rozdział 33

- Tato? - odezwałam się, przykładając telefon do ucha. Staliśmy z Peterem kilkanaście metrów od wszelkich służb pomagających wtedy poszkodowanym. Chłopak nie był w najlepszym stanie, siedział przy ścianie jednego z ocalałych budynków i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą.

- Co tam się u was dzieje? Jesteście cali? Nic wam nie jest? - odparł od razu mężczyzna po drugiej stronie. W jego głosie słychać było troskę, a także strach.

- Niee, my jesteśmy cali, ale... - zaczęłam, zerkając na siedzącego obok Petera. Prędko odeszłam od niego i zaczęłam mówić nieco ciszej. - Moglibyśmy się u was zatrzymać na jakiś czas? Nasze mieszkanie... Aktualnie leży w gruzach i nie mamy gdzie się podziać, a nie chcemy się zwalać Nedowi i Betty na głowę.

- No jasne, wpadajcie, na ile chcecie. Miejsca dla was zawsze jest. - zapewnił od razu, na co odetchnęłam z ulgą. Chociaż tą jedną rzecz mieliśmy wtedy z głowy. - Aa, na pewno wszystko w porządku? Słyszę, że coś jest na rzeczy. - dodał, jakby zmartwiony. Przejechałam dłonią po włosach, wzdychając po raz kolejny.

- To nie rozmowa na telefon, tato. Powiem ci wszystko na miejscu. - powiedziałam, ponownie spoglądając na Petera. On zdecydowanie nie czuł się w porządku, ani nawet dobrze. I to mnie martwiło najbardziej, bo wiedziałam, że nie byłam w stanie mu wtedy pomóc. - Ale jest źle, naprawdę źle.

~*~

Już po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce, ale Peter nie odezwał się do mnie słowem ani razu. Nie winiłam go, sama przecież przeżywałam swoje piekło, kiedy "tata zmarł".

Mieliśmy takie szczęście, że tamtego dnia miał odebrać auto od mechanika, więc to była jedyna rzecz, która nie oberwała podczas tego ataku. Nie mieliśmy daleko do ów mechanika, więc zadziwiająco szybko odebraliśmy auto i niemalże od razu ruszyliśmy w drogę do Georgii, nawet jeśli było przed nami niecałe piętnaście godzin jazdy.

- Nic ci nie jest? - spytał tata, kiedy weszliśmy w końcu do ich domu, nieco zmęczeni tamtą długą podróżą. Chłopak od razu udał się do mojego dawnego pokoju, a ja poszłam do salonu, gdzie czekali na nas domownicy.

- Mnie nie, ale Peter... - powiedziałam, zerkając za siebie, gdzie zniknąć chłopak. Martwiłam się o niego, nie był w najlepszym stanie. - Jest z nim źle, a ja nie wiem, co robić. To wszystko jest jeszcze świeże i coś czuję, że długo to będzie jeszcze trwać. On się musi oswoić z tą wiadomością.

- Co masz na myśli? - drążył mężczyzna, a ja opadłam na kanapę koło Pepper. Kobieta posłała mi delikatny uśmiech, ale nie odezwała się.

- May, ciocia Petera, nie żyje. Zginęła podczas tej całej akcji, nie mieliśmy, jak jej pomóc. To wszystko wydarzyło się tak nagle. - zaczęłam, czując napływające do oczy łzy. Starałam się być silna, starałam się nie rozpłakać wtedy za wszelką cenę, ale teraz, kiedy byliśmy już w bezpiecznym miejscu, kiedy Petera nie było w pomieszczeniu... To wszystko ze mnie właśnie uchodziło. - Ja mogłam jej tam nie zostawiać, mogłam jej powiedzieć, żeby uciekała. Żyłaby, gdyby nie została w mieszkaniu.

- To nie twoja wina, Stella. Nie widziałaś, że tak to się potoczy. - odezwała się Pepper, przytulając mnie od tyłu. Wtuliłam się w jej ciało, tak bardzo potrzebując wtedy czyjejś bliskości.

- Mogłam to przewidzieć, zrobić cokolwiek, by jej pomóc. - powiedziałam cicho, przymykając oczy, by więcej łez nie wyleciało na zewnątrz. Nie chciałam płakać, to nie było w moim stylu, ale wtedy jakoś... - Tak cholernie żałuję...

- Stella, jesteś zmęczona i wciąż roztrzęsiona tym wszystkim. Połóż się, odpocznij, przemyśl to wszystko na spokojnie. - polecił tata, łapiąc moją dłoń w swoją. Spojrzałam na niego, ocierając policzki. Miał rację, zawsze ją miał.

- Bardziej niż mną, przejmujcie się Peterem. Ja se poradzę, ale on nie był gotowy na jej śmierć. To nim muszę się teraz zająć.

- Stella? - odezwał się jakiś cichy głosik. Oderwałam się od kobiety i spojrzałam na Morgan, która wtedy patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Zapomniałam, że ona również była w tamtym domu i musiała widzieć, że przyjechaliśmy.

- Tak, Maguna? - spytałam, wysilając się na uśmiech. Nie chciałam pokazywać przy niej słabości, była dzieckiem. Dość mądrym dzieckiem, ale wciąż dzieckiem.

- Co się stało z Peterem?

Serce zabolało mnie jeszcze bardziej. Nie spodziewałam się tamtego pytania, choć wiedziałam, że w końcu mogło paść z jej ust. Nie chciałam jej kłamać, ale postanowiłam nie mówić jej też całej prawdy. Miała niespełna sześć lat, a obarczanie jej wtedy dorosłymi sprawami nie wchodziło w grę.

- Po prostu źle się czuje, mała. - odpowiedziałam, co wcale nie odbiegało od prawdy. On naprawdę źle się czuł, cierpiał, bo został wtedy zupełnie sam. Miał mnie, ale nie miał rodziców, stracił wujka kilka lat wcześniej, a teraz jeszcze ciocia.

- A polepszy mu się?

Spojrzałam na Pepper, na tatę, ale nie odpowiedziałam Morgan. Bo sama chciałabym znać odpowiedź na tamto pytanie.

~*~

- Peter? - spytałam, wchodząc do swojego pokoju, gdzie znajdował się ów chłopak. Powoli zbliżyłam się do niego i usiadłam obok, obserwując go uważnie. - Wszystko w porządku? Jak się czujesz? - zagadnęłam najdelikatniej, jak tylko potrafiłam. Bałam się, że chłopak mógł się rozsypać na kawałeczki.

- Źle. - odparł, tępo wpatrując się w okno przed sobą. Nie był dawnym Peterem, a jego cieniem, który stracił ostatnią osobę z rodziny.

- Przynieść ci coś? Może zrobię ci herbaty?

- Mogłabyś? - spytał, po raz pierwszy, odkąd przyszłam, podnosząc na mnie swój wzrok. Jego oczy były przekrwione, co łamało mi serce. Musiałam być jednak silna, dla niego.

- Jasne. - przytaknęłam od razu, posyłając mu szczery, aczkolwiek delikatny uśmiech. - Zaraz wracam. - dodałam, kierując się do wyjścia.

Westchnęłam ciężko, opierając się o blat w kuchni. Było ciężko, naprawdę ciężko. Podobnie, jak ze mną kilkanaście miesięcy temu. Ale mimo wszystko się trzymałam, a cała sytuacja się wyjaśniła.

Z Peterem mogło być ciężej.

Kiedy herbata była już gotowa, ruszyłam z powrotem do pokoju. Ledwo zdążyłam wejść do pomieszczenia, gdy do uszu dotarł mi głos Petera - przepełniony goryczą i smutkiem.

- W końcu wiem, jak się czułaś, kiedy wszyscy myśleli, że twój tata nie żyje. - powiedział cicho, odbierając ode mnie kubek z herbatą. Natychmiast upił z niej łyk, podczas gdy ja siadałam tuż obok niego. - Teraz czuję się tak samo. - dodał, spoglądając na moją twarz. Jego brązowe tęczówki znów się zaszkliły, a ja z trudem powstrzymywałam się od rozpłakania się. Trzymałam się jakoś po śmierci May, choć mi również było z tym cholernie ciężko. Czułam wyrzuty sumienia, że jej nie pomogłam.

- Naprawdę nie wiem, co ci w tej chwili powiedzieć. Doskonale wiem, jak się czujesz. I nie ukrywam, że mi również jest ciężko. - oznajmiłam, obserwując, jak chłopak zaczął bawić się kubkiem w dłoniach. Złapałam jego policzek w dłoń i nakierowałam jego twarz w swoją stronę, by móc na niego spojrzeć. - A patrzenie na ciebie w takim stanie wcale nie pomaga.

Spojrzał na mnie, ale prędko przymknął powieki i odsunął delikatnie swoją twarz ode mnie. Rozmowa z nim w była trudna, ale nie miałam się czemu dziwić - sama byłam nieznośna po "śmierci taty".

- Zostałem sam. - wyszeptał po chwili, przerywając tym ciszę, która nastała między nami. Zerknęłam na niego, obserwując, jak bił się z własnymi myślami. Obwiniał się za śmierć May, nawet jeśli żadne z nas nie mogło wtedy nic zrobić. - Moi rodzice nie żyją, wujek zginął kilka lat temu, a teraz ciocia. Ja tak naprawdę nie mam nikogo.

- Nie, przestań. Nie jesteś sam. - powiedziałam natychmiast, czując, że mój głos się łamał. Peter pokręcił głową, jakby chcąc zaprzeczyć samemu sobie.

- Nie mam nikogo, Stella. Nic tego nie zmieni.

Usiadłam na zgiętych kolanach, by być przodem do chłopaka. Złapałam jego twarz w swoje dłonie, wycierając kciukami jego łzy. Nienawidziłam, gdy ktoś płakał... A on był dla mnie wszystkim i nie mogłam pozwolić, by czuł się tak źle. Bo automatycznie i mnie było źle.

- Nie jesteś sam, Peter. Masz mnie, masz Neda, mojego tatę, Happy'ego... Jesteśmy tu dla ciebie. I cokolwiek by się nie działo, zawsze możesz na nas liczyć. Przecież wiesz. - wyszeptałam, patrząc w jego oczy. Brunet pociągnął nosem, przypatrując mi się przez łzy. - Kocham cię i zawsze będę przy tobie, niezależnie od tego, co się wydarzy, czy wydarzyło. Przeszliśmy już tak wiele, damy sobie radę. Obiecuję.

Zetknęłam jego czoło ze swoim, czując, jak mocno biło mi wtedy serce. Peter pociągał cicho nosem, a ja sama siedziałam tam, powstrzymując się od płaczu.

- Chodź tu do mnie.

Ręce chłopaka owinęły mnie w talii, a ja przyciągnęłam go bliżej siebie, siadając na jego udach. Czułam, że moczył moją koszulkę, ale miałam to totalnie gdzieś. W tamtym momencie niewiele mnie to obchodziło, bo były gorsze rzeczy do zamartwiania się.

- Przepraszam. - wyszeptał po chwili, odsuwając się ode mnie nieznacznie. Wytarł oczy i pociągnął nosem po raz ostatni, po czym spojrzał na moją twarz, starając się być twardym - co mu wtedy wcale nie wychodziło. Wycierpiał tak wiele...

- Nie masz za co, Pete. Ja to naprawdę rozumiem. - powiedziałam, kładąc sobie dłoń na piersi. - Sama potrzebowałam chwili, by się ze wszystkim oswoić i z tobą pewnie będzie tak samo. - dodałam, pełna nadziei, że tak właśnie będzie. Cierpiałam przecież przez długi czas, a później jeszcze bardziej zaczęło się wszystko walić, by na końcu znów wrócić do "normalności". - Obiecuję, że przy tobie będę, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował. Zawsze i na zawsze.

- Dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top