07 | Pierwsza śmierć

Zbliżaliśmy się do zachodniej granicy miasta. Na horyzoncie przed nami piętrzyły się góry, gdzie mieliśmy odnaleźć oddział Prawego Ramienia, natomiast z tyłu słońce wypalało nam skórę na karku. Ja jednak zostawiałam za sobą cząstkę swojego serca.

Zacisnęłam mocniej dłonie na ramiączkach plecaka, opluwając samą siebie, że znów chciało mi się płakać. Tylko jak mogłam nie płakać? Zostawiłam Danny'ego. Samego, chorego i... ledwie żywego. Był moim opiekunem, przyjacielem i ojcem, którego nie miałam. A ja go porzuciłam. Zostawiłam pod opieką śmierci. Kim właściwie byłam?

Kim byłam?

Powłóczyłam więc nogami dalej. Byłam gdzieś po środku pochodu; kątem oka widziałam nogi idące przede mną, ale i za sobą słyszałam kroki. Nie skupiałam się zbytnio na świecie wokół. Wzrok wlepiałam w swój cień, któremu posyłałam pogardliwe spojrzenia.

Czym był? Cieniem osoby, która skazywała swoich bliskich na samotną śmierć?

Zapatrzyłam się na tyle, by nie zauważyć dwóch innych cieni, które otoczyły ten mój. Dopiero gdy ktoś szturchnął mnie łokciem, ja oprzytomniałam z zadumy.

— Ellie — Minho zaświergotał do mojego ucha. — Minęło kilka minut, a ja już stęskniłem się za twoim cudownym głosikiem.

— Nie mam nastroju — mruknęłam. Naprawdę nie nadawałam się wtedy do pogawędki.

— Jesteś strasznie brzydka, gdy robisz smutną minę — dorzucił Patelniak po mojej drugiej stronie. Wiedziałam, że próbował tylko mnie rozweselić, ale i tak oberwał za to w głowę od Azjaty. — Purwa, za co?!

— Za twój jęzor, Smrodasie — sarknął. Potem uwagą znów wrócił do mnie. — Ellie, pomyśl o tym, jak wszyscy bardzo się cieszą, że z nami tu jesteś. Ja to aż fikołka bym walnął, ale nie umiem.

— Teresa jakoś nie tryska entuzjazmem — zauważyłam.

Każdy to wiedział, a i ona tego zbytnio nie ukrywała. Szła z uniesioną głową naprzodzie, dumna i wyniosła, dopuszczając do siebie jedynie Thomasa. Kiedy ktoś inny próbował choćby przejść obok, dziewczyna natychmiast się odsuwała, jakby miała do czynienia z Poparzeńcem. A w tych skrajnych wypadkach, w których jej wzrok spotykał się z moim, ta prychała jak najeżona kotka. Nie, żebym jakoś mocno nad tym ubolewała... cóż, właściwie nie obchodziło mnie to wcale.

— Olać Teresę — Minho machnął lekceważąco dłonią. — Teresa nie chce ciebie, my nie chcemy Teresy. Trzy do zera. Wygrywamy.

— Chyba trzy do...

— Zera.

Przewróciłam oczami. Nie widziałam sensu w dalszym wykłócaniu się z nim, bo Minho był nie do przegadania. On coś mówił i tak miało być. Ale właśnie to uwielbiałam w nim najbardziej. Tą beztroskość. Skąd on ją brał?

— Cztery — dodał Winston idący z tyłu. — Jestem z wami.

Rzuciłam mu spojrzenie przez ramię i skrzywiłam się na widok, jaki zobaczyłam. Chłopak lekko zipiał, pot mieszał się z bólem na szarej twarzy, a jego ręka co chwilę kierowała się mu na brzuch, gdzie znajdowały się paskudne pamiątki po Poparzeńcach. Mimo tego chciał wesprzeć chłopaków w poprawieniu mi humoru.

To dla niego się wtedy uśmiechnęłam. Tak szczerze.

Zatrzymaliśmy się przed wysoką górą piasku. Wszyscy przez moment pomarudzili na swój sposób (Minho nawet usiadł na piasku i nie chciał wstać, ale brutalnie pomogli mu w tym Newt i Patelniak), jednak już po chwili każdy wspinał się po piaszczystym zboczu. Stopy zapadały mi się po każdym kroku, mimo to dzielnie brnęłam dalej.

— Wszystko gra? — Thomas odwrócił się i spojrzał na Winstona, który dyszał coraz bardziej.

— Tak.

Prychnęłam nieprzekonana, ale nijak tego nie skomentowałam.

Wreszcie stanęliśmy na szczycie zaspy. Daleko przed nami rysowały się szczyty górskie, od których dzieliły nas kilometry, a może nawet mile, czystej pustyni. Jęknęłam i oparłam dłonie o biodra, starając się nie wypluć płuc na piach.

— To chyba te góry — mruknął Thomas. — Tam idziemy.

— Kawał drogi — stwierdził Newt, na co bym mu zaklaskała, gdybym nie umierała z wyczerpania.

— Więc lepiej ruszajmy...

Nagle Winston zachwiał się, a potem runął do przodu. Wszyscy w oka mgnieniu otoczyli chłopaka z każdej strony, przekrzykując się nawzajem. Przepchnęłam się na przód i padłam na kolana obok bruneta, następnie nasłuchując jego oddechu. Był tak słaby, że aż prawie niesłyszalny.

— Co z nim?

— Marnie wygląda.

— Da radę iść?

— Jest ciężko ranny — mruknęłam, równocześnie odpowiadając na ich wszystkie pytania. Winston zakrztusił się, próbował łapać oddech. Żal mocno zacisnął się na moim sercu.

— Co robimy? — Aris spojrzał na Thomasa. Ten tylko zacisnął wargi i odszedł kawałek, zapatrując się w obraz gór na horyzoncie.

— Winston, słyszysz mnie? — Newt potrząsnął ramieniem bruneta, co nie przyniosło żadnego efektu. Westchnęłam i przeczesałam mokre włosy chłopaka.

— Musimy iść dalej — zdecydował Thomas. Spojrzałam na niego jak na szaleńca.

— Zwariowałeś? On jest nieprzytomny — wycedziłam powoli. Liczyłam, że to już do niego dotarło. — Nie mówi, nie chodzi, ledwie dycha. Jak ty chcesz z nim iść, co?

Thomas wskazał na punkt gdzieś na moimi plecami. Powiodłam tam wzrokiem, a za mną wzrok wszystkich innych, trafiając na kupkę gruzu. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się uważniej. Wreszcie grymas pojawił się na mojej twarzy.

Nie podobało mi się to.

Chłopcy zapakowali Winstona na niewielką drewnianą kładkę, którą wcześniej wyłożyłam małym kocykiem zabranym z domu. Minho oraz Patelniak zostali wytypowani do ciągnięcia kładki po piasku, a ja, choć nikt mnie o to nie prosił, szłam tuż za nimi. Ciągłą uwagę poświęcałam nieprzytomnemu brunetowi, który co jakiś czas drżał i jęczał pod nosem z bólu. Martwiłam się o niego. Bardzo.

To była kolejna osoba, która zmagała się z bólem, a ja tylko stałam obok i się temu przyglądałam.

Gdy weszliśmy na bardziej otwarty teren, już nie tylko słońce stało się dla nas uciążliwe. Dołączył do niego także wiatr, który porywał piasek w powietrze, aby potem rzucić go nam w twarz. Ziarenka szczypały nas w oczy, uwierały w usta i drapały po skórze. Chusty czy kaptury na niewiele się wtedy zdawały.

— Musimy znaleźć jakąś kryjówkę! —krzyknął Thomas niewyraźnie. Wszyscy bez słowa się zgodzili, bo hej, pierwszy raz powiedział coś z sensem.

Schowaliśmy się pod dachem budynku, którego znaczna część była zakopana w piachu. Usiadłam, czując gryzące uczucie piasku wszędzie na moim ciele. Dosłownie wszędzie. Na początku jednak postanowiłam pozbyć się go z buzi, dlatego zaczęłam pluć do wykopanej przez siebie dziurki w ziemi.

Chłopaki delikatnie puścili kładkę ze zwiniętym w kłębek Winstonem, żeby sami mogli się rzucić na piasek i otrzepać, co najmniej jakby chodziły po nich robaki. Patelniak ściągnął buta i wysypał z niego garść piasku, która była zadziwiająco wielka. Czarnowłosy pomasował czule swoją stopę.

Upiłam łyka wody z butelki, którą podał mi Newt, po czym przysunęłam się bliżej Winstona. Nie wyglądał dobrze. Na białej jak kreda twarzy lśnił pot zmieszany z piaskiem, włosy miał mokre i posklejane, a usta ciągle wykrzywiały mu się w oznace bólu. Z trudem łapał powietrze. Cierpiał.

Siedząca obok chłopaka Teresa, gdy tylko pojawiłam się na widoku, wstała i odeszła w stronę Thomasa. Jak zawsze nie przejęłam się nią zbytnio. Uwagę skupiałam na Winstonie, przyglądając się mu wilgotnymi oczami. Pogładziłam lekko jego ramię. Wzdrygnął się.

Dlaczego dobrzy ludzie musieli tak cierpieć?

— I jak? — Newt krzyknął w stronę dwójki, która stała kilkanaście kroków dalej.

Thomas i Teresa wymienili między sobą krótkie spojrzenia. Zmrużyłam lekko oczy, choć nawet wtedy nie mogłam dostać się do ich głów. Szlag.

— Jeszcze kawałek! — odkrzyknął Thomas.

Newt zacisnął wąsko wargi. Objął nas wszystkich spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na mnie. Po dłuższej chwili westchnął i uderzył głową o filar.

— Nie przekonał mnie.

Choć nikt tego nie powiedział na głos, to każdy się z nim zgadzał. Wszyscy czuliśmy na barkach ciężar tego, co nas czekało. Byliśmy wymęczeni, a myśli o długiej podróży do nikąd, o szukaniu czegoś, co może wcale nie istniało i o Winstonie, który z każdą sekundą opadał z sił, nie budowały na duchu. Jednak był z nami Thomas, a on miał coś, czego w nas nie warto było już szukać. To trzymało nas razem.

Miał nadzieję.

— Purwa — jęknął Minho. — Czuję piasek nawet w miejscu klumpa.

— Możemy cię zawieść do góry nogami i potrząsnąć. Wtedy to nawet ci uszami wszystko wyjdzie — podsunął Patelniak, rzucając mi sugestywny uśmiech. — Ellie, wiesz co robić.

— Patrzcie na tego Szczylniaka — prychnął Azjata. — Ty uważaj, żebym ja cię zaraz nie potrząsnął.

Spojrzałam rozbawiona na Newta, który obserwował dwójkę z zażenowaniem. Wyczuwając na sobie moje spojrzenie odwrócił głowę w moją stronę, posyłając lekki uśmiech. Odpowiedziałam mu tym samym, czując jednocześnie, jak żołądek ścisnął mi się do wielkości orzecha. Gdzieś w głowie usłyszałam też głośne uderzenie mojego serca.

Chciałam wtedy krzyknąć na niego, aby dał spokój moim narządom.

— Ellie, uważaj!

To był Aris. Zanim jednak zdążyłam zorientować się, o co mogło mu chodzić, byłam już dociśnięta do ziemi. Winston siedział mi na biodrach i starał się jedną ręką wyszarpać pistolet z kabury przy moim pasie, drugą zaciskając palce na  gardle.

Znowu to samo.

Płuca zajmowały się ogniem. Ból. Szumy mieszały się z krzykami reszty. Ciemność przed oczami. Strach. Brak powietrza. Lęk.

Nagle wszystko ustało. Wzięłam głęboki wdech, zamiennie walcząc z napadami kaszlu a braniem dużych dawek powietrza. Patelniak i Minho trzymali szarpiącego się Winstona, od którego ktoś momentalnie mnie odciągnął. To był Newt. Spoglądał na mnie z przerażeniem w oczach, dotykając czule mojego ramienia.

— W porządku? — spytał troskliwie.

Pokiwałam lekko głową, zbyt ogłupiała na jakiekolwiek słowa. Szumy cichły. Serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Złapałam się za szyję, która pewnie barwiła się już na czerwono, przyglądając się jak chłopaki puszczają wiercącego się Winstona. On... warczał.

— Ej! — Newt krzyknął na Thomasa i Teresę. — Chodźcie tu!

W tym samym czasie złapałam za pas. Z ulgą poklepałam broń, która wciąż siedziała w kaburze. Ręce mi drżały. Gdybym ją wyciągnęła, mogłabym przypadkiem postrzelić kogoś lub siebie. Najważniejsze jednak było, że ją miałam. A Winston nie.

— Co mu...

Thomas zamilkł. Wszyscy w milczeniu obserwowali ciężko dyszącego bruneta, który w tamtym momencie przewrócił się na czworaka i wypluł na piasek obrzydliwą, czarną maź. Skrzywiłam się z obrzydzenia. Winston opadł na ziemię, przez chwilę tylko charcząc i ciężko oddychając, aż nie uniósł koszulki.

Jeśli wcześniej czułam obrzydzenie, to na widok czarnych pulsujących żył poranna jajecznica podeszła mi do gardła.

— To rośnie... — wysapał z trudem. — Rośnie we mnie...

Szok i przerażenie ogarnęło nas wszystkich. Patrzyliśmy na charczącego Winstona w milczeniu i bezruchu, jakbyśmy wszyscy cicho liczyli, że to był tylko żart, a zza krzaka wyskoczy zaraz kamera na nagraniu. Ale to nie był żart. To była pieprzona rzeczywistość i każdy wiedział co to oznacza.

Winston się przemieniał.

— Już po mnie.

— Nie.

To był mój głos. Pokręciłam szybko głową. Czułam łzy pod powiekami. Słyszałam stęknięcia ściskanego przez żal serca. Ale Winston nie umierał. Nie dla mnie. Po prostu nie.

— Nie — powtórzyłam.

Zaczęłam iść w jego stronę. Chciałam być przy nim. Móc złapać go za rękę, pogłaskać po czole; zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Ktoś z tyłu złapał mnie za ramię, ścisnął, próbował zatrzymać. Nie.

— Puszczaj mnie! — warknęłam i wyszarpałam się, po czym rzuciłam się na kolana tuż przy bezsilnym ciele chłopaka. — Nie Winston. Wszystko będzie dobrze.

— Ellie... — zaczął Thomas, który wcześniej starał się mnie powstrzymać. — Lepiej się od...

— To przecież Winston! — wybuchłam. Pierwsze łzy poleciały mi po policzkach, gdy złapałam za rękę bruneta.

Wspomnienia uderzyły mi do głowy. Te drobne momenty, gdy razem piliśmy wino z popękanych kieliszków, śpiewaliśmy piosenki i śmialiśmy się głośno. Krótkie chwile z przeszłości, które w tamtym momencie tak bardzo zyskały na znaczeniu. Znałam go krótko, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że odbierano mi szansę poznania go bliżej.

— Ellie — Winston ścisnął moją dłoń. Ledwo mogłam to poczuć. — Jest dobrze.

— Winston...

— Dziękuję — szepnął cicho, ale wciąż z uśmiechem. — Dziękuję za wieczór, który... jest idealnym ostatnim wspomnieniem.

Nie wiedziałam co głośniej płakało – moje serce czy dusza. Przełknęłam ślinę, uśmiechając się krzywo spod plątaniny łez. Jeśli on nie mógł być silny, to ja zamierzałam być silna za nas dwoje.

Chłopak przeniósł swój wzrok na resztę. Wtedy pozwolił sobie na ujawnienie prawdziwych emocji, które wyżerały go od środka wraz z wirusem. Oczy się mu zaszkliły, a usta zadrżały.

— Proszę... Nie dajcie mi się zmienić w potwora.

Zacisnęłam mocno oczy, nie potrafiąc tego słuchać. Dlaczego tak było? Że ludzie młodzi, którzy powinni mieć przed sobą masę planów i życia, byli ich pozbawiani i rzucani prosto w ramiona śmierci? Powinniśmy żyć i cieszyć się z każdego dnia, a nie martwić się, że niewiele nam już ich zostało.

To nie powinno tak wyglądać.

Rozchyliłam powieki, mało co widząc zza ściany łez. Widziałam zamazaną posturę Newta, który kucał z drugiej strony Winstona. Blondyn położył mu pistolet na piersi. Ten sam pistolet, którym uratował życie przyjaciół, tym samym samemu podpisując się na wyrok od śmierci.

A wtedy żadne z nas nie mogło uratować jego.

— Dzięki — szepnął chłopak. — A teraz zjeżdżajcie stąd.

Ktoś złapał mnie za ramiona. Kątem oka zauważyłam, że był to Aris, który pożegnał leżącego chłopaka nieśmiałym uśmiechem. Wreszcie zaczął mnie odciągać od Winstona, ale ja stawiałam opór. Chciałam zostać przy nim jak najdłużej. Wiedziałam, że nie znajdę słów godnych pożegnania, ale przynajmniej mogłam być przy nim, gdy on odchodził. Mimo tego, że moje serce tak bardzo krwawiło.

Wtedy przekonałam się, że Aris to była naprawdę cwana bestia, która ukrywała swoją siłę w ciele drobniutkiego chłopczyka.

— Żegnaj Winston.

Zbolały głos Newta rozerwał moje serce jeszcze bardziej. Odszedł od bruneta, aby podejść do mnie i Arisa, pomagając blondynowi w przełamaniu mojego uporu. Jak z jednym dawałam radę, tak z dwoma nawet nie starałam się walczyć. Złapana pod ramiona szłam za nimi potulnie, co jakiś czas rzucając łzawe spojrzenia przez ramię. Widziałam jak każdy podchodzi i żegna się z chłopakiem. Widziałam łzy na pucołowatych policzkach Patelniaka. Zaciśnięte pięści Minho. Drżące wargi Thomasa.

Każdy cierpiał na swój sposób, ale wszyscy równie mocno.

Nie zwróciłam uwagi na moment, w którym Newt i Aris mnie puścili. Nie potrafiłam się otrząsnąć. Kolejna osoba zostawiona za naszymi plecami, którą nie czekało nic innego od śmierci. Najpierw Danny, potem Winston. Kto miał być następny?

Wtedy dotarła do mnie jedna bardzo ważna rzecz. Winston nie był odporny.

Kłóciło mi się to z genezą Labiryntu. Czy nie zamykano tam dzieciaków, którym wirus nie przyniósłby nawet kataru? Czemu Winston zachorował? Powinien żyć; iść dalej z nami i szukać lepszego jutra. Dlaczego więc on? Nic z tego nie rozumiałam.

Ile z nas mogło podzielić jego los?

Nagle rozległ się strzał. Wszyscy jak jeden mąż zatrzymaliśmy się w miejscu. Miałam wrażenie, że zaraz nogi mi się ugną pod ciężarem łez, jakie nagromadziłam w oczach. Chłód przebiegł po moim ciele. Zaraz potem pozwoliłam sobie na głośny płacz.

Winston odszedł.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top