złapałam za klamkę, aby z powrotem je zatrzasnąć, ale silna dłoń na moim nadgarstku całkowicie mnie sparaliżowała. To był ten sam dotyk, pod którym wcześniejszego wieczora uginały mi się kolana. Mój Boże, co... i dalej zapomniałam. Nawet myśli nie potrafiłam sklecić, cholera.
To był mój tępak.
Nie patrzyłam na niego, a mimo to widziałam, jak Newt kuca tuż obok moich nóg. Położył moją rękę na kolanach i sam zostawił na nich swoją dłoń, na co musiałam zagryźć mocno wargi, by żadne westchnięcie mi nie uciekło. A pchało się ich od miliona!
Rozum sprzeczał się głośno z sercem. Jedno z nich chciało przywalić mu w tą jego ładną buźkę, a drugie wycałować bez opamiętania. Nic tylko beczeć z bezsilności.
— Ellie, spójrz na mnie.
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo jeszcze ci wybaczę.
Słyszałam, jak Newt parska śmiechem, a zaraz potem jego palce znalazły się pod moją brodą, nakierowując moją twarz wprost na tą jego. Gdzieś w środku rozpłynęłam się na widok czekoladowych tęczówek, przepełnionych skocznymi iskierkami, czego starałam się nie pokazywać na zewnątrz. Zadarłam hardo głowę.
Tylko jak mogłam wyglądać na pewną siebie, kiedy nogi tak zdradziecko mi drżały?
— Nie mogłem ci powiedzieć — rzekł zdecydowanie zamiast przeprosić. Już nabierałam oddechu, aby porządnie go zjechać, kiedy on szybko mnie uprzedził: — Powstrzymałabyś mnie albo pojechała z nami.
— Eureka! To oczywiste, że tak właśnie by było! — zirytowałam się. Palcem wycelowałam w jego tors i zmrużyłam gniewnie oczy. — Wszystko bym dla was zrobiła, gdybyście tylko mi powiedzieli!
— Byłaś w tunelu — wciąż upierał się przy swoim. Był taki spokojny. — Prawie zginęliśmy. Ale zamiast o śmierci wtedy myślałem tylko o tym, że ty jesteś bezpieczna... — po tych słowach Newt zadarł wargi w kpiącym uśmiechu. — ...dopóki nie usłyszałem twojego krzyku bojowego.
Krzyku nie pamiętałam. Krzyczałam? Wtedy słyszałam jedynie jęki Poparzeńców oraz bicie własnego serca, więc równie dobrze mogłam krzyczeć i tego nie zapamiętać.
— Jesteśmy przyjaciółmi — mruknęłam smutnym głosem. — Oni sobie mówią wszystko. Ja się nie liczę czy...
— Cholera jasna, to nie tak — Newt szybko złapał mnie za rękę. — Liczysz się i to bardzo —zacisnął mocniej palce na mojej skórze, milcząc przez dłuższą chwilę. — Jesteś cholernie ważna, Ellie. Dla mnie — ostatnie dodał niepewnie. — Najważniejsza.
Głośne tąpanie? To było tylko moje serce. Zapieprzało jak cholera.
Żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, co ten na pozór zwykły chłopak ze mną robił. Co robił dla mnie i wszystkich. Tyle że Newt nigdy nie był zwykły. On był niesamowity. Za każdym razem, kiedy świat rozpadał się na kawałki, on jednym dotknięciem go naprawiał. Gdy nasza grupa dzieliła się i gryzła nawzajem, Newt zawsze nas ogarniał, łącząc z powrotem. On bez przerwy sklejał moje serce, kiedy to się potłukło, rozkochując je w sobie jeszcze bardziej.
Niczym klej.
Newt był dla nas wszystkich na zawołanie. W każdej chwili każdego dnia. Trzymał nas w kupie. I właśnie dlatego był taki wspaniały, choć chyba tylko ja to widziałam.
Po kilku długich minutach, w których zbierałam myśli i uspokajałam rozochocone serce, a Newt cierpliwie patrzył w moje oczy, coś się ruszyło. A dokładniej byłam to ja. Wysunęłam dłonie spomiędzy jego palców i położyłam jedną z nich na jego policzku, drugą przeczesując blond-złote włosy. Były takie lśniące i puszyste. Kochałam je.
— Nie dałam ci wczoraj wystarczająco do zrozumienia, że dla mnie to ty jesteś najważniejszy?
Newt chwilę trawił moje słowa, aby następnie uśmiechnąć się zadziornie pod nosem.
— Szczerze to nie pamiętam. Musisz mi chyba przypomnieć.
— Przypomnieć to ja wam muszę, że wciąż tu wszyscy jesteśmy.
Oboje spojrzeliśmy na Patelniaka, który wychylał głowę zza bagażnika. Kiedy chłopak wyłapał nasz wzrok on wystawił jęzor, wywracającą oczami do góry.
— Rzygać się chce jak się was słucha — mruknął z obrzydzeniem. — Ale kontynuujcie, chętnie popatrzę. Myślicie, że w Bercie znajdzie się popcorn?
— Myślisz, że bardzo cię zaboli jak rzucę ci w łeb kamieniem? — spytał zirytowany Newt.
— Myślę, że tak.
— To myślę, że chyba spróbuję.
W sekundę Patelniak z piskiem zniknął za samochodem. Zaśmiałam się głośno z kwaśnej miny Newta, choć mnie samą zżerało zażenowanie, po czym wyskoczyłam z samochodu i skierowałam się do urwiska, skąd cała reszta obserwowała majaczące na horyzoncie miasto. Przed tym jednak cmoknęłam krótko blondyna w policzek.
— Innym razem, Newtie — rzuciłam na odchodnym.
Stanęłam tuż obok znudzonej Brendy, tak jak wszyscy podziwiając wysokie budynki w oddali. Lada chwilę dołączył do nas i Newt, na którego widok moje serce westchnęło, a mały uśmiech wcisnął się na twarz.
Widziałeś go sekundę temu, darł się oburzony rozum, na co serce z rozmarzeniem odpowiadało i co z tego?
— Ślinisz się.
— Japa — bąknęłam, na co Brenda tylko się zaśmiała. Skrzyżowałam ramiona przy piersiach, skacząc wzrokiem między widokiem miasta a moimi przyjaciółmi. — Tam jest Minho?
— Chyba. Znaczy może... Ale cholera wie — zaplątał się Thomas.
— Okej, tyle mi wystarczy — wzruszyłam ramionami.
— Jak tam wejdziemy? — Newt zerknął na Jorge.
— Na mnie nie patrz — Hiszpan prychnął i pokręcił głową. — Mury wyglądają na nowe. To chyba ich recepta na wszystko.
Przewróciłam z westchnięciem oczami. Dlaczego oni tak lubili sobie pogadać? Mieliśmy robotę do wykonania.
— To je sforsujemy — stwierdziłam, jakby to było coś trudnego. Ich wzrok jednak mówił jedno: to było coś cholernie trudnego. Wydęłam zirytowana wargę. — No siup, do samochodu. Minho na nas czeka.
Nie dodając już nic więcej ruszyłam pewnym krokiem w stronę Berty. Moment później obok pojawiła się Brenda, która mrugnęła do mnie okiem, do tego uśmiechając się z dumą. Ona również rwała się do skopania tyłków DRESZCZ-owi tak samo jak ja.
Czasem odnosiłam wrażenie, że to my dwie miałyśmy największe jaja w całej naszej ekipie.
— Na ratunek Azjatom! — wykrzyknął Patelniak, a wszyscy chóralnie go poparli.
— Woohoo!
Grzałam już miejsce w samochodzie, kiedy dostrzegłam, że Thomas wraz z Newtem wciąż stali przy klifie. Wiatr rozwiewał złociste oraz ciemne włosy, kołysał nimi, jakby byli dobrymi partnerami w tańcu. Newt spojrzał na profil Thomasa. Mówili coś do ciebie, czego nie mogłam słyszeć, choć bardzo chciałam.
To musiał być bardzo ciężki temat. Podpowiedziała mi to intuicja, mocno zaciśnięte dłonie bruneta oraz zmartwienie w czekoladowych oczach, które jeszcze długo po opuszczeniu tamtego miejsca zerkały na swojego przyjaciela.
A kiedy Newt był niespokojny... oh, wtedy my wszyscy powinniśmy spisywać testament.
···
Przeciskaliśmy się przez zatłoczoną ulicę. Ludzie pchali się jeden na drugiego, deptali sobie po palcach, wbijali łokcie w żebra; sama wiele razy tego doświadczyłam, choć Bertę opuściliśmy niecałe dwie minuty wcześniej. Pod ścianami siedziały skurczone dzieci, które były obejmowały jedynie przez dziurawe łachy, brud oraz strach. Kobiety, być może nawet ich matki, kupczyły towarami i krzyczały do zdarcia gardeł, wyciskając z siebie siódme poty – w przenośni i dosłownie. Za to mężczyźni... oni zbierali ciała. Trupy były wszędzie. W ciemnych kątach, na wozach samochodów, na każdym naszym kroku.
Po pewnym czasie nie miałam już czym wymiotować. A ciał nie ubywało.
— To nie może być prawda — szepnęłam zduszonym głosem.
— Ale nią jest — gdzieś z przodu odezwał się Jorge. Obejrzał się za nami. — Nie oddalajcie się.
Ani mi się śniło zrobić inaczej.
— Mają nas za wyrzutków! – głośny krzyk uderzył o moje uszy zza moich pleców. Ludzie zaczęli umykać spod kół przejeżdżającego jeepa, na którym siedziało kilku mężczyzn w maskach. Newt w ostatniej chwili zabrał mnie z ulicy. — Oni siedzą za tymi murami, masowo produkują szczepionkę, podczas gdy nas śmierć zjada od środka! — krzyczał ten z mikrofonem. — Ale to w nas jest siła! Ludzie, chwyćmy za broń! Odbierzmy tym zasranym lekarzynom to, co nam się należy! Walczmy!
Tłum wydał z siebie bojowy okrzyk. Walczmy! Każdy bez wyjątku zaczął iść za samochodem, porywając nas ze sobą. Las wzniesionych ku górze pięści zasłaniał mi widok. Ludzie krzyczeli.
Wpuścicie nas!
Parę minut później znaleźliśmy się na zagraconym dziedzińcu. Kilkadziesiąt metrów od nas pięły się w górę potężne mury, przecięte po środku zatrzaśniętą bramą. Ludzie tłoczyli się jak bydło. Zbiorowy krzyk unosił się nad morzem ludzkich głów.
— Wpuścicie nas!
W pewnym momencie ktoś złapał mnie za rękę. Na początku wzdrygnęłam się, chciałam się wyrwać, ale uścisk był zbyt przyjemny i ciepły, aby należał do jakiegoś oblecha. Serce już wiedziało.
Ono od zawsze wyczuwało swojego właściciela. I nie byłam nim ja.
Newt rozglądał się niespokojnie wokół, przez co niesforne kosmyki tańczyły wokół jego głowy. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, aby zwrócić na siebie uwagę czekoladowych oczu. Gdy już to mi się udało, zobaczyłam w nich wzburzone morze obaw i niepokoju.
Gdzie podział się mój ciepły płomień?
— Wszystko okej, Newtie? — spytałam z troską.
— Wydaje mi się... — zawahał się i znów rozejrzał, jakby kogoś z krzyczących ludzi interesowało to, co powiedział zaraz potem: — Cholera, ktoś nas chyba obserwuje. Czuję wzrok na karku.
— Może to mój?
— Powiedział na karku, nie na tyłku — wtrącił z przodu Patelniak.
Zatrzymałam się gwałtownie, przez co kolejny raz zostałam podeptana po piętach. Ja bym tam podeptała wtedy po Patelniaku. Nawet poskakała.
— Słuchaj no...
Nagle Newt, całkowicie ignorując naszą dwójkę, wystrzelił niczym z armaty do przodu, prawie mnie przewracając. W ostatniej jednak chwili uczepiłam się ramienia Patelniaka. Za ratunek przed pocałowaniem gleby wybaczyłam mu nawet jego wcześniejszą gadkę. Ale jej nie zapomniałam.
— Musimy wiać — oznajmił blondyn tuż przed nosem Thomasa i Jorge. — I to już.
Dopiero w tamtym momencie zrozumiałam o co mu chodziło. Poczułam ten wzrok na karku. Mężczyźni w maskach przeciwgazowych otoczyli nas z każdej strony, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Obserwowali nas. Wytykali palcami. W końcu zaczęli przepychać się w naszą stronę. Reszta krzyczała.
Do cholery, oni mieli broń.
W jednej sekundzie wyciągnęłam i przeładowałam pistolet. To samo zrobił Jorge, zapewne gotowy rozpętać strzelaninę w samym środku rzeszy niewinnych ludzi, ale przed tym uprzedziła go głośna syrena. Moje uszy zaskomlały z bólu.
Krzyk ucichł. Wszyscy jak jeden mąż – mężczyźni, kobiety, goście w maskach i my – spojrzeliśmy w stronę murów. Wysoko w górze, tam gdzie ich krawędź graniczyła z niebem, coś się poruszyło. Coś wielkiego.
I jak się okazało chwilę później coś śmiertelnie niebezpiecznego.
Ludzie znów zaczęli się przepychać z rozdzierającym gardło krzykiem, tym razem jednak w przeciwną stronę. Ucieczka każdemu uderzyła do głowy, a kiedy pojawiły się pierwsze wybuchy, chęć dożycia do następnej minuty zmotywowała do biegu i mnie.
— Chodu!
To był chyba krzyk Thomasa. A może Jorge? Wszystkie dźwięki zlewały mi się w jeden wielki harmider. Wrzaski, kolejne wybuchy, jeszcze więcej strzałów, ludzkie cierpienie. Najgłośniejszym elementem całego tamtego zamieszania było jednak moje serce, bijące szybko i nierówno, jakby chciało uciec równie daleko od zabójczych dział.
Poczułam też obecność Lęku. Przechadzał się po moich kościach. Powiew chłodu. Śmiech.
Tylko raz odwróciłam się za siebie. Musiałam sprawdzić czy biegną ze mną. Brenda, Thomas, Newt... cholera, jak ja się wtedy o nich bałam. Zamiast nich zobaczyłam jednak mężczyznę, którego siła wybuchu wyrzuciła w powietrze. Jego ciało wyginało się w strony, o których najlepszy akrobata bałby się pomyśleć, a głos już dawno zamarł w jego gardle. Leciał niczym szmaciana lalka. Taka nieważna. Taka bez życia.
Dlaczego tyle ludzi musiało umrzeć? Ile jeszcze ich było?
— Ellie, nie oglądaj się!
To był Newt. On żył.
— Tędy!
Właściwie to nie wiedziałam czy właśnie o tamtą alejkę chodziło, ale i tak w nią wbiegłam. Tłum przerzedził się; kroki wciąż dobiegały mnie zza moich pleców, odbijały się echem od ścian budynków, ale nie było ich już tak głośno. Czy byli to moi przyjaciele? Nie miałam bladego pojęcia. Ale taką miałam nadzieję.
Był moment, w którym naprawdę myślałam, że wreszcie byliśmy bezpieczni. Wybuchy zniknęły na dobre, pozostawiając po sobie jedynie okrutne wspomnienie, z tyłu słyszałam głosy swoich przyjaciół, a mi udało się nie wypluć własnych płuc. Ulga ugasiła trawiący mnie od środka ogień. Udało nam się.
Ale to był tylko krótki moment.
Nie dano mi nawet złapać oddechu; niebezpieczeństwo znów nas doścignęło, jakby mało było mu rozrywki. Ktoś szarpnął moim ciałem, wygiął ręce do tyłu, a ja dziwiłam się, że kość w barku mi nie poszła. Chwyt był mocny. Żadne moje kopniaki ani wierzgania nie pomagały. Może powinnam była zacząć gryźć?
— Puszczaj mnie!
— Do samochodu z nią.
To był rozkaz jednego z gości w przeciwgazowej masce, który nagle pojawił się przede mną. Bardziej niż na nim skupiłam się jednak na tym co było za nim. Dwójka mężczyzn pakowała właśnie Brendę oraz Thomasa do czarnego vana, jeszcze inny przygniatał szarpiącego się Newta kolanem do ziemi, a cała reszta walczyła z wściekłym Jorge, który... robił to co zwykle. Świrował.
— Newt! — krzyknęłam, kiedy facet zaczął targać mnie w stronę innego vana. Ten szarpnął za moje włosy, gdy ja wbiłam mu łokieć w brzuch.
— Cholerna smarkula — kolejne szarpnięcie. Krzyknęłam.
— Ellie!
Kim oni byli? Czego od nas chcieli? I dlaczego dociskali Newta aż tak mocno?
Byłam już jedną nogą w samochodzie, w którym siedział już dygoczący Patelniak, ale serce i wszystko inne wciąż gnało do blondyna, którego prowadzili do trzeciego auta, tym razem jeepa. To był ten jeep z ulicy.
Co to do fuja miało znaczyć?
Dalszy widok zasłoniła mi sylwetka jednego z zamaskowanych kolesi. Nie widziałam jego oczu, ale i tak czułam, że spoglądał na mnie z kpiną. Mogłabym wtedy wypruć mu flaki.
— Wzruszyłem się — prychnął zniekształconym głosem.
Potem była już tylko ciemność.
···
japa mi się tak szeroko cieszy, kiedy widzę was tutaj coraz więcej
but przestańcie mi grozić, bo będziecie gadać z Minho
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top