Epilog

Minął tydzień, od kiedy Setr opuścił rodzime ziemie. Przez cały ten czas podróżował Bezpiecznym Szlakiem, zatrzymując się tylko na popas i nocleg. Rave zdążył zniszczyć prawie wszystkie szmaciane zabawki i nieźle wydrapał kosz od wewnątrz. Chłopak z dnia na dzień był coraz silniejszy i bardziej narwany. Energia kumulująca się w tym małym ciałku musiała znaleźć ujście, a miało to miejsce w momencie, gdy niszczył wszystko dookoła. Setr westchnął, widząc jak chłopczyk tępi ostre zęby na kawałku drewna. Rósł bardzo szybko, co utrudniało nieco podróż, coraz śmielej wiercił się, próbując wyjrzeć ponad ścianki kosza.

- Rave, uspokój się. Niedługo zatrzymamy się na popas, więc cię nakarmię.

Setr jęknął w duchu. Za każdym razem, gdy karmił młodego, ten zasypiał na kilka godzin i był spokój, niestety chwila odpoczynku w końcu musiała dobiec końca i Rave zaczynał swoje harce. Setr najchętniej karmiłby go za każdym razem, gdy się budził byle był cicho, ale to nie tak działa. Nie mógł go przecież przekarmić. I tak ten mały diabelec jadł za trzech w jego wieku. Pół godziny później zjechali ze Szlaku i przejechali kilka metrów. Setr zatrzymał konia nad strumieniem i poluzował uprząż. Zadowolone zwierze zaczęło skubać trawę i czekało, aż jego pan przyniesie mu wodę i owies. I tak też Setr postąpił. Kiedy uporał się z oporządzeniem konia i przygotowaniem posiłku, wziął Ravea i nakarmił kaszką. Chłopczyk zachłannie pochłonął całą porcję i wołał o jeszcze. Setr westchnął i z przekąsem pomyślał o tym, że zanim dojadą na miejsce, ten mały zeżre całe zapasy. Kilkanaście minut później pół-dragon spał spokojnie na wozie pod zadaszeniem. Zapowiadało się, że wieczorem zacznie padać. Setr skrzywił się na myśl o jeździe w deszczu. Bezpieczny Szlak był równą drogą prowadzącą przez dolinę, więc pagórków to tu dużo nie było, ale i tak nie chciał ryzykować, że koń poślizgnie się na błocie i połamie nogi. Kiedy spakował garnek i uprzątnął palenisko, wyciągnął mapę i przyjrzał się pobliskiemu terenowi. Po krótkiej chwili zwinął papier i ruszył w drogę. Za trzy godziny powinienem zobaczyć Wielką Skałę. To było miejsce zaznaczone jako punkt orientacyjny. Wielka Skała — tak jak mówiła nazwa — była olbrzymim kamieniem otoczonym mniejszymi. Koło niej był niewielki zagajnik, w którym można było przeczekać noc.

Kiedy Setr dotarł na miejsce, mżawka towarzysząca mu przez ostatnią godzinę zmieniła się w ulewny deszcz. Mężczyzna w pierwszej kolejności rozstawił namiot i schował w nim Ravea, a następne oporządził konia i przywiązał pod rozłożystym drzewem.

- Chyba będzie lało całą noc. - westchnął zdołowany. Nie lubił deszczu, szczególnie gdy musiał spać pod gwiazdami. Wszedł do namiotu i zmienił przemoczone ubranie. Kilka minut później spał twardym snem obok wiercącego się niespokojnie chłopca. Rave nie mógł spać, coś go niepokoiło i stanowczo nie pozwalało się odprężyć. Szarymi oczyma wpatrywał się w ścianę namiotu, na której tańczyły dziwne cienie.

***

Huk, dzikie rżenie konia i płacz dziecka zbudziły Setra i postawiły w stanie gotowości. Sięgnął po miecz leżący z boku i zaczął wypatrywać wroga. Po chwili napięcia rozbrzmiał kolejny huk, a mężczyzna rozluźnił napięte mięśnie, zdając sobie sprawę, że rozpętała się burza. Odchylił poły namiotu i wyjrzał na zewnątrz. Noc była ciemna, a mrok rozświetlały tylko błyskawice. Spojrzał na konia, którego przywiązał nieopodal i zamarł, widząc leżące na ziemi ciało zwierzęcia. Instynkt wojownika nakazał mu spokój i skupił się na otoczeniu. Wyszedł z namiotu i na rozstawionych nogach stanął w strugach deszczu. Wyczuwając mordercze intencje, skierował ostrze w lewo i odbił wycelowaną w niego strzałę. Łucznik musiał być blisko, inaczej ciężko byłoby mu strzelać przy takiej pogodzie. Z tej samej strony nadeszła druga strzała, którą tak samo, jak jej poprzedniczkę, najzwyczajniej odbił. Po chwili zza drzewa wychynęła wysoka, smukła sylwetka dzierżąca dwa sztylety.

- Czego chcecie? - zapytał Dragon. Wiedział, że jest co najmniej dwóch wrogów. W normalnych okolicznościach powinien wyczuć zmysłową percepcją ilość nieprzyjaciół, ale coś było nie tak. Ci goście nie emanowali ciepłem. Tylko raz udało mu się wyczuć mordercze intencje, a potem nic. Tak jakby potrafili całkowicie ukryć swoją obecność. Byli jak cienie.

Po chwili postać ze sztyletami ruszyła, a Setr przyjął postawę do walki w zwarciu, jednak po kilku krokach postać gwałtownie zatrzymała się, a szmatka zakrywająca jej twarz podwinęła się, ukazując uśmiechnięte usta pozbawione warg. Mężczyzna wzdrygnął się, ale nie zdążył zareagować, kiedy strzała trafiła go prosto w plecy. Upadł na kolana, czując obcą substancję w swoim ciele. To była zatruta strzała, w dodatku taka, która mogła zaszkodzić Dragonowi. Splunął krwią, trucizna była szybka i skuteczna. Po chwili siły całkowicie go opuściły i upadł na ziemię, półprzytomnie rejestrując, jak nieprzyjaciel wchodzi do namiotu i wynosi z niego wrzeszczącego chłopca. Z cienia wychyliły się kolejne sylwetki i mógłby przysiąc, że słyszy diabelski śmiech. Później była już tylko ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top