Rozdział 10 / cz.3
Drago, siedział pod drzwiami domu Wodza. Zwodzenie i krzyki jego ukochanej przyprawiały go o mdłości i irracjonalne wyrzuty sumienia. Poród zaczął się jakieś dwadzieścia godzin temu i nie było widać końca. Dyana cierpiała potwornie, a nawet zemdlała kilka razy. Parła jednak naprzód, nie poddając się. Stara lekarka cała spocona, z worami pod oczami starała się ulżyć dziewczynie, ale to nie było coś, w czym mogła jakoś szczególnie pomóc. Dziecko za każdym razem, gdy było już bliskie wyjścia, cofało się, a katorga trwała w nieskończoność. Lekarka zaczęła przygotowania do przeprowadzenia cesarskiego cięcia.
- Kurwa mać! - Dyana klęła ile się dało i w każdym języku, jaki znała. - Wyłaź! - zacisnęła dłonie na ramie łóżka i zaparła się po raz kolejny. Nie wiedziała, ile to już trwało, ale zdecydowanie zbyt długo.
Drago, wyszedł na kilka minut, by zaczerpnąć świeżego powietrza i pozbierać do kupy. Musiał być wsparciem dla Dyany, a nie kłębkiem nerwów. Wciągnął głośno nosem nocne powietrze i powoli wypuścił je ustami. Po raz wtóry wszedł do środka, gdzie walczyła jego przeznaczona.
- Już blisko! - krzyknęła nagle uradowana lekarka. Drago, zatrzymał się w półkroku, nie dowierzając. - Pchnij jeszcze raz!
- Aaaaaach! - Krzyknęła Dyana ostatkiem sił i opadła na mokre od potu poduszki. Po salonie rozniósł się płacz dziecka.
Drago, jak zaczarowany podszedł do swojej rodziny i ucałował zdyszaną Dyanę. Spojrzał na dziecko w dłoniach Dragonki i aż jęknął, nie mogąc w to uwierzyć. To był jego synek. Jego kochany, brudny od wód płodowych synek, któremu z plecków wyrastały małe czarne skrzydełka. Czekaj... skrzydełka? To, że wszyscy byli zszokowani to za mało powiedziane. Dyana osłupiała wpatrując się w swoje dziecko z wyciągniętymi po nie rękoma. Natomiast Drago i stara lekarka niemal podskoczyli, krzycząc coś niewyraźnie. Wyglądali na cholernie szczęśliwych. Drago, przejął dziecko i położył na klatce piersiowej Sareki. Dziewczyna od razu złapała dziecko i ustabilizowała na swoim ciele. Pocałowała wilgotną główkę, a cały ból odszedł w niepamięć. Ze skrzydłami czy nie... to moje dziecko. Pomyślała.
- Jestem taki szczęśliwy. - szepnął Drago, klękając przy najważniejszych osobach w jego życiu. - Dziękuję, Dyana. - mruknął i raz jeszcze pocałował ukochaną.
- Też jestem szczęśliwa. - mruknęła sennie. - Nasz mały synek w końcu przyszedł na świat. - szepnęła, a jej powieki niebezpiecznie szybko opadły. Potrząsnęła głową, chcąc odgonić zmęczenie.
- Śpij, zajmę się wami. - obiecał Drago i oparł swoje czoło o Dyany.
- Mhm - mruknęła usatysfakcjonowana Dyana, po czym zasnęła.
***
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego nasz syn ma skrzydła? - zapytała Dyana, karmiąc dziecko w fotelu. Od porodu minęły trzy dni i choć wciąż była obolała, to chętnie krzątała się przy maleństwie. Jakoś wcześniej o to nie spytała przez natłok odwiedzających i gratulujących osadników. - Ty takich nie masz, u nikogo innego też nie widziałam. Odpadną później jak ogon u jaszczurek?
- Nie porównuj nas do jaszczurek. - mruknął Dragon na ten przytyk. - Nie, nie odpadną. Nasz syn jest najzwyczajniej w świecie wyjątkowy. Teoretycznie raz na tysiąc lat rodzi się Dragon, który dziedziczy więcej niż połowę krwi smoka. To jakaś mutacja genetyczna. Kiedy dorośnie, będzie ze trzy razy silniejszy ode mnie. - powiedział z dumą. Nie dość, że urodził mu się syn, to jeszcze ze smoczym darem w postaci skrzydeł. - Wraz z dojrzewaniem skrzydła będą rosły, aż dosięgną ziemi. Będą wielkie. - dodał na wspomnienie zapisków swojego dziadka, który miał okazję poznać kogoś takiego jak jego syn. Niestety tamten osobnik zmarł pół wieku temu.
- Już widzę, jak będzie tymi łopatami zwalał wszystko w tym domu. - jęknęła Dyana. - Kiedy zacznie latać? - zapytała z rozbawieniem.
- Mniej więcej... gdy skończy dziesięć lat. Podobno, a jak to dokładnie jest, to ci nie powiem, bo informacje o takich przypadkach są mocno ograniczone.
Dyana przyjrzała się ich synkowi, który łapczywie ssał mleko. Miał czarny puszek na głowie i niebieskie, lśniące oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się czule.
- Ignis wyrośnie na przystojniaka. - skomentowała.
- Większego niż ja? - zapytał zaczepnie Drago.
- Zdecydowanie. W końcu jest bardziej podobny do mnie niż do ciebie.
- Humorek ci dopisuje. - rzekł Drago z przekąsem i podał Dyanie kubek z wodą i kanapkę. Młody już dobre piętnaście minut nie odczepiał się od piersi i raczej mało prawdopodobne było, że Dyana w spokoju zje śniadanie.
- Jakieś wieści od Setra?
Drago, westchnął ciężko i przysunął sobie krzesło do Dyany. Minęły długie miesiące od czasu opuszczenia przez niego osady i od tamtej pory słuch po nim zaginął. Obiecał wysłać czarnego gołębia, ale żaden nigdy nie przyleciał. Drago, martwił się o przyjaciela i półkrwi Dragona. Co prawda gołąb był otoczony zaklęciem odstraszającym drapieżniki, ale coś mogło mu się stać. Gdyby tak było nic dziwnego, że straciliby łączność z Setrem. Wziął tylko jednego ptaka.
- Cisza. Mam nadzieję, że to nic poważnego i w końcu da nam znać, co się dzieje. Patrol z dnia jego odejścia mówił, że widział, jak Setr bez problemu opuszcza dżunglę i kieruje się na Bezpieczny Szlak. Mimo to mam złe przeczucia.
- Będzie dobrze. Setr to silny facet, poradzi sobie. W końcu do nas wróci, tak jak obiecał.
Drago, uśmiechnął się i ułożył głowę na ramieniu Dyany. Jej poskręcane włosy połaskotały go w nos, ale to mu nie przeszkadzało. Czuł się spełniony, mając swoją Sarekę i syna, bezpieczną i spokojną osadę, a także długie życie przed sobą.
- Kocham cię. - mruknął.
- Ja ciebie też, moja jaszczurko.
_______________
To był ostatni rozdział. Pozostał już tylko epilog i podsumowanie. Co myślicie o takim końcu? Jestem ciekawa waszej opinii odnoście całości tego opowiadania :)
PS: Epilog opublikuję w niedzielę ;p Będzie miłym zwieńczeniem całości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top