rozdział 45

Dni mijały, a data ślubu zbliżała się nieubłaganie. Nie wiedziałam, co czułam bardziej - strach, czy szczęście. W całym tym szaleństwie znaleźliśmy też czas dla naszych przyjaciół, z którymi spotkaliśmy się w central parku.

- Jak się w ogóle czujecie? Zostało wam kilka dni tak naprawdę. - odezwał się Kai, stojąc naprzeciwko nas wraz z Michelle. Pokręciłam tylko głową, by odrzucić tamte myśli na bok.

- Kai, proszę... - westchnęłam, dając mu tym znak, żeby nawet nie pytał. Byłam przemęczona tym wszystkim, nie sypiałam też za długo, a powinnam się oszczędzać, nie robić wiele, by stracić tą ciążę. Nie przeżyłabym tego.

- Trochę to stresujące, ale jakoś się trzymamy. Wszystko prawie dopięte na ostatni guzik, mamy wszystko pod kontrolą. - oznajmił Peter, mimo wszystko zamierzając odpowiedzieć na pytanie chłopaka. Już chwilę później położył dłoń na moim brzuchu, zerkając na mnie z uśmiechem. - A Stella robi, co może, by się nie przemęczać. W jej stanie nie wskazany jest stres.

- Taak. Peter odciąża mnie prawie we wszystkim, w czym tylko może. - dodałam na potwierdzenie jego słów. Peter starał się, jak mógł, robił za mnie większość rzeczy, ale czasami byłam zbyt uparta, by coś odpuścić.

Staliśmy tam przez chwilę, a oni wymieniali między sobą kilka słów. Ja w tym czasie nieco się wyłączyłam, by odpocząć nawet od własnych myśli. One też czasami dobijały mnie jeszcze bardziej.

- W ogóle, ta właścicielka cukierni "U Eleny" urodziła jakieś dwa tygodnie temu. - powiedziała Michelle nagle, wyrywając mnie tym samym z chwilowego transu. Spojrzałam na nią, poprawiając nieco swoje ustawienie.

- Oo, muszę do niej napisać i pogratulować. Eleanore i Pietro będą u nas na ślubie. - oznajmiłam, przypominając sobie, jak oboje powiedzieli swoje przybycie. Nie znaliśmy się długo, to fakt, ale chciałam, żeby byli, dla Wandy. W dodatku, Peter zgodził się, by ich zaprosić.

- Zaprosiliście ich? - zdziwiła się Betty, unosząc brew do góry. Zerknęłam na nią, zamierzając wytłumaczyć jej w skrócie zaistniałą sytuację.

- To brat Wandy, a Wanda to moja przyjaciółka. Zrobiłam to głównie dla niej, bo wiem, ile przeszła.

Nikt więcej nie odezwał się w tamtej sprawie, nikt z resztą nie miał prawa wtrącać się w naszą listę gości, która i tak była już prawie pełna. Każdy potwierdził przybycie, co było dobrym znakiem.

- No to co? Zbieramy się pomału, co? - zagadnął Peter, łapiąc mnie za dłoń. Ścisnęłam ją lekko, ciesząc się, że to zaproponował. Krótki spacer na pewno dobrze by mi zrobił.

~*~

- Wiem, że do porodu jeszcze daleko, ale zastanawiałem się ostatnio nad imionami. - oznajmił Peter, kiedy późną nocą leżeliśmy już w łóżku, patrząc na siebie nawzajem.

- Naprawdę? - spytałam, mimo że nie było to potrzebne. Założyłam kosmyk włosów za ucho, bo ten opadł mi na czoło. - Ja się w sumie nad tym dawno nie zastanawiałam, ale dobrze, że o tym wspominasz. Możemy teraz rzucić jakieś propozycje, o ile masz oczywiście. - powiedziałam, zastanawiając się, co takiego wymyślił.

- Dla chłopca, hmm... Może Benjamin? Albo Anthony? - zaproponował, a mnie aż się miło zrobiło na sercu. Nie sądziłam, że będzie brał pod uwagę umie mnie mojego taty, ale z drugiej strony on był również "ojcem" dla Petera. - A dla dziewczynki... - zaczął, zastanawiając się chwilę. Prędko przejęłam inicjatywę, nie dając mu dokończyć.

- May albo Mayday, wtedy jej zdrobnieniem byłoby May. - oznajmiłam, nie widząc innego idealnego imienia dla naszej potencjalnej córki. Nie widziałam innego, które byłoby idealne.

- A co z Pepper? - spytał, nieco zdziwiony, że nie powiedziałam imienia kobiety. Choć imię Pepper mi się podobało, wiedziałam, że nie mogę tak nazwać swojej córki, mimo że kobiecie na pewno byłoby miło.

- Właściwie Pepper ma na imię Virginia. - wyjaśniłam, śmiejąc się cicho. Wiedziałam to od dawna, w sumie pytałam o to jeszcze w dzieciństwie, kiedy rozmawiałam z nią niegdyś przez telefon. Wtedy też byłam tym zdziwiona.

- Nie wiedziałem.

- Ja kiedyś też. Tak przypadkiem się w sumie dowiedziałam. - wyjaśniłam, wzruszając ramionami na tyle, na ile mogłam, leżąc. Zastanowiłam się przez chwilę na jeszcze jednym imieniem dla dziewczynki. - Emily też ładne imię. - dodałam, przypominając sobie jedną Emily, którą dane mi było kiedyś uratować. Do dziś nie wiedziałam, gdzie podziało się tamto rodzeństwo.

- Czuję, że to będzie chłopak. - oznajmił Peter, uśmiechając się cwanie. Od razu pokręciłam głową, nie chcąc w to wierzyć. Zaczęłam się z nim droczyć, nawet jeśli sama czułam, że to mógł być chłopiec.

- Taa? A ja myślę, że to będzie jednak dziewczynka.

- Też świetnie. - stwierdził, a ja byłam w stanie mu w to uwierzyć. Ale jednak widziałam w jego oczach pewien błysk, który mówił sam za siebie. - Ale... - zaczął, znów się uśmiechając, lecz nie dałam mu dokończyć.

Położyłam palec na jego ustach, by się przymknął. Peter pocałował go, co skwitowałam cichym śmiechem.

- Przymknij się. Dziewczynka będzie.

Nie kłócił się, więc po chwili odwróciłam się do niego plecami, a on objął mnie od tyłu, przyciągając bliżej swojego torsu. Był niesamowicie ciepły, a jego oddech drażnił mój kark.

- Nie ważne, co będzie. Ważne, że będzie nasze. I nie ważne też, jak będzie mieć na imię. Będę je kochać najbardziej na świecie. - wyszeptał, a mnie aż przeszły przyjemne dreszcze po plecach. To było niesamowicie kochane z jego strony. - Zaraz po tobie. - dodał, nachylając się nade mną bardziej, by pocałować mnie w usta. Oddałam jego gest z nawiązką.

- Kocham cię, Pajączku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top