rozdział 44

- Co sądzisz o tej sali? - odezwałam się, kiedy wyszliśmy z jednej ze sal weselnych. To była już kolejna z rzędu, ale póki co najlepsza ze wszystkich, które widzieliśmy w ciągu kilku dni. Lepszej nie było, patrząc na to, ile osób zamierzaliśmy zaprosić.

- Jest duża i przestronna, a patrząc na listę naszych gości i fakt, że może być ich dość spora ilość, to to mniejsze jest idealne. - skomentował Peter, kurczowo trzymając moją dłoń. Na chodnikach, jak zawsze z resztą, było dużo osób, a trzymanie się wtedy za ręce pomagało się tam nie zgubić.

Przeszliśmy w bardziej wyludnione miejsce, a tam Peter od razu spojrzał na moją twarz. Martwiłam się tym całym weselem, choć wtedy było to moje drugie najważniejsze marzenie, które właśnie spełniałam. Mimo wszystko wiedziałam, że z tak dużymi przedsięwzięciami wiązało się wiele ryzyka, które musieliśmy sami ogarnąć. Szczególnie, że do dnia ślubu zostało niewiele.

- Martwisz się, co?

- Trochę? - odparłam pytaniem na pytanie, wzdychając cicho. To wszystko mnie dobijało, w dodatku to muzeum i ciąża... To było dla mnie za wiele. - Wiesz, zdaję sobie sprawę, że dziecko rośnie i za jakiś czas będzie widać już brzuch. Niby większość i tak wie, ale jednak...

- Nie zamartwiaj się tym, będzie dobrze. A brzuchem się nie przejmuj, to przecież nic strasznego, szczególnie że nosić tam naszego malucha. - powiedział, kładąc dłoń na moim brzuchu. Uśmiechnęłam się pod nosem, kładąc dłoń na tej jego. - Z resztą, zostały nam dwa tygodnie. - dodał, najwyraźniej chcąc mnie tym pospieszyć. I choć się cieszyłam, to ten strach raz gdzieś był. Byliśmy ze sobą już od lat, ale to był poważny krok w naszym życiu.

- Jesteś kochany. Naprawdę nie wiem, co takiego zrobiłam, że Bóg zesłał mi właśnie ciebie. - wyszeptałam, czując napływające do oczu łzy. Hormony za bardzo przejmowały kontrolę nad moimi emocjami w ostatnim czasie.

- To działa też w drugą stronę, pamiętaj. - odparł cicho, całując mnie w głowę. Moje serce znów zaczęło się topić.

Ruszyliśmy dalej, ja się nieco uspokoiłam... A później dotarło do mnie, że nie mieliśmy jeszcze wszystkiego ogarniętego. Ale to też był jeden z tych mniejszych problemów, bynajmniej moim zdaniem.

- To co? Idziemy kupić ci koszulę, mi buty, a później idziemy na przymiarki?

- Musimy się trochę pospieszyć. Ned i Kai mieli być po mnie za jakieś czterdzieści minut. - stwierdził, spoglądając na zegarek. Fakt, była już późna godzina, a my byliśmy umówieni z przyjaciółmi, bo ci coś dla nas zorganizowali na szybko.

- Po mnie dziewczyny też. - dodałam, ciesząc się ją spotkanie z nimi. Dawno się wszystkie razem nie widziałyśmy, a nasz ślub był idealną okazją do spotkania. - Ciężko mi uwierzyć, że wszystkie specjalnie przyjechały na te ostatnie przymiarki. Nie spodziewałam się aż tak dużego grona. - zaśmiałam się, przypominając sobie, kto zadeklarował się, by być w tym dniu ze mną. To było niesamowite.

- Kto by dla ciebie nie przyjechał, co? - odparł Peter, śmiejąc się cicho. Strasznie mi słodził ostatnimi czasy, ale nie narzekałam jakoś szczególnie. Czasami miło było tego posłuchać.

- Oj, nie słudź, bo serio nabawię się cukrzycy. - powiedziałam, uderzając go delikatnie w ramię, na co znów się zaśmiał. Jego śmiech też strasznie uwielbiałam.

- Taka prawda, noo...

~*~

Kiedy Petera zabrali Ned i Kai, ja udałam się w umówione wcześniej miejsce, gdzie miałam się spotkać z moimi kochanymi dziewczynami. Czułam ogromne szczęście, że je miałam, że ze mną były, że mnie wspierały w tak ważnym dla mnie okresie. Były niesamowite i kochałam je za to.

- Tak się cieszę, że tu jesteście. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. - powiedziałam, czując łzy w oczach. Podeszłam do nich wszystkich, nie wiedząc nawet, z którą przywitać się najpierw. Było ich sporo, ale na wszystkie miał przyjść czas.

- Musiałyśmy tu być, innej opcji nie widzę. - zaśmiała się Anastasia, spoglądając na kilka innych dziewczyn i kobiet. Była różnorodność, mogła wybierać do woli.

- Szczególnie, że mamy też dla ciebie pewną rzecz i mamy nadzieję, że się ucieszysz. - dodała Wanda, podchodząc do mnie bliżej i obejmując mnie ramieniem. Nie była tą samą Wandą, którą poznałam kilka lat temu, ale wciąż ją kochałam i w stosunku do mnie nie zmieniła się ani trochę.

- Co dokładnie?

- Dowiesz się wieczorem. - odparła Michelle, podchodząc do mnie z drugiej strony. Uśmiechnęła się w stronę pozostałych, po czym złapała Morgan za dłoń. Najwyraźniej musiały się polubić, bo dziewczynka z uśmiechem stała koło niej.

Poza nimi była tam również Pepper, Betty, która zdążyła już wrócić do Nowego Jorku, Amy, która specjalnie przyjechała na te przymiarki, Hestia, którą zaprosiła Pepper. Laura wraz z Lilą również przyjechały, Maia i Briar, które były chyba najlepszymi przyjaciółkami od ostatniego razu, no i oczywiście Maria, której też nie mogło zabraknąć. Były tam wszystkie, przyjechały specjalnie dla mnie... Jak mogłam im z to nie dziękować?

- Chodźmy już, wy moje wariatki.

Wieczorem cała nasza gromadka znalazła się w klubie - oprócz Morgan, która została z tatą. Każda z nich zobowiązała się, by nie pić, specjalnie dla mnie, co było niesamowitym poświęceniem.

Siedziełyśmy tamten wieczór chyba lepiej, niż podejrzewałam. No i miałyśmy co wspominać.

A nasi ukochani nie musieli wiedzieć, co dokładnie widziałyśmy i o czym rozmawiałyśmy. Było to naszą słodką tajemnicą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top