Rozdział 1 / cz.4

  " - Po moim trupie! "

Tak brzmiała odpowiedź Dyane. Po tych trzech słowach wybiegła z sypialni Wodza i klucząc po domu, w końcu dotarła do łaźni, w której się zabarykadowała. Od piętnastu minut siedziała na wilgotnej, kamiennej podłodze i słuchała przeplatanki przekleństw i próśb Wodza płynących zza grubych drzwi.

- Wyjdź już. Nic ci przecież nie zrobię.

Dyana milczała. Może było to dziecinne z jej strony, jednak chciała to wszystko przemyśleć.

- Jak zaraz stamtąd nie wyjdziesz, to wyważę drzwi. - ostrzegł Wódz. - Liczę do dziesięciu.

Początkowa zapalczywość szatynki nieco osłabła, gdy zdała sobie sprawę, iż ten mężczyzna jest do tego zdolny. Mimo to nie otworzyła drzwi.

- Daj mi na razie spokój. Chcę pomyśleć. - Rzekła na tyle głośno, by był w stanie ją usłyszeć.

Usłyszała bardzo ciche westchnięcie, a następnie oddalające się kroki.

Odetchnęła z ulgą. Oparła głowę na złączonych kolanach, w międzyczasie skrobiąc połamanym paznokciem kamienną, nierówną podłogę. Mimowolnie do jej głowy napłynął obraz Wodza. Nie miała zbytnio czasu, żeby rozwodzić się nad jego wyglądem, jednak teraz nie mogła się powstrzymać. Od zewnętrznej strony ramion aż do polików ciągnęły się pasy złotych łusek, lśniących jak zbroja. Pionowe źrenice wypalały w niej obietnicę upojnej nocy. Miał też atletyczną budowę ciała, na co Dyana wydała z siebie ciche westchnienie. Niechętnie przyznała, że i na nią wieź zaczyna działać. Skrzywiła się na tę myśl. Widziała jak to jest z wilkołakami. Sama miała kilku znajomych trwających w związku ze swoją bądź swoim mate. Wszyscy mężczyźni z ich rasy są bardzo terytorialni. Niektórzy nie pozwalają swoim mate wychodzić z domu bez pozwolenia. Zdarzają się przypadki, gdzie samiec bije swoją ukochaną, ale to zdarza się raczej rzadko. No i dochodzi do tego ich chuć. Z tego, co słyszała od dawnej przyjaciółki (również człowieka) jej mate, ma na nią ochotę dzień w dzień. A kiedy nie mogła go zaspokoić, robił się bardzo nerwowy. Wieź z kotołakiem niewiele się różni od tej z wilkołakiem. Poza jednym dość istotnym szczegółem. Wilkołaki, gdy znajdują mate, to pozostają jej wierni, póki żyje. Natomiast u kotołaków jest całkowicie na odwrót. Zakładają swoje haremy i nawet jeśli znajdą tą jedyną — zajmuje ona tylko wysoką pozycję wśród innych nałożnic. Nie ma ślubu, gromadki dzieci i obietnic wiecznej miłości — samo pożądanie. "Jesteśmy co najmniej dziesięć razy bardziej napaleni na swoje partnerki niż oni" - na wspomnienie tych słów przeszedł ją zimny dreszcz. Bała się, że jeśli odmówi mu więzi, weźmie ją siłą. Co jest częstym zjawiskiem wśród zmiennokształtnych.

Dyana widziała ile cierpienia przynosi wieź bratnich dusz, jednak nie mogła powiedzieć, że jest ona jakoś szczególnie zła. Gdy była młodsza nawet marzyła o cudownym, przystojnym alfie, który porwie ją w ramiona i nigdy nie wypuści. Teraz gdy dostała Wodza Innej Rasy, zastanawiała się jak kiedyś mogła być taka głupia i naiwna. Psia krew! Nie wie nawet, jak gościu ma na imię! Z zamyślenia wyrwał ją głos Wodza dobiegający zza drzwi.

- Domyślam się, że raczej szybko stamtąd nie wyjdziesz więc przyniosłem ci ubrania na zmianę i coś do przekąszenia. Na pewno jesteś głodna. Zostawiłem wszystko pod drzwiami. Kiedy będziesz gotowa, przyjdź proszę do salonu. Korytarzem w prawo.

Wódz musiał przez chwilę stać pod drzwiami czekając na jej reakcje, jednak nie doczekawszy się żadnego słowa, odszedł. Dyana odczekała kilka chwil, po czym odryglowała drzwi i ostrożnie wciągnęła tacę oraz stosik ubrań do środka zamykając się na powrót w ciepłej łaźni. Dopiero teraz poczuła jak bardzo doskwiera jej własny bród i smród. Nie mogła wyjść z podziwu dla Wodza, że bez oporów przytulił ją do siebie i o zgrozo... powąchał. Szybko zrzuciła z siebie dziurawy podkoszulek i męskie spodnie, które zwinęła komuś z suszącego się w ogrodzie prania. No cóż... nie miała wtedy grosza przy duszy, bo ludzie, z którymi podróżowała, obrobili ją, gdy spała. Wskoczyła do sporych rozmiarów drewnianej bali umiejscowionej na samym środku łaźni. Kiedy wyszorowała skórę do czerwoności, a następnie umyła skołtunione włosy, poczuła się o niebo lepiej. Na pewno tak też wyglądała. Z zainteresowaniem przyjrzała się systemowi, dzięki któremu woda jest ogrzewana. Wiele rur wystawało spod drewnianej wanny, ciągnęło się po podłodze i znikało ścianie. Dyana doszła do wniosku, że na zewnątrz musi znajdować się spory piec z pompą, który doprowadza zagrzaną wodę do bali. Ten pomysł wymyśli krasnoludzcy kowale wraz z ludzkimi specami od hydrauliki zaledwie pięć lat temu. Do tej pory ciężko gdziekolwiek znaleźć podobne cudo, gdyż nie jest to tani rarytas. Kiedy nacieszyła oczy nowoczesnym wynalazkiem niechętnie wyszła ze wciąż gorącej wody i w ekspresowym tempie wytarła ręcznikiem do sucha. Długie do pupy kręcone, brązowe włosy — wciąż wilgotne — zostawiła rozpuszczone i skierowała swój wzrok na stosik ubrań. Znalazła tam bieliznę ze swojego plecaka — zarumieniła się lekko na myśl, że Wódz jej dotykał. Skarciła się w duchu za swe dziecinne zachowanie. Następnie wciągnęła na siebie czarną, lnianą koszulę. Nie miała wątpliwości, iż należała ona do gospodarza tego domu. Do tego dostała dziwne ucięte do kolan męskie spodnie. Nie narzekała. Było jej w tym zestawie naprawę wygodnie, choć wszystko było o wiele za duże. W końcu podjęła decyzję o wyjściu z "bezpiecznego" miejsca. Nie mogła przecież siedzieć tu aż do śmierci. Złapała tylko ciepłą jeszcze bułkę z warzywami i mięsem, które przyniósł jej Wódz i szybko zjadła. Wychodząc z łaźni, zatrzymała się na moment przy wiadrze z wodą, w której zobaczyła swoją twarz. Błękitne oczy spozierały na nią z odbicia. Była taka podobna do swojej zmarłej przedwcześnie siostry... odgoniła natrętne myśli, po czym wyszła z ciepłego pomieszczenia. Dziarskim krokiem ruszyła przez korytarz w prawo i już po chwili znalazła się w spowitym półmrokiem salonie.

Wszędzie leżały skóry i miękkie futra. Naprzeciw kominka, w którym tańczyły jasne płomienie znajdowała się kanapa, a na niej Wódz. Teraz miał na sobie zwykłą koszulę bez rękawów i luźne spodnie. Zawzięcie czytał jakieś papiery jednak gdy wyczuł, że jego bratnia dusza stała zaledwie parę kroków od niego poderwał głowę do góry. Pierwszy raz w życiu kompletnie go zatkało. W przejściu między korytarzem a salonem stała kobieta jego życia. Najpiękniejsza niewiasta, jaką było mu dane spotkać. Poderwał się do góry i w ułamku sekundy znalazł przy niej. Objął ją dłońmi w wąskiej talii i mocno przyciągnął do szerokiej piersi. Wyczuł jej zaskoczenie i wyraźne wahanie.

Nie wiedziała, czy ma się wyrywać, czy może znowu dać obwąchać. Dyana postanowiła nie robić nic. Po prostu trwała w jego ramionach i wbrew rozumowi poczuła się bezpieczna. Czar prysł, gdy ręka Wodza zjechała niebezpiecznie nisko jej pośladka a coś twardego i sporego zaczęło wbijać się w jej brzuch.

- Możesz mnie już puścić? Czuje się trochę... niekomfortowo. - zapytała.

Wódz niechętnie puścił swoją mate i obserwował jak podchodzi do kanapy, a następnie na niej siada pozostawiając go ze sterczącym problemem. I nie miał zamiaru się z tym kryć. Niech wie jak na niego działa. Dyana próbowała patrzeć wszędzie byle nie na mężczyznę przed nią, jednak jej wzrok za każdym razem zatrzymywał się na jego kroczu. Skarciła się w duchu. Pewnie jej twarz kolorem przypominała teraz dojrzałego pomidora.

Wódz usiadł koło niej na tyle blisko, by mogli stykać się ciałami. Czuli żar w miejscach, gdzie naga skóra ocierała się o siebie.

- A więc... jak masz na imię? - zapytał po chwili ciszy.

- Dyana, a ty?

- Drago.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top