rozdział 46

Nie wiedziałam, co było wtedy gorsze - siedzenie i myślenie o ślubie, który miał odbyć się za niedługo, czy zamartwianie się, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. W dodatku, ta ciąża mnie męczyła, choć na szczęście mdłości ustały, ale za to brzuch się nieznacznie powiększył.

- Gdzie idziesz? - odezwał się Peter, odwracając do mnie głowę. Zerknęłam na niego, zakładając szybko buty. Musiałam wyjść z tamtego miejsca, by nie oszaleć.

- Przypilnować prac remontowych. - odparłam zgodnie z prawdą, nie chcąc kłamać. Chłopak zmarszczył brwi, widząc, jaki przycisk wcisnęłam na panelu windy.

- Na dachu?

- A to tak przy okazji. - stwierdziłam, wzruszając ramionami. On dobrze wiedział, że nigdy nie byłam normalną dziewczyną i niestety bądź stety musiał się do tego przyzwyczaić, chcąc spędzić ze mną resztę życia. - Pomacham ci zaraz, co? - dodałam ze śmiechem, patrząc na niego reakcję.

- Jesteś niemożliwa. - skomentował, kręcąc głową sam do siebie. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc, że nie zamierzał mnie zatrzymywać. I tak by z resztą nic nie zdziałał.

- Bywa. - odparłam, wchodząc do windy. Odwróciłam się jeszcze do niego, słysząc jego głos. Oczywiście, że musiał coś powiedzieć na "pożegnanie".

- Uważaj! - zawołał, na co tylko szerzej się uśmiechnęłam. To był kolejny raz, kiedy zwykłym słowem ukazywał mi miłość.

- Jak zawsze!

Wjechałam na dach, a delikatny wiatr owiał moją twarz, kiedy tylko wyszłam na zewnątrz. Nabrałam nieco świeżego powietrza do płuc, podchodząc do krawędzi. Spojrzałam w dół, podobnie, jak kilka lat wcześniej, gdzie stałam tam wraz z Avengers. Połowa z nich teraz była w różnych miejscach, Steve i Natasha odeszli, a mimo to czułam się tak samo, jak wtedy, tyle że teraz stałam tam zupełnie sama.

Stanęłam do krawędzi dachu tyłem, po czym bezwładnie pochyliłam się do tyłu, momentalnie zaczynając spadać w dół. Gdzieś po drodze wcisnęłam śnieżynkę przy bransoletce, a moje ciało do razu pokrył strój Snow. Opanowałam sytuację, odnalazłam odpowiednie okno wzrokiem, co nie było łatwym zadaniem, po czym pomachałam do Petera, który stał tuż nieopodal.

- Witam serdecznie! - powiedziałam głośno, by mnie usłyszał. Chłopak pokręcił głową, podchodząc bliżej okna, dzięki czemu miałam na niego doskonały widok. - Wrócę za jakiś czas. - dodałam, nie chcąc, by na mnie niepotrzebnie czekał, bo nie wiedziałam, ile dokładnie zajmie mi to wszystko.

- Jasne.

Oblecialam jeszcze cały budynek i chwilę później wylądowałam przed wejściem. Weszłam do środka bez problemu, po czym znów wcisnęłam swoją zawieszkę, wracając do wcześniejszych ubrań, by robotnicy nic nie podejrzewali. Wjechałam na wyższe piętro, gdzie aktualnie sie znajdowali.

- Witam. Co dzisiaj robimy? - zapytałam od razu, stając koło architekta, który prowadził to wszystko. Był jednym z lepszych, nie mogłam zaprzeczyć. W dodatku ci robotnicy... Wszystko szło im zadziwiająco szybko, a przede wszystkim ładnie.

- O, dzień dobry. - przywitał się mężczyzna, odrywając się od swoich notatek, czy czegoś w tym rodzaju. Zaraz spojrzał na kilku innych mężczyzn, wskazując długopisem w ich kierunku. - Kończymy właśnie podesty.

- Czyli prace idą sprawnie, okey. - przytaknęłam, bardziej do siebie, niż do niego. Pokiwałam głową, wracając do niego wzrokiem. - Pomóc w czymś? - spytałam, gotowa, by pomóc im w czymkolwiek. Potrzebowałam oderwać się od swoich myśli.

- Na pewno możesz?

- Co ma pan na myśli? - odparłam pytaniem na pytanie, nie do końca rozumiejąc, co miał na myśli. Mogłam robić wszystko, to było moje miejsce, nikt nie miał prawa mi dyrygować.

- Noo... Tak jakby... - zaczął dość nieudolnie, drapiąc się po głowie. Prędko zrozumiałam, co chciał powiedzieć, ale mimo wszystko zdziwiłam się, że w ogóle o tym wiedział. Ale do tego też szybko doszłam.

- Peter wam mówił? - odparłam, wskazując na niego palcem i unosząc brew do góry. Westchnęłam po chwili, kiedy mężczyzna pokiwał twierdząco głową, potwierdzając tym moje słowa. - No dobra, okey, może nie powinnam, ale przecież nic mi nie będzie.

- Wolałbym nie ryzykować. - oznajmił, upierając się przy swoim. Rozumiałam go, nie chciał, by coś mi się stało, zwyczajny ludzki odruch, ale z drugiej strony... Postanowiłam się nie kłócić, bo to i tak było bez sensu.

- Zgoda. Ale to może pomogę w inny sposób, co? Ostatnim razem pytałam, czy niektórzy zgodzą się na ukazanie wizerunku i większość się zgodziła.

- W sumie się nad tym zastanawiałam jakiś czas temu. Znasz ich wszystkich, czy po prostu szukasz i dzwonisz? - zagadnął, obejmując swój notatnik. Odwrócił się w moją stronę twarzą, oczekując odpowiedzi. A ja po raz kolejny nie mogłam powiedzieć mu całkowitej prawdy, bo nie ufałam mu na tyle mocno, by o tym rozpowiadać.

- Tak się składa, że miałam okazję ich poznać. - przyznałam, uśmiechając się do niego delikatnie. - Dobra, to ja jeszcze zadzwonię do kilku. W razie czego będę kręcić się po korytarzu.

~*~

- Tylko dobrze wyszoruj te kły.

Odwróciłam się za siebie, słysząc głos Petera za sobą. Prędko wróciłam wzrokiem do swojego odbicia w lustrze, obserwując i jego. Chłopak sam zaraz zaczął myć swoje zęby, czasami specjalnie szturchając mnie biodrem, czy łokciem.

- Moje czyściutkie. A twoje? - spytałam, uśmiechając się szeroko, by mógł zobaczyć moje zęby. Peter zaśmiał się, pokazując mi swoje.

- Wiadomo, że też. - odpowiedział od razu, obejmując mnie szczelnie ramionami. Spojrzał na moją twarz, przyglądając mi się z troską. Ostatnio zdecydowanie za bardzo się o mnie troszczył, ale było to niesamowicie urocze z jego strony. - Idziemy? Widzę, że jesteś padnięta.

- Bez przesady. Byłabym w stanie, bez zmęczenia, oblecieć cały Nowy Jork. Trzy razy. Ty byś padł już w połowie pierwszego.

- Zdziwiłabyś się. - powiedział, prowadząc mnie do wyjścia. Niestety do sypialni mieliśmy ciut daleko, ale też niezbyt daleko, więc po chwili znaleźliśmy się już w pomieszczeniu.

- Chcesz się przekonać? - spytałam prowokacyjnie, chcąc się z nim trochę podroczyć. Uwielbiałam to i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

- Może nie dzisiaj. Dzisiaj to już tylko marzę położyć się z tobą pod ciepłą kołderką. Powiedz, że to nie cudowna propozycja.

- Nie jest cudowna. - oznajmiłam poważnym tonem, a on spojrzał na mnie nagle, jak na wariatkę. Zaśmiałam się tylko, uderzając go delikatnie w ramię, po czym położyłam się do łóżka. - Żartuję przecież. Jasne, że tak, chodź.

Klepnęłam miejsce koło siebie, a Peter, kręcąc głową, położył się tuż bok. Przykrył nas oboje kołdrą, kładąc się do mnie twarzą. Uśmiechnęłam się, czochrając mu nieco włosy. Były takie miękkie i już trochę przydługie, ale nawet mu to pasowało. 

- Nie mogę uwierzyć, że to już za dwa dni. Naprawdę, jakoś... Nie wiem, szybko minął ten czas. - powiedziałam cicho, wciąż jakoś nie wierząc w to, co się działo wokół mnie w ostatnich miesiącach. To było zdecydowanie za dużo, jak na jedną osobę. - Za kilka miesięcy powitamy też naszego malucha, a to jeszcze bardziej napawa mnie wszelkimi emocjami. - dodałam, łapiąc się za lekko wypuklony już brzuch. Nie dochodziło do mnie jeszcze na sto procent, że znajdowało się tam nowe życie.

- Może to nie będzie w tym samym czasie, ale... Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. - odparł Peter, kładąc dłoń na tej mojej. Uśmiechnęłam się szerzej, spoglądając w jego brązowe tęczówki, które świeciły wtedy lekko.

- Tak, w sumie tak. - przytaknęłam, bo miał sporo racji. Ślub mieliśmy mieć za dwa dni, a dziecko potrzebowało jeszcze kilku miesięcy, ale i do tego, i do tego nie zostało za wiele. - A w prawdzie to trzy. Jeszcze to muzeum. Oni już pomału kończą, zostało tylko zebranie wszystkiego i można otwierać. - dodałam, a przed oczami pojawiły mi się te wszystkie skończone już prawie pomieszczenia. - Ale tak kompletnie o tym zapominając teraz... Dobranoc, Pajączku.

- Dobranoc, Śnieżynko. - powiedział, całując mnie w czoło.

Pozostało jedynie odliczanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top