Rozdział 7 / cz.2
Setr jak burza wpadł do zaciemnionej chaty i wbił przerażone spojrzenie w postać leżącą na łóżku — spała. Mężczyzna dopadł czuwającą uzdrowicielkę i zacisnął dłonie na jej kruchych ramionach. Kobieta skrzywiła się nieznacznie i posłała mu karcące spojrzenie.
- Co się dzieje? - zapytał słabo.
- Sytuacja nie wygląda najlepiej. Dzisiejsza noc może być decydująca. - odrzekła rzeczowo. - Przykro mi chłopcze, nic więcej nie mogę dla niej zrobić niż ulżyć w bólu.
Setr wstrząśnięty nowinami opadł na krzesło stojące obok i wbił puste spojrzenie w swoje buty. Nie wierzył w to, co się działo, nie mógł tego zaakceptować. Los po raz kolejny drwił z niego okrutnie. Najpierw zabrał ukochaną, a teraz chciał zabrać mu najbliższą przyjaciółkę. Otarł dłonią pot z czoła i zerknął w stronę kołyski. Rave spał niespokojnie, przebierał nóżkami i co chwilę marszczył nos. Jego ogonek podrygiwał nerwowo i przewracał małego pluszaka leżącego z boku. Setr podniósł się z siedzenia i podszedł do chłopca. Pogładził go po szybko rosnących, szorstkich włosach, które przy nasadzie były całkiem miękkie i gładkie. Rave był niezwykły. Oczywiście, zachowywał się jak każde inne dziecko, ale poza nietypowym wyglądem miał też niezwykły błysk w srebrzystych oczach. Kryła się tam zarówno inteligencja, jak i dzikość. Setr był pewnie tego, że nie pozwoli, aby to dziecko wyrosło na potwora, za jakiego ma go cała osada. Postanowił wychować go jak swojego i nauczyć wszystkiego co niezbędne do przetrwania w tym świecie. Niemowlę czując znajomą osobę, przestało się wiercić i zapadło w spokojny sen. Mężczyzna uśmiechnął się blado i przystawił krzesło do kołyski. Czekało ich wiele męczących godzin.
***
Mężczyznę obudziło gaworzenie. Jak oparzony zerwał się z krzesła, widząc promyki słońca wkradające się przez okno. Był już ranek. Obrócił się do Urary, która blada i spocona przez trawiącą ją gorączkę spała niespokojnie.
- Jej organizm walczy. To dobrze. - odezwała się uzdrowicielka siedząca w kącie pokoju. Karmiła właśnie chłopca, mocząc ścierkę w mleku i zawijając ją na palec, podawała chłopcu do ssania. Chłopiec rozglądał się czujnie co jakiś czas.
- Dziecko się nie zarazi? - zapytał Setr.
- Nie, gdyby tak było, już dawno by kichał i prychał. Chyba układ odpornościowy odziedziczył po Bestiach. - skrzywiła się lekko - Jedyny plus z bycia mieszanego gatunku.
Setr zignorował uwagę. Wziął wilgotną, czystą ściereczkę i przyłożył do czoła Urary, która westchnęła z ulgą, czując przyjemny chłód. Uzdrowicielka wstała z fotela i odłożyła chłopca do kołyski. Podała mu uszytego przez Urarę misia i przeciągnęła się leniwie. Kilka kości strzykało nieprzyjemnie, ale kobiecina nic sobie z tego nie zrobiła.
- Gorączka powinna spaść do południa. Podałam jej leki łagodzące i zrobiłam rosół. Za godzinę możesz spróbować ją nakarmić. Też zjedz, bo wyglądasz jak śmierć na urlopie. - trzepnęła go żartobliwie w ramię, ale mężczyzna nie zareagował. - Macie kilka dni spokoju. Nie wiem, co będzie później, ale... Setr, niewiele czasu jej zostało. - spojrzała mu prosto w oczy. Nie chciała robić mu zbędnej nadziei, nigdy tego nie robiła. Ból straty jest nie do zniesienia, nie chciała go zaostrzać.
Mężczyzna zacisnął wargi w wąską linię i kiwnął głową, pokazując, że rozumie.
- Kiedy się obudzi, ustalcie co z dzieckiem. Mogę zabrać go do siebie na jakiś czas...
- Nie. Postanowiłem, że go wychowam. - uciął - Urara wyraziła zgodę, tyle na temat.
- Rozumiem. - szepnęła kobieta. Trochę jej ulżyło, w tym wieku ciężko byłoby jej nadążyć za dzieckiem.
- Dziękuję za pomoc. Wezwę cię, gdyby coś się działo.
____________
Jest kolejny rozdział po takim czasie. Ciężko było mi napisać ten fragment, dlatego ma tylko nieco ponad pięćset słów. Ktoś wytrwał w oczekiwaniu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top