rozdział 47
- Cześć. Można? - spytała Pepper, zjawiając się w progu drzwi. Odwróciłam się do niej przodem i przytaknęłam, uśmiechając się delikatnie. Nie byłam w stanie jej wtedy odpowiedzieć. - Pięknie wyglądasz. - skomentowała, kładąc dłonie na moim nieco odkrytych ramionach.
Zerknęłam na siebie w lustrze, oglądając suknię po raz kolejny. Była bardzo lekka, jej linia tworzyła literkę A, a także miała długie koronkowe rękawy. Zapięcie tworzył zamek błyskawiczny i guziki. Gorset z siateczki ozdobiony był koronką z haftem, która przechodziła na spódnicę. Spódnica natomiast była wielowarstwowa i łączyła się z trzydziestocentymetrowym trenem. Do tego miałam jeszcze wpięty welon we włosy oraz delikatną biżuterię - naszyjnik, który dostałam od Petera jeszcze w Europie i moją bransoletkę z zawieszką śnieżynki, a także białe, nie za wysokie, szpilki.
- Jak się czujesz?
Spojrzałam na nią jedynie, próbując się nie rozpłakać. Nie musiałam nic mówić, by Pepper wiedziała, jak się czułam. Nie potrafiłam opisać emocji, które się we mnie kłębiły. Kobieta już po chwili, ostrożnie, by że zepsuć mojej fryzury, przytuliła mnie do siebie.
- Rozumiem. - wyszeptała, po czym pocałowała mnie w głowę. Moje serducho zaczęło topić się po raz kolejny. - Będzie dobrze, skarbie. - dodała, odsuwając się ode mnie, tylko dlatego, by spojrzeć na moją twarz.
- Taak, wiem. - przytaknęłam od razu, uspokajając się nieco. Nie mogłam się rozmazać, miałam makijaż. - Stresuję się trochę. - dodałam, czując jak drżą mi ręce.
- To normalne. Ale obiecuję, że to będzie najlepszy dzień w twoim życiu. To wasz dzień i nikt tego nie zepsuje.
- Nie wiem, jak ci dziękować. - powiedziałam cicho, przyglądając się jej. Choć zawsze uważałam ją za niesamowicie elegancką, wtedy przewyższyła samą siebie. Wyglądała obłędnie.
- Nie musisz, jesteśmy rodziną. - odparła, całując mnie po raz kolejny w głowę. No i jak mogłam jej nie kochać? Zastępowała mi matkę. - Dobra, ja lecę. Twój tata i Morgan czekają na mnie na zewnątrz.
- O, dzień dobry. - przywitał się jakiś dziewczęcy. Obie spojrzałyśmy na drzwi, w których stanęła moja najlepsza przyjaciółka, również w sukience. Czarnej, z dekoltem w kształcie litery V, w dodatku w rozpuszczonych i wyprostowanych włosach. Też wyglądała mega ładnie.
- Dobry, Michelle. - przywitała się Pepper, posyłając w stronę dziewczyny szczery uśmiech, który ta od razu odwzajemniła, wchodząc w głąb pomieszczenia. - Do zobaczenia.
Kiedy kobieta wyszła, zostawiając nas same, Michelle podeszła do mnie i położyła dłonie na moich ramionach. Uśmiechała się szeroko, co dodawało mi otuchy. Zmieniła się, ale zdecydowanie za lepsze, ale mimo wszystko lubiłam też starą ją.
- Mówię to po raz kolejny. Wyglądasz obłędnie w tej sukience. Peter padnie z wrażenia, gdy cię zobaczy. - zaśmiała się, na co spuściłam wzrok. Miała rację, bynajmniej w jakimś stopniu. Musiałam to przyznać sama przed sobą, wyglądałam nieźle w tej sukience, strasznie mi się podobała.
- Dzięki. - odparłam, czując przyjemne ciepło rozpływające się po moim ciele. Nie wiedziałam, co mogłabym jej wtedy odpowiedzieć, a samo "dziękuję", było chyba najodpowiedniejszą opcją. - Ktoś tu jeszcze jest, czy do kościoła pojechali? - spytałam, chcąc nieco zmienić temat naszej rozmowy.
- Poza mną, twoją rodziną i Kai'em, to raczej nikt. Twój tata wysyła ich wszystkich do kościoła.
Zaśmiałam się cicho, bo to w sumie było do przewidzenia. Znałam swojego ojca zbyt dobrze, zdawałam sobie sprawę, że mógł odwalić coś takiego, ale z drugiej strony dziękowałam mu za to. Ani ja, ani Peter nie powinniśmy się wtedy tym zajmować, nie w NASZYM dniu.
- Myślisz, że to już czas? - wyszeptałam, patrząc w jej oczy. Dziewczyna przybliżyła swoje czoło do mojego, łapiąc mnie za dłonie. Chciała dodać mi tym otuchy, a ja nie wiedziałam, jak się jej wtedy za to odwdzięczyć.
- A czujesz się gotowa? - wyszeptała, odsuwając się ode mnie nieznacznie. Uśmiechnęłam się dość nerwowo, a jednak szczerze.
- Chyba.
- Masz jeszcze jakieś wątpliwości? Dziewczyno, weź się w garść i jedziemy, bo oni tam padną, gdy będą musieli tyle czekać. - powiedziała, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc w stronę wyjścia. Gdzieś po drodze chwyciła jeszcze moje kwiaty, a ja po prostu szłam tuż obok, śmiejąc się pod nosem.
- Niezła z ciebie motywatorka. - odezwałam się, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Weszliśmy do windy, a ona od razu wcisnęła odpowiedni guzik. - Kiedy ty się tak zmieniłaś, co? - spytałam, a wtedy dziewczyna odwróciła się do mnie, a jej oczy zabłysnęły.
- Kiedy zrozumiałam, jak to jest mieć prawdziwą przyjaciółkę, która zrobi to samo dla ciebie. - odpowiedziała, a ja ponownie poczułam przyjemne ciepło w ciele. To, co powiedziała, było szalenie prawdziwe i miłe. Nigdy nie spodziewałam się, że kiedyś od kogoś usłyszę coś takiego. - Noo, zbieraj się, idziemy. Kai robi dzisiaj za twojego kierowcę.
- A ty?
- A ja się dogadałam z twoją rodzinką. Pepper mi pozwoliła. - powiedziała, prowadząc mnie do wyjścia, lecz tym razem budynku. Stało tam już moje, nasze auto, ozdobione białymi, kremowymi i błękitnymi balonami.
- To w takim razie, chodźmy. - odparłam jedynie, sama łapiąc ją pod ramię i prowadząc w stronę pojazdu. A także w stronę mojego taty, Pepper i Morgan.
~*~
- Ja, Peter Benjamin Parker biorę ciebie, Stello Leo Stark za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
- Ja, Stella Lea Stark biorę ciebie, Peterze Benjaminie Parkerze za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Patrzyliśmy sobie z Peterem w oczy, nie odrywając od siebie wzroku ani na moment. Serce dudniło mi w piersi jak oszalałe. To było tak niesamowite, tak nieprawdopodobne i tak... Realne w tamtym momencie.
Ksiądz wypowiadał jakieś słowa, które niezbyt do mnie docierały. Nie potrafiłam się skupić, nieustannie się uśmiechałam, a ciało radowało, że to był właśnie tamten dzień. Momentami wciąż nie dochodziło do mnie, że zaledwie sekundy dzieliły mnie od zostania Stellą Parker, a nie Stellą Stark.
W końcu nadeszła wyczekiwana wymiana obrączek, a moje ręce zaczęły się trząść. Peter też był w podobnym stanie, bo kiedy chwycił moją dłoń jego trzęsła się lekko.
- Stello Stark przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Przełknęłam cicho ślinę, po czym wzięłam do rąk drugą, nieco większą obrączkę.
- Peterze Parkerze przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Później wszyscy działo się już zdecydujemy za szybko, by mój mózg mógł to zarejestrować. Usłyszeliśmy tylko wiwaty, a ja nie zdążyłam się zorientować, gdy Peter złączył nasze usta razem. Szumiało mi w uszach, gdyby nie to, że chłopak mnie trzymał, to zapewne bym upadła z tych wszystkich emocji. Pozytywnych emocji.
- Kocham cię. - powiedział cicho, stykając swoje czoło z moim. Nie byłam w stanie mu wtedy odpowiedzieć, z resztą zaraz chwycił mnie za dłoń i oboje odwróciliśmy się do zgromadzonych gości.
A uśmiech nie schodził mi z twarzy ani na moment.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top